2 mld dolarów warte byłyby dziś kosztowności ukryte przez Romana Ungerna
Joanna Lamparska
Zgromadził skarby warte przed 1920 r. miliony dolarów. Szukali tych skarbów m.in. hitlerowscy naziści. Do dziś nie wiadomo, gdzie się podziały dobra zgromadzone przez barona Romana Fiodorowicza von Ungerna-Sternberga. Był mongolskim chanem i dowódcą Azjatyckiej Dywizji Konnej, która na początku lat 20. XX w. prowadziła na Syberii walkę z "czerwoną zarazą". Ungern był znany z szaleńczej brawury, zawziętości i okrucieństwa. Ten "wysoki, nieco żylasty blondyn, z bladoniebieskimi, płonącymi dziwnym blaskiem oczami" był nazywany Krwawym Baronem. W pamiętnikach Ferdynanda Ossendowskiego, który znał Ungerna, zachowała się znamienna notatka: "Nocne szaleństwa barona. Udusił dwie żony swoich oficerów, ponieważ za bardzo zajmowały się plotkami". Ossendowski wspomina również, że Ungern zwykł się zamykać w stodole z pijanymi oficerami, gdzie grali w "kukułkę". "Kukułką" był wybrany żołnierz, który wypiwszy dla kurażu stakan spirytusu, kukał, podczas gdy inni do niego strzelali.
Nowy Czyngis-chan
Ungern urodził się w 1885 r. w Austrii, ale jego rodowa siedziba znajdowała się w estońskim Rewlu (dzisiejszym Tallinie). Dosłużył się rangi oficera esauła w carskiej armii. Wybuchowy charakter sprawił, że w 1908 r. został wysłany na dalekowschodnie rubieże rosyjskiego imperium. Jego zwierzchnicy, widząc porywczość młodego oficera, bali się go awansować. - W żyłach Ungerna płynęła krew Hunów, wojów Attyli i rycerzy krzyżowych. Do wybuchu I wojny światowej pozostał w Mongolii, gdzie rzekomo został buddystą i osiągnął wyższy stopień lamaistycznego wtajemniczenia - opowiada Witold Michałowski, podróżnik, autor "Testamentu barona Ungerna". W lipcu 1914 r. Ungern zgłosił się do służby czynnej i odkomenderowano go do pułku kozaków dońskich w Prusach Wschodnich. Po wybuchu bolszewickiej rewolucji zaprzyjaźnił się z Grigorijem Siemionowem, atamanem zabajkalskich Kozaków, z którym tępił wszystkich sprzyjających bolszewikom. Siemionow sformował na granicy Rosji i Mongolii korpusy złożone z ocalałych białogwardzistów. Ungern był jego prawą ręką. Z czasem uznał, że Mongolia jest ostatnią nadzieją ludzkości. Baron Ungern wierzył, że jest bohaterem stepowych opowieści o przyjściu z północy wodza - barona Iwanowa, który odbuduje imperium Czyngis-chana. Został ministrem wojny Mongolii, a w 1921 r. ogłosił się bądź został ogłoszony przez tubylców chanem. Owładnięty panmongolską ideą żołd wypłacał jak Czyngis-chan - po trzy barany miesięcznie. Zgromadził również dobra godne Czyngis-chana. W świadomości rzesz poszukiwaczy te dobra funkcjonują dziś jako skarb barona Ungerna.
W czasie walk z bolszewikami Ungernowi udało się przejąć znaczną część carskich kosztowności, m.in. brylanty wielkiej wartości. Druga część skarbu barona to odzyskane od bolszewików przedmioty zrabowane z lamaickich klasztorów; prawdopodobnie około 2 tys. pozłacanych posążków świętych - bezcennych dzieł sztuki. Wśród odebranych bolszewikom kosztowności były m.in. korale oprawione w srebro, które kobiety nosiły we włosach. Były też jaspisy i lapis-lazuli oraz tabakierki, kunsztownie rzeźbione w nefrycie, agacie czy koralu. W 1920 r. mieszkający w Mandżurii inż. Kazimierz Grochowski oceniał wartość skarbów barona na blisko 20 mln dolarów, co dziś równałoby się sumie niemal 2 mld dolarów.
Kiedy baron Ungern wyruszył na północ, aby przerwać funkcjonowanie Kolei Transsyberyjskiej, skarby nakazał przetransportować w bezpieczne miejsce. Skarby transportował oddział zaufanych Mongołów i Tatarów. Zapakowano je do skrzyń i załadowano na arby - wózki ciągnione przez woły. Konwój został zaatakowany przez bolszewików, ale ładunek udało się ocalić. Nie wiadomo, czy konwojenci wykuli grotę, w której ukryli bogactwa barona, czy wykorzystali do tego naturalną szczelinę skalną w rejonie wzgórz. Dojście do skarbu miały zakamuflować skały wysadzone w powietrze przez zaprzyjaźnionego z Ungernem oficera saperów Kamila Giżyckiego.
Giżycki jest kluczową postacią w dalszej historii skarbu barona Ungerna. Tuż przed śmiercią (w 1968 r.) mieli go odwiedzać funkcjonariusze SB, proponując wyjazd do Mongolii. Czy po to, by poszukiwać skarbu barona? Zagadkowe jest to, że w 1934 r. Giżycki za dużą - jak na owe czasy - sumę kupił w Liberii działkę o powierzchni 7,5 tys. akrów, gdzie założył plantację rycynusa. Giżycki pokrył koszty paromiesięcznego pobytu w Liberii ekspedycji naukowych profesora lwowskiego uniwersytetu Jana Hirschlera. Skąd miał pieniądze? Kiedy miał 60 lat, publicznie przyznał, że baron Ungern pozostawił skarb. Mówił też o wysadzeniu skał, gdzie skarb ukryto, i o skrawku papieru, który zaszył w skórze.
Potęga podświadomości
Podobno miejsce ukrycia skarbu barona Ungerna znał Ferdynand Antoni Ossendowski, postać budząca równie wielkie kontrowersje jak sam baron. Ossendowski, pisarz i podróżnik, wykładowca chemii i geografii, w maju 1921 r. miał się spotkać z Ungernem. Ponad dwadzieścia lat później sugerował przyjaciołom, że wie, gdzie ukryto skarb. Twierdził, że w jego książce "Puszcze polskie" znajduje się fotografia miejsca, w którym "ważone na funty prawdziwe klejnoty czekają na właściciela". Ossendowski twierdził też, że w jego obecności baron Ungern powierzył starszyźnie jednego z mongolskich klasztorów swój testament. Miała być w nim zawarta klauzula, że jeśli w ciągu 50 lat nie zgłoszą się spadkobiercy, skarb ma być przeznaczony na potrzeby lamaizmu. Wtedy to lama miał przepowiedzieć, że Ungern umrze za 136 dni. Niezależnie od tego, jak było, faktem jest, że 17 września 1921 r. baron Ungern został rozstrzelany w Nowosybirsku - z wyroku sądu rewolucyjnego.
Po śmierci barona rozpoczął się wyścig poszukiwaczy skarbu. W 1934 r. swoją ekspedycję poszukiwawczą wysłali do Mongolii Amerykanie. W amerykańskiej ekipie znalazł się niejaki inżynier Konstantin. Okazało się, że to brat barona Ungerna. Wtedy nic nie znalazł, a potem został zamordowany w Wiedniu. Pod koniec lat 30. zorganizowano kilka niemieckich wypraw, na czele których stali oficerowie SS. Oprócz poszukiwania skarbu mieli oni ustalić, jakimi tajemnymi metodami wpływania na ludzi posługiwał się baron Ungern. Wtedy rozpowszechniona była legenda, że lamowie zdradzili Ungernowi, jak wpływać na podświadomość wrogów. To miało tłumaczyć fakt, że 30 tys. uzbrojonych Chińczyków poddało się 800 kawalerzystom Ungerna.
Polski ślad
Najbardziej sensacyjny wydaje się polski ślad w sprawie skarbu barona Ungerna. Prowadzi on na ziemię lubuską, do Nowogrodu Bobrzańskiego. Wiosną 1945 r. pojawiła się tam stryjeczna siostra Ungerna Annelise von Harpe. Uciekła ona z Estonii przed Armią Czerwoną. Wiozła z sobą portrety rodzinne i prawdopodobnie testament barona. Zatrzymała się w rodzinnym domu Elizy Kuske, swojej pokojówki. Kiedy Witold Michałowski zbierał informacje o losach testamentu barona Ungerna, ówczesny przewodniczący powiatowej rady narodowej w Zielonej Górze opowiedział mu historię, która zdarzyła się pod koniec wojny. W pobliskim Zatoniu znaleziono ranną starszą Niemkę, która twierdziła, że jest baronową. Wtedy ją uratowano, ale zmarła po kilku miesiącach. Przed śmiercią wyjawiła jednemu z opiekunów, gdzie schowała biżuterię, złoto, obrazy i dokumenty. Rzeczy te mieli przejąć mężczyźni twierdzący, że są funkcjonariuszami UB. Później Erich Ungern, brat baronowej von Harpe, opowiadał, że w okolicach Zielonej Góry siostra spotkała się z jakimiś Tybetańczykami. Czyżby rozmawiali o skarbie barona?
Joanna Lamparska
Zgromadził skarby warte przed 1920 r. miliony dolarów. Szukali tych skarbów m.in. hitlerowscy naziści. Do dziś nie wiadomo, gdzie się podziały dobra zgromadzone przez barona Romana Fiodorowicza von Ungerna-Sternberga. Był mongolskim chanem i dowódcą Azjatyckiej Dywizji Konnej, która na początku lat 20. XX w. prowadziła na Syberii walkę z "czerwoną zarazą". Ungern był znany z szaleńczej brawury, zawziętości i okrucieństwa. Ten "wysoki, nieco żylasty blondyn, z bladoniebieskimi, płonącymi dziwnym blaskiem oczami" był nazywany Krwawym Baronem. W pamiętnikach Ferdynanda Ossendowskiego, który znał Ungerna, zachowała się znamienna notatka: "Nocne szaleństwa barona. Udusił dwie żony swoich oficerów, ponieważ za bardzo zajmowały się plotkami". Ossendowski wspomina również, że Ungern zwykł się zamykać w stodole z pijanymi oficerami, gdzie grali w "kukułkę". "Kukułką" był wybrany żołnierz, który wypiwszy dla kurażu stakan spirytusu, kukał, podczas gdy inni do niego strzelali.
Nowy Czyngis-chan
Ungern urodził się w 1885 r. w Austrii, ale jego rodowa siedziba znajdowała się w estońskim Rewlu (dzisiejszym Tallinie). Dosłużył się rangi oficera esauła w carskiej armii. Wybuchowy charakter sprawił, że w 1908 r. został wysłany na dalekowschodnie rubieże rosyjskiego imperium. Jego zwierzchnicy, widząc porywczość młodego oficera, bali się go awansować. - W żyłach Ungerna płynęła krew Hunów, wojów Attyli i rycerzy krzyżowych. Do wybuchu I wojny światowej pozostał w Mongolii, gdzie rzekomo został buddystą i osiągnął wyższy stopień lamaistycznego wtajemniczenia - opowiada Witold Michałowski, podróżnik, autor "Testamentu barona Ungerna". W lipcu 1914 r. Ungern zgłosił się do służby czynnej i odkomenderowano go do pułku kozaków dońskich w Prusach Wschodnich. Po wybuchu bolszewickiej rewolucji zaprzyjaźnił się z Grigorijem Siemionowem, atamanem zabajkalskich Kozaków, z którym tępił wszystkich sprzyjających bolszewikom. Siemionow sformował na granicy Rosji i Mongolii korpusy złożone z ocalałych białogwardzistów. Ungern był jego prawą ręką. Z czasem uznał, że Mongolia jest ostatnią nadzieją ludzkości. Baron Ungern wierzył, że jest bohaterem stepowych opowieści o przyjściu z północy wodza - barona Iwanowa, który odbuduje imperium Czyngis-chana. Został ministrem wojny Mongolii, a w 1921 r. ogłosił się bądź został ogłoszony przez tubylców chanem. Owładnięty panmongolską ideą żołd wypłacał jak Czyngis-chan - po trzy barany miesięcznie. Zgromadził również dobra godne Czyngis-chana. W świadomości rzesz poszukiwaczy te dobra funkcjonują dziś jako skarb barona Ungerna.
W czasie walk z bolszewikami Ungernowi udało się przejąć znaczną część carskich kosztowności, m.in. brylanty wielkiej wartości. Druga część skarbu barona to odzyskane od bolszewików przedmioty zrabowane z lamaickich klasztorów; prawdopodobnie około 2 tys. pozłacanych posążków świętych - bezcennych dzieł sztuki. Wśród odebranych bolszewikom kosztowności były m.in. korale oprawione w srebro, które kobiety nosiły we włosach. Były też jaspisy i lapis-lazuli oraz tabakierki, kunsztownie rzeźbione w nefrycie, agacie czy koralu. W 1920 r. mieszkający w Mandżurii inż. Kazimierz Grochowski oceniał wartość skarbów barona na blisko 20 mln dolarów, co dziś równałoby się sumie niemal 2 mld dolarów.
Kiedy baron Ungern wyruszył na północ, aby przerwać funkcjonowanie Kolei Transsyberyjskiej, skarby nakazał przetransportować w bezpieczne miejsce. Skarby transportował oddział zaufanych Mongołów i Tatarów. Zapakowano je do skrzyń i załadowano na arby - wózki ciągnione przez woły. Konwój został zaatakowany przez bolszewików, ale ładunek udało się ocalić. Nie wiadomo, czy konwojenci wykuli grotę, w której ukryli bogactwa barona, czy wykorzystali do tego naturalną szczelinę skalną w rejonie wzgórz. Dojście do skarbu miały zakamuflować skały wysadzone w powietrze przez zaprzyjaźnionego z Ungernem oficera saperów Kamila Giżyckiego.
Giżycki jest kluczową postacią w dalszej historii skarbu barona Ungerna. Tuż przed śmiercią (w 1968 r.) mieli go odwiedzać funkcjonariusze SB, proponując wyjazd do Mongolii. Czy po to, by poszukiwać skarbu barona? Zagadkowe jest to, że w 1934 r. Giżycki za dużą - jak na owe czasy - sumę kupił w Liberii działkę o powierzchni 7,5 tys. akrów, gdzie założył plantację rycynusa. Giżycki pokrył koszty paromiesięcznego pobytu w Liberii ekspedycji naukowych profesora lwowskiego uniwersytetu Jana Hirschlera. Skąd miał pieniądze? Kiedy miał 60 lat, publicznie przyznał, że baron Ungern pozostawił skarb. Mówił też o wysadzeniu skał, gdzie skarb ukryto, i o skrawku papieru, który zaszył w skórze.
Potęga podświadomości
Podobno miejsce ukrycia skarbu barona Ungerna znał Ferdynand Antoni Ossendowski, postać budząca równie wielkie kontrowersje jak sam baron. Ossendowski, pisarz i podróżnik, wykładowca chemii i geografii, w maju 1921 r. miał się spotkać z Ungernem. Ponad dwadzieścia lat później sugerował przyjaciołom, że wie, gdzie ukryto skarb. Twierdził, że w jego książce "Puszcze polskie" znajduje się fotografia miejsca, w którym "ważone na funty prawdziwe klejnoty czekają na właściciela". Ossendowski twierdził też, że w jego obecności baron Ungern powierzył starszyźnie jednego z mongolskich klasztorów swój testament. Miała być w nim zawarta klauzula, że jeśli w ciągu 50 lat nie zgłoszą się spadkobiercy, skarb ma być przeznaczony na potrzeby lamaizmu. Wtedy to lama miał przepowiedzieć, że Ungern umrze za 136 dni. Niezależnie od tego, jak było, faktem jest, że 17 września 1921 r. baron Ungern został rozstrzelany w Nowosybirsku - z wyroku sądu rewolucyjnego.
Po śmierci barona rozpoczął się wyścig poszukiwaczy skarbu. W 1934 r. swoją ekspedycję poszukiwawczą wysłali do Mongolii Amerykanie. W amerykańskiej ekipie znalazł się niejaki inżynier Konstantin. Okazało się, że to brat barona Ungerna. Wtedy nic nie znalazł, a potem został zamordowany w Wiedniu. Pod koniec lat 30. zorganizowano kilka niemieckich wypraw, na czele których stali oficerowie SS. Oprócz poszukiwania skarbu mieli oni ustalić, jakimi tajemnymi metodami wpływania na ludzi posługiwał się baron Ungern. Wtedy rozpowszechniona była legenda, że lamowie zdradzili Ungernowi, jak wpływać na podświadomość wrogów. To miało tłumaczyć fakt, że 30 tys. uzbrojonych Chińczyków poddało się 800 kawalerzystom Ungerna.
Polski ślad
Najbardziej sensacyjny wydaje się polski ślad w sprawie skarbu barona Ungerna. Prowadzi on na ziemię lubuską, do Nowogrodu Bobrzańskiego. Wiosną 1945 r. pojawiła się tam stryjeczna siostra Ungerna Annelise von Harpe. Uciekła ona z Estonii przed Armią Czerwoną. Wiozła z sobą portrety rodzinne i prawdopodobnie testament barona. Zatrzymała się w rodzinnym domu Elizy Kuske, swojej pokojówki. Kiedy Witold Michałowski zbierał informacje o losach testamentu barona Ungerna, ówczesny przewodniczący powiatowej rady narodowej w Zielonej Górze opowiedział mu historię, która zdarzyła się pod koniec wojny. W pobliskim Zatoniu znaleziono ranną starszą Niemkę, która twierdziła, że jest baronową. Wtedy ją uratowano, ale zmarła po kilku miesiącach. Przed śmiercią wyjawiła jednemu z opiekunów, gdzie schowała biżuterię, złoto, obrazy i dokumenty. Rzeczy te mieli przejąć mężczyźni twierdzący, że są funkcjonariuszami UB. Później Erich Ungern, brat baronowej von Harpe, opowiadał, że w okolicach Zielonej Góry siostra spotkała się z jakimiś Tybetańczykami. Czyżby rozmawiali o skarbie barona?
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.