Nie ma takiej arcybzdury, której nie można by zamienić na arcysukces
Nie ma takiej arcybzdury, której nie można by zamienić na arcysukces
Stanisław Janecki
Wszystkim tym, którzy nie rozumieją polskiej polityki, na przykład dymisji Zyty Gilowskiej, spieszę z pomocą. Istnieje magiczne słowo formuła, które nie wszystko wprawdzie, ale wiele tłumaczy. To przedrostek "arcy-". Dotychczas znaliśmy go w zasadzie tylko w kilku neutralnych rzeczownikach: arcybiskup, arcyksiążę, arcymistrz czy arcydzieło. Ale ponieważ mamy nowy etap rozwoju polskiej demokracji, a nieformalne wpływy grają ogromną rolę, pewne pojęcia i funkcje są już nieadekwatne. A "arcy-" oznacza po prostu specjalny, najczęściej nieformalny poziom władzy (arcypremier), wpływów (arcyprezes), intryg (arcyheca) czy zakłamania (arcyłgarstwo). W tym kontekście obecną Rzeczpospolitą słuszniej by chyba było nazwać Arcyrzecząpospolitą (Arcypospolitą?), bo przynajmniej ucięłoby to spory, czy ma ona numerek III, czy IV. Naprawę Polski serwowaną nam przez koalicję PiS-LPR-Samoobrona można by nazwać arcysanacją, morale obecnej władzy - arcyetyką, a jej umiejętności - arcykompetencjami. Nie trzeba by wchodzić w szczegóły, bo jak coś jest "arcy-", to znaczy, że jest lepsze, wyższe, wspanialsze albo odwrotnie - wyjątkowo paskudne, wredne bądź głupie. Lustracyjną sprawę Zyty Gilowskiej można w tym kontekście nazwać arcyhecą. Bo tylu intryg, kombinacji i ściem już dawno nie obserwowaliśmy (vide: "Egzekucja na zamówienie").
Przedrostek "arcy-" bardzo by uprościł komunikację i publiczną debatę. Weźmy takiego Jarosława Kaczyńskiego. Jest tylko szefem PiS, ale de facto arcypremierem i arcyprezesem (a być może nawet arcyprezydentem). Z kolei Kazimierz Marcinkiewicz jest arcyfigurantem - mimo że usiłuje być arcypartnerem arcybraci - co dość nachalnie daje mu się co jakiś czas odczuć, a ostatnio nawet często, o czym świadczy choćby afera z lustracją Zyty Gilowskiej. Andrzej Lepper jest w takim razie arcykoalicjantem, a Roman Giertych - arcy-Polakiem. A taki kardynał Stanisław Dziwisz, formalnie arcybiskup krakowski, faktycznie jest przecież arcyarcybiskupem.
Przedrostek "arcy-" czyni pojęcia niezwykle pojemnymi i pozwala uniknąć czczej gadaniny. Mówimy na przykład "arcybrat" i od razu wiadomo, że chodzi o cały konglomerat wspaniałych cech (albo odwrotnie) któregoś z braci Kaczyńskich. Mówimy "arcyklapa" (wariantowo - "arcyblamaż") i od razu wiemy, że chodzi o wyczyny naszych piłkarzy na mundialu (vide: "Loża trenerów 'Wprost'") albo o poziom naszych teatrów (vide: "Teatr bez właściwości") bądź ostatni festiwal polskiej piosenki w Opolu. Rzucamy słowo "arcy-Hamleci" i mamy przed sobą cały złożony problem misji, kompleksów, grzechów i zawodów polskiej inteligencji (vide: "Wrogowie ludu" oraz "Przyjaciele ludu"). W tym sensie opisywane w cover story tego numeru leki afrodyzjaki rozpalające kobiety i odbudowujące oklapnięte męskie libido są po prostu arcystymulatorami (vide: "Lekarstwo na miłość").
Niektóre słowa z przedrostkiem "arcy-" można by uczynić wręcz tytułami (przyznawanymi uroczyście na przykład przez prezydenta). Weźmy tytuł arcyprofesor (w pierwszej kolejności mógłby go otrzymać prof. Bronisław Geremek - jako swoisty wzorzec z Sèvres - albo arcyredaktor (oczywiście, że Adam Michnik) bądź arcyautorytet (jasne, że Tadeusz Mazowiecki). W zapasie mamy jeszcze arcykapłana (wiadomo - Tadeusz Rydzyk), arcygenerała (jasne, że Wojciech Jaruzelski), arcyreżysera (pewnie, że Andrzej Wajda) czy arcydyrektora (Nina Terentiew - nawet na wypowiedzeniu).
Oczywiście istnieje też cała gama określeń negatywnych z przedrostkiem "arcy-", które mogą piętnować wyjątkową nędzę umysłową, obyczajową czy kulturową, na przykład: arcyidiota (zbyt wielu kandydatów, żeby jednego wyróżnić), arcypalant (jak wcześniej), arcycham (jak wcześniej), arcymiernota (jak wcześniej) czy arcybuc (też zbyt wielu kandydatów).
Przedrostek "arcy-" mógłby też dać ożywczy impuls polskiej nauce. Skoro inny przedrostek - "post-" - zrobił taką karierę i tysiące naukowców (?) zaistniało jako eksperci postmodernizmu, postindustrializmu czy poststrukturalizmu, nowe zastępy mogłyby zyskać sławę jako fachowcy od arcymodernizmu bądź arcystrukturalizmu. Jak zatem widać, nie ma takiej arcybzdury, której nie można by zamienić na arcysukces. I to jest arcyoptymistyczne w tych arcypesymistycznych czasach.
Fot T. Strzyżewski
Stanisław Janecki
Wszystkim tym, którzy nie rozumieją polskiej polityki, na przykład dymisji Zyty Gilowskiej, spieszę z pomocą. Istnieje magiczne słowo formuła, które nie wszystko wprawdzie, ale wiele tłumaczy. To przedrostek "arcy-". Dotychczas znaliśmy go w zasadzie tylko w kilku neutralnych rzeczownikach: arcybiskup, arcyksiążę, arcymistrz czy arcydzieło. Ale ponieważ mamy nowy etap rozwoju polskiej demokracji, a nieformalne wpływy grają ogromną rolę, pewne pojęcia i funkcje są już nieadekwatne. A "arcy-" oznacza po prostu specjalny, najczęściej nieformalny poziom władzy (arcypremier), wpływów (arcyprezes), intryg (arcyheca) czy zakłamania (arcyłgarstwo). W tym kontekście obecną Rzeczpospolitą słuszniej by chyba było nazwać Arcyrzecząpospolitą (Arcypospolitą?), bo przynajmniej ucięłoby to spory, czy ma ona numerek III, czy IV. Naprawę Polski serwowaną nam przez koalicję PiS-LPR-Samoobrona można by nazwać arcysanacją, morale obecnej władzy - arcyetyką, a jej umiejętności - arcykompetencjami. Nie trzeba by wchodzić w szczegóły, bo jak coś jest "arcy-", to znaczy, że jest lepsze, wyższe, wspanialsze albo odwrotnie - wyjątkowo paskudne, wredne bądź głupie. Lustracyjną sprawę Zyty Gilowskiej można w tym kontekście nazwać arcyhecą. Bo tylu intryg, kombinacji i ściem już dawno nie obserwowaliśmy (vide: "Egzekucja na zamówienie").
Przedrostek "arcy-" bardzo by uprościł komunikację i publiczną debatę. Weźmy takiego Jarosława Kaczyńskiego. Jest tylko szefem PiS, ale de facto arcypremierem i arcyprezesem (a być może nawet arcyprezydentem). Z kolei Kazimierz Marcinkiewicz jest arcyfigurantem - mimo że usiłuje być arcypartnerem arcybraci - co dość nachalnie daje mu się co jakiś czas odczuć, a ostatnio nawet często, o czym świadczy choćby afera z lustracją Zyty Gilowskiej. Andrzej Lepper jest w takim razie arcykoalicjantem, a Roman Giertych - arcy-Polakiem. A taki kardynał Stanisław Dziwisz, formalnie arcybiskup krakowski, faktycznie jest przecież arcyarcybiskupem.
Przedrostek "arcy-" czyni pojęcia niezwykle pojemnymi i pozwala uniknąć czczej gadaniny. Mówimy na przykład "arcybrat" i od razu wiadomo, że chodzi o cały konglomerat wspaniałych cech (albo odwrotnie) któregoś z braci Kaczyńskich. Mówimy "arcyklapa" (wariantowo - "arcyblamaż") i od razu wiemy, że chodzi o wyczyny naszych piłkarzy na mundialu (vide: "Loża trenerów 'Wprost'") albo o poziom naszych teatrów (vide: "Teatr bez właściwości") bądź ostatni festiwal polskiej piosenki w Opolu. Rzucamy słowo "arcy-Hamleci" i mamy przed sobą cały złożony problem misji, kompleksów, grzechów i zawodów polskiej inteligencji (vide: "Wrogowie ludu" oraz "Przyjaciele ludu"). W tym sensie opisywane w cover story tego numeru leki afrodyzjaki rozpalające kobiety i odbudowujące oklapnięte męskie libido są po prostu arcystymulatorami (vide: "Lekarstwo na miłość").
Niektóre słowa z przedrostkiem "arcy-" można by uczynić wręcz tytułami (przyznawanymi uroczyście na przykład przez prezydenta). Weźmy tytuł arcyprofesor (w pierwszej kolejności mógłby go otrzymać prof. Bronisław Geremek - jako swoisty wzorzec z Sèvres - albo arcyredaktor (oczywiście, że Adam Michnik) bądź arcyautorytet (jasne, że Tadeusz Mazowiecki). W zapasie mamy jeszcze arcykapłana (wiadomo - Tadeusz Rydzyk), arcygenerała (jasne, że Wojciech Jaruzelski), arcyreżysera (pewnie, że Andrzej Wajda) czy arcydyrektora (Nina Terentiew - nawet na wypowiedzeniu).
Oczywiście istnieje też cała gama określeń negatywnych z przedrostkiem "arcy-", które mogą piętnować wyjątkową nędzę umysłową, obyczajową czy kulturową, na przykład: arcyidiota (zbyt wielu kandydatów, żeby jednego wyróżnić), arcypalant (jak wcześniej), arcycham (jak wcześniej), arcymiernota (jak wcześniej) czy arcybuc (też zbyt wielu kandydatów).
Przedrostek "arcy-" mógłby też dać ożywczy impuls polskiej nauce. Skoro inny przedrostek - "post-" - zrobił taką karierę i tysiące naukowców (?) zaistniało jako eksperci postmodernizmu, postindustrializmu czy poststrukturalizmu, nowe zastępy mogłyby zyskać sławę jako fachowcy od arcymodernizmu bądź arcystrukturalizmu. Jak zatem widać, nie ma takiej arcybzdury, której nie można by zamienić na arcysukces. I to jest arcyoptymistyczne w tych arcypesymistycznych czasach.
Fot T. Strzyżewski
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.