Baronowie polskiego kina ekranizują lektury, a młodych twórców interesują tylko bohaterowie zdegenerowni lub bierni jak stado baranów
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, mówi się o nowej fali filmowców, którzy zaprezentowali się na ostatnim festiwalu w Gdyni. Zostali tam oni przyjęci jako alternatywa dla tzw. baronów, czyli starych mistrzów, którzy są u władzy i mają dostęp do pieniędzy, dzięki czemu mogą realizować kolejne projekty. Jednak filmy młodych, które po festiwalu robiły niejaką karierę, jak choćby "Edi" Piotra Trzaskalskiego, gdy trafiały do komercyjnego rozpowszechniania, spotykały się nierzadko z rozczarowaniem widzów.
Zygmunt Kałużyński: Krytyk Krzysztof Kłopotowski zaatakował owych baronów, czyli Wajdę, Kawalerowicza, Hoffmana i Zanussiego, reżyserów zasłużonych, ale w wieku zaawansowanym, że blokują rozwój naszego kina, kręcąc szkolne lektury.
TR: To, co pan mówi, odnosi się tylko do trzech z nich, czyli do Wajdy ("Pan Tadeusz" i "Zemsta"), Kawalerowicza ("Quo vadis") i Hoffmana ("Ogniem i mieczem", a teraz "Stara baśń"). Zanussi lektur nie realizuje. Co więcej, ostatni swój film "Suplement" nakręcił - jak twierdzi - z własnych środków.
ZK: Niemniej Kłopotowski także zalicza go do baronów. Natomiast liberał Janusz Lewandowski w "Gazecie Wyborczej" napisał: "Nasi reżyserzy robią filmy o ciemnych stronach naszej rzeczywistości, pokazują Polskę składającą się z gangsterów, karykaturalnych polityków karierowiczów, ogłupiałej młodzieży. Filmowcy nasi mogą być uznani za ilustratorów tez programowych Samoobrony i skrajnych akcji politycznych. Współczesny film polski jest w opisie naszej rzeczywistości jednolicie szary, pozbawiony nadziei, natomiast młode talenty polskiego kina wybierają nieodmiennie jako bohaterów blokersów i szalikowców".
TR: Lewandowski ma trochę racji: rzeczywiście środowisko blokersów stało się najwdzięczniejszym tematem dla polskich artystów. Nie tylko zresztą dla filmowców, bo najgłośniejszy debiut literacki ubiegłego roku "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" Doroty Masłowskiej też opowiada o blokersach.
ZK: Potwierdza pan, że jest jakaś jednolitość orientacji. Może warto postawić pytanie: jaka jest ideologia współczes-nego kina polskiego?
TR: Chce pan w jednej linii ustawić "Zemstę" Wajdy, "Ediego" Trzaskalskiego i "Dzień świra" Koterskiego?
ZK: Ponieważ mówimy o ideologii polskiego kina, dołączyłbym jeszcze "Cześć, Tereska" Glińskiego z poprzedniego roku. Co tam widzimy? Środowisko złe, głupie i odrażające fizycznie. Ojciec - pijak, który w napadzie szału demoluje wszystko dokoła. Matka - idiotka, która nie jest w stanie pomóc swojej cór-
ce. Koleżanka - dziewczynka amoralna, która również nie przekazuje jej żadnej ludzkiej wartości. Poza tym jeszcze grupa chłopców, którzy reprezentują zdziczenie (jeden z nich gwałci Tereskę, a ta w ataku dziecięcej rozpaczy zabija kalekę, z którym do tej pory miała jakiś kontakt, choć mężczyzna też był obleśny i zmuszał ją do opowiadania o doznaniach seksualnych). Film kończy się w tym momencie, choć tu powinien się zaczynać. Kino powinno pokazać, co się dzieje po zbrodni dokonanej przez Tereskę
TR: Domaga się pan kary jako konsekwencji zbrodni?
ZK: W każdym razie od tej chwili powinno się coś dziać z jej otoczeniem, z nią samą.
TR: Zupełnie inaczej jest w "Edim".
ZK: Tu akcja toczy się w środowisku zbieraczy złomu. W kontraście do klimatu "Cześć, Tereska", okazują się oni poczciwcami, którym wmawia się opiekę nad noworodkiem. Potem im się to dziecko odbiera, co znoszą z franciszkańską cierpliwością.
TR: Czyli jest to baśń o wrażliwych kloszardach.
ZK: Z tego filmu wynika, że jest to środowisko potulne, grzeczne, które niewolniczo będzie robiło, co do niego należy. Taki obraz społeczeństwa, znajdującego się niejako na dole drabiny społecznej, jest jednostronny.
TR: Jak to jednostronny? Przecież raz mamy tonację ciemną i okrutną, a raz liryczną i optymistyczną.
ZK: Jednak obydwa filmy pokazują bohaterów zdegenerowanych lub biernych jak stado baranów.
TR: Bohaterem "Dnia świra" Marka Koterskiego jest inteligent, a więc nie ktoś z marginesu.
ZK: Ale jak on jest przedstawiony! Również jako bezsilna, zdezorientowana ofiara, pozbawiona szansy.
TR: Może zatem rację mają baronowie, ekranizując lektury szkolne?
ZK: Ekranizacje lektur są akcją neutralizującą: nic nie wnoszą do polemiki społecznej. Jedne i drugie filmy służą temu samemu celowi - podtrzymaniu panującego porządku. To jest kino dezercyjne i reakcyjne.
Więcej możesz przeczytać w 5/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.