Żadna komisja śledcza nie ujawniła twardej prawdy o polskiej rzeczywistości. Nie zrobi tego także komisja, która ma zbadać, jak zachowywały się organy państwa w sprawie śmierci Krzysztofa Olewnika. A jednak jest ona potrzebna. Po to, by zrozumieć, co się stało. Zrozumieć, czyli zinterpretować.
Poza danymi liczbowymi w rzeczywistości społecznej posługujemy się prawie wyłącznie interpretacjami. A w polityce – wyłącznie. Dają nam one namiastkę prawdy i porządkują nasz świat. Są naszym światooglądem – jak za niemieckim myślicielem Wilhelmem Diltheyem można tłumaczyć określenie „Weltanschauung" (zwykle tłumaczy się je jako „światopogląd"). Interpretacje, czyli wykładnie, nie są żadnymi prawdami objawionymi i nigdy nie będą. Nawet sądowe wyroki są interpretacjami, chociaż decydują o losie ludzi (inny skład sędziowski często wyciąga diametralnie odmienne wnioski). Ale te interpretacje są potrzebne. Afera Rywina pokazała, że wprawdzie prawnie niewiele można było zrobić, ale dzięki komisji śledczej wiele można było zrozumieć z równoległego świata III RP. Komisja nam ten świat zinterpretowała. Pokazała, że obowiązywały w nim Rywinowe prawa – zamiast prawa powszechnego i ponad prawem dotyczącym zwyczajnych obywateli.
Problem z interpretacjami pojawia się wtedy, gdy zaczynają one funkcjonować tak jak cienie w jaskini u Platona. W ciemnej grocie znajdowali się ludzie przykuci łańcuchami do skał. Na zewnątrz działy się różne rzeczy, ale ludzie uwięzieni w jaskini, zwróceni tyłem do wyjścia, widzieli jedynie cienie pojawiające się na ścianie. I w pewnym momencie uznali je za jedyny realny świat. Mało tego, przestali odczuwać ucisk łańcuchów, mając złudzenie wolności. Ulegli iluzji. Oznacza to, że interpretacje łatwo mogą się przerodzić w nadinterpretacje. Tak się dzieje w systemach totalitarnych, gdzie interpretacje są ideologicznie spaczone. Po to, by narzucić ludziom pewną symboliczną przemoc, która wspiera przemoc rzeczywistą. By albo nie odczuwali, że są spętani łańcuchami, albo uznawali to za naturalne i niezbyt uciążliwe.
Nadinterpretacje zdarzają się też oczywiście w demokratycznym świecie. Zwykle są rodzajem pigułki szczęścia: opisują świat cukierkowy i zinfantylizowany, by ludzie lepiej znosili to, co w rzeczywistości jest paskudne bądź tylko trudne. Świetnie to opisałdo dość bezmyślnego skakania po tych trzystu kanałach Benjamin Barber w książce „Skonsumowani". Nadinterpretacji służy na przykład – teoretycznie wspaniała – ogromna liczba źródeł informacji.
Tyle że wypada się zgodzić z Barberem, że ona najczęściej nie poszerza naszej wolności, lecz nas zniewala. Na przykład mając trzysta kanałów w telewizorze, nie korzystamy z trzystu interpretacji świata, lecz co najwyżej z wolności i mechanicznego odbioru skrawków interpretacji. Podobnie jest ze skakaniem po Internecie. Co nie oznacza, że nie są to pożyteczne narzędzia.
Czy nie ma wyjścia z tego fatalistycznego obrazu świata? Jest, a w roli tych, którzy mogą chronić przed przemocą nadinterpretacji, powinni występować intelektualiści i dziennikarze. To te środowiska powinny się opierać stadnemu instynktowi, strzec zasad zdrowego rozsądku, szukać dziury w całym, prześwietlać to, co staje się w interpretacjach podejrzanie dominujące. Powinni to robić, ale często nie robią. Jedni dlatego, że najlepiej się czują po stronie tych, którzy narzucają jedynie słuszną interpretację. Tym bardziej że jest to bezpieczne, daje wysoką pozycję społeczną i jest materialnie opłacalne. Inni robią to z powodu intelektualnego lenistwa – dlatego ich sądy o świecie są banalne i przewidywalne, a ich „ofiary" tylko ulegają coraz głębszemu konformizmowi. Jeszcze inni są nieświadomi tego, że służą złej sprawie.
Niemożność poznania wszystkiego tak, jak się rzeczy działy naprawdę, nie oznacza, że interpretacje są nieużyteczne. Przeciwnie, są potrzebne, nawet jeśli czasem wiodą nas na manowce. Byle nie uznać kajdan z opowieści Platona za nieistniejące, a cieni na ścianie za prawdziwą rzeczywistość.
Problem z interpretacjami pojawia się wtedy, gdy zaczynają one funkcjonować tak jak cienie w jaskini u Platona. W ciemnej grocie znajdowali się ludzie przykuci łańcuchami do skał. Na zewnątrz działy się różne rzeczy, ale ludzie uwięzieni w jaskini, zwróceni tyłem do wyjścia, widzieli jedynie cienie pojawiające się na ścianie. I w pewnym momencie uznali je za jedyny realny świat. Mało tego, przestali odczuwać ucisk łańcuchów, mając złudzenie wolności. Ulegli iluzji. Oznacza to, że interpretacje łatwo mogą się przerodzić w nadinterpretacje. Tak się dzieje w systemach totalitarnych, gdzie interpretacje są ideologicznie spaczone. Po to, by narzucić ludziom pewną symboliczną przemoc, która wspiera przemoc rzeczywistą. By albo nie odczuwali, że są spętani łańcuchami, albo uznawali to za naturalne i niezbyt uciążliwe.
Nadinterpretacje zdarzają się też oczywiście w demokratycznym świecie. Zwykle są rodzajem pigułki szczęścia: opisują świat cukierkowy i zinfantylizowany, by ludzie lepiej znosili to, co w rzeczywistości jest paskudne bądź tylko trudne. Świetnie to opisałdo dość bezmyślnego skakania po tych trzystu kanałach Benjamin Barber w książce „Skonsumowani". Nadinterpretacji służy na przykład – teoretycznie wspaniała – ogromna liczba źródeł informacji.
Tyle że wypada się zgodzić z Barberem, że ona najczęściej nie poszerza naszej wolności, lecz nas zniewala. Na przykład mając trzysta kanałów w telewizorze, nie korzystamy z trzystu interpretacji świata, lecz co najwyżej z wolności i mechanicznego odbioru skrawków interpretacji. Podobnie jest ze skakaniem po Internecie. Co nie oznacza, że nie są to pożyteczne narzędzia.
Czy nie ma wyjścia z tego fatalistycznego obrazu świata? Jest, a w roli tych, którzy mogą chronić przed przemocą nadinterpretacji, powinni występować intelektualiści i dziennikarze. To te środowiska powinny się opierać stadnemu instynktowi, strzec zasad zdrowego rozsądku, szukać dziury w całym, prześwietlać to, co staje się w interpretacjach podejrzanie dominujące. Powinni to robić, ale często nie robią. Jedni dlatego, że najlepiej się czują po stronie tych, którzy narzucają jedynie słuszną interpretację. Tym bardziej że jest to bezpieczne, daje wysoką pozycję społeczną i jest materialnie opłacalne. Inni robią to z powodu intelektualnego lenistwa – dlatego ich sądy o świecie są banalne i przewidywalne, a ich „ofiary" tylko ulegają coraz głębszemu konformizmowi. Jeszcze inni są nieświadomi tego, że służą złej sprawie.
Niemożność poznania wszystkiego tak, jak się rzeczy działy naprawdę, nie oznacza, że interpretacje są nieużyteczne. Przeciwnie, są potrzebne, nawet jeśli czasem wiodą nas na manowce. Byle nie uznać kajdan z opowieści Platona za nieistniejące, a cieni na ścianie za prawdziwą rzeczywistość.
Więcej możesz przeczytać w 5/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.