Stare przysłowie mówi: Podróż jest jak kobieta, ważna jest dusza oraz toaleta
Krzysztof Skiba
Polskie drogi są w fatalnym stanie. Napisano na ten temat miliony artykułów i setki prac magisterskich. Ale czy ktoś opisał polskie drogi moczowe? Do niedawna wszyscy byli zgodni, że nie ma nic gorszego na świecie niż pomysły edukacyjne Giertycha, strategia piłkarska trenera Janasa czy płatny kibel w knajpie. Wraz z wakacyjnymi wyjazdami w Polskę możemy organoleptycznie się przekonać, że jest coś o wiele gorszego - płatne kible na stacjach benzynowych.
Oczywiście nie chodzi tu o tę marną złotówkę, którą należy wybulić, wchodząc do stacyjnej toalety. Chodzi o cenne sekundy, które tracimy na poszukiwanie tej złotówki i której - ku naszemu przerażeniu - najczęściej nie znajdujemy. Dramat zaczyna się, gdy naiwnie kroczymy w kierunku toalety zupełnie pozbawieni portfela, który spoczywa sobie w bagażniku, schowany wygodnie gdzieś w torbie czy w kurtce. Sekundy mogą zamienić się wówczas w minuty, a minuty w tragedię. Powrót do wozu, nerwowe szukanie portfela, przebieranie nogami połączone z przebieraniem w drobniakach. Słowem: rozpacz!
Wściekłość podchodzi nam do gardła, a mocz do oczu. Mogą się zdarzyć także inne kombinacje. Najbardziej koszmarna wersja to ta, w której odrapani jesteśmy z intymności. Dramatyczne poszukiwanie złotówki na toaletę odbywa się z udziałem osób trzecich. Pytamy głupawo współpasażerów, czy nie dysponują nadmiarem bilonu, staramy się rozmienić banknoty w kasie. Wszystkie te misterne zabiegi powodują, że czy chcemy tego, czy nie - nasz rajd do ubikacji staje się informacją publiczną. Bywa i tak, że za toaletę należy uiścić opłatę w kasie stacji benzynowej, za co otrzymuje się od kierownika zmiany brudny klucz, który stanowi przepustkę do wymarzonego raju z pisuarem. Gorzej, gdy ostatkiem sił pędzimy do toalety, a tam na drzwiach kartka z napisem "Toaleta płatna. Klucz w dyrekcji". Dajemy wówczas z siebie więcej niż Żurawski na mundialu i biegniemy co sił wokół stacji, ale to i tak na nic, bo dyrekcja zajęta, w kasie kolejka, a wąsaty kierowca tira domaga się wypisania faktury VAT.
W dawnych czasach w kiblach rezydowała nieśmiertelna babcia klozetowa. Przewaga babci nad automatami otwierającymi drzwi po wrzuceniu pieniążka jest taka, że babcia, po pierwsze, mogła wydać lub rozmienić kasę, a po drugie, można było z nią negocjować. Z pochłaniaczem złotówek otwierającym drzwi nie da się ani pogadać, ani rozmienić drobnych. Dziś babcie klozetowe to ginący gatunek (niczym panda czy prawdomówni posłowie PiS). Babcie klozetowe są jak twarde ławki, bo przetrwały tylko na dworcach kolejowych, a i to nie wszędzie. Automaty drzwiowe bywają zaś bardziej wredne niż poglądy Wojciecha Wierzejskiego z LPR. Wielu podróżujących kierowców sądzi, że są przygotowani na każdą sytuację. Gromadzi taki jeden z drugim kilka sztuk złotóweczek w kieszeni i myśli, że jest przezorny. Nic z tego! Automaty, podobnie jak Jarosław Kaczyński, mają swoje humory. Potrafią się nie otworzyć, zaciąć, zmienić termin wizyty, a niektóre (co za perfidna złośliwość!) otwierają się na 50 groszy, a nie na zeta.
Czy w świetle koszmarnie wysokich cen paliw, zawyżonych cen produktów alkoholowych, spożywczych i innych dostępnych w sklepikach na stacji nie jest szczytem bezczelności wymaganie od klientów opłat za wizyty w toalecie? Oczywiście jest to chamskie nabijanie kabzy kosztem kierowców. Drodzy pazerni właściciele stacji! Dopiszcie sobie cenę za kibel do ceny paliwa, wódy czy napojów gazowanych, ale nie zmuszajcie nas, zmotoryzowanych, do dramatycznych przeżyć pod toaletą. Nie zmuszajcie nas do upokorzeń wynikających z nerwowego poszukiwania złotówki na kibel. Szczególnie latem, gdy wszyscy chodzimy w luźnych strojach i krótkich gaciach i nie zawsze mamy przy sobie woreczki z drobniakami.
Jako doświadczony kierowca i rozchwytywany artysta przemierzający nieustannie kraj wzdłuż i wszerz ogłaszam subiektywny ranking kibli na stacjach benzynowych. W rankingu nie uwzględniono (ze względów merytorycznych) całej rzeszy wsiowych, prywatnych stacji pozbawionych toalet w ogóle.
Tytuł najmniej przyjaznych naszym pęcherzom miejsc na trasie otrzymuje sieć stacji z szyldem Petrochemia Płock. Kible są tu zawsze brudne i bardzo często płatne lub zamykane. Drugie miejsce od końca otrzymują zbiorowo stacje Rafinerii Gdańsk (ostatnio występujące pod nazwą Lotos) oraz stacje PKN Orlen. Stacje te są bardzo nierówne. Zdarzają się miłe, ładne i czyste, z przyjaznymi, darmowymi kiblami, ale, niestety, nie brakuje takich, w których mogą nas spotkać przykre niespodzianki. Gwarancja w miarę bezstresowego sikania to stacje BP oraz Shell. Wizyta w szalecie prawie komfortowa to sieć stacji Stat-oil. Jak mówi stare przysłowie sprzedawców oleju napędowego: podróż jest jak kobieta, ważna jest dusza oraz toaleta.
Fot: K. Pacuła
Krzysztof Skiba
Polskie drogi są w fatalnym stanie. Napisano na ten temat miliony artykułów i setki prac magisterskich. Ale czy ktoś opisał polskie drogi moczowe? Do niedawna wszyscy byli zgodni, że nie ma nic gorszego na świecie niż pomysły edukacyjne Giertycha, strategia piłkarska trenera Janasa czy płatny kibel w knajpie. Wraz z wakacyjnymi wyjazdami w Polskę możemy organoleptycznie się przekonać, że jest coś o wiele gorszego - płatne kible na stacjach benzynowych.
Oczywiście nie chodzi tu o tę marną złotówkę, którą należy wybulić, wchodząc do stacyjnej toalety. Chodzi o cenne sekundy, które tracimy na poszukiwanie tej złotówki i której - ku naszemu przerażeniu - najczęściej nie znajdujemy. Dramat zaczyna się, gdy naiwnie kroczymy w kierunku toalety zupełnie pozbawieni portfela, który spoczywa sobie w bagażniku, schowany wygodnie gdzieś w torbie czy w kurtce. Sekundy mogą zamienić się wówczas w minuty, a minuty w tragedię. Powrót do wozu, nerwowe szukanie portfela, przebieranie nogami połączone z przebieraniem w drobniakach. Słowem: rozpacz!
Wściekłość podchodzi nam do gardła, a mocz do oczu. Mogą się zdarzyć także inne kombinacje. Najbardziej koszmarna wersja to ta, w której odrapani jesteśmy z intymności. Dramatyczne poszukiwanie złotówki na toaletę odbywa się z udziałem osób trzecich. Pytamy głupawo współpasażerów, czy nie dysponują nadmiarem bilonu, staramy się rozmienić banknoty w kasie. Wszystkie te misterne zabiegi powodują, że czy chcemy tego, czy nie - nasz rajd do ubikacji staje się informacją publiczną. Bywa i tak, że za toaletę należy uiścić opłatę w kasie stacji benzynowej, za co otrzymuje się od kierownika zmiany brudny klucz, który stanowi przepustkę do wymarzonego raju z pisuarem. Gorzej, gdy ostatkiem sił pędzimy do toalety, a tam na drzwiach kartka z napisem "Toaleta płatna. Klucz w dyrekcji". Dajemy wówczas z siebie więcej niż Żurawski na mundialu i biegniemy co sił wokół stacji, ale to i tak na nic, bo dyrekcja zajęta, w kasie kolejka, a wąsaty kierowca tira domaga się wypisania faktury VAT.
W dawnych czasach w kiblach rezydowała nieśmiertelna babcia klozetowa. Przewaga babci nad automatami otwierającymi drzwi po wrzuceniu pieniążka jest taka, że babcia, po pierwsze, mogła wydać lub rozmienić kasę, a po drugie, można było z nią negocjować. Z pochłaniaczem złotówek otwierającym drzwi nie da się ani pogadać, ani rozmienić drobnych. Dziś babcie klozetowe to ginący gatunek (niczym panda czy prawdomówni posłowie PiS). Babcie klozetowe są jak twarde ławki, bo przetrwały tylko na dworcach kolejowych, a i to nie wszędzie. Automaty drzwiowe bywają zaś bardziej wredne niż poglądy Wojciecha Wierzejskiego z LPR. Wielu podróżujących kierowców sądzi, że są przygotowani na każdą sytuację. Gromadzi taki jeden z drugim kilka sztuk złotóweczek w kieszeni i myśli, że jest przezorny. Nic z tego! Automaty, podobnie jak Jarosław Kaczyński, mają swoje humory. Potrafią się nie otworzyć, zaciąć, zmienić termin wizyty, a niektóre (co za perfidna złośliwość!) otwierają się na 50 groszy, a nie na zeta.
Czy w świetle koszmarnie wysokich cen paliw, zawyżonych cen produktów alkoholowych, spożywczych i innych dostępnych w sklepikach na stacji nie jest szczytem bezczelności wymaganie od klientów opłat za wizyty w toalecie? Oczywiście jest to chamskie nabijanie kabzy kosztem kierowców. Drodzy pazerni właściciele stacji! Dopiszcie sobie cenę za kibel do ceny paliwa, wódy czy napojów gazowanych, ale nie zmuszajcie nas, zmotoryzowanych, do dramatycznych przeżyć pod toaletą. Nie zmuszajcie nas do upokorzeń wynikających z nerwowego poszukiwania złotówki na kibel. Szczególnie latem, gdy wszyscy chodzimy w luźnych strojach i krótkich gaciach i nie zawsze mamy przy sobie woreczki z drobniakami.
Jako doświadczony kierowca i rozchwytywany artysta przemierzający nieustannie kraj wzdłuż i wszerz ogłaszam subiektywny ranking kibli na stacjach benzynowych. W rankingu nie uwzględniono (ze względów merytorycznych) całej rzeszy wsiowych, prywatnych stacji pozbawionych toalet w ogóle.
Tytuł najmniej przyjaznych naszym pęcherzom miejsc na trasie otrzymuje sieć stacji z szyldem Petrochemia Płock. Kible są tu zawsze brudne i bardzo często płatne lub zamykane. Drugie miejsce od końca otrzymują zbiorowo stacje Rafinerii Gdańsk (ostatnio występujące pod nazwą Lotos) oraz stacje PKN Orlen. Stacje te są bardzo nierówne. Zdarzają się miłe, ładne i czyste, z przyjaznymi, darmowymi kiblami, ale, niestety, nie brakuje takich, w których mogą nas spotkać przykre niespodzianki. Gwarancja w miarę bezstresowego sikania to stacje BP oraz Shell. Wizyta w szalecie prawie komfortowa to sieć stacji Stat-oil. Jak mówi stare przysłowie sprzedawców oleju napędowego: podróż jest jak kobieta, ważna jest dusza oraz toaleta.
Fot: K. Pacuła
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.