Prawo i Sprawiedliwość zaatakowało etos i styl bycia inteligencji, co tylko ją wzmocni
Paweł Śpiewak
Ponad 80 proc. osób z wyższym wykształceniem nie chce i nie może głosować na partię rządzącą. Wszystko wskazuje na to, że PiS jest partią warstw uboższych i gorzej wykształconych. Nie tylko nie ma poparcia warstw oświeconych, ale brak jej też ludzi kompetentnych, by obsadzić ważniejsze stanowiska rządowe czy administracyjne. Mówił o tym otwarcie prezes Jarosław Kaczyński. Łatwiej jest wyrzucać, o wiele trudniej zastępować nowymi kadrami. Jakość i standardy administracyjne - sądząc po negocjacjach z górnikami, nominacjach w PZU i MSZ czy wystąpieniach polskich delegatów za granicą - wywołują już nie tyle zastanowienie, ile przerażenie. Jeszcze większą nieufnością inteligencja darzy Samoobronę, wspieraną przez trzeci garnitur postpezetpeerowskich funkcjonariuszy, i LPR, gdzie szaleją demony złej przeszłości. Inteligencja polska - przy całym jej zróżnicowaniu - w przeważającej masie znalazła się w opozycji wobec formacji rządzącej.
Umysłowa monokultura
PiS, mimo niedawnych zjazdowych duserów, zaatakowało inteligencję. Partia Jarosława Kaczyńskiego zagroziła jej pozycji i samopoczuciu, przede wszystkim radykalnie krytykując proces transformacji. Podstawą krytyki III RP nie były i nie są wyniki ekonomiczne, poziom i jakość życia obywateli, stan infrastruktury, łączności, ba, nawet skuteczność systemu sprawiedliwości. Ocena transformacji ma niemal wyłącznie charakter polityczno-spiskowy. Ktoś wygrał, bo był we właściwej partii, ktoś przegrał, bo znalazł się po niewłaściwej stronie i akurat w niedobrym towarzystwie. Pozycja majątkowa, prestiż, poważanie były i są, jak się okazuje, efektem politycznego układu, a nie pracy, wykształcenia, przedsiębiorczości. Pozycja inteligencji - grupy, która odniosła niewątpliwy sukces po roku 1989 - została tym samym zakwestionowana. Wedle polityków PiS, inteligenci są uzurpatorami wykorzystującymi słabość innych grup i swoje polityczne koneksje. Skoro wygrali, to znaczy komuś zabrali - według zero-jedynkowej wizji świata prezentowanej przez posłów Kurskiego czy Suskiego.
PiS zaatakowało etos i styl bycia inteligencji, uprawiając coś w rodzaju umysłowej monokultury, o czym trafnie pisał w "Gazecie Wyborczej" Jarosław Kurski. W wydaniu tej partii monokultura oznacza, że jedynym autorytetem jest Jarosław Kaczyński i on (jak dawniej całe Biuro Polityczne) wie, co wiedzieć trzeba, i ma aktualne i wszystkich obowiązujące zdanie na każdy temat. PiS zaatakowało inteligencję językiem (zapaszkiem) nacjonalistycznym, podejrzliwością i aurą nieufności, mało przyjaznym stosunkiem do Europy, ale jeszcze bardziej swoimi wątpliwymi przyjaciółmi. Radio Rydzyk, Giertych, Wierzejski, Lepper, czyli rządowi koalicjanci, budzą złe skojarzenia i rzucają cień na cały układ rządowy. Można rzec, bracia K. obudzili i wezwali do pomocy wszystkie siły, które uchodzą za ciemnogród, reprezentują szowinizm pomieszany z prostactwem, nietolerancję.
Zero reguł
Populiści i nacjonaliści od 1989 r. stale antyszambrowali w polskiej polityce, ale nie byli dopuszczani do dobrego towarzystwa. Miały bowiem obowiązywać jakieś normy. Postsolidarnościowe partie trzymały się z daleka od postkomunistów, ale i od wszelkich skrajnych formacji. Kaczyński za jednym zamachem złamał dwie obowiązujące dotychczas reguły: nie wchodzi się w polityczne konszachty z partiami antysolidarnościowymi (LPR, Samoobrona, SLD) i nie wspiera się ksenofobów. Okazało się, ku przerażeniu inteligencji wrażliwej na formy i to, co nazywam minimum liberalnym, że nie ma żadnych reguł i wolno robić wszystko dla zdobycia i utrzymania władzy. Inteligencja (ta bardziej liberalna w każdym razie) uznała to za zamach na demokrację.
Obawy ludzi budzi przede wszystkim retoryka nienawiści i pogromów, która stała się uznanym językiem partii koalicyjnych i współpracujących z nimi mediów, uchodzących za katolickie (PiS nie próbowało nawet dostrzec problemu). Agresja i insynuacje od kilku miesięcy zastępują wszelką publiczną rozmowę. Lęk inteligencji o los demokracji wzmacniają ataki PiS na instytucje państwa, które ta partia traktuje jak wytwór tajnych sprzysiężeń i niecnych politycznych gier. Kaczyński podważa cały porządek prawny, poniża Trybunał Konstytucyjny, społeczeństwo obywatelskie, media. Inteligencja nie może czuć się dobrze w takiej sytuacji, wiedząc zarazem, że duża jej część bez kłopotu znajdzie swoje miejsce poza Polską. To polski rząd, politycy powinni o nią zabiegać, a nie na odwrót. Pochylanie się nad losem ubogich po to, by opluwać zamożnych i wykształconych, jest już wątpliwą strategią wyborczą, ale bezsensowną strategią na rządzenie poważnym państwem.
Warstwa historyczna
Liczba inteligentów w Polsce nie jest imponująca. Jeśli weźmiemy pod uwagę osoby z wyższym wykształceniem - do inteligencji możemy zaliczyć zaledwie 10-11 proc. społeczeństwa. Tych, którzy czują się inteligentami w węższym, etosowym sensie, jest zdecydowanie mniej. Nie jest to warstwa jednolita politycznie ani majątkowo. Nie trzeba o nią szczególnie zabiegać w wyborczych zapasach. Inteligenci zresztą nauczyli się - poza budżetówką - liczyć na siebie samych, a nie na łaskawość polityków. Lekceważenie interesów materialnych tej grupy przez wielkie formacje polityczne budzi najwyższe zastanowienie. Odważyłbym się zaryzykować tezę, że inteligencja jest jedyną historyczną warstwą w Polsce. Historyczną - czyli taką, która ma swoją tradycję, przekazywane z pokolenia na pokolenie wzorce i wrażliwość, swoje ikony i antypatie, swoje spory i klęski. Ma właściwe sobie wymagania i aspiracje, a przede wszystkim jest to grupa mająca poczucie dumy. Do bycia inteligentem przedstawiciele innych warstw aspirują. Mało znane są wypadki odwrotne, by inteligent chciał zostać robotnikiem czy rybakiem.
Inteligencja jest warstwą historyczną w odróżnieniu od wszystkich innych grup. Szlachta polska została ostatecznie wytrzebiona w czasach PRL. Rodzimej i silnej burżuazji nigdy nie mieliśmy. Mniejszości narodowe, które mogłyby zachowywać swoją kulturę, już prawie nie istnieją i nie mają wpływu na życie zbiorowe. Chłopi i ich potomkowie w ostatnich dekadach zagubili zobowiązujący kontakt z kulturą tradycyjną i ludową. Tradycję zastąpili nieufnością i przesądami, a ludową kulturę - kulturą telewizyjno-popularną. W mojej okolicy pozostała tradycja święcenia wszystkich dni świętych, ale już nieliczni obchodzą je w sposób tradycyjny. Chłopi wspominają wnoszone przez dziadów na Wigilię snopki, ale sami już zapomnieli nawet o sianku pod obrusem i nie bardzo wiedzą, o co chodzi z tymi dwunastoma potrawami na bożonarodzeniową kolację. Odwracają się od tradycyjnego budownictwa (drewnianego), stawiając klockowate domki z pustaków. Jak pisała niedawno socjolog kultury, mieszkańcy wsi tracą wiedzę o rzeczach im znanych, będących stałym składnikiem ich codzienności (przedmioty użytku codziennego, narzędzia rolnicze), zaś całkiem nieźle poruszają się po świecie znanym z mediów.
Podobnie jak kultura chłopska zanikają też kultury małomiasteczkowe, robotnicze. Żadna inna warstwa poza inteligencją nie ma swojego odrębnego etosu, stylu życia. Można raczej odnieść wrażenie, że większość Polaków jest zanurzona w posttradycyjnej kulturze popularnej, której częścią jest zarówno ludowy katolicyzm, ekonomizm w myśleniu, wszechobecne media, jak i seriale telewizyjne.
Inteligencja jest warstwą historyczną w tym sensie, że dawne wzorce, często przekształcone, zachowały swoją siłę. Pozostał w tej warstwie szacunek dla pracy intelektualnej i racjonalności. Tkwi w niej przekonanie, że w domu i w życiu publicznym obowiązują formy towarzyskie i grzecznościowe. Z pewnością daje się odróżnić tę warstwę po jednym: intuicyjnym wyczuciu chamstwa i prostactwa - zarówno w życiu codziennym, jak i w polityce. Wyróżnia ją też poczucie misji, odpowiedzialności społecznej, co wyraża się nadreprezentacją inteligentów w stowarzyszeniach obywatelskich.
Integracja obronna
Z inteligenckich warstw wypływa impuls promodernizacyjny, otwarcie na zmiany i poszukiwania. To być może skłania znaczną część inteligentów do sympatii dla idei zmian, otwartości, liberalizmu, a z pewnością większej wrażliwości na idee i praktyki wolnościowe.
Ataki PiS na inteligencję mogą mieć jeden skutek: zintegrują ludzi z tej warstwy. Polscy dziennikarze (poza wyjątkami) wystawiają braciom Kaczyńskim fatalne cenzurki, żadna partia nie była dotychczas tak ostro przez nich krytykowana i wyszydzana jak PiS. Żadna (nawet SLD) nie budziła tylu obaw i tak wielu oddolnych inicjatyw protestu. PiS przypomniało inteligencji o jej przeszłości i misji.
Na początku lat 90. oznajmiano koniec polskiej inteligencji. Jej miejsce mieli zająć profesjonaliści i klasa średnia. To miał być sygnał ozdrowieńczy dla naszego społeczeństwa. Przestawaliśmy być społeczeństwem wyjątkowym (wszak warstwa inteligencka była rzadkim tworem tylko pośród narodów wschodnioeuropejskich), a stawaliśmy się takim samym jak na Zachodzie społeczeństwem opartym na regułach kompetencji. Okazuje się jednak, że dawna inteligencja znalazła swoje miejsce zarówno wśród profesjonalistów, jak i w klasie średniej. Tym bardziej staje się widoczna, gdy narodowo--ludowe formacje chcą narzucić swój ton, a przesądy i samoograniczenia wykładane przez Giertycha i Kurskiego uczynić miarą dla wszystkich.
Ilustracja: D. Krupa
Paweł Śpiewak
Ponad 80 proc. osób z wyższym wykształceniem nie chce i nie może głosować na partię rządzącą. Wszystko wskazuje na to, że PiS jest partią warstw uboższych i gorzej wykształconych. Nie tylko nie ma poparcia warstw oświeconych, ale brak jej też ludzi kompetentnych, by obsadzić ważniejsze stanowiska rządowe czy administracyjne. Mówił o tym otwarcie prezes Jarosław Kaczyński. Łatwiej jest wyrzucać, o wiele trudniej zastępować nowymi kadrami. Jakość i standardy administracyjne - sądząc po negocjacjach z górnikami, nominacjach w PZU i MSZ czy wystąpieniach polskich delegatów za granicą - wywołują już nie tyle zastanowienie, ile przerażenie. Jeszcze większą nieufnością inteligencja darzy Samoobronę, wspieraną przez trzeci garnitur postpezetpeerowskich funkcjonariuszy, i LPR, gdzie szaleją demony złej przeszłości. Inteligencja polska - przy całym jej zróżnicowaniu - w przeważającej masie znalazła się w opozycji wobec formacji rządzącej.
Umysłowa monokultura
PiS, mimo niedawnych zjazdowych duserów, zaatakowało inteligencję. Partia Jarosława Kaczyńskiego zagroziła jej pozycji i samopoczuciu, przede wszystkim radykalnie krytykując proces transformacji. Podstawą krytyki III RP nie były i nie są wyniki ekonomiczne, poziom i jakość życia obywateli, stan infrastruktury, łączności, ba, nawet skuteczność systemu sprawiedliwości. Ocena transformacji ma niemal wyłącznie charakter polityczno-spiskowy. Ktoś wygrał, bo był we właściwej partii, ktoś przegrał, bo znalazł się po niewłaściwej stronie i akurat w niedobrym towarzystwie. Pozycja majątkowa, prestiż, poważanie były i są, jak się okazuje, efektem politycznego układu, a nie pracy, wykształcenia, przedsiębiorczości. Pozycja inteligencji - grupy, która odniosła niewątpliwy sukces po roku 1989 - została tym samym zakwestionowana. Wedle polityków PiS, inteligenci są uzurpatorami wykorzystującymi słabość innych grup i swoje polityczne koneksje. Skoro wygrali, to znaczy komuś zabrali - według zero-jedynkowej wizji świata prezentowanej przez posłów Kurskiego czy Suskiego.
PiS zaatakowało etos i styl bycia inteligencji, uprawiając coś w rodzaju umysłowej monokultury, o czym trafnie pisał w "Gazecie Wyborczej" Jarosław Kurski. W wydaniu tej partii monokultura oznacza, że jedynym autorytetem jest Jarosław Kaczyński i on (jak dawniej całe Biuro Polityczne) wie, co wiedzieć trzeba, i ma aktualne i wszystkich obowiązujące zdanie na każdy temat. PiS zaatakowało inteligencję językiem (zapaszkiem) nacjonalistycznym, podejrzliwością i aurą nieufności, mało przyjaznym stosunkiem do Europy, ale jeszcze bardziej swoimi wątpliwymi przyjaciółmi. Radio Rydzyk, Giertych, Wierzejski, Lepper, czyli rządowi koalicjanci, budzą złe skojarzenia i rzucają cień na cały układ rządowy. Można rzec, bracia K. obudzili i wezwali do pomocy wszystkie siły, które uchodzą za ciemnogród, reprezentują szowinizm pomieszany z prostactwem, nietolerancję.
Zero reguł
Populiści i nacjonaliści od 1989 r. stale antyszambrowali w polskiej polityce, ale nie byli dopuszczani do dobrego towarzystwa. Miały bowiem obowiązywać jakieś normy. Postsolidarnościowe partie trzymały się z daleka od postkomunistów, ale i od wszelkich skrajnych formacji. Kaczyński za jednym zamachem złamał dwie obowiązujące dotychczas reguły: nie wchodzi się w polityczne konszachty z partiami antysolidarnościowymi (LPR, Samoobrona, SLD) i nie wspiera się ksenofobów. Okazało się, ku przerażeniu inteligencji wrażliwej na formy i to, co nazywam minimum liberalnym, że nie ma żadnych reguł i wolno robić wszystko dla zdobycia i utrzymania władzy. Inteligencja (ta bardziej liberalna w każdym razie) uznała to za zamach na demokrację.
Obawy ludzi budzi przede wszystkim retoryka nienawiści i pogromów, która stała się uznanym językiem partii koalicyjnych i współpracujących z nimi mediów, uchodzących za katolickie (PiS nie próbowało nawet dostrzec problemu). Agresja i insynuacje od kilku miesięcy zastępują wszelką publiczną rozmowę. Lęk inteligencji o los demokracji wzmacniają ataki PiS na instytucje państwa, które ta partia traktuje jak wytwór tajnych sprzysiężeń i niecnych politycznych gier. Kaczyński podważa cały porządek prawny, poniża Trybunał Konstytucyjny, społeczeństwo obywatelskie, media. Inteligencja nie może czuć się dobrze w takiej sytuacji, wiedząc zarazem, że duża jej część bez kłopotu znajdzie swoje miejsce poza Polską. To polski rząd, politycy powinni o nią zabiegać, a nie na odwrót. Pochylanie się nad losem ubogich po to, by opluwać zamożnych i wykształconych, jest już wątpliwą strategią wyborczą, ale bezsensowną strategią na rządzenie poważnym państwem.
Warstwa historyczna
Liczba inteligentów w Polsce nie jest imponująca. Jeśli weźmiemy pod uwagę osoby z wyższym wykształceniem - do inteligencji możemy zaliczyć zaledwie 10-11 proc. społeczeństwa. Tych, którzy czują się inteligentami w węższym, etosowym sensie, jest zdecydowanie mniej. Nie jest to warstwa jednolita politycznie ani majątkowo. Nie trzeba o nią szczególnie zabiegać w wyborczych zapasach. Inteligenci zresztą nauczyli się - poza budżetówką - liczyć na siebie samych, a nie na łaskawość polityków. Lekceważenie interesów materialnych tej grupy przez wielkie formacje polityczne budzi najwyższe zastanowienie. Odważyłbym się zaryzykować tezę, że inteligencja jest jedyną historyczną warstwą w Polsce. Historyczną - czyli taką, która ma swoją tradycję, przekazywane z pokolenia na pokolenie wzorce i wrażliwość, swoje ikony i antypatie, swoje spory i klęski. Ma właściwe sobie wymagania i aspiracje, a przede wszystkim jest to grupa mająca poczucie dumy. Do bycia inteligentem przedstawiciele innych warstw aspirują. Mało znane są wypadki odwrotne, by inteligent chciał zostać robotnikiem czy rybakiem.
Inteligencja jest warstwą historyczną w odróżnieniu od wszystkich innych grup. Szlachta polska została ostatecznie wytrzebiona w czasach PRL. Rodzimej i silnej burżuazji nigdy nie mieliśmy. Mniejszości narodowe, które mogłyby zachowywać swoją kulturę, już prawie nie istnieją i nie mają wpływu na życie zbiorowe. Chłopi i ich potomkowie w ostatnich dekadach zagubili zobowiązujący kontakt z kulturą tradycyjną i ludową. Tradycję zastąpili nieufnością i przesądami, a ludową kulturę - kulturą telewizyjno-popularną. W mojej okolicy pozostała tradycja święcenia wszystkich dni świętych, ale już nieliczni obchodzą je w sposób tradycyjny. Chłopi wspominają wnoszone przez dziadów na Wigilię snopki, ale sami już zapomnieli nawet o sianku pod obrusem i nie bardzo wiedzą, o co chodzi z tymi dwunastoma potrawami na bożonarodzeniową kolację. Odwracają się od tradycyjnego budownictwa (drewnianego), stawiając klockowate domki z pustaków. Jak pisała niedawno socjolog kultury, mieszkańcy wsi tracą wiedzę o rzeczach im znanych, będących stałym składnikiem ich codzienności (przedmioty użytku codziennego, narzędzia rolnicze), zaś całkiem nieźle poruszają się po świecie znanym z mediów.
Podobnie jak kultura chłopska zanikają też kultury małomiasteczkowe, robotnicze. Żadna inna warstwa poza inteligencją nie ma swojego odrębnego etosu, stylu życia. Można raczej odnieść wrażenie, że większość Polaków jest zanurzona w posttradycyjnej kulturze popularnej, której częścią jest zarówno ludowy katolicyzm, ekonomizm w myśleniu, wszechobecne media, jak i seriale telewizyjne.
Inteligencja jest warstwą historyczną w tym sensie, że dawne wzorce, często przekształcone, zachowały swoją siłę. Pozostał w tej warstwie szacunek dla pracy intelektualnej i racjonalności. Tkwi w niej przekonanie, że w domu i w życiu publicznym obowiązują formy towarzyskie i grzecznościowe. Z pewnością daje się odróżnić tę warstwę po jednym: intuicyjnym wyczuciu chamstwa i prostactwa - zarówno w życiu codziennym, jak i w polityce. Wyróżnia ją też poczucie misji, odpowiedzialności społecznej, co wyraża się nadreprezentacją inteligentów w stowarzyszeniach obywatelskich.
Integracja obronna
Z inteligenckich warstw wypływa impuls promodernizacyjny, otwarcie na zmiany i poszukiwania. To być może skłania znaczną część inteligentów do sympatii dla idei zmian, otwartości, liberalizmu, a z pewnością większej wrażliwości na idee i praktyki wolnościowe.
Ataki PiS na inteligencję mogą mieć jeden skutek: zintegrują ludzi z tej warstwy. Polscy dziennikarze (poza wyjątkami) wystawiają braciom Kaczyńskim fatalne cenzurki, żadna partia nie była dotychczas tak ostro przez nich krytykowana i wyszydzana jak PiS. Żadna (nawet SLD) nie budziła tylu obaw i tak wielu oddolnych inicjatyw protestu. PiS przypomniało inteligencji o jej przeszłości i misji.
Na początku lat 90. oznajmiano koniec polskiej inteligencji. Jej miejsce mieli zająć profesjonaliści i klasa średnia. To miał być sygnał ozdrowieńczy dla naszego społeczeństwa. Przestawaliśmy być społeczeństwem wyjątkowym (wszak warstwa inteligencka była rzadkim tworem tylko pośród narodów wschodnioeuropejskich), a stawaliśmy się takim samym jak na Zachodzie społeczeństwem opartym na regułach kompetencji. Okazuje się jednak, że dawna inteligencja znalazła swoje miejsce zarówno wśród profesjonalistów, jak i w klasie średniej. Tym bardziej staje się widoczna, gdy narodowo--ludowe formacje chcą narzucić swój ton, a przesądy i samoograniczenia wykładane przez Giertycha i Kurskiego uczynić miarą dla wszystkich.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.