600 mld zł wydali Polacy na zakupy w 2005 r. - cztery razy więcej niż w rekordowym roku 1995
Aleksander Piński
Małgorzata Zdziechowska
Niemieckich restauratorów i sklepikarzy bardzo zmartwił przedwczesny powrót polskich piłkarzy do domu. Nie tylko tych z miasteczka Barsinghausen, gdzie mieściła się kwatera mundialowa drużyny Pawła Janasa, ale też tych z Gelsenkirchen, Dortmundu i Hanoweru, gdzie Polacy grali mecze grupowe. Zmartwił także tych z Berlina. Jeszcze przed ostatnim meczem Polaków z Kostaryką 100 tys. naszych kibiców zostawiło w Niemczech ponad 15 mln zł. Przedsiębiorcy za Odrą wbrew wcześniejszym oczekiwaniom byli zaskoczeni lekką ręką Polaków do wydawania pieniędzy. I zaczęli liczyć, ile zarobią, jeśli nasza reprezentacja awansuje do następnej fazy rozgrywek. Niestety, nie awansowała, ale nasi rodacy zostawili dobre wrażenie jako klienci pierwszej europejskiej kategorii. Polscy kibice zabłysnęli na niemieckich stadionach i pokazali się w sklepach, ale tak naprawdę to większość Polaków (także ci nie wyjeżdżający) zaczęła coraz więcej kupować.
Wielkie kupowanie
Aż o 65 mld zł wzrosły wydatki polskich rodzin w pierwszym kwartale 2006 r. Oblężenie przeżywają sklepy z elektroniką, komputerami, meblami, materiałami dekoracyjnymi, a także banki udzielające kredytów hipotecznych. W ubiegłym roku wydaliśmy na zakupy w sumie 600 mld zł (czyli cztery razy więcej niż w rekordowym dotychczas roku 1995) - najwięcej w historii III RP. To trzecia taka fala zakupów po roku 1989. Wówczas Polacy kupowali głównie importowany sprzęt RTV i AGD. Kolejna fala przypadła na lata 1996-1997, gdy zaczęliśmy przejadać pierwsze pieniądze zarobione podczas gospodarczej hossy: Polacy zamieniali samochody na nowe i wielu z nich ruszyło na zagraniczne wojaże.
Dziś kupujemy przede wszystkim mieszkania i meble do nich. Z badań AC Nielsen wynika bowiem, że najchętniej po zapłaceniu bieżących rachunków wydajemy pieniądze na upiększanie domu (deklaruje to 48 proc. ankietowanych, więcej podobnych odpowiedzi padło tylko w Szwecji i Norwegii). Dobra koniunktura gospodarcza, wzrost wynagrodzeń i transfer pieniędzy od rodaków, którzy wyjechali do pracy za granicę, sprawiły, że polska klasa średnia z nawiązką odbija sobie kilka ostatnich lat "zaciskania pasa". Nawet rynek dóbr luksusowych wzrósł w ubiegłym roku o 30 proc. i wart jest obecnie 3 mld zł. Czy skończy się to tak jak w 2001 r., gdy pojawiły się efekty wcześniejszej "polityki konsumowania owoców wzrostu gospodarczego": rosnąca inflacja i stopy procentowe, a w końcu recesja?
Polak optymista
"Duże zakupy robią tylko szczęśliwi ludzie" - zauważyła kiedyś Marilyn Monroe i potwierdza to teoria współczesnej ekonomii. Jak wynika z opublikowanego w tym roku międzynarodowego sondażu OBOP, 41 proc. z nas odczuwa "optymizm i entuzjazm", patrząc w przyszłość (obok Czechów to najlepszy wynik w Unii Europejskiej). Nastroje, a za tym pęd do zakupów, poprawiają się, gdyż rosną dochody Polaków.
W maju 2006 r. średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw wyniosła 2540 zł i była o 124 zł (5,2 proc.) wyższa niż rok wcześniej. Na wieś napłynęły pieniądze z unijnych dopłat, a emerytom od marca zwaloryzowano świadczenia. Co więcej, płace będą raczej nadal wzrastały, bo pracodawcy są zmuszeni coraz bardziej zabiegać o pracowników. Masowe wyjazdy do unii sprawiły, że przy oficjalnym, 16,5-procentowym, bezrobociu w większych miastach na drzwiach sklepów i biur wiszą ogłoszenia: "Zatrudnię pracownika". Sytuacja przypomina nieco tę z okresu najszybszego wzrostu gospodarczego w Stanach Zjednoczonych w XIX wieku, kiedy amerykańscy robotnicy zarabiali więcej niż na przykład brytyjscy, bo zawsze, gdy nie odpowiadały im warunki pracy, mogli wyjechać na kolonizowany akurat Zachód.
Przyjmując, że tylko połowa z dwóch milionów pracujących za granicą Polaków przesyła część zarobionych pieniędzy do kraju, trafia do nas rocznie około 30 mld zł (5 proc. wszystkich wydatków gospodarstw domowych w Polsce).
Optymistyczna ocena finansowych perspektyw przekłada się na częstsze decyzje Polaków o zaciąganiu pożyczek. W pierwszym kwartale 2006 r. wartość kredytów mieszkaniowych wzrosła w skali roku aż o 72 proc., do 7,1 mld zł. Rezerwy są jeszcze ogromne. Przeciętne polskie gospodarstwo domowe jest zadłużone na 798 euro, czyli pięciokrotnie mniej, niż wynosi średnia zadłużenia w unii, mniej także niż na przykład w Czechach (843 euro) czy na Węgrzech (1255 euro).
Zbawienna konkurencja
Dziewięciu na dziesięciu Polaków przyznaje, że ze sklepu wychodzi zwykle z rzeczami, których zakupu nie planowało. Mimo to nasze zakupy zmieniają się w przewidywalny, dążący do modelu zachodniego sposób. - Jeszcze w latach 90. połowę ogółu wydatków Polaków stanowiła żywność i napoje. Obecnie udział ten zmalał do 28,1 proc. Rosną m.in. wydatki na wypoczynek i kulturę - mówi Marcin Peterlik z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Według Światowej Rady Turystyki i Podróży (WTTC), przed rokiem na tzw. konsumpcję turystyczną (usługi hotelarskie, transportowe i gastronomiczne) wydaliśmy 31,6 mld zł.
Wciąż jeszcze dużo wydajemy na zakupy "konkretne". W ubiegłym roku pierwsze własne auto kupiło 2,2 mln Polaków, 250 tys. nabyło mieszkania (wzrost o 50 proc.), a 905 tys. osób - cyfrowe aparaty fotograficzne (wzrost o ponad 30 proc.). Sklepy meblowe sprzedały towar za 4 mld zł, co uczyniło z nas najszybciej rosnący rynek tej branży w Europie (jego wartość wzrosła o 17,6 proc.). Ta ofensywa konsumencka to przede wszystkim zasługa klasy średniej, czyli ludzi zarabiających powyżej średniej krajowej. To prawie 4,5 mln osób (jedna trzecia zatrudnionych), które po zaspokojeniu bieżących potrzeb dysponują jeszcze wolnymi pieniędzmi. Najlepszym dowodem na zakupową hossę jest spodziewany w tym roku wzrost sprzedaży nowych samochodów. - Sprzedaż nowych aut osobowych osiągnęła w ubiegłym roku wielkość z 1992 r. Teraz tendencja powinna się wreszcie odwrócić - uważa Wojciech Drzewiecki, prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar. Już w marcu w porównaniu z lutym sprzedaż nowych samochodów wzrosła o 20 proc., a prawdziwe rekordy notują dilerzy marek luksusowych: na przykład Lexus i Saab sprzedają dziś niemal o 200 proc. aut więcej niż przed rokiem. Zresztą rynek motoryzacyjny doskonale ilustruje jedną z przyczyn konsumpcyjnej hossy, czyli wzrost konkurencji na rynku. Masowy import tanich używanych aut z unii tak pogrążył oficjalnych dilerów, że zmuszeni byli na wyścigi obniżać ceny, by odzyskać część klientów. Cenowe wojny sieci hipermarketów z elektroniką, mocne wejście na rynek tanich linii lotniczych - to wszystko znacznie obniżyło próg dochodów potrzebnych, by oddać się konsumpcyjnemu szaleństwu.
Polityczny bożek popytu
Już ponad 20 lat temu Margaret Thatcher, obejmując fotel premiera Wielkiej Brytanii, stwierdziła, że "Keynes jest martwy". Odwołała się w ten sposób do teorii ekonomicznych Johna Maynarda Keynesa, brytyjskiego ekonomisty z pierwszej połowy XX wieku i guru etatystów i socjaldemokratów. Uważał on, że gospodarkę rozpędza się, dając obywatelom więcej pieniędzy i zachęcając ich do kupowania. Do dziś wielu europejskich polityków wyznaje tę zasadę, w tym ci z rządu Kazimierza Marcinkiewicza. - Wierzą, że gospodarkę można "podgrzewać", rozdając ludziom pieniądze. Popyt stał się nowym bożkiem polskich polityków - potwierdza Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.
Prawdą jest, że obecnie wzrost polskiego PKB w 65 proc. zależy od wielkości krajowego popytu, a kupujący obywatele zastąpili eksporterów w roli głównej siły napędowej gospodarki. Tyle że szturm na sklepy i presja na podwyższanie płac mogą doprowadzić do wzrostu inflacji, co zmusi Radę Polityki Pieniężnej do podniesienia stóp procentowych, a w rezultacie może wywołać recesję. Ten scenariusz już przerabialiśmy.
Nadzieję na to, że tym razem będzie inaczej, daje utrzymująca się niska inflacja. Przy ponad 12-procentowym wzroście wartości zakupów gospodarstw domowych inflacja jest najniższa w unii - 1,1 proc. (według rządu, na koniec roku wyniesie ona 1,3-1,4 proc.). Dziś rynek jest już inny niż w połowie lat 90., zmieniły się też nawyki konsumentów. Duża konkurencja w handlu hamuje wzrost cen, a Polacy dużo rozsądniej wydają swoje pieniądze. Furorę robią m.in. internetowe porównywarki cen (umożliwiają szybkie odnalezienie najtańszej oferty na dany produkt lub usługę), większość osób, planując większe zakupy, odwiedza też co najmniej dwa, trzy sklepy, poszukując towarów w najkorzystniejszych cenach. Co ważne, raczej trzeźwo oceniamy też własne możliwości finansowe lub zdolność kredytową. Dość wspomnieć, że mimo zakupowego szału oszczędności Polaków wzrosły z niecałych 300 mld zł pod koniec 2004 r. do około 500 mld zł obecnie.
Fot: K. Pacuła
Aleksander Piński
Małgorzata Zdziechowska
Niemieckich restauratorów i sklepikarzy bardzo zmartwił przedwczesny powrót polskich piłkarzy do domu. Nie tylko tych z miasteczka Barsinghausen, gdzie mieściła się kwatera mundialowa drużyny Pawła Janasa, ale też tych z Gelsenkirchen, Dortmundu i Hanoweru, gdzie Polacy grali mecze grupowe. Zmartwił także tych z Berlina. Jeszcze przed ostatnim meczem Polaków z Kostaryką 100 tys. naszych kibiców zostawiło w Niemczech ponad 15 mln zł. Przedsiębiorcy za Odrą wbrew wcześniejszym oczekiwaniom byli zaskoczeni lekką ręką Polaków do wydawania pieniędzy. I zaczęli liczyć, ile zarobią, jeśli nasza reprezentacja awansuje do następnej fazy rozgrywek. Niestety, nie awansowała, ale nasi rodacy zostawili dobre wrażenie jako klienci pierwszej europejskiej kategorii. Polscy kibice zabłysnęli na niemieckich stadionach i pokazali się w sklepach, ale tak naprawdę to większość Polaków (także ci nie wyjeżdżający) zaczęła coraz więcej kupować.
Wielkie kupowanie
Aż o 65 mld zł wzrosły wydatki polskich rodzin w pierwszym kwartale 2006 r. Oblężenie przeżywają sklepy z elektroniką, komputerami, meblami, materiałami dekoracyjnymi, a także banki udzielające kredytów hipotecznych. W ubiegłym roku wydaliśmy na zakupy w sumie 600 mld zł (czyli cztery razy więcej niż w rekordowym dotychczas roku 1995) - najwięcej w historii III RP. To trzecia taka fala zakupów po roku 1989. Wówczas Polacy kupowali głównie importowany sprzęt RTV i AGD. Kolejna fala przypadła na lata 1996-1997, gdy zaczęliśmy przejadać pierwsze pieniądze zarobione podczas gospodarczej hossy: Polacy zamieniali samochody na nowe i wielu z nich ruszyło na zagraniczne wojaże.
Dziś kupujemy przede wszystkim mieszkania i meble do nich. Z badań AC Nielsen wynika bowiem, że najchętniej po zapłaceniu bieżących rachunków wydajemy pieniądze na upiększanie domu (deklaruje to 48 proc. ankietowanych, więcej podobnych odpowiedzi padło tylko w Szwecji i Norwegii). Dobra koniunktura gospodarcza, wzrost wynagrodzeń i transfer pieniędzy od rodaków, którzy wyjechali do pracy za granicę, sprawiły, że polska klasa średnia z nawiązką odbija sobie kilka ostatnich lat "zaciskania pasa". Nawet rynek dóbr luksusowych wzrósł w ubiegłym roku o 30 proc. i wart jest obecnie 3 mld zł. Czy skończy się to tak jak w 2001 r., gdy pojawiły się efekty wcześniejszej "polityki konsumowania owoców wzrostu gospodarczego": rosnąca inflacja i stopy procentowe, a w końcu recesja?
Polak optymista
"Duże zakupy robią tylko szczęśliwi ludzie" - zauważyła kiedyś Marilyn Monroe i potwierdza to teoria współczesnej ekonomii. Jak wynika z opublikowanego w tym roku międzynarodowego sondażu OBOP, 41 proc. z nas odczuwa "optymizm i entuzjazm", patrząc w przyszłość (obok Czechów to najlepszy wynik w Unii Europejskiej). Nastroje, a za tym pęd do zakupów, poprawiają się, gdyż rosną dochody Polaków.
W maju 2006 r. średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw wyniosła 2540 zł i była o 124 zł (5,2 proc.) wyższa niż rok wcześniej. Na wieś napłynęły pieniądze z unijnych dopłat, a emerytom od marca zwaloryzowano świadczenia. Co więcej, płace będą raczej nadal wzrastały, bo pracodawcy są zmuszeni coraz bardziej zabiegać o pracowników. Masowe wyjazdy do unii sprawiły, że przy oficjalnym, 16,5-procentowym, bezrobociu w większych miastach na drzwiach sklepów i biur wiszą ogłoszenia: "Zatrudnię pracownika". Sytuacja przypomina nieco tę z okresu najszybszego wzrostu gospodarczego w Stanach Zjednoczonych w XIX wieku, kiedy amerykańscy robotnicy zarabiali więcej niż na przykład brytyjscy, bo zawsze, gdy nie odpowiadały im warunki pracy, mogli wyjechać na kolonizowany akurat Zachód.
Przyjmując, że tylko połowa z dwóch milionów pracujących za granicą Polaków przesyła część zarobionych pieniędzy do kraju, trafia do nas rocznie około 30 mld zł (5 proc. wszystkich wydatków gospodarstw domowych w Polsce).
Optymistyczna ocena finansowych perspektyw przekłada się na częstsze decyzje Polaków o zaciąganiu pożyczek. W pierwszym kwartale 2006 r. wartość kredytów mieszkaniowych wzrosła w skali roku aż o 72 proc., do 7,1 mld zł. Rezerwy są jeszcze ogromne. Przeciętne polskie gospodarstwo domowe jest zadłużone na 798 euro, czyli pięciokrotnie mniej, niż wynosi średnia zadłużenia w unii, mniej także niż na przykład w Czechach (843 euro) czy na Węgrzech (1255 euro).
Zbawienna konkurencja
Dziewięciu na dziesięciu Polaków przyznaje, że ze sklepu wychodzi zwykle z rzeczami, których zakupu nie planowało. Mimo to nasze zakupy zmieniają się w przewidywalny, dążący do modelu zachodniego sposób. - Jeszcze w latach 90. połowę ogółu wydatków Polaków stanowiła żywność i napoje. Obecnie udział ten zmalał do 28,1 proc. Rosną m.in. wydatki na wypoczynek i kulturę - mówi Marcin Peterlik z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Według Światowej Rady Turystyki i Podróży (WTTC), przed rokiem na tzw. konsumpcję turystyczną (usługi hotelarskie, transportowe i gastronomiczne) wydaliśmy 31,6 mld zł.
Wciąż jeszcze dużo wydajemy na zakupy "konkretne". W ubiegłym roku pierwsze własne auto kupiło 2,2 mln Polaków, 250 tys. nabyło mieszkania (wzrost o 50 proc.), a 905 tys. osób - cyfrowe aparaty fotograficzne (wzrost o ponad 30 proc.). Sklepy meblowe sprzedały towar za 4 mld zł, co uczyniło z nas najszybciej rosnący rynek tej branży w Europie (jego wartość wzrosła o 17,6 proc.). Ta ofensywa konsumencka to przede wszystkim zasługa klasy średniej, czyli ludzi zarabiających powyżej średniej krajowej. To prawie 4,5 mln osób (jedna trzecia zatrudnionych), które po zaspokojeniu bieżących potrzeb dysponują jeszcze wolnymi pieniędzmi. Najlepszym dowodem na zakupową hossę jest spodziewany w tym roku wzrost sprzedaży nowych samochodów. - Sprzedaż nowych aut osobowych osiągnęła w ubiegłym roku wielkość z 1992 r. Teraz tendencja powinna się wreszcie odwrócić - uważa Wojciech Drzewiecki, prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar. Już w marcu w porównaniu z lutym sprzedaż nowych samochodów wzrosła o 20 proc., a prawdziwe rekordy notują dilerzy marek luksusowych: na przykład Lexus i Saab sprzedają dziś niemal o 200 proc. aut więcej niż przed rokiem. Zresztą rynek motoryzacyjny doskonale ilustruje jedną z przyczyn konsumpcyjnej hossy, czyli wzrost konkurencji na rynku. Masowy import tanich używanych aut z unii tak pogrążył oficjalnych dilerów, że zmuszeni byli na wyścigi obniżać ceny, by odzyskać część klientów. Cenowe wojny sieci hipermarketów z elektroniką, mocne wejście na rynek tanich linii lotniczych - to wszystko znacznie obniżyło próg dochodów potrzebnych, by oddać się konsumpcyjnemu szaleństwu.
Polityczny bożek popytu
Już ponad 20 lat temu Margaret Thatcher, obejmując fotel premiera Wielkiej Brytanii, stwierdziła, że "Keynes jest martwy". Odwołała się w ten sposób do teorii ekonomicznych Johna Maynarda Keynesa, brytyjskiego ekonomisty z pierwszej połowy XX wieku i guru etatystów i socjaldemokratów. Uważał on, że gospodarkę rozpędza się, dając obywatelom więcej pieniędzy i zachęcając ich do kupowania. Do dziś wielu europejskich polityków wyznaje tę zasadę, w tym ci z rządu Kazimierza Marcinkiewicza. - Wierzą, że gospodarkę można "podgrzewać", rozdając ludziom pieniądze. Popyt stał się nowym bożkiem polskich polityków - potwierdza Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.
Prawdą jest, że obecnie wzrost polskiego PKB w 65 proc. zależy od wielkości krajowego popytu, a kupujący obywatele zastąpili eksporterów w roli głównej siły napędowej gospodarki. Tyle że szturm na sklepy i presja na podwyższanie płac mogą doprowadzić do wzrostu inflacji, co zmusi Radę Polityki Pieniężnej do podniesienia stóp procentowych, a w rezultacie może wywołać recesję. Ten scenariusz już przerabialiśmy.
Nadzieję na to, że tym razem będzie inaczej, daje utrzymująca się niska inflacja. Przy ponad 12-procentowym wzroście wartości zakupów gospodarstw domowych inflacja jest najniższa w unii - 1,1 proc. (według rządu, na koniec roku wyniesie ona 1,3-1,4 proc.). Dziś rynek jest już inny niż w połowie lat 90., zmieniły się też nawyki konsumentów. Duża konkurencja w handlu hamuje wzrost cen, a Polacy dużo rozsądniej wydają swoje pieniądze. Furorę robią m.in. internetowe porównywarki cen (umożliwiają szybkie odnalezienie najtańszej oferty na dany produkt lub usługę), większość osób, planując większe zakupy, odwiedza też co najmniej dwa, trzy sklepy, poszukując towarów w najkorzystniejszych cenach. Co ważne, raczej trzeźwo oceniamy też własne możliwości finansowe lub zdolność kredytową. Dość wspomnieć, że mimo zakupowego szału oszczędności Polaków wzrosły z niecałych 300 mld zł pod koniec 2004 r. do około 500 mld zł obecnie.
Fot: K. Pacuła
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.