Rozmowa z NICOLE KIDMAN, aktorką, laureatką Złotego Globu
Bob Longino: W niczym nie przypomina pani Virginii Woolf.
Nicole Kidman: Dlatego też początkowo uważałam, że nie jestem odpowiednią aktorką do tej roli. Stephen Daldry wmówił mi jednak, że mogę zagrać Virginię. Powiedział: "Zaufaj mi. Jesteś do niej bardziej podobna, niż ci się wydaje". Uwierzyłam mu i potem grało mi się tę postać doskonale. Z czasem dostałam wręcz obsesji na jej punkcie. Teraz mogłabym napisać o niej nawet pracę naukową. Czytałam jej biografię, wykłady, listy, robiłam wszystko, by się z nią utożsamić. To jedna z takich postaci, przy których trzeba sobie powiedzieć: "Muszę zacząć nią żyć". Chciałam żyć Virginią Woolf. Spędzałam mnóstwo czasu w samotności. Potem przyklejono mi ten okropny sztuczny nos, włożyłam kostium, buty, znalazłam chusteczkę, podobną do tej, której używała, zaczęłam zwijać papierosy tak, jak ona. Razem z fizycznym utożsamieniem się, przyszło i psychiczne.
- Ci, którzy znali Virginię Woolf, twierdzili, że była po prostu wariatką.
- Powiedziałabym raczej, że odznaczała się pewną jasnością niezwykłego i skażonego chorobą umysłu. Zastanawiałam się nawet, jak wyglądałaby jej twórczość, gdyby zażywała dostępne dzisiaj leki psychotropowe. Czy potrafiłaby równie interesująco pisać o tych wszystkich strasznych rzeczach, o których pisała.
- Czy spodobały się pani?
- Uwielbiam jej listy. Jest w nich jakieś łobuzerstwo i szczerość. Podoba mi się sposób, w jaki rozszyfrowywała ludzi. Jej książki są wspaniałe, ale w listach widać duszę - szczególnie w korespondencji z Vanessą i Leonardem. Nawet sądy dotyczące innych, nietuzinkowych postaci, na przykład Emily Brontë, są fascynujące.
- W ostatnich miesiącach z powodu rozstania z Tomem Cruisem często opisywała panią plotkarska prasa. Rola Virginii Woolf sprawiła, że znowu zaczęto mówić o pani aktorstwie.
- To prawda, nareszcie moje prywatne życie jest moją prywatną sprawą. Aktorstwo to wielka frajda, ale całe to zamieszanie wokół znanych osób potrafi ją zepsuć. Zaczyna się zaglądanie do sypialni i dociekanie: "Kto? Z kim? Dlaczego?". To bardzo przeszkadza w pracy, nie pozwala się skupić. Dopiero teraz, gdy mam święty spokój, potrafię wydobyć z siebie autentyczną ekspresję, udowodnić, że jestem coś warta jako aktorka. A czeka mnie trudne zadanie - szykuję się do wyjazdu do Szwecji, gdzie będę pracować nad nowym filmem z Larsem von Trierem.
- Słyszałem, że najmilej wspomina pani pracę ze Stanleyem Kubrickiem przy "Oczach szeroko zamkniętych".
- Kubrick zmienił mój stosunek do aktorstwa. Powinnam raczej powiedzieć, że pootwierał dla mnie w tym zawodzie wszystkie pozamykane wcześniej drzwi. Był chyba najgenialniejszym reżyserem świata. Gdyby nie on, nawet nie podejrzewałabym siebie o takie możliwości. Przebywanie w jego otoczeniu przez trzy lata pracy nad filmem "Oczy szeroko zamknięte" wywarło na mnie wielki wpływ. Teraz stale myślę, jak Stanley zagrałby tę scenę? Mówiono o nim, że jest mizoginem, ale ani trochę tego nie czułam. Nie zapomnę, jak podczas spektaklu "Niebieski pokój", w którym grałam główną rolę, dojrzałam go na widowni. Ten geniusz przyszedł specjalnie do teatru, żeby zobaczyć moje aktorstwo. Czułam, jak rosną mi skrzydła. Chyba nigdy potem nie grałam już tak dobrze.
- Podczas zeszłorocznej ceremonii wręczania Oscarów miała pani minę, jakby chciała zapytać: "Co mam z sobą zrobić?".
- Jestem raczej nieśmiała. Fatalnie wypadam w przemowach, choć staram się być naturalna. Czuję się tak samo zakłopotana, słuchając komplementów. Podczas niedawnej ceremonii wmurowania mojej gwiazdy w Hollywood nie wiedziałam, jak się zachować i nieustannie się rumieniłam. Wiele osób pytało mnie: "Co ci jest? Wyglądasz jakbyś się źle czuła".
Bob Longino
"The Atlanta Journal-Constitution" dla "The New York Times"
The New York Times
Więcej możesz przeczytać w 5/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.