Afera "Przychodzi Lew do Adama" zaowocowała mnóstwem dowcipów. Mnie najbardziej podobał się ten: Przychodzi przyjaciel do przyjaciela i mówi: "Raz, dwa, trzy - próba mikrofonu".
"Życie nieumiejętnie naśladuje sztukę" - mawiał Oscar Wilde. I rzeczywiście w sztuce R.M. Grońskiego "Party", której premiera odbyła się kilka dni temu w warszawskiej Syrenie, ważną rolę odgrywa "najdroższy na rynku" magnetofon, a treść utworu stanowią prowokacje w środowisku dziennikarsko-artystyczno-biznesmeńskim. Bohaterami sztuki są artyści estradowi utrzymujący się z występów w pałacach nowobogackich sponsorów. Chętnie dowiedziałbym się czegoś o owych sponsorach dobrodziejach, ale o nich akurat Groński niewiele ma do powiedzenia. A przecież to już nie są czasy, gdy obowiązywał ezopowy język i aby ukazać karierę partyjnego Szmaciaka, taki na przykład Feliks Falk musiał przebierać go w szatki Stuhrowego wodzireja.
Ludzie polskiego show-biznesu z pewnością nie są aniołami, ale trudno byłoby wskazać pierwowzór filmowego Danielaka. Mimo to "Wodzirej" bił w latach 70. rekordy popularności; widzowie wiedzieli, że w gruncie rzeczy jest to opowieść o cynizmie partyjnych aparatczyków. Dziś, gdy - zdawałoby się - nic nie stoi na przeszkodzie, by tropić korupcję wśród elit polityki i biznesu, nadal artysta jest chłopcem do bicia. Gorąco namawiam Grońskiego i innych autorów, by ostrze swojej satyry skierowali w odpowiednim kierunku. Na przykład wchodzenie Polski do struktur Unii Europejskiej może być fantastycznym tematem dla współczesnego Dołęgi-Mostowicza. Niestety, polityka - nawet dla redaktora "Polityki" - ciągle nie jest warta atramentu z jego pióra dramaturga.
A co w TV? Polska jest bodaj jedynym wolnym krajem w Europie, który nie ma swojej politycznej szopki noworocznej (świetny program Jacka Fedorowicza trudno nazwać szopką). Kiedy pytano mnie, czy nie myślę o reanimacji "Polskiego zoo", odpowiadałem, że to nie ode mnie zależy, a poza tym najsympatyczniejsze zwierzątka już wykorzystano i dla obecnych polityków zostały tylko powłoki glist, insektów i robali. Kiedy jednak zobaczyłem niedawno reklamę firmy ING z hasłem "Nowe ubezpieczenie - zdrowie lwa", pomyślałem: kto wie, czy na antenie TVP nie powinno się znów pojawić "Polskie zoo" z nowym Lwem za kratkami.
Andrzej Zaorski
Ludzie polskiego show-biznesu z pewnością nie są aniołami, ale trudno byłoby wskazać pierwowzór filmowego Danielaka. Mimo to "Wodzirej" bił w latach 70. rekordy popularności; widzowie wiedzieli, że w gruncie rzeczy jest to opowieść o cynizmie partyjnych aparatczyków. Dziś, gdy - zdawałoby się - nic nie stoi na przeszkodzie, by tropić korupcję wśród elit polityki i biznesu, nadal artysta jest chłopcem do bicia. Gorąco namawiam Grońskiego i innych autorów, by ostrze swojej satyry skierowali w odpowiednim kierunku. Na przykład wchodzenie Polski do struktur Unii Europejskiej może być fantastycznym tematem dla współczesnego Dołęgi-Mostowicza. Niestety, polityka - nawet dla redaktora "Polityki" - ciągle nie jest warta atramentu z jego pióra dramaturga.
A co w TV? Polska jest bodaj jedynym wolnym krajem w Europie, który nie ma swojej politycznej szopki noworocznej (świetny program Jacka Fedorowicza trudno nazwać szopką). Kiedy pytano mnie, czy nie myślę o reanimacji "Polskiego zoo", odpowiadałem, że to nie ode mnie zależy, a poza tym najsympatyczniejsze zwierzątka już wykorzystano i dla obecnych polityków zostały tylko powłoki glist, insektów i robali. Kiedy jednak zobaczyłem niedawno reklamę firmy ING z hasłem "Nowe ubezpieczenie - zdrowie lwa", pomyślałem: kto wie, czy na antenie TVP nie powinno się znów pojawić "Polskie zoo" z nowym Lwem za kratkami.
Andrzej Zaorski
Więcej możesz przeczytać w 5/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.