Co kilka tygodni Mirosław Drzewiecki podjeżdża pod sejmowy hotel swoim lśniącym mercedesem. Wysiada z uśmiechem, wita się ze starymi znajomymi. – Cześć, Miro – wymieniają uścisk dłoni. Potem znika w zakamarkach mieszkalnej części Sejmu. Prawie tak jak dawniej. Jakby zmieniło się dużo mniej niż naprawdę.
Połowa lutego. W podwrocławskiej rezydencji ponad 200 osób hucznie świętuje 50. urodziny Grzegorza Schetyny. Przy stolikach miejsca są przypisane. Wśród gości wąskie grono, może kilkunastu polityków Platformy, m.in.: Andrzej Halicki, Rafał Grupiński, Mariusz Witczak, Sławomir Rybicki. Między nimi bryluje były minister sportu Mirosław Drzewiecki – sypie dowcipami, pełen energii. Zawsze był duszą towarzystwa, w PO słynie jako brat łata. Kilka dni później tabloidy piszą na okładkach o jego żonie, która razem z partnerką celebryty Roberta Janowskiego miała zostać zatrzymana za „kradzież futer na Florydzie”. W tym samym momencie sypie się budowany miesiącami misterny plan powrotu Drzewieckiego.
Miało być tak: powoli, krok po kroku odbudowywać pozycję. Pojawiać się w mediach, kiedy mowa o sporcie. Bronić własnych decyzji z czasów ministerialnych, nie krytykować Donalda Tuska i jego rządu, umiarkowanie – ministrę Joannę Muchę. Taka strategia zaczęła już przynosić efekty. Były minister sportu bywał w telewizyjnych studiach – a to przy okazji Euro 2012, a to igrzysk olimpijskich czy awantury o dach na Stadionie Narodowym.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.