Niemiecki mundial może być ostatnim wielkim widowiskiem w historii piłki nożnej
Agaton Koziński
"Zaraz zwymiotuję" - krzyknął Freddy Shepherd, prezes klubu Newcastle United, gdy zobaczył, co się stało napastnikowi jego klubu Michaelowi Owenowi. W meczu Anglia - Szwecja podczas obecnego mundialu angielski zawodnik zerwał więzadła krzyżowe w kolanie. Lekarze oceniają, że na boisko wróci dopiero za osiem miesięcy. Shepherd był nie tylko zniesmaczony, ale zwyczajnie zły, bo w ubiegłym roku odkupił Owena za 17 mln funtów z Realu Madryt. Liczył, że ten zawodnik pomoże przywrócić świetność jego klubu. Zamiast jednak ciągnąć drużynę w górę tabeli, prawie cały poprzedni sezon Owen leczył kontuzję stopy. Teraz, po kilku meczach w reprezentacji, ponownie trafia do szpitala. Sprawa Owena pokazuje, że konflikt interesów między klubami a narodowymi reprezentacjami może diametralnie zmienić mundial. Mistrzostwa świata mogą się wkrótce stać imprezą kadłubową, w której będą grać amatorzy albo młodzi zawodnicy walczący o przepustkę do lepszego piłkarskiego świata. Tyle że tym lepszym światem rządzić będą kluby, nie zaś narodowe reprezentacje.
- Sytuacja, jaka się wytworzyła między FIFA a największymi klubami piłkarskimi, coraz bardziej przypomina zimną wojnę. Wcześniej czy później dojdzie do konfrontacji. I wszystko wskazuje na to, że wygrają kluby - mówi "Wprost" prof. Stefan Szymański, ekonomista z Imperial College w Londynie, zajmujący się futbolem jako biznesem.
Klubowa dyktatura?
Dopiero 9 lipca poznamy nowego mistrza świata, wiemy już jednak, kto wygrał mundial robotów. W finale spotkały się Niemcy z Japonią. Broniący tytułu azjatyccy zawodnicy mieli problemy z utrzymaniem równowagi, co niemieccy reprezentanci wykorzystali i zostali zwycięzcami turnieju Robocup 2006, który rozegrano na marginesie prawdziwych mistrzostw. W tym roku w mundialu robotów wzięło udział 440 zespołów z 36 państw. Na razie kopiące piłkę roboty bardziej przypominają nieporadne szczenięta niż profesjonalnych futbolistów, ale organizatorzy Robocup odgrażają się, że w 2050 r. wystawiony przez nich zespół ogra mistrzów świata. Pod warunkiem że piłkarskie mistrzostwa świata w obecnej formie będą do tego roku nadal rozgrywane.
W wojnie między klubami i związkami piłkarskimi te ostatnie stoją na coraz gorszej pozycji. Dlatego angielska federacja po raz pierwszy w historii futbolu wzięła na swoje barki odpowiedzialność za uraz Owena na mundialu i zadeklarowała, że będzie pokrywać nie tylko koszty jego leczenia, ale także wypłacać mu pensję przez czas, gdy nie będzie mógł grać w klubowych barwach. Za ośmiomiesięczną rehabilitację angielska federacja wypłaci mu 4,4 mln euro.
Anglicy byli przygotowani na ewentualne kontuzje swoich zawodników i wcześniej wykupili specjalne ubezpieczenie, które pokrywa koszty ich leczenia i pensje na czas rekonwalescencji. Ale nawet takie zabezpieczenie nie powstrzymało krytycznych głosów z klubów. Newcastle argumentuje na przykład, że angielska federacja oprócz pensji powinna wypłacić Owenowi odszkodowanie, za które klub mógłby zakontraktować napastnika, mogącego wypełnić lukę po nim. Wcześniej angielskie media żyły wojną, jaką Svenowi Goranowi Ericssonowi (opiekunowi angielskiej kadry) wytoczył sir Alex Ferguson. Menedżer Manchesteru United kategorycznie żądał, by jego piłkarz Wayne Rooney nie grał na mundialu, bowiem po groźnej kontuzji stopy na boisko może wrócić najwcześniej w sierpniu. Dopiero opinie grupy niezależnych ekspertów, którzy twierdzili, że zawodnik jest w pełni sił, przekonały go do zmiany zdania.
Dwa światy
- Piłka nożna ma coraz więcej wspólnego z prawdziwym biznesem. Dlatego trudno się dziwić, że ludzie, którzy wnoszą do futbolu pieniądze, chcą decydować o wszystkim w piłkarskim świecie - mówi "Wprost" Bert Moorhouse, socjolog, dyrektor Katedry Badań nad Futbolem Uniwersytetu w Glasgow. Jednak tak naprawdę o kopaniu piłki, jako o sposobie zarabiania dużych pieniędzy, myśli się od niedawna. - W Ameryce sport stał się dochodową gałęzią przemysłu już w latach 50., podczas gdy w Europie 40 lat później. Dlatego w futbolu ciągle jest tak wiele prowizorki, kręci się wokół niego wielu przypadkowych ludzi. Po prostu wiele mechanizmów, które powinny rządzić tym światem, nie działa jak należy - podkreśla w rozmowie z "Wprost" Andrew Zimbalist, ekonomista ze Smith College, który analizuje różnice w rozwoju przemysłu sportowego między USA i Europą.
Jednym ze źle działających mechanizmów są relacje między klubami a narodowymi związkami piłkarskimi, zwłaszcza kwestie dotyczące zwalniania zawodników na mecze reprezentacji. Utarło się, że dla każdego futbolisty znalezienie się w kadrze własnego kraju to najwyższe piłkarskie wyróżnienie, które pozwala się wznieść na najwyższy sportowy poziom. Tę sytuację zmieniło pojawienie się w połowie lat 90. Ligi Mistrzów. - Już nie mundial, ale właśnie te rozgrywki to obecnie najwyższy poziom piłkarskiego wtajemniczenia. Gdyby doszło do meczu zwycięzcy Ligi Mistrzów z drużyną, która wygra mundial, różnicę byłoby widać gołym okiem - twierdzi Jacek Gmoch, były trener reprezentacji Polski. Coraz częściej widzą to piłkarze, wszystkie siły i umiejętności wkładający w grę w klubie, a nie w kadrze. Wystarczy popatrzeć, jak na mundialu po boisku snują się Ronaldinho czy Thierry Henry, największe gwiazdy ostatniej edycji Ligi Mistrzów.
Cztery lata temu, przed mundialem w Japonii i Korei Południowej, Roy Keane, wtedy kapitan Manchesteru United, który co roku walczył o mistrzostwo Anglii oraz zwycięstwo w europejskich pucharach, pod błahym pretekstem wycofał się z kadry Irlandii przygotowującej się do mistrzostw. Keane dobrze wiedział, że jego drużyna i tak nie ma szans na sukces, wolał więc odpocząć i być przygotowanym do gry na najwyższym poziomie w klubie, gdzie zresztą zarabiał prawdziwe pieniądze.
Liga międzykontynentalna
Najlepsi piłkarze wolą grać w klubach niż w reprezentacjach, bowiem tam się rozwijają, a także zarabiają gigantyczne pieniądze, natomiast grając w reprezentacji narodowej, mogą co najwyżej stracić zdrowie. Wystarczy spojrzeć na wysokość trzech najbardziej spektakularnych kontraktów zawartych przed mundialem. Michael Ballack przeszedł do Chelsea i będzie tam zarabiał 130 tys. funtów tygodniowo. Andrij Szewczenko w tym samym klubie dostanie 10 tys. funtów mniej niż Ballack, a Thierry Henry, przedłużając umowę z Arsenalem, wynegocjował pensję w wysokości 100 tys. funtów tygodniowo. Tak wysokie zarobki oraz możliwość gry na najwyższym możliwym poziomie sprawiają, że zachowanie Keane'a należy traktować nie jako kaprys gwiazdy, lecz jako zapowiedź trendu. Szewczenko zaangażował się w grę w eliminacjach do mundialu i wciągnął przeciętną drużynę Ukrainy do mistrzostw świata, lecz taka postawa będzie coraz rzadsza. - W miarę jak wielkie gwiazdy coraz lepiej zarabiają w klubach, drużyna narodowa znaczy dla nich coraz mniej. Niedługo w reprezentacjach będą grać tylko młodzi piłkarze, walczący o korzystny kontrakt w czołowych klubach, albo piłkarscy emeryci - przewiduje prof. Stefan Szymański.
Najlepsze kluby piłkarskie mają świadomość rosnącej własnej siły i coraz częściej żądają od UEFA i FIFA, by te raczyły to respektować. Europejskie i światowe władze nie zamierzają się jednak dzielić władzą. Cały czas mogą sobie na to pozwolić, bowiem są nadrzędne wobec klubów, grożąc im sankcjami: wykluczeniem z rozgrywek krajowych i międzynarodowych. Do czasu. Grupa G-14 zrzeszająca największe europejskie kluby futbolowe właśnie zaskarżyła przed belgijskim sądem UEFA, żądając odszkodowania w wysokości 860 mln euro za straty, jakie poniosła zwalniając w ciągu ostatnich 10 lat zawodników na mecze reprezentacji. Cały czas powtarza też groźbę stworzenia niezależnej od władz piłkarskich superligi - przed tegorocznym mundialem doszło do spotkania przedstawicieli 25 klubów z Europy, Afryki i Ameryki Południowej rozważających stworzenie ligi międzykontynentalnej.
Ostatni taki mundial
Nawet, jeśli G-14 przegra proces wytoczony UEFA, a pomysł ze stworzeniem globalnej ligi nie wypali, w futbolowym świecie w końcu dojdzie do schizmy. - Stworzenie europejskiej albo nawet światowej ligi to naturalna konsekwencja związków futbolu i telewizji oraz przeistaczania się piłki w wielki biznes. Przykład amerykańskich lig zawodowych pokazuje, że to najlepsza metoda zarabiania na sporcie - podkreśla ekonomista Andrew Zimbalist. Prof. Stefan Szymański wartość przemysłu futbolowego w Europie szacuje na minimum 5 mld euro. A 80 proc. z tych pieniędzy generują mecze z udziałem klubów zrzeszonych w G-14. Dlatego skorzystają one z każdej możliwości, aby móc w pełni dysponować tymi pieniędzmi, bez pośrednictwa UEFA. I cześniej lub później dopną swego.
Kiedy 10 lat temu belgijski piłkarz Jean-Marc Bosman pozwał UEFA do sądu, twierdząc, że niesłusznie trzeba płacić za transfery piłkarskie, też nikt nie dawał mu szans. A teraz "prawo Bosmana" jest standardem. Podobnie będzie z uwalnianiem się klubów spod władzy UEFA. Nie będzie to wcale oznaczało końca futbolu. - Największe kluby piłkarskie, jak Manchester United czy Barcelona, mają kibiców na całym świecie, jednak najwierniejsi fani, którzy są na każdym meczu, mieszkają dwie ulice od stadionów swoich faworytów. Dla nich futbol to całe życie - mówi "Wprost" Richard Giulianotti, socjolog z Uniwersytetu w Aberdeen, autor książki "Globalizacja futbolu".
W miarę jak mecze klubowe są coraz bardziej prestiżowe i przynoszą coraz większe zyski, mecze drużyn narodowych będą tracić na znaczeniu; a piłkarze będą się zachowywać jak Roy Keane i zaczną je bojkotować. Albo tak jak Ronaldinho i Henry nie będą mieli sił, by dobrze grać w narodowym trykocie. Tegoroczny mundial może być ostatnim świętem pięknego futbolu na najwyższym poziomie.
Agaton Koziński
"Zaraz zwymiotuję" - krzyknął Freddy Shepherd, prezes klubu Newcastle United, gdy zobaczył, co się stało napastnikowi jego klubu Michaelowi Owenowi. W meczu Anglia - Szwecja podczas obecnego mundialu angielski zawodnik zerwał więzadła krzyżowe w kolanie. Lekarze oceniają, że na boisko wróci dopiero za osiem miesięcy. Shepherd był nie tylko zniesmaczony, ale zwyczajnie zły, bo w ubiegłym roku odkupił Owena za 17 mln funtów z Realu Madryt. Liczył, że ten zawodnik pomoże przywrócić świetność jego klubu. Zamiast jednak ciągnąć drużynę w górę tabeli, prawie cały poprzedni sezon Owen leczył kontuzję stopy. Teraz, po kilku meczach w reprezentacji, ponownie trafia do szpitala. Sprawa Owena pokazuje, że konflikt interesów między klubami a narodowymi reprezentacjami może diametralnie zmienić mundial. Mistrzostwa świata mogą się wkrótce stać imprezą kadłubową, w której będą grać amatorzy albo młodzi zawodnicy walczący o przepustkę do lepszego piłkarskiego świata. Tyle że tym lepszym światem rządzić będą kluby, nie zaś narodowe reprezentacje.
- Sytuacja, jaka się wytworzyła między FIFA a największymi klubami piłkarskimi, coraz bardziej przypomina zimną wojnę. Wcześniej czy później dojdzie do konfrontacji. I wszystko wskazuje na to, że wygrają kluby - mówi "Wprost" prof. Stefan Szymański, ekonomista z Imperial College w Londynie, zajmujący się futbolem jako biznesem.
Klubowa dyktatura?
Dopiero 9 lipca poznamy nowego mistrza świata, wiemy już jednak, kto wygrał mundial robotów. W finale spotkały się Niemcy z Japonią. Broniący tytułu azjatyccy zawodnicy mieli problemy z utrzymaniem równowagi, co niemieccy reprezentanci wykorzystali i zostali zwycięzcami turnieju Robocup 2006, który rozegrano na marginesie prawdziwych mistrzostw. W tym roku w mundialu robotów wzięło udział 440 zespołów z 36 państw. Na razie kopiące piłkę roboty bardziej przypominają nieporadne szczenięta niż profesjonalnych futbolistów, ale organizatorzy Robocup odgrażają się, że w 2050 r. wystawiony przez nich zespół ogra mistrzów świata. Pod warunkiem że piłkarskie mistrzostwa świata w obecnej formie będą do tego roku nadal rozgrywane.
W wojnie między klubami i związkami piłkarskimi te ostatnie stoją na coraz gorszej pozycji. Dlatego angielska federacja po raz pierwszy w historii futbolu wzięła na swoje barki odpowiedzialność za uraz Owena na mundialu i zadeklarowała, że będzie pokrywać nie tylko koszty jego leczenia, ale także wypłacać mu pensję przez czas, gdy nie będzie mógł grać w klubowych barwach. Za ośmiomiesięczną rehabilitację angielska federacja wypłaci mu 4,4 mln euro.
Anglicy byli przygotowani na ewentualne kontuzje swoich zawodników i wcześniej wykupili specjalne ubezpieczenie, które pokrywa koszty ich leczenia i pensje na czas rekonwalescencji. Ale nawet takie zabezpieczenie nie powstrzymało krytycznych głosów z klubów. Newcastle argumentuje na przykład, że angielska federacja oprócz pensji powinna wypłacić Owenowi odszkodowanie, za które klub mógłby zakontraktować napastnika, mogącego wypełnić lukę po nim. Wcześniej angielskie media żyły wojną, jaką Svenowi Goranowi Ericssonowi (opiekunowi angielskiej kadry) wytoczył sir Alex Ferguson. Menedżer Manchesteru United kategorycznie żądał, by jego piłkarz Wayne Rooney nie grał na mundialu, bowiem po groźnej kontuzji stopy na boisko może wrócić najwcześniej w sierpniu. Dopiero opinie grupy niezależnych ekspertów, którzy twierdzili, że zawodnik jest w pełni sił, przekonały go do zmiany zdania.
Dwa światy
- Piłka nożna ma coraz więcej wspólnego z prawdziwym biznesem. Dlatego trudno się dziwić, że ludzie, którzy wnoszą do futbolu pieniądze, chcą decydować o wszystkim w piłkarskim świecie - mówi "Wprost" Bert Moorhouse, socjolog, dyrektor Katedry Badań nad Futbolem Uniwersytetu w Glasgow. Jednak tak naprawdę o kopaniu piłki, jako o sposobie zarabiania dużych pieniędzy, myśli się od niedawna. - W Ameryce sport stał się dochodową gałęzią przemysłu już w latach 50., podczas gdy w Europie 40 lat później. Dlatego w futbolu ciągle jest tak wiele prowizorki, kręci się wokół niego wielu przypadkowych ludzi. Po prostu wiele mechanizmów, które powinny rządzić tym światem, nie działa jak należy - podkreśla w rozmowie z "Wprost" Andrew Zimbalist, ekonomista ze Smith College, który analizuje różnice w rozwoju przemysłu sportowego między USA i Europą.
Jednym ze źle działających mechanizmów są relacje między klubami a narodowymi związkami piłkarskimi, zwłaszcza kwestie dotyczące zwalniania zawodników na mecze reprezentacji. Utarło się, że dla każdego futbolisty znalezienie się w kadrze własnego kraju to najwyższe piłkarskie wyróżnienie, które pozwala się wznieść na najwyższy sportowy poziom. Tę sytuację zmieniło pojawienie się w połowie lat 90. Ligi Mistrzów. - Już nie mundial, ale właśnie te rozgrywki to obecnie najwyższy poziom piłkarskiego wtajemniczenia. Gdyby doszło do meczu zwycięzcy Ligi Mistrzów z drużyną, która wygra mundial, różnicę byłoby widać gołym okiem - twierdzi Jacek Gmoch, były trener reprezentacji Polski. Coraz częściej widzą to piłkarze, wszystkie siły i umiejętności wkładający w grę w klubie, a nie w kadrze. Wystarczy popatrzeć, jak na mundialu po boisku snują się Ronaldinho czy Thierry Henry, największe gwiazdy ostatniej edycji Ligi Mistrzów.
Cztery lata temu, przed mundialem w Japonii i Korei Południowej, Roy Keane, wtedy kapitan Manchesteru United, który co roku walczył o mistrzostwo Anglii oraz zwycięstwo w europejskich pucharach, pod błahym pretekstem wycofał się z kadry Irlandii przygotowującej się do mistrzostw. Keane dobrze wiedział, że jego drużyna i tak nie ma szans na sukces, wolał więc odpocząć i być przygotowanym do gry na najwyższym poziomie w klubie, gdzie zresztą zarabiał prawdziwe pieniądze.
Liga międzykontynentalna
Najlepsi piłkarze wolą grać w klubach niż w reprezentacjach, bowiem tam się rozwijają, a także zarabiają gigantyczne pieniądze, natomiast grając w reprezentacji narodowej, mogą co najwyżej stracić zdrowie. Wystarczy spojrzeć na wysokość trzech najbardziej spektakularnych kontraktów zawartych przed mundialem. Michael Ballack przeszedł do Chelsea i będzie tam zarabiał 130 tys. funtów tygodniowo. Andrij Szewczenko w tym samym klubie dostanie 10 tys. funtów mniej niż Ballack, a Thierry Henry, przedłużając umowę z Arsenalem, wynegocjował pensję w wysokości 100 tys. funtów tygodniowo. Tak wysokie zarobki oraz możliwość gry na najwyższym możliwym poziomie sprawiają, że zachowanie Keane'a należy traktować nie jako kaprys gwiazdy, lecz jako zapowiedź trendu. Szewczenko zaangażował się w grę w eliminacjach do mundialu i wciągnął przeciętną drużynę Ukrainy do mistrzostw świata, lecz taka postawa będzie coraz rzadsza. - W miarę jak wielkie gwiazdy coraz lepiej zarabiają w klubach, drużyna narodowa znaczy dla nich coraz mniej. Niedługo w reprezentacjach będą grać tylko młodzi piłkarze, walczący o korzystny kontrakt w czołowych klubach, albo piłkarscy emeryci - przewiduje prof. Stefan Szymański.
Najlepsze kluby piłkarskie mają świadomość rosnącej własnej siły i coraz częściej żądają od UEFA i FIFA, by te raczyły to respektować. Europejskie i światowe władze nie zamierzają się jednak dzielić władzą. Cały czas mogą sobie na to pozwolić, bowiem są nadrzędne wobec klubów, grożąc im sankcjami: wykluczeniem z rozgrywek krajowych i międzynarodowych. Do czasu. Grupa G-14 zrzeszająca największe europejskie kluby futbolowe właśnie zaskarżyła przed belgijskim sądem UEFA, żądając odszkodowania w wysokości 860 mln euro za straty, jakie poniosła zwalniając w ciągu ostatnich 10 lat zawodników na mecze reprezentacji. Cały czas powtarza też groźbę stworzenia niezależnej od władz piłkarskich superligi - przed tegorocznym mundialem doszło do spotkania przedstawicieli 25 klubów z Europy, Afryki i Ameryki Południowej rozważających stworzenie ligi międzykontynentalnej.
Ostatni taki mundial
Nawet, jeśli G-14 przegra proces wytoczony UEFA, a pomysł ze stworzeniem globalnej ligi nie wypali, w futbolowym świecie w końcu dojdzie do schizmy. - Stworzenie europejskiej albo nawet światowej ligi to naturalna konsekwencja związków futbolu i telewizji oraz przeistaczania się piłki w wielki biznes. Przykład amerykańskich lig zawodowych pokazuje, że to najlepsza metoda zarabiania na sporcie - podkreśla ekonomista Andrew Zimbalist. Prof. Stefan Szymański wartość przemysłu futbolowego w Europie szacuje na minimum 5 mld euro. A 80 proc. z tych pieniędzy generują mecze z udziałem klubów zrzeszonych w G-14. Dlatego skorzystają one z każdej możliwości, aby móc w pełni dysponować tymi pieniędzmi, bez pośrednictwa UEFA. I cześniej lub później dopną swego.
Kiedy 10 lat temu belgijski piłkarz Jean-Marc Bosman pozwał UEFA do sądu, twierdząc, że niesłusznie trzeba płacić za transfery piłkarskie, też nikt nie dawał mu szans. A teraz "prawo Bosmana" jest standardem. Podobnie będzie z uwalnianiem się klubów spod władzy UEFA. Nie będzie to wcale oznaczało końca futbolu. - Największe kluby piłkarskie, jak Manchester United czy Barcelona, mają kibiców na całym świecie, jednak najwierniejsi fani, którzy są na każdym meczu, mieszkają dwie ulice od stadionów swoich faworytów. Dla nich futbol to całe życie - mówi "Wprost" Richard Giulianotti, socjolog z Uniwersytetu w Aberdeen, autor książki "Globalizacja futbolu".
W miarę jak mecze klubowe są coraz bardziej prestiżowe i przynoszą coraz większe zyski, mecze drużyn narodowych będą tracić na znaczeniu; a piłkarze będą się zachowywać jak Roy Keane i zaczną je bojkotować. Albo tak jak Ronaldinho i Henry nie będą mieli sił, by dobrze grać w narodowym trykocie. Tegoroczny mundial może być ostatnim świętem pięknego futbolu na najwyższym poziomie.
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.