Lewicowa polska inteligencja jest stadna, wtórna, schematyczna w myśleniu i niezdolna do przyznania się do błędu
PiS jest partią antyinteligencką", a "polska inteligencja jest antypisowska" - to dwie popularne tezy, obecne dziś w obiegu medialnym. Obie są fałszywe, choć obie - jak większość popularnych fałszywych poglądów - stanowią prawdy cząstkowe. "PiS jest partią antyinteligencką" - co można podać na potwierdzenie tej tezy? Po pierwsze, mówi się, że kampania PiS w znikomy sposób odwoływała się do inteligencji jako grupy społecznej i niewiele w niej było nawiązań do typowo inteligenckich idei. Po drugie, PiS z pogardą odniosło się do reguł politycznej przyzwoitości, tak dobitnie bronionych przez inteligencję, wchodząc w koalicję z Samoobroną i LPR, a tym samym legitymizując populizm, nacjonalizm, ksenofobię i antyeuropejskość. Po trzecie, w publicznych wypowiedziach polityków PiS - takich jak Jarosław Kaczyński i Ludwik Dorn - pojawiła się ostra antyinteligencka retoryka, w tym sławne już dziś określenie "łże-elity".
Inteligencja politycznie słaba
Gdy przyjrzymy się bliżej "antyinteligenckim" zarzutom wobec Prawa i Sprawiedliwości, zobaczymy, że niewiele są warte. To prawda, iż kampania PiS nie zawierała wyraźnych sygnałów przychylnych inteligencji. Brak takich sygnałów nie był jednak manifestacją antyinteligencką, lecz konsekwencją prostego faktu, że to nie dzięki głosom inteligencji wygrywa się wybory. Losy nieboszczki Unii Wolności powinny stanowić dla każdego poważnego polityka memento, jakkolwiek to PiS było pierwszą siłą polityczną, która z autodestrukcji UW wyciągnęła zasadnicze wnioski strategiczne. Nie znam żadnej znaczącej partii na Zachodzie, która odniosłaby sukces dzięki jakiemuś szczególnemu kokietowaniu inteligencji. Ta nie jest grupą ani na tyle liczną, ani na tyle jednorodną, ani wreszcie na tyle wiarygodną, by należało ją wyróżniać. Z tego zapewne powodu niemal we wszystkich krajach zwycięstwu partii prawicowej towarzyszą głośne lamenty wielu intelektualistów, że do władzy doszły siły wrogie intelektowi i oświeceniu. Dzisiejsza Polska powiela znany schemat.
To prawda, że koalicja z Samoobroną i LPR stanowiła wydarzenie jakościowo nowe w polskiej polityce, którego skutków - także mocno negatywnych - nie da się w tej chwili przewidzieć. Łatwo jednak zauważyć, iż PiS weszło w tę koalicję raczej w wyniku logiki sytuacyjnej - po wypróbowaniu innych wariantów - niż wolnej woli politycznej. Dlaczego powstała taka logika sytuacyjna, to pytanie skomplikowane, ale pewne jest, iż winnym jej zaistnienia jest wiele podmiotów politycznych, w tym przede wszystkim Platforma Obywatelska, która jawnie i bezwstydnie odrzuciła ofertę koalicyjną. Środowiska inteligenckie, które dzisiaj publicznie łkają nad straszną dolą Rzeczypospolitej z powodu wejścia Leppera i Giertycha do rządu, wcale nie nawoływały platformy do koalicji z PiS, a dość często kibicowały jej sabotowaniu. Nie mają więc szczególnej legitymacji do wydawania okrzyków moralnego oburzenia. Podejrzewam, że sytuacją optymalną dla tych środowisk byłyby rządy mniejszościowe PiS - całkowicie ubezwłasnowolnionego. Wówczas można by pomstować na rząd i partię, cieszyć się z ich bezsiły oraz z poczuciem wyższości pouczać.
Hipokryzja łże-elit
To prawda, że w języku ważnych polityków PiS pojawiają się ostre słowa, takie jak "łże-elita" czy "lumpeninteligencja". Zawsze jednak zostają użyte w określonym kontekście, wskazującym na konkretną grupę inteligencką. Przypomniano na przykład śledzenie polityków prawicy przez UOP na początku lat 90., który to fakt nie wywołał oburzenia ani żadnej szczególnej reakcji potężnych grup opiniotwórczych. Owe grupy nabrały wówczas tak wielkiej antypatii do prawicowych polityków, że były nawet skłonne tolerować ewidentnie pozaprawne kroki przeciw nim skierowane. Gdyby takie kroki skierował rząd prawicowy wobec polityków hołubionych przez te środowiska, podniósłby się krzyk na całą Europę, a może i cały świat. Zresztą, po prawdzie, należy przyznać, iż ostre słowa, jakie wypowiadają politycy o tych środowiskach inteligenckich, są i tak łagodne w stosunku do słów, jakie o tych politykach wypowiadają owe środowiska.
Przynajmniej od początku lat 90. trwa ostre strzelanie części inteligencji do polityków i partii prawicowych. Ta kanonada teraz się nasiliła, ponieważ PiS wygrało wybory wbrew owemu ostremu strzelaniu, czym zagrało na nosie inteligenckim moralistom. Pamiętajmy jednak, że brutalna retoryka rozbrzmiewa już od kilkunastu lat i że prawicowi politycy są raczej jej ofiarami niż sprawcami. Okazjonalnie mocniejsze repliki polityków prawicy wywołują histeryczne tyrady o upadku politycznych obyczajów, podczas gdy niekończące się inwektywy ze strony inteligentów uchodzą za przejaw beznamiętnego opisu lub szlachetnego uniesienia. Porównania do Hitlera, Stalina, Gomułki, PZPR, mafii są więc opisem lub wyrazem moralnego zatroskania, natomiast określenie "łże-elita" to obelga, której się nie zapomni i nie wybaczy.
Inteligencja gazetowa
PiS nie jest partią antyinteligencką. Jeśli jest anty, to raczej przeciw pewnej części inteligencji - tej, która publicznie mocno się uaktywniła na początku III RP i której jednym ze składników tożsamościowych było agresywne nastawienie antyprawicowe. Tę grupę inteligencji zdefiniował niedawno jeden z jej wybitnych przedstawicieli Jerzy Jedlicki, mówiąc, że inteligentem jest ten, kto czyta "Gazetę Wyborczą", "Politykę" i "Tygodnik Powszechny". Najśmieszniejsze jest to, iż Jedlicki nie definiował w ten sposób swojego środowiska inteligenckiego, lecz inteligencję po prostu. Oznacza to, że ten, kto nie czyta - w domyśle aprobatywnie - "Gazety Wyborczej", "Polityki" i "Tygodnika Powszechnego", nie należy do inteligencji. Można więc zrozumieć, iż wszyscy, którzy pod taką formułą inteligenckości się podpisują, będą jednocześnie twierdzić - a twierdzenie to uznają za tak pewne jak geometria Euklidesa - iż PiS musi być partią antyinteligencką, ponieważ występuje przeciw większości aksjomatów rozpowszechnianych przez owe pisma przez ostatnie kilkanaście lat.
Tym samym znajdujemy odpowiedź na drugie pytanie: Czy polska inteligencja jest antypisowska? Tak, o tyle, o ile mówimy o tej części inteligencji, którą zdefiniował Jedlicki, a której rozmiar jest trudny do określenia. Pozostała grupa jest albo przychylna PiS, albo obojętna, albo krytyczna, lecz w sposób dystansujący się wobec owej rzeszy wyznaczonej nabożną lekturą "Gazety Wyborczej", "Tygodnika Powszechnego" i "Polityki". Owa rzesza natomiast faktycznie nie tylko krytykuje PiS, nie tylko czyni to w sposób histeryczny, ale nadto uważa, iż występuje w imieniu całej polskiej inteligencji, a nawet w imieniu Europy i cywilizacji judeochrześcijańskiej.
Monopol na inteligencję
Pod pewnym względem antypisowska furia więcej mówi o inteligencji niż o PiS. Ta liczba inwektyw i bluzgów, jakie zostały wyemitowane, pokazuje stan silnego niezrównoważenia, a przede wszystkim niezdolność do zachowania umiaru i analitycznej rzetelności. Nie powinno to być oczywiście niespodzianką, jeśli przypomnimy sobie zachowania tej grupy od początku III RP. Najpierw wytoczyła wojnę Lechowi Wałęsie, oskarżając go o najbardziej absurdalne rzeczy. Później zabrała się za Jana Olszewskiego, praktycznie unicestwiając go jako polityka. Od początku prowadziła wymyśloną przez siebie świętą wojnę z ciemnogrodem - w imię Europy, którą też sama wymyśliła, a raczej podpatrzyła u innych. Grupa ta ma wszystkie najgorsze wady, jakie może mieć inteligencja, i niewiele z jej możliwych zalet. Jest stadna, wtórna i schematyczna w myśleniu, zadufana, niezdolna do autokorekt ani do przyznania się do błędu. W sposób bezwzględny stara się zmarginalizować wszystkich, którzy nie chcą grać w jej orkiestrze.
Przez kilka lat inteligencja stanowiła duże zagrożenie dla naszego życia intelektualnego, aspirując do monopolu. W tej chwili widać, iż ten monopol nie powstał i nie powstanie. Ma ona jednak silne poczucie wroga. Ponieważ skosztowała wpływów politycznych, bezpośrednich i pośrednich, i w nich znalazła upodobanie, emocje polityczne wobec wrogów stają się niezwykle intensywne. Na dodatek przyzwyczajona została do języka moralistycznego, który szczególnie nadaje się do prowadzonych przez nią krucjat. Stąd ładunek emocjonalny toczonych wojen jest odwrotnie proporcjonalny do ładunku merytorycznego. Z wojny prowadzonej z PiS zostanie niewiele treści sensownych, tak jak niewiele treści sensownych przetrwało z wojen przeciw Wałęsie i Olszewskiemu. Diatryby z tamtych lat to nadęte pustosłowie, nie pozostające w elementarnym związku z rzeczywistością. Furię tę wykorzystują politycy opozycyjni wobec PiS, starając się stworzyć wrażenie, iż spory partyjne między PO i PiS to jakaś walka cywilizacyjna. Stąd główną bronią staje się antypisowska retoryka, do tej pory jedyne narzędzie prowadzenia polityki przez Platformę Obywatelską.
Polska inteligencja jest dzisiaj inna niż kiedyś. Rozmyły się granice dzielące ją od innych warstw. Powstał inteligencki proletariat i inteligenckie pogranicze. Nagłe zniknięcie komunizmu postawiło ją w sytuacji, w której niezbyt dobrze sobie poradziła. Nie dała sobie rady nawet z tak podstawowym zadaniem jak opis dzisiejszej Polski ani nawet nie stworzyła porządnych narzędzi do takiego opisu. Żyje w świecie stereotypów i importowanych ideologii, wspominając czasy swojej rzeczywistej lub zmitologizowanej świetności. Walka z PiS, ciemnogrodem, kołtunerią, ksenofobią, nietolerancją pozwala jej zapomnieć o własnych brakach. Stwarza sobie chętnie obraz wroga, na którego tle stara się poprawić swoje samopoczucie.
Inteligencja politycznie słaba
Gdy przyjrzymy się bliżej "antyinteligenckim" zarzutom wobec Prawa i Sprawiedliwości, zobaczymy, że niewiele są warte. To prawda, iż kampania PiS nie zawierała wyraźnych sygnałów przychylnych inteligencji. Brak takich sygnałów nie był jednak manifestacją antyinteligencką, lecz konsekwencją prostego faktu, że to nie dzięki głosom inteligencji wygrywa się wybory. Losy nieboszczki Unii Wolności powinny stanowić dla każdego poważnego polityka memento, jakkolwiek to PiS było pierwszą siłą polityczną, która z autodestrukcji UW wyciągnęła zasadnicze wnioski strategiczne. Nie znam żadnej znaczącej partii na Zachodzie, która odniosłaby sukces dzięki jakiemuś szczególnemu kokietowaniu inteligencji. Ta nie jest grupą ani na tyle liczną, ani na tyle jednorodną, ani wreszcie na tyle wiarygodną, by należało ją wyróżniać. Z tego zapewne powodu niemal we wszystkich krajach zwycięstwu partii prawicowej towarzyszą głośne lamenty wielu intelektualistów, że do władzy doszły siły wrogie intelektowi i oświeceniu. Dzisiejsza Polska powiela znany schemat.
To prawda, że koalicja z Samoobroną i LPR stanowiła wydarzenie jakościowo nowe w polskiej polityce, którego skutków - także mocno negatywnych - nie da się w tej chwili przewidzieć. Łatwo jednak zauważyć, iż PiS weszło w tę koalicję raczej w wyniku logiki sytuacyjnej - po wypróbowaniu innych wariantów - niż wolnej woli politycznej. Dlaczego powstała taka logika sytuacyjna, to pytanie skomplikowane, ale pewne jest, iż winnym jej zaistnienia jest wiele podmiotów politycznych, w tym przede wszystkim Platforma Obywatelska, która jawnie i bezwstydnie odrzuciła ofertę koalicyjną. Środowiska inteligenckie, które dzisiaj publicznie łkają nad straszną dolą Rzeczypospolitej z powodu wejścia Leppera i Giertycha do rządu, wcale nie nawoływały platformy do koalicji z PiS, a dość często kibicowały jej sabotowaniu. Nie mają więc szczególnej legitymacji do wydawania okrzyków moralnego oburzenia. Podejrzewam, że sytuacją optymalną dla tych środowisk byłyby rządy mniejszościowe PiS - całkowicie ubezwłasnowolnionego. Wówczas można by pomstować na rząd i partię, cieszyć się z ich bezsiły oraz z poczuciem wyższości pouczać.
Hipokryzja łże-elit
To prawda, że w języku ważnych polityków PiS pojawiają się ostre słowa, takie jak "łże-elita" czy "lumpeninteligencja". Zawsze jednak zostają użyte w określonym kontekście, wskazującym na konkretną grupę inteligencką. Przypomniano na przykład śledzenie polityków prawicy przez UOP na początku lat 90., który to fakt nie wywołał oburzenia ani żadnej szczególnej reakcji potężnych grup opiniotwórczych. Owe grupy nabrały wówczas tak wielkiej antypatii do prawicowych polityków, że były nawet skłonne tolerować ewidentnie pozaprawne kroki przeciw nim skierowane. Gdyby takie kroki skierował rząd prawicowy wobec polityków hołubionych przez te środowiska, podniósłby się krzyk na całą Europę, a może i cały świat. Zresztą, po prawdzie, należy przyznać, iż ostre słowa, jakie wypowiadają politycy o tych środowiskach inteligenckich, są i tak łagodne w stosunku do słów, jakie o tych politykach wypowiadają owe środowiska.
Przynajmniej od początku lat 90. trwa ostre strzelanie części inteligencji do polityków i partii prawicowych. Ta kanonada teraz się nasiliła, ponieważ PiS wygrało wybory wbrew owemu ostremu strzelaniu, czym zagrało na nosie inteligenckim moralistom. Pamiętajmy jednak, że brutalna retoryka rozbrzmiewa już od kilkunastu lat i że prawicowi politycy są raczej jej ofiarami niż sprawcami. Okazjonalnie mocniejsze repliki polityków prawicy wywołują histeryczne tyrady o upadku politycznych obyczajów, podczas gdy niekończące się inwektywy ze strony inteligentów uchodzą za przejaw beznamiętnego opisu lub szlachetnego uniesienia. Porównania do Hitlera, Stalina, Gomułki, PZPR, mafii są więc opisem lub wyrazem moralnego zatroskania, natomiast określenie "łże-elita" to obelga, której się nie zapomni i nie wybaczy.
Inteligencja gazetowa
PiS nie jest partią antyinteligencką. Jeśli jest anty, to raczej przeciw pewnej części inteligencji - tej, która publicznie mocno się uaktywniła na początku III RP i której jednym ze składników tożsamościowych było agresywne nastawienie antyprawicowe. Tę grupę inteligencji zdefiniował niedawno jeden z jej wybitnych przedstawicieli Jerzy Jedlicki, mówiąc, że inteligentem jest ten, kto czyta "Gazetę Wyborczą", "Politykę" i "Tygodnik Powszechny". Najśmieszniejsze jest to, iż Jedlicki nie definiował w ten sposób swojego środowiska inteligenckiego, lecz inteligencję po prostu. Oznacza to, że ten, kto nie czyta - w domyśle aprobatywnie - "Gazety Wyborczej", "Polityki" i "Tygodnika Powszechnego", nie należy do inteligencji. Można więc zrozumieć, iż wszyscy, którzy pod taką formułą inteligenckości się podpisują, będą jednocześnie twierdzić - a twierdzenie to uznają za tak pewne jak geometria Euklidesa - iż PiS musi być partią antyinteligencką, ponieważ występuje przeciw większości aksjomatów rozpowszechnianych przez owe pisma przez ostatnie kilkanaście lat.
Tym samym znajdujemy odpowiedź na drugie pytanie: Czy polska inteligencja jest antypisowska? Tak, o tyle, o ile mówimy o tej części inteligencji, którą zdefiniował Jedlicki, a której rozmiar jest trudny do określenia. Pozostała grupa jest albo przychylna PiS, albo obojętna, albo krytyczna, lecz w sposób dystansujący się wobec owej rzeszy wyznaczonej nabożną lekturą "Gazety Wyborczej", "Tygodnika Powszechnego" i "Polityki". Owa rzesza natomiast faktycznie nie tylko krytykuje PiS, nie tylko czyni to w sposób histeryczny, ale nadto uważa, iż występuje w imieniu całej polskiej inteligencji, a nawet w imieniu Europy i cywilizacji judeochrześcijańskiej.
Monopol na inteligencję
Pod pewnym względem antypisowska furia więcej mówi o inteligencji niż o PiS. Ta liczba inwektyw i bluzgów, jakie zostały wyemitowane, pokazuje stan silnego niezrównoważenia, a przede wszystkim niezdolność do zachowania umiaru i analitycznej rzetelności. Nie powinno to być oczywiście niespodzianką, jeśli przypomnimy sobie zachowania tej grupy od początku III RP. Najpierw wytoczyła wojnę Lechowi Wałęsie, oskarżając go o najbardziej absurdalne rzeczy. Później zabrała się za Jana Olszewskiego, praktycznie unicestwiając go jako polityka. Od początku prowadziła wymyśloną przez siebie świętą wojnę z ciemnogrodem - w imię Europy, którą też sama wymyśliła, a raczej podpatrzyła u innych. Grupa ta ma wszystkie najgorsze wady, jakie może mieć inteligencja, i niewiele z jej możliwych zalet. Jest stadna, wtórna i schematyczna w myśleniu, zadufana, niezdolna do autokorekt ani do przyznania się do błędu. W sposób bezwzględny stara się zmarginalizować wszystkich, którzy nie chcą grać w jej orkiestrze.
Przez kilka lat inteligencja stanowiła duże zagrożenie dla naszego życia intelektualnego, aspirując do monopolu. W tej chwili widać, iż ten monopol nie powstał i nie powstanie. Ma ona jednak silne poczucie wroga. Ponieważ skosztowała wpływów politycznych, bezpośrednich i pośrednich, i w nich znalazła upodobanie, emocje polityczne wobec wrogów stają się niezwykle intensywne. Na dodatek przyzwyczajona została do języka moralistycznego, który szczególnie nadaje się do prowadzonych przez nią krucjat. Stąd ładunek emocjonalny toczonych wojen jest odwrotnie proporcjonalny do ładunku merytorycznego. Z wojny prowadzonej z PiS zostanie niewiele treści sensownych, tak jak niewiele treści sensownych przetrwało z wojen przeciw Wałęsie i Olszewskiemu. Diatryby z tamtych lat to nadęte pustosłowie, nie pozostające w elementarnym związku z rzeczywistością. Furię tę wykorzystują politycy opozycyjni wobec PiS, starając się stworzyć wrażenie, iż spory partyjne między PO i PiS to jakaś walka cywilizacyjna. Stąd główną bronią staje się antypisowska retoryka, do tej pory jedyne narzędzie prowadzenia polityki przez Platformę Obywatelską.
Polska inteligencja jest dzisiaj inna niż kiedyś. Rozmyły się granice dzielące ją od innych warstw. Powstał inteligencki proletariat i inteligenckie pogranicze. Nagłe zniknięcie komunizmu postawiło ją w sytuacji, w której niezbyt dobrze sobie poradziła. Nie dała sobie rady nawet z tak podstawowym zadaniem jak opis dzisiejszej Polski ani nawet nie stworzyła porządnych narzędzi do takiego opisu. Żyje w świecie stereotypów i importowanych ideologii, wspominając czasy swojej rzeczywistej lub zmitologizowanej świetności. Walka z PiS, ciemnogrodem, kołtunerią, ksenofobią, nietolerancją pozwala jej zapomnieć o własnych brakach. Stwarza sobie chętnie obraz wroga, na którego tle stara się poprawić swoje samopoczucie.
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.