Zaangażowanie wojsk USA w Iraku uniemożliwia atak na Iran
Marta-Fita Czuchnowska
z Waszyngtonu
Kto wygrywa wojnę z terroryzmem? Terroryści - tak brzmi odpowiedź ponad stu amerykańskich ekspertów w tej dziedzinie. Dołączyli oni ostatnio do grupy emerytowanych generałów armii USA, cicho popieranych przez wielu oficerów w służbie czynnej, którzy wiosną wezwali publicznie do zdymisjonowania sekretarza obrony. Bezprecedensowy bunt przeciw Donaldowi Rumsfeldowi poparł też były sekretarz stanu Colin Powell oraz wielu byłych pracowników CIA. Spektakularny sukces, jakim miało być zabicie Abu Musaba al-Zarkawiego, nie poprawił sytuacji. Prezydent Bush od kilku miesięcy nieustannie broni swego ministra. Mimo to debata na temat wojny w Iraku i błędów sekretarza obrony nie ma końca. Bunt uruchomił reakcję łańcuchową, która może zmienić politykę zagraniczną USA i równowagę sił w Waszyngtonie. Przeciw Rumsfeldowi zwraca się jego obóz polityczny. Nawet znany prawicowy magnat prasowy Rupert Murdoch, właściciel telewizji Fox i wielu tytułów prasowych, zaczął popierać senator Hillary Rodham Clinton. Zasadniczo związku między tymi wydarzeniami nie ma, ale bunt przeciw Rumsfeldowi odsłonił tyle paskudnych sekretów związanych z wojną w Iraku, że nawet główny medialny sojusznik ekipy Busha zaczyna, na wszelki wypadek, stawiać na opozycję.
Kobrą w Rumsfelda
- Takie zmasowane wystąpienie przeciw sekretarzowi obrony jest czymś niebywałym - mówi urzędnik Departamentu Stanu, który pragnie zachować anonimowość. - W czasie wojny w Korei i Wietnamie dochodziło do spięć między wojskowym a cywilnym dowództwem, ale nigdy nie zdarzył się protest wojskowych na taką skalę. Konsekwencje tego grupowego wystąpienia i samego galimatiasu w Iraku są kolosalne. Zwłaszcza teraz, gdy amerykańska administracja usiłuje znaleźć metody postępowania wobec Iranu, czyli reżimu, który wkrótce naprawdę może mieć broń masowego rażenia.
Lawinę oskarżeń wywołała publikacja książki "Cobra II", pióra emerytowanego generała Bernarda Trainora i Michaela Gordona. Autorzy dotarli do utajnionych do niedawna materiałów dotyczących przygotowań do inwazji na Irak i jej przebiegu, której Pentagon nadał kryptonim "Cobra II". Tygodnik "The Economist", komentując zmieszanie wokół jego osoby w tekście "Bush popełnia głupstwo, zatrzymując Rumsfelda", twierdzi, że utrzymanie sekretarza obrony na stanowisku "gwarantuje, że sytuacja będzie coraz gorsza".
Na czym polegały błędy Rumsfelda? Po pierwsze, do Iraku wysłano zdecydowanie za mało wojsk. Po drugie, nie opracowano planu ustabilizowania sytuacji, gwarancji bezpieczeństwa i uszczelnienia granic. Gdyby w Iraku w istocie znajdowała się broń masowego rażenia, nie sposób byłoby jej upilnować. Po trzecie, "wojenny gabinet" Rumsfelda oparł plany inwazji na błędnych interpretacjach raportów wywiadu. Jak twierdzi Tyler Drumheller, były pracownik CIA, zignorowano informacje, które wskazywały, że Biały Dom nie miał wystarczającego casus belli. Kolejny błąd to systematyczne ignorowanie sygnałów o narastającej w Iraku rebelii. W dodatku rozwiązano trzystutysięczną armię Saddama, która zasiliła szeregi rebeliantów. Najbardziej nawet ostrożne oceny ujawnionych ostatnio faktów są przygnębiające. Generał piechoty morskiej Anthony Zinni, były szef Centralnego Dowództwa Armii, podsumował je tak: "[Rumsfeld] jest niekompetentny strategicznie, operacyjnie i taktycznie". Znany publicysta Thomas Friedman, słynący niegdyś z gorliwego poparcia dla wojny w Iraku, napisał na łamach "The New York Times", że mając do wyboru Iran mający broń masowego rażenia lub Rumsfelda, który miałby dowodzić jakąkolwiek akcją militarną, wybiera Teheran z bronią atomową.
Jastrzębie kurczakami
Jak można popełnić takie błędy? Rozgoryczeni wojskowi zwracają uwagę, że dwu mężów stanu, którzy szczególnie parli do wojny - wiceprezydent Dick Cheney i Donald Rumsfeld, chętnie głoszący przynależność do frakcji "jastrzębi", czyli zwolenników rozwiązań siłowych - nie miało doświadczenia wojskowego. Żołnierze przezwali ich "kurczakami". Trzeciego autora inwazji, gen. Tommy'ego Franksa, "żadną miarą nie można pomylić z intelektualistą" - piszą autorzy "Cobry". Pozostali generałowie - m.in. Colin Powell, były szef Sztabów Połączonych, czy gen. Eric Shinseki, szef Kancelarii Sztabów - zostali przez "gabinet wojenny" zmarginalizowani. Shinseki zeznał przed komisją Kongresu, że do okupacji Iraku potrzeba będzie kilkuset tysięcy żołnierzy. Przez to musiał odejść (ostatnio w akademii wojskowej West Point modne są czapeczki z napisem "Eric miał rację"). Shinseki popełnił wobec Rumsfelda faux pas: podważył jego koncepcję reformy armii USA. A Rumsfeld postanowił ją wprowadzić natychmiast po objęciu stanowiska i przetestować na wojnie. Marzył o obaleniu doktryny wojennej Colina Powella, polegającej na uderzaniu z przeważającą siłą i natychmiastowym odcięciu wroga. Był też zdecydowanym przeciwnikiem długich misji pokojowych, zwanych "budowaniem narodów", jak misja na Bałkanach. W rezultacie wojna w Iraku miała być wprowadzeniem w życie planu "odchudzenia armii". Działania miały się opierać na rozpoznaniu wywiadu, precyzyjnych bombardowaniach i sprawnym uderzeniu małych, szybkich oddziałów.
Rumsfeld dążył do zamanifestowania siły USA, a nie do krucjaty na rzecz demokracji, piszą autorzy "Cobry". Parł do wojny z Irakiem, ignorując poważniejsze zagrożenia, jak Iran i Korea Północna. Kiedy powstawały plany inwazji, generałowie nalegali na zaangażowanie 380 tys. żołnierzy - sekretarz obrony żądał zmniejszenia tej liczby. Chciał nie tylko uderzyć przy pomocy jak najmniejszej siły, ale też zmienić modus operandi armii USA. Miało się okazać, że uderzenie na Irak zbyt szczupłymi siłami było największym błędem tej kampanii. Jak mawia się w Pentagonie, "amatorzy mówią o strategiach, a zawodowi wojskowi o logistyce". Rumsfeld zaś okroił siły uderzeniowe z komputerowego systemu zarządzania logistyką i rozdysponowania oddziałów (TPFDL). Sukces sił lądowych w dużej mierze zależy od rozplanowania zaopatrzenia, dosyłania posiłków, sprzętu, koordynacji między ośrodkami dowodzenia. Według symulacji TPFDL, do Iraku należało wysłać z wyprzedzeniem kilkaset czołgów i pojazdów ciężkich. Rumsfeld odrzucił TPFDL jako anachronizm i postanowił, że logistykę będzie kontrolował sam. W rezultacie kiedy oddziały czekały pod ostrzałem na sprzęt, czołgi płynęły dopiero z bazy w Teksasie do Kuwejtu. Brakowało ludzi, wody, amunicji i kamizelek kewlarowych.
Rebelii nie przewidziano
W Iraku zabrakło rozpoznania prawdziwych zagrożeń. Gen. Franks był nastawiony na walkę z regularnym wojskiem i Gwardią Narodową Saddama. Tymczasem dyktator postawił na rebelię. Liczba broni ukrytej w szkołach, meczetach i domach przeszła wszelkie estymacje wywiadu. Rumsfeld rebelii nie miał jednak w planach. Choć regularna wojna szybko się zmieniła w wojnę partyzancką, Pentagon nie kwapił się do zmiany taktyki. Kolejnym błędem było założenie, że po obaleniu Saddama okres "powrotu do normalności" potrwa rok. Miała to być tak zwana Faza IV. Wywiad nastawiony na tropienie broni masowego rażenia nie dostarczył informacji o tym, że będzie to najtrudniejszy element operacji "Cobra II". W Iraku zabrakło nie tylko żołnierzy, ale też sił porządkowych. Lider republikanów Newt Gingrich stwierdził, że aroganckie nastawienie autorów planu "Cobry" sprawiło, iż założyli, że "trzy pociski sterowane satelitarnie oraz pięciu facetów na koniach zdziała tyle co dywizja".
Mimo wszystko trio, które de facto sterowało działaniami wojennymi - Dick Cheney, Donald Rumsfeld i gen. Franks - upierało się, by nie modyfikować planów. Jeszcze przed przedwczesnym ogłoszeniem, że "misja została zakończona", oddziały w Bagdadzie, Tikricie, Karbali i Nadżafie otrzymały instrukcje przygotowania się do ewakuacji w ciągu 60 dni. Tymczasem rebelia miała się dopiero na dobre rozpętać. Kiedy stawało się oczywiste, że w Iraku wywiązuje się wojna partyzancka, do kwatery głównej w Kuwejcie przyjechał Lawrence Di Rita, współpracownik Rumsfelda, by przedstawić lokalnemu dowództwu wytyczne sekretarza obrony. Plany odtworzenia podstawowej infrastruktury, odbudowy Iraku i zagwarantowania bezpieczeństwa miały być zarzucone. "Nic nie jesteśmy tym ludziom winni - waląc pięścią w stół, mówił Di Rita - daliśmy im wolność!" Był kwiecień 2003 r. Od tego czasu sprawy w Iraku mają się niewiele lepiej. I nadal nie wiadomo, jak zakończy się "Faza IV". Senator Reed, krytyk Rumsfelda, twierdzi, że sytuacja stała się tak skomplikowana, że "nikt już nie wie, o co właściwie chodzi w misji w Iraku".
Zatrzymać się i zastanowić
Błędy Rumsfelda zmarnowały nie tylko szanse operacji w Iraku. Kładą się one długim cieniem na decyzjach, które Biały Dom będzie musiał podjąć w sprawie innych zagrożeń. Wiceprezydent Cheney w czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej był zwolennikiem "doktryny dwu wojen", zakładającej, że USA powinny móc prowadzić równocześnie dwie operacje militarne, nawet w odległych regionach. Miał rację. Im bardziej USA angażowały się w świecie, tym bardziej wojownicza stawała się Korea Północna. Niestety, wiceprezydent zmienił zdanie i dziś Pentagon nie może łatwo liczyć na to, że udźwignie coś ponad wojnę w Iraku. Rumsfeld pogrzebał doktrynę dwu wojen. Niezbyt skruszony sekretarz obrony wystąpił jednak niedawno z sugestią, że nie należy się przesadnie martwić doniesieniami z Teheranu, bo wojna w Iraku uczy, że wywiad może się mylić. Teraz Rumsfeld proponuje, by nad kwestią Iranu "zatrzymać się i zastanowić".
Sytuację wykorzystali Irańczycy, którzy mają potężny wpływ na sytuację polityczną w Bagdadzie oraz na walki między szyitami a sunnitami. Wykorzystując fatalne położenie Amerykanów w Iraku przeciągali negocjacje z Zachodem w sprawie technologii nuklearnych. Dodatkowo Waszyngton został przyparty do muru zacieśniającymi się relacjami między Teheranem a Moskwą i Pekinem. USA musiały odwrócić maksymę Clausewitza, zgodnie z którą wojna to kontynuacja polityki za pomocą innych środków, i ostatnio zamiast grozić wojną, musiały zaproponować Teheranowi dyplomację, przywrócenie oficjalnych stosunków, a nawet pomoc w rozbudowie technologii nuklearnych do celów pokojowych.
Kongresman Jim Moody, członek Rady Stosunków Zagranicznych, twierdzi, że stopień zaangażowania wojsk amerykańskich w Iraku uniemożliwia atak na Iran. - Politycznie byłby to bardzo trudny ruch dla republikanów - mówi "Wprost" Moody - bo bunt generałów odsłonił skalę błędów popełnionych w Iraku. Jak powiedział jeden z obserwatorów amerykańskiej sceny politycznej, Rumsfeld popełnił jeszcze jeden błąd: w całej tej kampanii powinno chodzić o Iran, a nie o Irak.
A nie mówiłem...
Bush nie pozbędzie się prędko Rumsfelda, bo byłoby to tożsame z przyznaniem się do własnych błędów. Areopag Partii Republikańskiej wywiera jednak na prezydenta coraz większą presję. Nadchodzą wybory uzupełniające do Kongresu i republikanie boją się utraty większości parlamentarnej. Potępiany publicznie sekretarz obrony i okupacja Iraku stają się dla nich politycznym balastem. Tylko senator John Mc-Cain, który będzie się ubiegał o nominację z ramienia republikanów w wyborach prezydenckich 2008 r., ma ułatwiony start. Jego kampania wyborcza może przyjąć hasło: "A nie mówiłem". McCain, przy akompaniamencie niewielkiej grupy senatorów, nawoływał do dymisji Rumsfelda i zmodyfikowania strategii irackiej od kilku lat. Może bunt generałów i rewolta wśród republikanów pomogą mu przeforsować tę koncepcję.
Marta-Fita Czuchnowska
z Waszyngtonu
Kto wygrywa wojnę z terroryzmem? Terroryści - tak brzmi odpowiedź ponad stu amerykańskich ekspertów w tej dziedzinie. Dołączyli oni ostatnio do grupy emerytowanych generałów armii USA, cicho popieranych przez wielu oficerów w służbie czynnej, którzy wiosną wezwali publicznie do zdymisjonowania sekretarza obrony. Bezprecedensowy bunt przeciw Donaldowi Rumsfeldowi poparł też były sekretarz stanu Colin Powell oraz wielu byłych pracowników CIA. Spektakularny sukces, jakim miało być zabicie Abu Musaba al-Zarkawiego, nie poprawił sytuacji. Prezydent Bush od kilku miesięcy nieustannie broni swego ministra. Mimo to debata na temat wojny w Iraku i błędów sekretarza obrony nie ma końca. Bunt uruchomił reakcję łańcuchową, która może zmienić politykę zagraniczną USA i równowagę sił w Waszyngtonie. Przeciw Rumsfeldowi zwraca się jego obóz polityczny. Nawet znany prawicowy magnat prasowy Rupert Murdoch, właściciel telewizji Fox i wielu tytułów prasowych, zaczął popierać senator Hillary Rodham Clinton. Zasadniczo związku między tymi wydarzeniami nie ma, ale bunt przeciw Rumsfeldowi odsłonił tyle paskudnych sekretów związanych z wojną w Iraku, że nawet główny medialny sojusznik ekipy Busha zaczyna, na wszelki wypadek, stawiać na opozycję.
Kobrą w Rumsfelda
- Takie zmasowane wystąpienie przeciw sekretarzowi obrony jest czymś niebywałym - mówi urzędnik Departamentu Stanu, który pragnie zachować anonimowość. - W czasie wojny w Korei i Wietnamie dochodziło do spięć między wojskowym a cywilnym dowództwem, ale nigdy nie zdarzył się protest wojskowych na taką skalę. Konsekwencje tego grupowego wystąpienia i samego galimatiasu w Iraku są kolosalne. Zwłaszcza teraz, gdy amerykańska administracja usiłuje znaleźć metody postępowania wobec Iranu, czyli reżimu, który wkrótce naprawdę może mieć broń masowego rażenia.
Lawinę oskarżeń wywołała publikacja książki "Cobra II", pióra emerytowanego generała Bernarda Trainora i Michaela Gordona. Autorzy dotarli do utajnionych do niedawna materiałów dotyczących przygotowań do inwazji na Irak i jej przebiegu, której Pentagon nadał kryptonim "Cobra II". Tygodnik "The Economist", komentując zmieszanie wokół jego osoby w tekście "Bush popełnia głupstwo, zatrzymując Rumsfelda", twierdzi, że utrzymanie sekretarza obrony na stanowisku "gwarantuje, że sytuacja będzie coraz gorsza".
Na czym polegały błędy Rumsfelda? Po pierwsze, do Iraku wysłano zdecydowanie za mało wojsk. Po drugie, nie opracowano planu ustabilizowania sytuacji, gwarancji bezpieczeństwa i uszczelnienia granic. Gdyby w Iraku w istocie znajdowała się broń masowego rażenia, nie sposób byłoby jej upilnować. Po trzecie, "wojenny gabinet" Rumsfelda oparł plany inwazji na błędnych interpretacjach raportów wywiadu. Jak twierdzi Tyler Drumheller, były pracownik CIA, zignorowano informacje, które wskazywały, że Biały Dom nie miał wystarczającego casus belli. Kolejny błąd to systematyczne ignorowanie sygnałów o narastającej w Iraku rebelii. W dodatku rozwiązano trzystutysięczną armię Saddama, która zasiliła szeregi rebeliantów. Najbardziej nawet ostrożne oceny ujawnionych ostatnio faktów są przygnębiające. Generał piechoty morskiej Anthony Zinni, były szef Centralnego Dowództwa Armii, podsumował je tak: "[Rumsfeld] jest niekompetentny strategicznie, operacyjnie i taktycznie". Znany publicysta Thomas Friedman, słynący niegdyś z gorliwego poparcia dla wojny w Iraku, napisał na łamach "The New York Times", że mając do wyboru Iran mający broń masowego rażenia lub Rumsfelda, który miałby dowodzić jakąkolwiek akcją militarną, wybiera Teheran z bronią atomową.
Jastrzębie kurczakami
Jak można popełnić takie błędy? Rozgoryczeni wojskowi zwracają uwagę, że dwu mężów stanu, którzy szczególnie parli do wojny - wiceprezydent Dick Cheney i Donald Rumsfeld, chętnie głoszący przynależność do frakcji "jastrzębi", czyli zwolenników rozwiązań siłowych - nie miało doświadczenia wojskowego. Żołnierze przezwali ich "kurczakami". Trzeciego autora inwazji, gen. Tommy'ego Franksa, "żadną miarą nie można pomylić z intelektualistą" - piszą autorzy "Cobry". Pozostali generałowie - m.in. Colin Powell, były szef Sztabów Połączonych, czy gen. Eric Shinseki, szef Kancelarii Sztabów - zostali przez "gabinet wojenny" zmarginalizowani. Shinseki zeznał przed komisją Kongresu, że do okupacji Iraku potrzeba będzie kilkuset tysięcy żołnierzy. Przez to musiał odejść (ostatnio w akademii wojskowej West Point modne są czapeczki z napisem "Eric miał rację"). Shinseki popełnił wobec Rumsfelda faux pas: podważył jego koncepcję reformy armii USA. A Rumsfeld postanowił ją wprowadzić natychmiast po objęciu stanowiska i przetestować na wojnie. Marzył o obaleniu doktryny wojennej Colina Powella, polegającej na uderzaniu z przeważającą siłą i natychmiastowym odcięciu wroga. Był też zdecydowanym przeciwnikiem długich misji pokojowych, zwanych "budowaniem narodów", jak misja na Bałkanach. W rezultacie wojna w Iraku miała być wprowadzeniem w życie planu "odchudzenia armii". Działania miały się opierać na rozpoznaniu wywiadu, precyzyjnych bombardowaniach i sprawnym uderzeniu małych, szybkich oddziałów.
Rumsfeld dążył do zamanifestowania siły USA, a nie do krucjaty na rzecz demokracji, piszą autorzy "Cobry". Parł do wojny z Irakiem, ignorując poważniejsze zagrożenia, jak Iran i Korea Północna. Kiedy powstawały plany inwazji, generałowie nalegali na zaangażowanie 380 tys. żołnierzy - sekretarz obrony żądał zmniejszenia tej liczby. Chciał nie tylko uderzyć przy pomocy jak najmniejszej siły, ale też zmienić modus operandi armii USA. Miało się okazać, że uderzenie na Irak zbyt szczupłymi siłami było największym błędem tej kampanii. Jak mawia się w Pentagonie, "amatorzy mówią o strategiach, a zawodowi wojskowi o logistyce". Rumsfeld zaś okroił siły uderzeniowe z komputerowego systemu zarządzania logistyką i rozdysponowania oddziałów (TPFDL). Sukces sił lądowych w dużej mierze zależy od rozplanowania zaopatrzenia, dosyłania posiłków, sprzętu, koordynacji między ośrodkami dowodzenia. Według symulacji TPFDL, do Iraku należało wysłać z wyprzedzeniem kilkaset czołgów i pojazdów ciężkich. Rumsfeld odrzucił TPFDL jako anachronizm i postanowił, że logistykę będzie kontrolował sam. W rezultacie kiedy oddziały czekały pod ostrzałem na sprzęt, czołgi płynęły dopiero z bazy w Teksasie do Kuwejtu. Brakowało ludzi, wody, amunicji i kamizelek kewlarowych.
Rebelii nie przewidziano
W Iraku zabrakło rozpoznania prawdziwych zagrożeń. Gen. Franks był nastawiony na walkę z regularnym wojskiem i Gwardią Narodową Saddama. Tymczasem dyktator postawił na rebelię. Liczba broni ukrytej w szkołach, meczetach i domach przeszła wszelkie estymacje wywiadu. Rumsfeld rebelii nie miał jednak w planach. Choć regularna wojna szybko się zmieniła w wojnę partyzancką, Pentagon nie kwapił się do zmiany taktyki. Kolejnym błędem było założenie, że po obaleniu Saddama okres "powrotu do normalności" potrwa rok. Miała to być tak zwana Faza IV. Wywiad nastawiony na tropienie broni masowego rażenia nie dostarczył informacji o tym, że będzie to najtrudniejszy element operacji "Cobra II". W Iraku zabrakło nie tylko żołnierzy, ale też sił porządkowych. Lider republikanów Newt Gingrich stwierdził, że aroganckie nastawienie autorów planu "Cobry" sprawiło, iż założyli, że "trzy pociski sterowane satelitarnie oraz pięciu facetów na koniach zdziała tyle co dywizja".
Mimo wszystko trio, które de facto sterowało działaniami wojennymi - Dick Cheney, Donald Rumsfeld i gen. Franks - upierało się, by nie modyfikować planów. Jeszcze przed przedwczesnym ogłoszeniem, że "misja została zakończona", oddziały w Bagdadzie, Tikricie, Karbali i Nadżafie otrzymały instrukcje przygotowania się do ewakuacji w ciągu 60 dni. Tymczasem rebelia miała się dopiero na dobre rozpętać. Kiedy stawało się oczywiste, że w Iraku wywiązuje się wojna partyzancka, do kwatery głównej w Kuwejcie przyjechał Lawrence Di Rita, współpracownik Rumsfelda, by przedstawić lokalnemu dowództwu wytyczne sekretarza obrony. Plany odtworzenia podstawowej infrastruktury, odbudowy Iraku i zagwarantowania bezpieczeństwa miały być zarzucone. "Nic nie jesteśmy tym ludziom winni - waląc pięścią w stół, mówił Di Rita - daliśmy im wolność!" Był kwiecień 2003 r. Od tego czasu sprawy w Iraku mają się niewiele lepiej. I nadal nie wiadomo, jak zakończy się "Faza IV". Senator Reed, krytyk Rumsfelda, twierdzi, że sytuacja stała się tak skomplikowana, że "nikt już nie wie, o co właściwie chodzi w misji w Iraku".
Zatrzymać się i zastanowić
Błędy Rumsfelda zmarnowały nie tylko szanse operacji w Iraku. Kładą się one długim cieniem na decyzjach, które Biały Dom będzie musiał podjąć w sprawie innych zagrożeń. Wiceprezydent Cheney w czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej był zwolennikiem "doktryny dwu wojen", zakładającej, że USA powinny móc prowadzić równocześnie dwie operacje militarne, nawet w odległych regionach. Miał rację. Im bardziej USA angażowały się w świecie, tym bardziej wojownicza stawała się Korea Północna. Niestety, wiceprezydent zmienił zdanie i dziś Pentagon nie może łatwo liczyć na to, że udźwignie coś ponad wojnę w Iraku. Rumsfeld pogrzebał doktrynę dwu wojen. Niezbyt skruszony sekretarz obrony wystąpił jednak niedawno z sugestią, że nie należy się przesadnie martwić doniesieniami z Teheranu, bo wojna w Iraku uczy, że wywiad może się mylić. Teraz Rumsfeld proponuje, by nad kwestią Iranu "zatrzymać się i zastanowić".
Sytuację wykorzystali Irańczycy, którzy mają potężny wpływ na sytuację polityczną w Bagdadzie oraz na walki między szyitami a sunnitami. Wykorzystując fatalne położenie Amerykanów w Iraku przeciągali negocjacje z Zachodem w sprawie technologii nuklearnych. Dodatkowo Waszyngton został przyparty do muru zacieśniającymi się relacjami między Teheranem a Moskwą i Pekinem. USA musiały odwrócić maksymę Clausewitza, zgodnie z którą wojna to kontynuacja polityki za pomocą innych środków, i ostatnio zamiast grozić wojną, musiały zaproponować Teheranowi dyplomację, przywrócenie oficjalnych stosunków, a nawet pomoc w rozbudowie technologii nuklearnych do celów pokojowych.
Kongresman Jim Moody, członek Rady Stosunków Zagranicznych, twierdzi, że stopień zaangażowania wojsk amerykańskich w Iraku uniemożliwia atak na Iran. - Politycznie byłby to bardzo trudny ruch dla republikanów - mówi "Wprost" Moody - bo bunt generałów odsłonił skalę błędów popełnionych w Iraku. Jak powiedział jeden z obserwatorów amerykańskiej sceny politycznej, Rumsfeld popełnił jeszcze jeden błąd: w całej tej kampanii powinno chodzić o Iran, a nie o Irak.
A nie mówiłem...
Bush nie pozbędzie się prędko Rumsfelda, bo byłoby to tożsame z przyznaniem się do własnych błędów. Areopag Partii Republikańskiej wywiera jednak na prezydenta coraz większą presję. Nadchodzą wybory uzupełniające do Kongresu i republikanie boją się utraty większości parlamentarnej. Potępiany publicznie sekretarz obrony i okupacja Iraku stają się dla nich politycznym balastem. Tylko senator John Mc-Cain, który będzie się ubiegał o nominację z ramienia republikanów w wyborach prezydenckich 2008 r., ma ułatwiony start. Jego kampania wyborcza może przyjąć hasło: "A nie mówiłem". McCain, przy akompaniamencie niewielkiej grupy senatorów, nawoływał do dymisji Rumsfelda i zmodyfikowania strategii irackiej od kilku lat. Może bunt generałów i rewolta wśród republikanów pomogą mu przeforsować tę koncepcję.
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.