Czy afera szpiegowska zagentami Hezbollahu w roli głównej wpłynie na wyniki wyborów w Izraelu?
Ta sprawa miała nie wyjść na jaw. Przynajmniej nie przed wyborami parlamentarnymi, które zaplanowano na 28 stycznia tego roku. Kompromitowała przecież oficerów nie skalanej dotychczas współpracą ze śmiertelnym wrogiem izraelskiej armii. Gazeta "Ha'aretz", powołując się na tajne informacje Szin Bet (wewnętrznej służby bezpieczeństwa), ujawniła rewelacje na ten temat 21 października ubiegłego roku. Śledztwo zatoczyło szerokie kręgi, wywołując ogromne podenerwowanie wśród najwyższych dostojników państwowych.
Szpiedzy - dealerzy narkotyków
Wiadomo, że co najmniej przez półtora roku w wojsku izraelskim działali szpiedzy libańskiego Hezbollahu. Pod takim właśnie zarzutem aresztowano podpułkownika i sześciu byłych żołnierzy, Izraelczyków pochodzenia arabskiego. Oskarżony podpułkownik - nazywany "kretem Szarona" - Omar al-Hayb należy do znanego klanu Beduinów, od lat służących w izraelskiej armii. Twierdzi, że jest niewinny, a wszystkie dowody zostały sfałszowane. Zarzuca mu się, że przekazywał tajne mapy, na których zaznaczono rozmieszczenie izraelskich wojsk wzdłuż granicy z Libanem. Miał też dostarczać Hezbollahowi informacje o planowanych tam akcjach, uzbrojeniu żołnierzy, a nawet nazwiska oficerów na kluczowych stanowiskach. Składał też raporty o miejscu pobytu i ochronie dwóch wysokich rangą dowódców izraelskich. Szin Bet potwierdziła później, że Hezbollah planował na nich zamachy.
Pozostałą szóstkę oskarżono o pośrednictwo w przekazywaniu tajnych informacji. Byli żołnierze mieli też pomagać podpułkownikowi w wykradaniu z koszar sprzętu telekomunikacyjnego dla Hezbollahu. To właśnie ten sprzęt zdradził siatkę. Jeden z ukradzionych telefonów znaleziono przy ciele terrorysty, który w marcu zeszłego roku zginął w zamachu bombowym w Metzuba.
Wyszło na jaw, że al-Hayb i jego wspólnicy nie szpiegowali dla Hezbollahu z pobudek ideologicznych, lecz z chęci zysku. W zamian za tajne informacje dostawali warte miliony dolarów narkotyki, które później rozprowadzali w Izraelu.
Wiadomość o aferze szpiegowskiej wywołała w Izraelu szok. Wprawdzie wcześniej do prasy przeciekały informacje o tym, że Palestyńczycy kupują broń od osadników z terytoriów okupowanych i od izraelskich żołnierzy, najczęściej Beduinów lub Żydów pochodzenia rosyjskiego, ale władze - jeśli w ogóle oficjalnie komentowały te doniesienia - utrzymywały, że są to "odosobnione incydenty". Od wycofania dwa i pół roku temu wojsk izraelskich z Libanu pojawiały się też informacje, że Hezbollah próbuje werbować obywateli Izraela. Mówiono, że wśród podejrzanych są także izraelscy żołnierze, ale nigdy wcześniej nie oskarżono o szpiegostwo na rzecz Hezbollahu oficera izraelskiej armii.
Arabska bomba zegarowa
- W prywatnych rozmowach często mówiliśmy, że staramy się za wszelką cenę odgrodzić od Palestyńczyków. Wydajemy miliardy dolarów na budowę murów, zabraniamy im wjazdu do Izraela, w okna wstawiamy kuloodporne szyby, ale to wszystko na nic. Oni i tak, jeśli zechcą, jak myszy znajdą dziurę, żeby tylko się wślizgnąć i pozbawić nas nawet iluzji bezpieczeństwa - mówi Tedhar Gross, dziennikarz z Tel Awiwu: - Wielu ludzi sądzi, że źle radzimy sobie z Arabami, w szczególności tymi izraelskimi. A skoro jest ich ponad milion, czyli 20 proc. mieszkańców kraju, to trzeba coś z nimi zrobić. Co? Większość propozycji, jakie słyszałem, z pewnością nie spodobałaby się naszym "gołębiom", a Zachód uznałby je za mało cywilizowane.
Ze zdwojoną siłą powróciły powtarzane od lat argumenty, że Arabom należy zakazać służby w armii (z wyjątkiem druzów, członków zamkniętej społeczności religijnej, nie dostają powołań, tylko zgłaszają się na ochotnika) lub nawet odebrać im prawa wyborcze. Niewiele pojawiło się opinii takich, jak Mosze Arensa w "Ha'aretz". Nazywa on Beduinów braćmi w Izraelu i podkreśla, że "Omar al-Hayb jest niewinny dopóty, dopóki nie zostanie mu udowodniona wina", a kiedy trwa jego proces, "Izraelczycy muszą się solidaryzować z Beduinami i okazać im wsparcie, choćby ze względu na ich zasługi dla armii, w której są jednymi z najdzielniejszych żołnierzy".
- Oczywiście gadanie o odebraniu praw to brednie. Jeśli doszłoby do czegoś takiego, Izrael stałby się państwem apartheidu - powiedział "Wprost" Mohammad Zeidan, przewodniczący Arabskiego Stowarzyszenia Praw Człowieka.
Przeszło 80 proc. Żydów jest jednak innego zdania i uważa, że Arabowie nie powinni uczestniczyć w podejmowaniu ważnych dla państwa decyzji. W zeszłym roku Izrael pozbawił obywatelstwa Araba, który pomagał palestyńskim zamachowcom. Wpływ izraelskich Arabów na politykę jest nikły. Wprawdzie to głównie dzięki ich głosom przed kilku laty Ehud Barak wygrał wybory, ale później unikał spotkań ze swoim elektoratem, by na koniec stwierdzić, że Arabowie w Izraelu są jak bomba zegarowa. Mniejszość arabska od tego czasu bojkotuje głosowania. Jednak Żydzi, którzy pójdą wybierać członków Knesetu, z afery szpiegowskiej w armii z pewnością wyciągną wnioski.
Etos Cahalu
Jeden ze współpracowników Ariela Szarona opowiada, że gdy doniesiono mu o "krecie" Hezbollahu, siedział zamknięty w gabinecie przez 40 minut, a potem wezwał osoby odpowiedzialne za śledztwo i zażądał dochodzenia, by wyjaśnić, jak informacje dostały się do prasy.
Generał Szaron, nazywany Buldożerem, gdy go wybierano, uosabiał twardą politykę. Jego największym atutem była armia - wiara przeciętnego Izraelczyka w jej skuteczność i w jego doświadczenie. Dziś etos Cahalu (izraelskiej armii), wedle którego służba oficerska jest najbardziej zaszczytnym z obowiązków, powoli przemija. Agenci Hezbollahu mogą odebrać Szaronowi część wyborców.
Szpiedzy - dealerzy narkotyków
Wiadomo, że co najmniej przez półtora roku w wojsku izraelskim działali szpiedzy libańskiego Hezbollahu. Pod takim właśnie zarzutem aresztowano podpułkownika i sześciu byłych żołnierzy, Izraelczyków pochodzenia arabskiego. Oskarżony podpułkownik - nazywany "kretem Szarona" - Omar al-Hayb należy do znanego klanu Beduinów, od lat służących w izraelskiej armii. Twierdzi, że jest niewinny, a wszystkie dowody zostały sfałszowane. Zarzuca mu się, że przekazywał tajne mapy, na których zaznaczono rozmieszczenie izraelskich wojsk wzdłuż granicy z Libanem. Miał też dostarczać Hezbollahowi informacje o planowanych tam akcjach, uzbrojeniu żołnierzy, a nawet nazwiska oficerów na kluczowych stanowiskach. Składał też raporty o miejscu pobytu i ochronie dwóch wysokich rangą dowódców izraelskich. Szin Bet potwierdziła później, że Hezbollah planował na nich zamachy.
Pozostałą szóstkę oskarżono o pośrednictwo w przekazywaniu tajnych informacji. Byli żołnierze mieli też pomagać podpułkownikowi w wykradaniu z koszar sprzętu telekomunikacyjnego dla Hezbollahu. To właśnie ten sprzęt zdradził siatkę. Jeden z ukradzionych telefonów znaleziono przy ciele terrorysty, który w marcu zeszłego roku zginął w zamachu bombowym w Metzuba.
Wyszło na jaw, że al-Hayb i jego wspólnicy nie szpiegowali dla Hezbollahu z pobudek ideologicznych, lecz z chęci zysku. W zamian za tajne informacje dostawali warte miliony dolarów narkotyki, które później rozprowadzali w Izraelu.
Wiadomość o aferze szpiegowskiej wywołała w Izraelu szok. Wprawdzie wcześniej do prasy przeciekały informacje o tym, że Palestyńczycy kupują broń od osadników z terytoriów okupowanych i od izraelskich żołnierzy, najczęściej Beduinów lub Żydów pochodzenia rosyjskiego, ale władze - jeśli w ogóle oficjalnie komentowały te doniesienia - utrzymywały, że są to "odosobnione incydenty". Od wycofania dwa i pół roku temu wojsk izraelskich z Libanu pojawiały się też informacje, że Hezbollah próbuje werbować obywateli Izraela. Mówiono, że wśród podejrzanych są także izraelscy żołnierze, ale nigdy wcześniej nie oskarżono o szpiegostwo na rzecz Hezbollahu oficera izraelskiej armii.
Arabska bomba zegarowa
- W prywatnych rozmowach często mówiliśmy, że staramy się za wszelką cenę odgrodzić od Palestyńczyków. Wydajemy miliardy dolarów na budowę murów, zabraniamy im wjazdu do Izraela, w okna wstawiamy kuloodporne szyby, ale to wszystko na nic. Oni i tak, jeśli zechcą, jak myszy znajdą dziurę, żeby tylko się wślizgnąć i pozbawić nas nawet iluzji bezpieczeństwa - mówi Tedhar Gross, dziennikarz z Tel Awiwu: - Wielu ludzi sądzi, że źle radzimy sobie z Arabami, w szczególności tymi izraelskimi. A skoro jest ich ponad milion, czyli 20 proc. mieszkańców kraju, to trzeba coś z nimi zrobić. Co? Większość propozycji, jakie słyszałem, z pewnością nie spodobałaby się naszym "gołębiom", a Zachód uznałby je za mało cywilizowane.
Ze zdwojoną siłą powróciły powtarzane od lat argumenty, że Arabom należy zakazać służby w armii (z wyjątkiem druzów, członków zamkniętej społeczności religijnej, nie dostają powołań, tylko zgłaszają się na ochotnika) lub nawet odebrać im prawa wyborcze. Niewiele pojawiło się opinii takich, jak Mosze Arensa w "Ha'aretz". Nazywa on Beduinów braćmi w Izraelu i podkreśla, że "Omar al-Hayb jest niewinny dopóty, dopóki nie zostanie mu udowodniona wina", a kiedy trwa jego proces, "Izraelczycy muszą się solidaryzować z Beduinami i okazać im wsparcie, choćby ze względu na ich zasługi dla armii, w której są jednymi z najdzielniejszych żołnierzy".
- Oczywiście gadanie o odebraniu praw to brednie. Jeśli doszłoby do czegoś takiego, Izrael stałby się państwem apartheidu - powiedział "Wprost" Mohammad Zeidan, przewodniczący Arabskiego Stowarzyszenia Praw Człowieka.
Przeszło 80 proc. Żydów jest jednak innego zdania i uważa, że Arabowie nie powinni uczestniczyć w podejmowaniu ważnych dla państwa decyzji. W zeszłym roku Izrael pozbawił obywatelstwa Araba, który pomagał palestyńskim zamachowcom. Wpływ izraelskich Arabów na politykę jest nikły. Wprawdzie to głównie dzięki ich głosom przed kilku laty Ehud Barak wygrał wybory, ale później unikał spotkań ze swoim elektoratem, by na koniec stwierdzić, że Arabowie w Izraelu są jak bomba zegarowa. Mniejszość arabska od tego czasu bojkotuje głosowania. Jednak Żydzi, którzy pójdą wybierać członków Knesetu, z afery szpiegowskiej w armii z pewnością wyciągną wnioski.
Etos Cahalu
Jeden ze współpracowników Ariela Szarona opowiada, że gdy doniesiono mu o "krecie" Hezbollahu, siedział zamknięty w gabinecie przez 40 minut, a potem wezwał osoby odpowiedzialne za śledztwo i zażądał dochodzenia, by wyjaśnić, jak informacje dostały się do prasy.
Generał Szaron, nazywany Buldożerem, gdy go wybierano, uosabiał twardą politykę. Jego największym atutem była armia - wiara przeciętnego Izraelczyka w jej skuteczność i w jego doświadczenie. Dziś etos Cahalu (izraelskiej armii), wedle którego służba oficerska jest najbardziej zaszczytnym z obowiązków, powoli przemija. Agenci Hezbollahu mogą odebrać Szaronowi część wyborców.
Bóg nienawiści |
---|
Od pierwszych zamachów, jakie Hezbollah (Partia Boga) przeprowadził w Bejrucie na początku lat 80., zabijając 362 osoby, ruch przeistoczył się ze zbieraniny bojowników za wiarę w potężną organizację militarną z własną frakcją w libańskim parlamencie, machiną propagandową oraz budżetem stu milionów dolarów płynących co roku z irańskiej kasy państwa. Struktura wojskowa obejmuje dziewięć pionów, w tym m.in. oddziały wyspecjalizowane w podkładaniu bomb, nocnych atakach, służby medyczne i wywiad (ostatnio komórkę pozyskującą fundusze wykryto w Kanadzie). Przywódca Partii Boga, szejk Hassan Nasrallah, do walki z "wielkim szatanem" (USA) i "małym szatanem" (Izraelem) zaprzągł należącą do Hezbollahu satelitarną stację telewizyjną al Manar oraz radio Nur. Wizerunek Partii Boga tworzy też rozbudowana w Libanie organizacja charytatywna Imdad, która prowadzi sierocińce i placówki medyczne dla ubogich, zakłada szkoły i ośrodki indoktrynacji oraz wypłaca renty rodzinom poległych bojowników. Nic dziwnego, że władze Libanu odmówiły zablokowania kont bankowych Hez-bollahu, narażając się na krytykę Stanów Zjednoczonych, które uznały Partię Boga za organizację terrorystyczną. |
Więcej możesz przeczytać w 5/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.