Rewelacje Dana Browna są tym dla wrogów chrześcijaństwa, czym były "Protokoły mędrców Syjonu" dla antysemitów
Rewelacje Dana Browna są tym dla wrogów chrześcijaństwa, czym były "Protokoły mędrców Syjonu" dla antysemitów
Z "Kodem Leonarda da Vinci" mamy problem. Wszyscy czują, że coś z tą książką, a teraz i filmem, jest nie tak, ale większości autorów brakuje intelektualnej odwagi, by trafnie zdefiniować problem. Rozważa się, czy słynny bestseller zastąpi na półkach Biblię. Publicyści katoliccy głowią się, dlaczego dla tak wielu ludzi na świecie książka Browna przestaje być tylko kolejną rozrywką, a staje się przewodnikiem po sferze duchowości. Próbuje się włączać fenomen "Kodu" między takie zjawiska, jak sukcesy scjentologów, powracające fale zainteresowania buddyz-mem i recydywę pogańskich wierzeń. Owe soft religion to zupełnie inne zjawisko niż popularność książki Browna. Z "Kodu" nikt nie uczyni nowej religii. Jeśli książka będzie wpływała na umysły, to nie jako siła kreatywna. Raczej jej siła objawi się w zjawisku już występującym i niezwykle niepokojącym - w budowaniu uprzedzeń wobec chrześcijaństwa, z katolicyzmem na czele.
Licencja na insynuowanie
W świecie Zachodu walka z uprzedzeniami to, wydawałoby się, ważny element życia publicznego. Z uprzedzeniami walczy się tu od 30 lat. Procesy sądowe wyrugowały z przestrzeni publicznej USA i Europy uprzedzenia wobec osób o innym kolorze skóry, skompromitowały antysemityzm i pomogły zwalczyć akty agresji na tle rasowym. Okazywanie nienawiści wobec homoseksualistów kończy się wyrokami za tzw. hate speech - mowę nienawiści. Dotyka to nawet duchownych przypominających o biblijnym potępieniu praktyk homoseksualnych.
I oto wśród całego tego uprzedzeniowego klimatu sukces na rynku odnosi książka, która sugeruje popełnienie strasznych zbrodni przez istniejącą realnie katolicką organizację Opus Dei. Szczyty list bestsellerów zdobywa powieść pełna antykatolickich uproszczeń i wrogich sugestii dotyczących chrześcijaństwa. I książka ta wydawana jest mimo protestów katolików. Wytwórnia hollywoodzka decyduje się nakręcić na jej podstawie film. Znani aktorzy, tacy jak Tom Hanks, nie mają żadnych obiekcji, by przyjąć w nim główne role. Większość mediów nie widzi w dziele Browna niczego szokującego, a jedynie powtarza zachwyty nad sukcesem rynkowym. Jego ekranizacja ma otworzyć festiwal filmowy w Cannes. Bohaterowie filmu mają być honorowymi gośćmi festiwalu.
Milczą intelektualiści i obrońcy prześladowanych mniejszości. Nieśmiałe protesty organizacji chrześcijańskich uznawane są przez liczne media za dowód, że Kościół wciąż boi się ujawniania ciemnych kart ze swojej historii. Publicyści z przekąsem piszą o "nerwowych reakcjach hierarchów" i że popularności "Kodu" zaczyna się obawiać nawet sam Watykan. Dodając mściwie: Watykan ma ku temu powody. Słowem - rzymski Babilon dostaje za swoje, a obowiązkiem wszystkich wolnych ludzi jest pilnować, by kościste szpony kardynałów nie zagroziły wolności propagowania "Kodu" w formie książkowej, filmowej, komiksowej, komputerowej i każdej innej.
Katalog uprzedzeń
Czas zapytać: czym "Kod" różni się od "Protokołów mędrców Syjonu"? Ta wydana pod koniec XIX wieku książka snuła wizję żydowskiego spisku, ogarniającego wszystkie dziedziny życia. "Protokoły" były nawet mniej konkretne, bo nie odnosiły się do żadnej istniejącej organizacji żydowskiej. "Kod" wprost używa nazwy Opus Dei.
"Protokoły" stały się symbolem, ale jako inspiracja posłużyły do napisania setek mniej znanych dziełek o antysemickiej tematyce. Ich autorzy protesty organizacji żydowskich uznawali za koronny dowód, że "Protokoły" ujawniły realnie istniejący spisek. Ale skojarzeń jest więcej. Zwolennicy "Protokołów" sugerowali, że należy zachować ostrożność wobec każdego Żyda, bo nie sposób być pewnym, czy i on nie należy do pajęczyny żydowskich wpływów. W "Kodzie" znajdujemy podobne sugestie. Kiedy obawiający się pogoni członków Opus Dei pozytywny bohater książki Robert Landgon ma odpowiadać na pytania komisarza francuskiej policji Fache, dostrzega na szyi policjanta krzyżyk - wie już, że musi zachować czujność i ważyć słowa (!). O kapitanie Fache, który niesłusznie podejrzewa Langdona, dowiadujemy się potem, że "uczęszczał na msze i do spowiedzi z regularnością neofity". I dalej: "Kiedy przed kilkoma laty papież odwiedził Paryż, Fache wykorzystał wszystkie swoje wpływy, aby uzyskać zaszczyt audiencji. Zdjęcie z papieżem wisiało teraz w jego gabinecie". Czy czytelnicy Browna nie zaczną patrzeć z nieufnością na posiadaczy zdjęć z Janem Pawłem II czy Benedyktem XVI?
Ale książka Browna to znacznie szerszy katalog uprzedzeń, jakimi obdarzano chrześcijaństwo. Langdona dziwi, że tak niewielu chrześcijan, patrząc na krucyfiks, zdaje sobie sprawę, że symbol ich religii jest jednocześnie symbolem historii pełnej przemocy, którą odzwierciedla jego nazwa, bowiem krzyż i krucyfiks pochodzą od łacińskiego czasownika cruciare - torturować.
Fobie antykatolicyzmu
Czy Brown, utożsamiając krzyż z perwersyjnym kultem przemocy, jest odkrywczy? Oczywiście, nie. Przecież już Wolter na widok krzyża wołał: "Zabierzcie mi stąd tę szubienicę!". Kilka lat temu podstawą wniosku pary ateistycznych przeciwników obecności krzyża w bawarskiej szkole był argument, że nie życzą sobie, by ich dziecko oglądało rzeźbę nagiego mężczyzny, epatującą chorobliwą fascynację przemocą.
W książce Browna spotykają się dwie tradycje. Pierwsza to antykatolicyzm, silnie tkwiący w kulturze anglosaskiej. Sceny ukazujące Watykan jako ponure zamczysko, ukrywające wewnętrzne krwawe intrygi, to kopia protestanckich pamfletów, jakimi zasypywano Europę aż do XIX wieku. Z tradycji anglosaskiego antypapizmu wywodzą się też sugestie, że każdy katolik ma podwójną lojalność - wobec swego kraju i wobec kleru. W amerykańskiej kampanii 1960 r. zadawano pytanie, czy prezydencki kandydat katolik John Kennedy nie będzie jako prezydent USA ulegał Watykanowi. Ale równie silny jest antyklerykalizm na modłę francuską. A pośród nich, najwyraźniejsza jest feministyczna fobia wobec Kościoła katolickiego jako organizacji mizoginistycznych mężczyzn.
Brown gra też niezrozumieniem wielu ludzi, zdumiewających się, jak można lansować posty i wyrzeczenia. Autor "Kodu" karykaturuje je jako masochistyczne poszukiwanie cierpień, prowadzące do zbrodni. Ból jest dobry - głosi mnich mordujący na zlecenie Opus Dei przeciwników.
Wśród pozytywnych bohaterów powieści - Brown dba o alibi - są także ludzie Kościoła. Ale skazani na zagładę, bo w rzeczywistości Kościoła złe charaktery z Opus Dei zawsze wygrywają, gdyż taka jest natura katolicyzmu. Dla przykładu siostra Sandrine umiera, rzucając w twarz zbirowi z Opus Dei, że Jezus zostawił jedno prawdziwe przesłanie, którego nie widać w tej organizacji.
I wreszcie garść tradycji wolnomyślicielskich - ciepła pamięć o templariuszach, sławienie humanizmu i homoseksualizmu da Vinci oraz łaskawe przyznanie, że może i uczciwe chrześcijaństwo gdzieś istnieje, ale na pewno poza Kościołem katolickim.
Kod nienawiści
Celowo wśród zarzutów wobec "Kodu" spycham na dalszy plan coś, co dla wielu katolików jest może najbardziej bolesne - bluźniercze dywagacje, co do związku Jezusa z Marią Magdaleną, i tym samym całkowite wypaczenie sensu pobytu Chrystusa na ziemi. Tego typu dywagacje zdarzały się już wcześniej. Najbardziej znaną książką, bazującą na apokryfach, był "Święty Graal", którego autorzy notabene procesują się o plagiat z Brownem. Ale nieporównanie groźniejsze od herezji jest budowanie "kodu nienawiści" wobec chrześcijan.
Czy wpływ książki - jak chcą obrońcy Browna - jest istotnie niegroźny i sprowadza się jedynie do jednej z wielu sensacyjnych fikcji? Można mieć duże wątpliwości. Sondaże wykazały, że na przykład 34 proc. Kanadyjczyków i 25 proc. Francuzów uważa fakty w niej podane za absolutną prawdę. Jeszcze inni respondenci uznają, że książka może zawierać przejaskrawienia, ale usprawiedliwione są one polityką Kościoła katolickiego ukrywającego prawdę o swoich celach. Charakterystyczne były też reakcje na posłowie do polskiego wydania - pióra Zbigniewa Mikołejki - w których autor, bynajmniej nie katolicki ortodoks, dystansował się od wielu ewidentnych bzdur, jakimi raczy czytelników Brown. Zdarzali się autorzy, którzy atakowali Mikołejkę za rzekomą strachliwość wobec potęgi Kościoła. Te wypowiedzi znów przywodzą skojarzenia z polemikami ludzi szanujących elementarną uczciwość naukową z traktowaniem na serio "Protokołów mędrców Syjonu". I wówczas zdarzali się polemiści, którzy usprawiedliwiali je jako antidotum na "zagrożenie żydowskie". Ci ludzie, stojący z boku, śmiejący się po cichu z prymitywizmu "Protokołów", ale uważający je za narzędzie "usadzenia" Żydów Đ najbardziej niepokoili Żydów. To ich tolerancja wobec siejącej nienawiść książki ułatwiała lansowanie "Protokołów" chorobliwym antysemitom.
We Francji działalność Opus Dei znajduje się w polu zainteresowania rządowej agencji do walk z sektami. Zachęcanie do wyrzeczeń i postów jest w opinii tej ściśle świeckiej instytucji przesłanką do badań, czy nie zachodzi wypadek prania mózgów. W Polsce niedawno jeden z tygodników zasugerował, że członkowie rządu związani z Opus Dei mogą stawać wobec konfliktu lojalności. Czy oba fakty nie mają związku z bestsellerem Browna? O ile w Europie "Kod" może jedynie zwiększyć pełzający ostracyzm wobec osób wierzących - o tyle w krajach Azji i Afryki, gdzie już płoną antychrześcijańskie namiętności, może wywołać tragedie. W Pakistanie, Indonezji czy Malezji dochodzi już do licznych ataków na chrześcijan.
Nasza chata z kraja?
W takim kraju jak Polska uprzedzenia wobec chrześcijaństwa nie rzucają się specjalnie w oczy. Ale zauważmy, jak bardzo polska katolicka "silna tożsamość" zaczyna być elementem, który utrudnia zrozumienie Polaków z Niemcami. Zauważmy też, jak krytyka obecności religijnej inspiracji w życiu publicznym zaczyna być osią sporu między Europą a Ameryką. Dwa lata temu dwaj intelektualiści Jacques Derrida i Jźrgen Habermas uczynili z laickości jeden z głównych czynników nowej europejskiej tożsamości. Książka Browna pojawia się w Europie w chwili, gdy coraz silniej powtarzana jest w tutejszych elitach teza o religii jako zagrożeniu dla spokoju publicznego. Zyskuje ona poklask w Europie, która nie chce w swej konstytucji zapisu o wpływie chrześcijaństwa na swoją tożsamość.
Taka literatura, głosząca sensacje o zaginionych ewangeliach czy kobietach papieżycach, zawsze istniała na rynku, ale dotąd nie wykraczała poza wydawniczy margines pełen książek o UFO czy tajemnicach Atlantydy. Teraz skala sukcesu książki i przewidywana popularność filmu tworzy dla Kościoła problem. Miękki charakter, w sensie formy, tej wyraziście antychrześcijańskiej propagandy utrudnia Kościołowi wybór strategii reakcji na nią. We Włoszech episkopat zdecydował się na wezwanie do bojkotu filmu. Wcześniej ulegano argumentowi, że zrobi to tylko reklamę skandalistom. Jak stwierdzili biskupi - na dłuższą metę lepsze jest wyraźne mówienie o tym, co jest złe, a co dobre.
Wyniki sondażu, jaki przeprowadzono na zlecenie "Wprost", pokazują, że w Polsce skandalizujące publikacje mają wciąż stosunkowo mały wpływ. Ale trudno też bagatelizować to zjawisko. Kościół dopiero uczy się, jak reagować na nową sytuację, w której herezje lansują "neutralne światopoglądowo" domy wydawnicze i wytwórnie filmowe. Od tego, jakie znajdzie antidotum, zależą jego losy.
Ilustracja: D. Krupa
Z "Kodem Leonarda da Vinci" mamy problem. Wszyscy czują, że coś z tą książką, a teraz i filmem, jest nie tak, ale większości autorów brakuje intelektualnej odwagi, by trafnie zdefiniować problem. Rozważa się, czy słynny bestseller zastąpi na półkach Biblię. Publicyści katoliccy głowią się, dlaczego dla tak wielu ludzi na świecie książka Browna przestaje być tylko kolejną rozrywką, a staje się przewodnikiem po sferze duchowości. Próbuje się włączać fenomen "Kodu" między takie zjawiska, jak sukcesy scjentologów, powracające fale zainteresowania buddyz-mem i recydywę pogańskich wierzeń. Owe soft religion to zupełnie inne zjawisko niż popularność książki Browna. Z "Kodu" nikt nie uczyni nowej religii. Jeśli książka będzie wpływała na umysły, to nie jako siła kreatywna. Raczej jej siła objawi się w zjawisku już występującym i niezwykle niepokojącym - w budowaniu uprzedzeń wobec chrześcijaństwa, z katolicyzmem na czele.
Licencja na insynuowanie
W świecie Zachodu walka z uprzedzeniami to, wydawałoby się, ważny element życia publicznego. Z uprzedzeniami walczy się tu od 30 lat. Procesy sądowe wyrugowały z przestrzeni publicznej USA i Europy uprzedzenia wobec osób o innym kolorze skóry, skompromitowały antysemityzm i pomogły zwalczyć akty agresji na tle rasowym. Okazywanie nienawiści wobec homoseksualistów kończy się wyrokami za tzw. hate speech - mowę nienawiści. Dotyka to nawet duchownych przypominających o biblijnym potępieniu praktyk homoseksualnych.
I oto wśród całego tego uprzedzeniowego klimatu sukces na rynku odnosi książka, która sugeruje popełnienie strasznych zbrodni przez istniejącą realnie katolicką organizację Opus Dei. Szczyty list bestsellerów zdobywa powieść pełna antykatolickich uproszczeń i wrogich sugestii dotyczących chrześcijaństwa. I książka ta wydawana jest mimo protestów katolików. Wytwórnia hollywoodzka decyduje się nakręcić na jej podstawie film. Znani aktorzy, tacy jak Tom Hanks, nie mają żadnych obiekcji, by przyjąć w nim główne role. Większość mediów nie widzi w dziele Browna niczego szokującego, a jedynie powtarza zachwyty nad sukcesem rynkowym. Jego ekranizacja ma otworzyć festiwal filmowy w Cannes. Bohaterowie filmu mają być honorowymi gośćmi festiwalu.
Milczą intelektualiści i obrońcy prześladowanych mniejszości. Nieśmiałe protesty organizacji chrześcijańskich uznawane są przez liczne media za dowód, że Kościół wciąż boi się ujawniania ciemnych kart ze swojej historii. Publicyści z przekąsem piszą o "nerwowych reakcjach hierarchów" i że popularności "Kodu" zaczyna się obawiać nawet sam Watykan. Dodając mściwie: Watykan ma ku temu powody. Słowem - rzymski Babilon dostaje za swoje, a obowiązkiem wszystkich wolnych ludzi jest pilnować, by kościste szpony kardynałów nie zagroziły wolności propagowania "Kodu" w formie książkowej, filmowej, komiksowej, komputerowej i każdej innej.
Katalog uprzedzeń
Czas zapytać: czym "Kod" różni się od "Protokołów mędrców Syjonu"? Ta wydana pod koniec XIX wieku książka snuła wizję żydowskiego spisku, ogarniającego wszystkie dziedziny życia. "Protokoły" były nawet mniej konkretne, bo nie odnosiły się do żadnej istniejącej organizacji żydowskiej. "Kod" wprost używa nazwy Opus Dei.
"Protokoły" stały się symbolem, ale jako inspiracja posłużyły do napisania setek mniej znanych dziełek o antysemickiej tematyce. Ich autorzy protesty organizacji żydowskich uznawali za koronny dowód, że "Protokoły" ujawniły realnie istniejący spisek. Ale skojarzeń jest więcej. Zwolennicy "Protokołów" sugerowali, że należy zachować ostrożność wobec każdego Żyda, bo nie sposób być pewnym, czy i on nie należy do pajęczyny żydowskich wpływów. W "Kodzie" znajdujemy podobne sugestie. Kiedy obawiający się pogoni członków Opus Dei pozytywny bohater książki Robert Landgon ma odpowiadać na pytania komisarza francuskiej policji Fache, dostrzega na szyi policjanta krzyżyk - wie już, że musi zachować czujność i ważyć słowa (!). O kapitanie Fache, który niesłusznie podejrzewa Langdona, dowiadujemy się potem, że "uczęszczał na msze i do spowiedzi z regularnością neofity". I dalej: "Kiedy przed kilkoma laty papież odwiedził Paryż, Fache wykorzystał wszystkie swoje wpływy, aby uzyskać zaszczyt audiencji. Zdjęcie z papieżem wisiało teraz w jego gabinecie". Czy czytelnicy Browna nie zaczną patrzeć z nieufnością na posiadaczy zdjęć z Janem Pawłem II czy Benedyktem XVI?
Ale książka Browna to znacznie szerszy katalog uprzedzeń, jakimi obdarzano chrześcijaństwo. Langdona dziwi, że tak niewielu chrześcijan, patrząc na krucyfiks, zdaje sobie sprawę, że symbol ich religii jest jednocześnie symbolem historii pełnej przemocy, którą odzwierciedla jego nazwa, bowiem krzyż i krucyfiks pochodzą od łacińskiego czasownika cruciare - torturować.
Fobie antykatolicyzmu
Czy Brown, utożsamiając krzyż z perwersyjnym kultem przemocy, jest odkrywczy? Oczywiście, nie. Przecież już Wolter na widok krzyża wołał: "Zabierzcie mi stąd tę szubienicę!". Kilka lat temu podstawą wniosku pary ateistycznych przeciwników obecności krzyża w bawarskiej szkole był argument, że nie życzą sobie, by ich dziecko oglądało rzeźbę nagiego mężczyzny, epatującą chorobliwą fascynację przemocą.
W książce Browna spotykają się dwie tradycje. Pierwsza to antykatolicyzm, silnie tkwiący w kulturze anglosaskiej. Sceny ukazujące Watykan jako ponure zamczysko, ukrywające wewnętrzne krwawe intrygi, to kopia protestanckich pamfletów, jakimi zasypywano Europę aż do XIX wieku. Z tradycji anglosaskiego antypapizmu wywodzą się też sugestie, że każdy katolik ma podwójną lojalność - wobec swego kraju i wobec kleru. W amerykańskiej kampanii 1960 r. zadawano pytanie, czy prezydencki kandydat katolik John Kennedy nie będzie jako prezydent USA ulegał Watykanowi. Ale równie silny jest antyklerykalizm na modłę francuską. A pośród nich, najwyraźniejsza jest feministyczna fobia wobec Kościoła katolickiego jako organizacji mizoginistycznych mężczyzn.
Brown gra też niezrozumieniem wielu ludzi, zdumiewających się, jak można lansować posty i wyrzeczenia. Autor "Kodu" karykaturuje je jako masochistyczne poszukiwanie cierpień, prowadzące do zbrodni. Ból jest dobry - głosi mnich mordujący na zlecenie Opus Dei przeciwników.
Wśród pozytywnych bohaterów powieści - Brown dba o alibi - są także ludzie Kościoła. Ale skazani na zagładę, bo w rzeczywistości Kościoła złe charaktery z Opus Dei zawsze wygrywają, gdyż taka jest natura katolicyzmu. Dla przykładu siostra Sandrine umiera, rzucając w twarz zbirowi z Opus Dei, że Jezus zostawił jedno prawdziwe przesłanie, którego nie widać w tej organizacji.
I wreszcie garść tradycji wolnomyślicielskich - ciepła pamięć o templariuszach, sławienie humanizmu i homoseksualizmu da Vinci oraz łaskawe przyznanie, że może i uczciwe chrześcijaństwo gdzieś istnieje, ale na pewno poza Kościołem katolickim.
Kod nienawiści
Celowo wśród zarzutów wobec "Kodu" spycham na dalszy plan coś, co dla wielu katolików jest może najbardziej bolesne - bluźniercze dywagacje, co do związku Jezusa z Marią Magdaleną, i tym samym całkowite wypaczenie sensu pobytu Chrystusa na ziemi. Tego typu dywagacje zdarzały się już wcześniej. Najbardziej znaną książką, bazującą na apokryfach, był "Święty Graal", którego autorzy notabene procesują się o plagiat z Brownem. Ale nieporównanie groźniejsze od herezji jest budowanie "kodu nienawiści" wobec chrześcijan.
Czy wpływ książki - jak chcą obrońcy Browna - jest istotnie niegroźny i sprowadza się jedynie do jednej z wielu sensacyjnych fikcji? Można mieć duże wątpliwości. Sondaże wykazały, że na przykład 34 proc. Kanadyjczyków i 25 proc. Francuzów uważa fakty w niej podane za absolutną prawdę. Jeszcze inni respondenci uznają, że książka może zawierać przejaskrawienia, ale usprawiedliwione są one polityką Kościoła katolickiego ukrywającego prawdę o swoich celach. Charakterystyczne były też reakcje na posłowie do polskiego wydania - pióra Zbigniewa Mikołejki - w których autor, bynajmniej nie katolicki ortodoks, dystansował się od wielu ewidentnych bzdur, jakimi raczy czytelników Brown. Zdarzali się autorzy, którzy atakowali Mikołejkę za rzekomą strachliwość wobec potęgi Kościoła. Te wypowiedzi znów przywodzą skojarzenia z polemikami ludzi szanujących elementarną uczciwość naukową z traktowaniem na serio "Protokołów mędrców Syjonu". I wówczas zdarzali się polemiści, którzy usprawiedliwiali je jako antidotum na "zagrożenie żydowskie". Ci ludzie, stojący z boku, śmiejący się po cichu z prymitywizmu "Protokołów", ale uważający je za narzędzie "usadzenia" Żydów Đ najbardziej niepokoili Żydów. To ich tolerancja wobec siejącej nienawiść książki ułatwiała lansowanie "Protokołów" chorobliwym antysemitom.
We Francji działalność Opus Dei znajduje się w polu zainteresowania rządowej agencji do walk z sektami. Zachęcanie do wyrzeczeń i postów jest w opinii tej ściśle świeckiej instytucji przesłanką do badań, czy nie zachodzi wypadek prania mózgów. W Polsce niedawno jeden z tygodników zasugerował, że członkowie rządu związani z Opus Dei mogą stawać wobec konfliktu lojalności. Czy oba fakty nie mają związku z bestsellerem Browna? O ile w Europie "Kod" może jedynie zwiększyć pełzający ostracyzm wobec osób wierzących - o tyle w krajach Azji i Afryki, gdzie już płoną antychrześcijańskie namiętności, może wywołać tragedie. W Pakistanie, Indonezji czy Malezji dochodzi już do licznych ataków na chrześcijan.
Nasza chata z kraja?
W takim kraju jak Polska uprzedzenia wobec chrześcijaństwa nie rzucają się specjalnie w oczy. Ale zauważmy, jak bardzo polska katolicka "silna tożsamość" zaczyna być elementem, który utrudnia zrozumienie Polaków z Niemcami. Zauważmy też, jak krytyka obecności religijnej inspiracji w życiu publicznym zaczyna być osią sporu między Europą a Ameryką. Dwa lata temu dwaj intelektualiści Jacques Derrida i Jźrgen Habermas uczynili z laickości jeden z głównych czynników nowej europejskiej tożsamości. Książka Browna pojawia się w Europie w chwili, gdy coraz silniej powtarzana jest w tutejszych elitach teza o religii jako zagrożeniu dla spokoju publicznego. Zyskuje ona poklask w Europie, która nie chce w swej konstytucji zapisu o wpływie chrześcijaństwa na swoją tożsamość.
Taka literatura, głosząca sensacje o zaginionych ewangeliach czy kobietach papieżycach, zawsze istniała na rynku, ale dotąd nie wykraczała poza wydawniczy margines pełen książek o UFO czy tajemnicach Atlantydy. Teraz skala sukcesu książki i przewidywana popularność filmu tworzy dla Kościoła problem. Miękki charakter, w sensie formy, tej wyraziście antychrześcijańskiej propagandy utrudnia Kościołowi wybór strategii reakcji na nią. We Włoszech episkopat zdecydował się na wezwanie do bojkotu filmu. Wcześniej ulegano argumentowi, że zrobi to tylko reklamę skandalistom. Jak stwierdzili biskupi - na dłuższą metę lepsze jest wyraźne mówienie o tym, co jest złe, a co dobre.
Wyniki sondażu, jaki przeprowadzono na zlecenie "Wprost", pokazują, że w Polsce skandalizujące publikacje mają wciąż stosunkowo mały wpływ. Ale trudno też bagatelizować to zjawisko. Kościół dopiero uczy się, jak reagować na nową sytuację, w której herezje lansują "neutralne światopoglądowo" domy wydawnicze i wytwórnie filmowe. Od tego, jakie znajdzie antidotum, zależą jego losy.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 20/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.