Wystawa w berlińskim muzeum zrównuje czystki etniczne z wysiedleniem Niemców
Piotr Semka
Tęwystawę otwiera kompozycja wpisująca deportacje Niemców po II wojnie światowej w kontekst odwiecznych cierpień różnych ludów. Określenia wygnania i deportacji są zestawione w różnych językach - od starożytnej greki i łaciny po język ormiański i grecki. Zdjęcie reliefu z Niniwy z VII wieku p.n.e. ukazuje wygnanie mieszkańców starożytnego Elanu. Obok wizerunek wygnania żydowskich mieszkańców Jerozolimy, ucieczki katarów z Carcassonne, poniewierki ofiar najazdu Hunów czy ekspulsja hugenotów z Francji. Na tle tych zdjęć widać autentyczny wóz uciekinierów z 1945 r. z Prus Wschodnich. To wszystko można oglądać na wystawie "Ucieczka, wypędzenie, integracja" w berlińskim Niemieckim Muzeum Historycznym.
Wystawa będzie trwać do 18 sierpnia, a już od 10 sierpnia własną ekspozycję o wypędzeniach otworzy Erika Steinbach - w gmachu Kronprinzpalais, znajdującym się po drugiej stronie prestiżowej berlińskiej alei Unter den Linden. Szefowa wypędzonych chce więc wyraźnie "się podłączyć" pod wystawę w Niemieckim Muzeum Historycznym. Ta ostatnia miała premierę 2 grudnia 2005 r. w Domu Historii RFN w Bonn. Dlaczego właśnie na tę wystawę i przedstawioną na niej wizję historii warto zwrócić uwagę? Przede wszystkim dlatego, że Dom Historii RFN jest placówką rządową, a wystawę otwierał prezydent Niemiec Horst Köhler. Pojawiły się głosy, na przykład grupy deputowanych z SPD zgromadzonych wokół Markusa Meckela, że wystawa w Domu Historii RFN mogłaby być alternatywą dla planów Centrum przeciw Wypędzeniom Eriki Steinbach.
Równanie zbrodni
Ekspozycja w sali "Stulecie wypędzeń" informuje o czystce etnicznej Ormian w imperium osmańskim w czasie I wojny światowej oraz o akcji wymiany ludności Grecji z Turcją na mocy traktatu pokojowego w Lozannie w 1922 r. Na tym tle jest prezentowana historia Niemców w międzywojennej Polsce i Czechosłowacji. Zdjęcia pokazują protesty Niemców sudeckich w 1919 r. przeciw włączaniu ich do Czechosłowacji, plebiscyt na Górnym Śląsku i polsko-niemieckie wymiany ludności. Zdjęcie czeskiej policji ćwiczącej się w strzelaniu sugeruje represyjny stosunek władz w Pradze do Niemców. Ani słowa nie poświęcono nazistowskiej infiltracji organizacji Niemców w środkowej Europie. Nie dowiadujemy się wiele ani o partii sudeckich Niemców Heinleina, ani o hitlerowskiej V kolumnie, którą tworzyło wielu Niemców w Polsce przed 1939 r. Owszem, zaznaczono wypędzenia Polaków z terenów przyłączonych do Reichu po pokonaniu naszego kraju, ale rangę tego wydarzenia redukują kolejne migawki pokazujące francuskich uciekinierów z kampanii 1940 r.
Wiele wątpliwości budzi sekcja dotycząca zainicjowanej przez Hitlera deportacji Niemców z włączonego do ZSRR po 17 września 1939 r. polskiego Wołynia, państw bałtyckich i rumuńskiej Besarabii (w latach 1939-1940). W komentarzach do hitlerowskich kronik filmowych nie wyjaśniono wyraźnie, że Niemców tych osiedlano na terenach okupowanej Polski. Sprzeciw budzi podawanie jako miejsca przesiedleń Warthegau - Kraju Warty, jak w hitlerowskiej nomenklaturze nazywano Wielkopolskę. Niepokój budzi też pokazywanie fragmentu propagandowego filmu nazistowskiego "Heimkehr", ukazującego bez żadnego komentarza prześladowania Niemców przez Polaków przed 1 września 1939 r. Sugestywna scena, w której zezwierzęcony Polak rzuca się na niemiecką blond dziewicę, aby zerwać jej z szyi złoty łańcuszek ze swastyką, może służyć powielaniu jak najgorszych stereotypów.
Po przejściu przez salę "Stulecie wypędzeń" widz staje przed czarną bramą wytapetowaną zdjęciami dokumentującymi niemieckie zbrodnie wojenne. Polacy dobrze znają te sceny: pacyfikacje wsi, łapanki na warszawskiej ulicy, palenie zwłok Żydów w masowych dołach i akcje policyjne gestapo i SS w getcie. Po minięciu bramy wchodzimy do obszernej sali skupionej na dramacie ucieczki Niemców przed rosyjskim frontem i powojennych deportacjach. Tu ulokowane są ekrany z nagranymi wspomnieniami strasznych warunków zimowej ucieczki sprzed 60 lat. Polskiemu widzowi nasuwa się refleksja: dlaczego wcześniej nie było dźwiękowo-wizualnych relacji Polaków czy Czechów, którzy opowiedzieliby, jak wydarzenia wojenne unicestwiły współżycie na jednej ziemi Niemców, Polaków i Czechów. Jak wyglądał szowinistyczny rausz Niemców w Wolnym Mieście Gdańsku po przyłączeniu go do Rzeszy i jak zmieniało się nastawienie tzw. zwykłych Niemców do tamtejszych Polaków? Marginesowo potraktowano kwestię konferencji poczdamskiej, która zatwierdziła decyzję o przesiedleniu niemieckiej ludności. Kilka zdjęć z konferencji i kufer Churchilla niewiele mówią o powodach przesunięcia granic Niemiec, o tym, że deportacja ludności niemieckiej była decyzją międzynarodową, a nie ekscesem czeskich czy polskich władz.
Absolutnym skandalem jest wymieszanie zdjęć z deportacji czeskich Niemców z lat 1945-1946 z migawkami pokazującymi wyłapywanie Niemców na ulicach jakiegoś miasta. Okazało się, że znam te ujęcia. To migawki z powstania w Pradze w maju 1945 r. Wówczas Czesi wyłapywali ukrywających się nazistów i volksdeutschów i oczywiste było, że łatwo mogło dochodzić do rękoczynów. Być może na prezentowanych zdjęciach są niewinni Niemcy, ale równie dobrze mogą to być znani wszystkim konfidenci gestapo lub Niemcy znani z okrutnego traktowania Czechów. Sekwencje z pierwszych chwil po wygnaniu Niemców są pozbawione jakiekolwiek komentarza i wplecione między zdjęcia z deportacji z lat 1946-1947. Sugeruje to permanentne zezwierzęcenie nowych zwycięzców.
Wysiedleni kontra wypędzeni
Na berlińskiej wystawie pokazano jeszcze dzieje deportowanych - wpierw w zachodnich strefach okupacyjnych, a potem w RFN. To może zaciekawić polskiego widza, który niewiele wie o trudnościach asymilacji uchodźców w zachodnich landach. Zwiedzamy odtworzony barak dla uchodźców, z nędznymi pryczami z drewna. Poznajemy mrówczą pracę służb poszukiwania zaginionych i rozłączonych członków rodzin. Specjalne plakaty, poświęcone integracji obywateli RFN i NRD z przybyszami ze Wschodu, wypełniają całą ścianę. Pokazują one zresztą, że w tamtych latach określenie "Vertriebenen", czyli wypędzeni, wcale nie dominowało. Na plakatach czytamy głównie o "Umsiedlers" (wysiedlonych) lub o "Flüchtlingen" (uchodźcach). Słowo "Vertriebenen" pojawia się dopiero na plakatach CDU, i to raczej od lat 50. To uzmysławia, jak dużym sukcesem ziomkostw jest wylansowanie naznaczonego emocjonalnie określenia "wypędzeni". Plakaty z lat 40. pokazują, że wówczas władze okupacyjne - zarówno zachodnie, jak i sowieckie - traktowano z respektem, a określenie "wypędzeni" uznawano za zbyt wyzywające.
Wizerunek ziomkostw jako praprzodków pojednania psują zdjęcia i migawki filmowe z ich zjazdów w latach 50. i 60. Stylistyka parad nastoletnich doboszów i pocztów sztandarowych "młodych Ślązaków" czy "Junge Ostpreußen" przypomina wiece z czasów III Rzeszy. Na tym tle trzeba pochwalić autorów wystawy za obszerne pokazanie dziejów pojednania: od listu biskupów z 1965 r., przez inicjatywy niemieckich katolików i protestantów na rzecz uznania granicy na Odrze i Nysie, po układ Gomułka - Brandt w grudniu 1970 r. By owo pojednanie podkreślić, autorzy wystawy zebrali wideorelacje Polaków i Niemców, którzy musieli opuścić rodzinne strony - od pani Anieli z Wilna po byłych niemieckich mieszkańców Wrocławia. Teza tej części wystawy brzmi: wszyscy jesteśmy tacy sami - dobrze rozumiemy, jak smakuje utrata ziemi dzieciństwa. Nie zabrakło słynnej okładki "Wprost" z Eriką Steinbach dosiadającą kanclerza Gerharda Schrödera. I wreszcie klamra nawiązująca do początku wystawy - podsumowanie ostatnich czystek etnicznych: od Kosowa, poprzez Palestynę, po Ruandę.
Historyczne zrównanie
Erika Steinbach może być zadowolona z berlińskiej wystawy. Udało się jej narzucić najważniejsze przesłanie, z jakim zmieniła propagandę historyczną Związku Wypędzonych. Chodzi o tezę, że deportacje Niemców to element odwiecznej skłonności pewnych ludzi do wpadania w nacjonalistyczny amok. O nienawiści, która każe im skazywać na wygnane tych, którzy są inni lub zostali pokonani. W ten sposób byli mieszkańcy Śląska czy Prus Wschodnich dołączyli do modnej dziś grupy prześladowanych z racji ksenofobii. A ich prześladowcy mają okazję do refleksji moralnej nad swym niegodnym zachowaniem, co mają ułatwić coraz liczniejsze materiały niemieckie na ten temat w języku polskim.
Jeszcze piętnaście lat temu kwestii "wypędzeń" nie wydzielano wyraźnie z rozrachunku z niemieckim losem ostatniej wojny. Powojennych deportacji nie wyróżniano z masy nieszczęść, jakie spadły na Niemców za sprawą rządów Hitlera. W tym sensie zamarzniętą rodzinę uciekinierów z Królewca niewiele różniło od zamarzniętych żołnierzy Paulusa spod Stalingradu. Rodzin wiezionych z Brna czy Nysy w wysiedleńczych wagonach nie izolowano jakościowo od tych, którzy spłonęli w czasie bombardowania Drezna.
Przyrównanie deportacji Niemców do czystki etnicznych Ormian czy tragedii mieszkańców Kosowa oderwało w istotnym stopniu - acz nie do końca - kwestię powojennych deportacji od problemu odpowiedzialności Niemców za rozpętanie II wojny światowej. Jak pokazuje wystawa w Berlinie, łatwo przy okazji pogubić kwestię przyczyn drastycznego pogorszenia się relacji narodów środkowej Europy z mieszkającymi tam Niemcami. Jest to tym łatwiejsze, że dzisiejsi młodzi Niemcy niezwykle rzadko utożsamiają się ze swoimi władzami i tym samym nie potrafią zrozumieć, jak można utożsamiać swoich dziadów z hitlerowską władzą. A każde uogólnienie lub brak szczegółowych wyjaśnień mogą wzbudzać u młodych nieprzychylne sądy o Polakach i Czechach.
Wątpliwości budzi sekcja dotycząca okresu międzywojennego, wojny i lat 1945-1947. Cała reszta ekspozycji poświęcona integracji deportowanych w RFN wywołuje nieporównanie mniej zastrzeżeń. Ale właśnie ta wątpliwa część wystawy jest nasycona wizją historyczną, którą Polacy zdecydowanie odrzucają. Dlatego nie ma sensu sugerowanie przez niemieckich polityków, że dołączenie do wystawy o niemieckich wypędzonych jakiejś poszerzonej sekcji o polskich cierpieniach w ostatniej wojnie rozwiąże sprawę. Wielu polskich mieszkańców Wrocławia i Gdańska nie uważa, że są podobni do byłych mieszkańców Breslau i Danziga. Że jedni utracili niepodległe państwo, a inni wpierw korzystali z sukcesów III Rzeszy, a potem zapłacili za jej klęskę. Coraz wyraźniejsze odrywanie kwestii wysiedleń od dramatu Niemiec, które uwiódł zbrodniarz Hitler, będzie wywoływać u Polaków niepokój. Skoro wystawa stworzona przez instytucję rządową przyjmuje logikę dziejów wysuniętą przez Erikę Steinach, to szefowa ziomkostw stoi na całkiem niezłej pozycji.
Pomysł, by berlińska wystawa stała się podstawą jakiegoś państwowego centrum przeciw wypędzeniom, nie musi być dla ziomkostw zły. Pytanie, czy Polacy są gotowi do wyobrażenia sobie skutków takiej przemiany w niemieckiej polityce historycznej.
Piotr Semka
Tęwystawę otwiera kompozycja wpisująca deportacje Niemców po II wojnie światowej w kontekst odwiecznych cierpień różnych ludów. Określenia wygnania i deportacji są zestawione w różnych językach - od starożytnej greki i łaciny po język ormiański i grecki. Zdjęcie reliefu z Niniwy z VII wieku p.n.e. ukazuje wygnanie mieszkańców starożytnego Elanu. Obok wizerunek wygnania żydowskich mieszkańców Jerozolimy, ucieczki katarów z Carcassonne, poniewierki ofiar najazdu Hunów czy ekspulsja hugenotów z Francji. Na tle tych zdjęć widać autentyczny wóz uciekinierów z 1945 r. z Prus Wschodnich. To wszystko można oglądać na wystawie "Ucieczka, wypędzenie, integracja" w berlińskim Niemieckim Muzeum Historycznym.
Wystawa będzie trwać do 18 sierpnia, a już od 10 sierpnia własną ekspozycję o wypędzeniach otworzy Erika Steinbach - w gmachu Kronprinzpalais, znajdującym się po drugiej stronie prestiżowej berlińskiej alei Unter den Linden. Szefowa wypędzonych chce więc wyraźnie "się podłączyć" pod wystawę w Niemieckim Muzeum Historycznym. Ta ostatnia miała premierę 2 grudnia 2005 r. w Domu Historii RFN w Bonn. Dlaczego właśnie na tę wystawę i przedstawioną na niej wizję historii warto zwrócić uwagę? Przede wszystkim dlatego, że Dom Historii RFN jest placówką rządową, a wystawę otwierał prezydent Niemiec Horst Köhler. Pojawiły się głosy, na przykład grupy deputowanych z SPD zgromadzonych wokół Markusa Meckela, że wystawa w Domu Historii RFN mogłaby być alternatywą dla planów Centrum przeciw Wypędzeniom Eriki Steinbach.
Równanie zbrodni
Ekspozycja w sali "Stulecie wypędzeń" informuje o czystce etnicznej Ormian w imperium osmańskim w czasie I wojny światowej oraz o akcji wymiany ludności Grecji z Turcją na mocy traktatu pokojowego w Lozannie w 1922 r. Na tym tle jest prezentowana historia Niemców w międzywojennej Polsce i Czechosłowacji. Zdjęcia pokazują protesty Niemców sudeckich w 1919 r. przeciw włączaniu ich do Czechosłowacji, plebiscyt na Górnym Śląsku i polsko-niemieckie wymiany ludności. Zdjęcie czeskiej policji ćwiczącej się w strzelaniu sugeruje represyjny stosunek władz w Pradze do Niemców. Ani słowa nie poświęcono nazistowskiej infiltracji organizacji Niemców w środkowej Europie. Nie dowiadujemy się wiele ani o partii sudeckich Niemców Heinleina, ani o hitlerowskiej V kolumnie, którą tworzyło wielu Niemców w Polsce przed 1939 r. Owszem, zaznaczono wypędzenia Polaków z terenów przyłączonych do Reichu po pokonaniu naszego kraju, ale rangę tego wydarzenia redukują kolejne migawki pokazujące francuskich uciekinierów z kampanii 1940 r.
Wiele wątpliwości budzi sekcja dotycząca zainicjowanej przez Hitlera deportacji Niemców z włączonego do ZSRR po 17 września 1939 r. polskiego Wołynia, państw bałtyckich i rumuńskiej Besarabii (w latach 1939-1940). W komentarzach do hitlerowskich kronik filmowych nie wyjaśniono wyraźnie, że Niemców tych osiedlano na terenach okupowanej Polski. Sprzeciw budzi podawanie jako miejsca przesiedleń Warthegau - Kraju Warty, jak w hitlerowskiej nomenklaturze nazywano Wielkopolskę. Niepokój budzi też pokazywanie fragmentu propagandowego filmu nazistowskiego "Heimkehr", ukazującego bez żadnego komentarza prześladowania Niemców przez Polaków przed 1 września 1939 r. Sugestywna scena, w której zezwierzęcony Polak rzuca się na niemiecką blond dziewicę, aby zerwać jej z szyi złoty łańcuszek ze swastyką, może służyć powielaniu jak najgorszych stereotypów.
Po przejściu przez salę "Stulecie wypędzeń" widz staje przed czarną bramą wytapetowaną zdjęciami dokumentującymi niemieckie zbrodnie wojenne. Polacy dobrze znają te sceny: pacyfikacje wsi, łapanki na warszawskiej ulicy, palenie zwłok Żydów w masowych dołach i akcje policyjne gestapo i SS w getcie. Po minięciu bramy wchodzimy do obszernej sali skupionej na dramacie ucieczki Niemców przed rosyjskim frontem i powojennych deportacjach. Tu ulokowane są ekrany z nagranymi wspomnieniami strasznych warunków zimowej ucieczki sprzed 60 lat. Polskiemu widzowi nasuwa się refleksja: dlaczego wcześniej nie było dźwiękowo-wizualnych relacji Polaków czy Czechów, którzy opowiedzieliby, jak wydarzenia wojenne unicestwiły współżycie na jednej ziemi Niemców, Polaków i Czechów. Jak wyglądał szowinistyczny rausz Niemców w Wolnym Mieście Gdańsku po przyłączeniu go do Rzeszy i jak zmieniało się nastawienie tzw. zwykłych Niemców do tamtejszych Polaków? Marginesowo potraktowano kwestię konferencji poczdamskiej, która zatwierdziła decyzję o przesiedleniu niemieckiej ludności. Kilka zdjęć z konferencji i kufer Churchilla niewiele mówią o powodach przesunięcia granic Niemiec, o tym, że deportacja ludności niemieckiej była decyzją międzynarodową, a nie ekscesem czeskich czy polskich władz.
Absolutnym skandalem jest wymieszanie zdjęć z deportacji czeskich Niemców z lat 1945-1946 z migawkami pokazującymi wyłapywanie Niemców na ulicach jakiegoś miasta. Okazało się, że znam te ujęcia. To migawki z powstania w Pradze w maju 1945 r. Wówczas Czesi wyłapywali ukrywających się nazistów i volksdeutschów i oczywiste było, że łatwo mogło dochodzić do rękoczynów. Być może na prezentowanych zdjęciach są niewinni Niemcy, ale równie dobrze mogą to być znani wszystkim konfidenci gestapo lub Niemcy znani z okrutnego traktowania Czechów. Sekwencje z pierwszych chwil po wygnaniu Niemców są pozbawione jakiekolwiek komentarza i wplecione między zdjęcia z deportacji z lat 1946-1947. Sugeruje to permanentne zezwierzęcenie nowych zwycięzców.
Wysiedleni kontra wypędzeni
Na berlińskiej wystawie pokazano jeszcze dzieje deportowanych - wpierw w zachodnich strefach okupacyjnych, a potem w RFN. To może zaciekawić polskiego widza, który niewiele wie o trudnościach asymilacji uchodźców w zachodnich landach. Zwiedzamy odtworzony barak dla uchodźców, z nędznymi pryczami z drewna. Poznajemy mrówczą pracę służb poszukiwania zaginionych i rozłączonych członków rodzin. Specjalne plakaty, poświęcone integracji obywateli RFN i NRD z przybyszami ze Wschodu, wypełniają całą ścianę. Pokazują one zresztą, że w tamtych latach określenie "Vertriebenen", czyli wypędzeni, wcale nie dominowało. Na plakatach czytamy głównie o "Umsiedlers" (wysiedlonych) lub o "Flüchtlingen" (uchodźcach). Słowo "Vertriebenen" pojawia się dopiero na plakatach CDU, i to raczej od lat 50. To uzmysławia, jak dużym sukcesem ziomkostw jest wylansowanie naznaczonego emocjonalnie określenia "wypędzeni". Plakaty z lat 40. pokazują, że wówczas władze okupacyjne - zarówno zachodnie, jak i sowieckie - traktowano z respektem, a określenie "wypędzeni" uznawano za zbyt wyzywające.
Wizerunek ziomkostw jako praprzodków pojednania psują zdjęcia i migawki filmowe z ich zjazdów w latach 50. i 60. Stylistyka parad nastoletnich doboszów i pocztów sztandarowych "młodych Ślązaków" czy "Junge Ostpreußen" przypomina wiece z czasów III Rzeszy. Na tym tle trzeba pochwalić autorów wystawy za obszerne pokazanie dziejów pojednania: od listu biskupów z 1965 r., przez inicjatywy niemieckich katolików i protestantów na rzecz uznania granicy na Odrze i Nysie, po układ Gomułka - Brandt w grudniu 1970 r. By owo pojednanie podkreślić, autorzy wystawy zebrali wideorelacje Polaków i Niemców, którzy musieli opuścić rodzinne strony - od pani Anieli z Wilna po byłych niemieckich mieszkańców Wrocławia. Teza tej części wystawy brzmi: wszyscy jesteśmy tacy sami - dobrze rozumiemy, jak smakuje utrata ziemi dzieciństwa. Nie zabrakło słynnej okładki "Wprost" z Eriką Steinbach dosiadającą kanclerza Gerharda Schrödera. I wreszcie klamra nawiązująca do początku wystawy - podsumowanie ostatnich czystek etnicznych: od Kosowa, poprzez Palestynę, po Ruandę.
Historyczne zrównanie
Erika Steinbach może być zadowolona z berlińskiej wystawy. Udało się jej narzucić najważniejsze przesłanie, z jakim zmieniła propagandę historyczną Związku Wypędzonych. Chodzi o tezę, że deportacje Niemców to element odwiecznej skłonności pewnych ludzi do wpadania w nacjonalistyczny amok. O nienawiści, która każe im skazywać na wygnane tych, którzy są inni lub zostali pokonani. W ten sposób byli mieszkańcy Śląska czy Prus Wschodnich dołączyli do modnej dziś grupy prześladowanych z racji ksenofobii. A ich prześladowcy mają okazję do refleksji moralnej nad swym niegodnym zachowaniem, co mają ułatwić coraz liczniejsze materiały niemieckie na ten temat w języku polskim.
Jeszcze piętnaście lat temu kwestii "wypędzeń" nie wydzielano wyraźnie z rozrachunku z niemieckim losem ostatniej wojny. Powojennych deportacji nie wyróżniano z masy nieszczęść, jakie spadły na Niemców za sprawą rządów Hitlera. W tym sensie zamarzniętą rodzinę uciekinierów z Królewca niewiele różniło od zamarzniętych żołnierzy Paulusa spod Stalingradu. Rodzin wiezionych z Brna czy Nysy w wysiedleńczych wagonach nie izolowano jakościowo od tych, którzy spłonęli w czasie bombardowania Drezna.
Przyrównanie deportacji Niemców do czystki etnicznych Ormian czy tragedii mieszkańców Kosowa oderwało w istotnym stopniu - acz nie do końca - kwestię powojennych deportacji od problemu odpowiedzialności Niemców za rozpętanie II wojny światowej. Jak pokazuje wystawa w Berlinie, łatwo przy okazji pogubić kwestię przyczyn drastycznego pogorszenia się relacji narodów środkowej Europy z mieszkającymi tam Niemcami. Jest to tym łatwiejsze, że dzisiejsi młodzi Niemcy niezwykle rzadko utożsamiają się ze swoimi władzami i tym samym nie potrafią zrozumieć, jak można utożsamiać swoich dziadów z hitlerowską władzą. A każde uogólnienie lub brak szczegółowych wyjaśnień mogą wzbudzać u młodych nieprzychylne sądy o Polakach i Czechach.
Wątpliwości budzi sekcja dotycząca okresu międzywojennego, wojny i lat 1945-1947. Cała reszta ekspozycji poświęcona integracji deportowanych w RFN wywołuje nieporównanie mniej zastrzeżeń. Ale właśnie ta wątpliwa część wystawy jest nasycona wizją historyczną, którą Polacy zdecydowanie odrzucają. Dlatego nie ma sensu sugerowanie przez niemieckich polityków, że dołączenie do wystawy o niemieckich wypędzonych jakiejś poszerzonej sekcji o polskich cierpieniach w ostatniej wojnie rozwiąże sprawę. Wielu polskich mieszkańców Wrocławia i Gdańska nie uważa, że są podobni do byłych mieszkańców Breslau i Danziga. Że jedni utracili niepodległe państwo, a inni wpierw korzystali z sukcesów III Rzeszy, a potem zapłacili za jej klęskę. Coraz wyraźniejsze odrywanie kwestii wysiedleń od dramatu Niemiec, które uwiódł zbrodniarz Hitler, będzie wywoływać u Polaków niepokój. Skoro wystawa stworzona przez instytucję rządową przyjmuje logikę dziejów wysuniętą przez Erikę Steinach, to szefowa ziomkostw stoi na całkiem niezłej pozycji.
Pomysł, by berlińska wystawa stała się podstawą jakiegoś państwowego centrum przeciw wypędzeniom, nie musi być dla ziomkostw zły. Pytanie, czy Polacy są gotowi do wyobrażenia sobie skutków takiej przemiany w niemieckiej polityce historycznej.
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.