W seksaferze posła Golika dziwne było nie to, że do niej doszło, ale to, że przedostała się do mediów
Dominika Ćosić
z Brukseli
Polski eurodeputowany Bogdan Golik, który w grudniu został oskarżony o gwałt na prostytutce, świetnie się wpisuje w brukselskie standardy. O podobny wyczyn oskarżano wcześniej kilku innych deputowanych, pracownicy Komisji Europejskiej mieli udziały w domach publicznych, a wysocy rangą politycy są oskarżani o molestowanie swoich pracownic. Pojawienie się 50-tysięcznej armii doskonale zarabiających polityków i urzędników ożywiło różowy rynek w Belgii, a zyski z tego są na tyle duże, że nikt nie zaryzykuje nagłaśniania procederu.
Panienki z okienka
Okolice brukselskiego Dworca Północnego zapełniają się przechodniami dopiero wieczorem. To miejscowa dzielnica czerwonych latarni. Na podświetlonych witrynach prezentują swoje wdzięki panie o wszelkich odcieniach skóry i typach urody. Nie tylko zresztą panie, tutejszą specjalnością są latynoscy transwestyci, cieszący się wzięciem zwłaszcza u młodych Marokańczyków. Według nieoficjalnych danych organizacji pozarządowych, prawie połowa rynku jest w rękach mafii albańskiej. Kobiety pracujące w tych burdelach pochodzą głównie z byłego ZSRR i Jugosławii, często są ofiarami handlu żywym towarem. Belgijska policja przymyka na to oczy, a nierzadko współpracuje z bossami z Kosowa. Pod koniec ubiegłego roku brukselczycy zaproponowali, by okolicę oczyścić z "tego syfu", bo domy publiczne i ich klienci psują reputację dzielnicy i zwiększają przestępczość. Kiedy projekt petycji był już prawie gotowy, dwóch panów oświadczyło, że nie dopuszczą do zlikwidowania eldorado, bo po pierwsze, sami mają tu interesy, a po drugie, są wysokimi urzędnikami Komisji Europejskiej. Przez jakiś czas udawało im się blokować projekt, w końcu jednak sprawa trafiła do ich przełożonych i panowie z Gard du Nord stracili pracę. Oficjalnym powodem stało się posiadanie dodatkowego źródła dochodów, co jest sprzeczne z regulacjami eurokratów. Seksbiznes dalej kwitnie.
Dworzec Północny jest dla plebsu, droższe usługi świadczą prostytutki z dzielnicy Louise. - Najczęściej są związane z agencjami i nastawione na bogatszych klientów: biznesmenów, polityków, wyższych rangą wojskowych. Hotele oferują pokoje na godziny - mówi belgijski dziennikarz. Trzecim brukselskim pigalakiem są okolice placu Luksemburskiego, na tyłach Parlamentu Europejskiego, gdzie mieszczą się też drogie hotele, a pobliskie kawiarnie są areną zalotów. Jeden z posłów tak to opisuje: młodsi i bardziej atrakcyjni szukają znajomości na jedną noc wśród kobiet, z których wiele też nastawia się na tego typu kontakty. Ci, którym nie udaje się za darmo, korzystają z agencji.
Nieprzypadkowo w czasie sesji PE w Strasburgu i Luksemburgu do miast tych dojeżdżają córy Koryntu z Francji i Niemiec. Pomocą jest Internet. W wewnętrznej sieci PE można przeczytać maile, których nadawca szuka partnerów seksualnych. Asystentka jednej z holenderskich posłanek regularnie rozsyła informacje o seksparty z parametrami potencjalnych partnerów. Nawet jeśli ktoś jest zniesmaczony tego typu listami, etykieta nakazuje milczenie. W przeciwnym razie można zostać oskarżonym o ciężki grzech obskurantyzmu.
Seksualna piramida
W seksaferze posła Golika dziwne było nie to, że do niej doszło, ale to, że została tak medialnie rozdmuchana. Sami policjanci belgijscy byli zdziwieni. Kilka tygodni wcześniej bohaterem podobnej sprawy był niemiec-ki eurodeputowany. W lokalnych gazetach pojawiły się jedynie krótkie notki. "Poseł gwałciciel" z Samoobrony jak ulał pasował jednak do wizerunku barbarzyńskiej i siermiężnej Polski po wrześniowych wyborach. Afera z polskim eurodeputowanym, jak się zdaje, znalazła już finał. Belgijska policja oświadczyła, że Golikowi nie zostaną postawione zarzuty, bo nie ma wystarczających dowodów, a akt oskarżenia został źle skonstruowany. Rzekoma ofiara zaś ma tak bogatą kartotekę policyjną we Francji (szantaż, próby wymuszenia, handel narkotykami itp.), że dyskwalifikuje ją to niemal całkowicie. Tym bardziej że wcześniej była zamieszana w podobną aferę jak ta z Golikiem.
O wiele ciekawsza była inna afera poselska - niemiecki deputowany porwał i przetrzymywał obywatela belgijskiego. Sprawa się wydała, gdy Belgowi udało się uciec. Okazało się, że Niemiec był tureckiego pochodzenia, podobnie jak Belg, a obu panów łączyły niejasne interesy.
Mniejsze lub większe afery wybuchają regularnie, ich życie medialne jest z reguły krótkie. Stałymi bohaterami opowieści są trzej unijni komisarze. Jeden z nich słynie z tego, że wykorzystuje asystentki. Gdy dziewczyna odmawia dodatkowych świadczeń, traci pracę. Dotychczas jednak żadna z pań nie oskarżyła go oficjalnie o molestowanie seksualne. - Chyba wszyscy wiedzą o jego "hobby", ale to jego prywatna sprawa - mówi "Wprost" rozmówca z komisji. Drugi z komisarzy jest stałym bywalcem gejowskich dyskotek, znanym z rozrywkowego stylu. Z tego powodu jest obiektem żartów i pikantnych opowieści. Trzeci pan jest określany mianem "staroświeckiego podrywacza". W kuluarach ma jednak opinię platonicznego wielbiciela kobiet.
Od kilkunastu miesięcy panuje moda na asystentki i sekretarki ze wschodniej Europy. W dobrym tonie jest mieć pracownice z Estonii, Słowacji czy Polski, bo jest to odbierane jako dowód otwarcia na nowe kraje członkowskie. To, że panie są z reguły atrakcyjne, jest dodatkowym plusem. Dziewczyny zresztą często odgrywają rolę raczej hostess i pań do towarzystwa niż asystentek. - Wiele z nich to zwykłe call girls, ale to nikomu nie przeszkadza - opowiada brytyjski dziennikarz. Jego zdaniem, w Brukseli istnieje seksualna piramida. Najmniej wpływowi i najbiedniejsi szukają uciech w okolicach Dworca Północnego, zamożniejsi korzystają z lepszych agencji, elita bierze udział w specjalnych party, organizowanych na życzenie klienta, gdzie wszystkie zachcianki są spełnianie, a kurtyna milczenia najgrubsza. Kiedy wybuchła afera Marca Dutroux, wydawało się, że kurtynę uda się uchylić. Belgijscy i brytyjscy dziennikarze śledczy dotarli do list prominentnych polityków, związanych z siatką pedofilów. I choć były dowody w postaci kaset wideo i zdjęć, sprawie ukręcono łeb.
Zmowa milczenia
Wszędzie tam, gdzie są mężczyźni i kobiety w delegacjach, w dodatku nieźle uposażeni, rośnie popyt na prostytucję. Bruksela, gdzie mają siedziby nie tylko instytucje UE, ale też m.in. NATO, jest tylko potwierdzeniem reguły. Nikt nie prowadzi dokładnych statystyk. Wokół rynku seksualnego panuje zmowa milczenia - milczą klienci, milczą prostytutki, milczy policja. Duże pieniądze nie lubią hałasu, a pieniądze w Brukseli są bardzo duże. Jeśli jakiś skandal przedostaje się do mediów, z reguły jest to element gry politycznej, a nie walki z seksbiznesem. Byłoby to w końcu zarżnięcie bardzo przyjemnej kury znoszącej na dodatek złote jajka.
Dominika Ćosić
z Brukseli
Polski eurodeputowany Bogdan Golik, który w grudniu został oskarżony o gwałt na prostytutce, świetnie się wpisuje w brukselskie standardy. O podobny wyczyn oskarżano wcześniej kilku innych deputowanych, pracownicy Komisji Europejskiej mieli udziały w domach publicznych, a wysocy rangą politycy są oskarżani o molestowanie swoich pracownic. Pojawienie się 50-tysięcznej armii doskonale zarabiających polityków i urzędników ożywiło różowy rynek w Belgii, a zyski z tego są na tyle duże, że nikt nie zaryzykuje nagłaśniania procederu.
Panienki z okienka
Okolice brukselskiego Dworca Północnego zapełniają się przechodniami dopiero wieczorem. To miejscowa dzielnica czerwonych latarni. Na podświetlonych witrynach prezentują swoje wdzięki panie o wszelkich odcieniach skóry i typach urody. Nie tylko zresztą panie, tutejszą specjalnością są latynoscy transwestyci, cieszący się wzięciem zwłaszcza u młodych Marokańczyków. Według nieoficjalnych danych organizacji pozarządowych, prawie połowa rynku jest w rękach mafii albańskiej. Kobiety pracujące w tych burdelach pochodzą głównie z byłego ZSRR i Jugosławii, często są ofiarami handlu żywym towarem. Belgijska policja przymyka na to oczy, a nierzadko współpracuje z bossami z Kosowa. Pod koniec ubiegłego roku brukselczycy zaproponowali, by okolicę oczyścić z "tego syfu", bo domy publiczne i ich klienci psują reputację dzielnicy i zwiększają przestępczość. Kiedy projekt petycji był już prawie gotowy, dwóch panów oświadczyło, że nie dopuszczą do zlikwidowania eldorado, bo po pierwsze, sami mają tu interesy, a po drugie, są wysokimi urzędnikami Komisji Europejskiej. Przez jakiś czas udawało im się blokować projekt, w końcu jednak sprawa trafiła do ich przełożonych i panowie z Gard du Nord stracili pracę. Oficjalnym powodem stało się posiadanie dodatkowego źródła dochodów, co jest sprzeczne z regulacjami eurokratów. Seksbiznes dalej kwitnie.
Dworzec Północny jest dla plebsu, droższe usługi świadczą prostytutki z dzielnicy Louise. - Najczęściej są związane z agencjami i nastawione na bogatszych klientów: biznesmenów, polityków, wyższych rangą wojskowych. Hotele oferują pokoje na godziny - mówi belgijski dziennikarz. Trzecim brukselskim pigalakiem są okolice placu Luksemburskiego, na tyłach Parlamentu Europejskiego, gdzie mieszczą się też drogie hotele, a pobliskie kawiarnie są areną zalotów. Jeden z posłów tak to opisuje: młodsi i bardziej atrakcyjni szukają znajomości na jedną noc wśród kobiet, z których wiele też nastawia się na tego typu kontakty. Ci, którym nie udaje się za darmo, korzystają z agencji.
Nieprzypadkowo w czasie sesji PE w Strasburgu i Luksemburgu do miast tych dojeżdżają córy Koryntu z Francji i Niemiec. Pomocą jest Internet. W wewnętrznej sieci PE można przeczytać maile, których nadawca szuka partnerów seksualnych. Asystentka jednej z holenderskich posłanek regularnie rozsyła informacje o seksparty z parametrami potencjalnych partnerów. Nawet jeśli ktoś jest zniesmaczony tego typu listami, etykieta nakazuje milczenie. W przeciwnym razie można zostać oskarżonym o ciężki grzech obskurantyzmu.
Seksualna piramida
W seksaferze posła Golika dziwne było nie to, że do niej doszło, ale to, że została tak medialnie rozdmuchana. Sami policjanci belgijscy byli zdziwieni. Kilka tygodni wcześniej bohaterem podobnej sprawy był niemiec-ki eurodeputowany. W lokalnych gazetach pojawiły się jedynie krótkie notki. "Poseł gwałciciel" z Samoobrony jak ulał pasował jednak do wizerunku barbarzyńskiej i siermiężnej Polski po wrześniowych wyborach. Afera z polskim eurodeputowanym, jak się zdaje, znalazła już finał. Belgijska policja oświadczyła, że Golikowi nie zostaną postawione zarzuty, bo nie ma wystarczających dowodów, a akt oskarżenia został źle skonstruowany. Rzekoma ofiara zaś ma tak bogatą kartotekę policyjną we Francji (szantaż, próby wymuszenia, handel narkotykami itp.), że dyskwalifikuje ją to niemal całkowicie. Tym bardziej że wcześniej była zamieszana w podobną aferę jak ta z Golikiem.
O wiele ciekawsza była inna afera poselska - niemiecki deputowany porwał i przetrzymywał obywatela belgijskiego. Sprawa się wydała, gdy Belgowi udało się uciec. Okazało się, że Niemiec był tureckiego pochodzenia, podobnie jak Belg, a obu panów łączyły niejasne interesy.
Mniejsze lub większe afery wybuchają regularnie, ich życie medialne jest z reguły krótkie. Stałymi bohaterami opowieści są trzej unijni komisarze. Jeden z nich słynie z tego, że wykorzystuje asystentki. Gdy dziewczyna odmawia dodatkowych świadczeń, traci pracę. Dotychczas jednak żadna z pań nie oskarżyła go oficjalnie o molestowanie seksualne. - Chyba wszyscy wiedzą o jego "hobby", ale to jego prywatna sprawa - mówi "Wprost" rozmówca z komisji. Drugi z komisarzy jest stałym bywalcem gejowskich dyskotek, znanym z rozrywkowego stylu. Z tego powodu jest obiektem żartów i pikantnych opowieści. Trzeci pan jest określany mianem "staroświeckiego podrywacza". W kuluarach ma jednak opinię platonicznego wielbiciela kobiet.
Od kilkunastu miesięcy panuje moda na asystentki i sekretarki ze wschodniej Europy. W dobrym tonie jest mieć pracownice z Estonii, Słowacji czy Polski, bo jest to odbierane jako dowód otwarcia na nowe kraje członkowskie. To, że panie są z reguły atrakcyjne, jest dodatkowym plusem. Dziewczyny zresztą często odgrywają rolę raczej hostess i pań do towarzystwa niż asystentek. - Wiele z nich to zwykłe call girls, ale to nikomu nie przeszkadza - opowiada brytyjski dziennikarz. Jego zdaniem, w Brukseli istnieje seksualna piramida. Najmniej wpływowi i najbiedniejsi szukają uciech w okolicach Dworca Północnego, zamożniejsi korzystają z lepszych agencji, elita bierze udział w specjalnych party, organizowanych na życzenie klienta, gdzie wszystkie zachcianki są spełnianie, a kurtyna milczenia najgrubsza. Kiedy wybuchła afera Marca Dutroux, wydawało się, że kurtynę uda się uchylić. Belgijscy i brytyjscy dziennikarze śledczy dotarli do list prominentnych polityków, związanych z siatką pedofilów. I choć były dowody w postaci kaset wideo i zdjęć, sprawie ukręcono łeb.
Zmowa milczenia
Wszędzie tam, gdzie są mężczyźni i kobiety w delegacjach, w dodatku nieźle uposażeni, rośnie popyt na prostytucję. Bruksela, gdzie mają siedziby nie tylko instytucje UE, ale też m.in. NATO, jest tylko potwierdzeniem reguły. Nikt nie prowadzi dokładnych statystyk. Wokół rynku seksualnego panuje zmowa milczenia - milczą klienci, milczą prostytutki, milczy policja. Duże pieniądze nie lubią hałasu, a pieniądze w Brukseli są bardzo duże. Jeśli jakiś skandal przedostaje się do mediów, z reguły jest to element gry politycznej, a nie walki z seksbiznesem. Byłoby to w końcu zarżnięcie bardzo przyjemnej kury znoszącej na dodatek złote jajka.
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.