Od kilku dni mówię to wszędzie, gdzie mogę – powtórzę i tu: wszyscy, którym wydawało się, że są w stanie przewidzieć, kto i dlaczego zostanie papieżem, wyszli na głupków. W takich okolicznościach chciałbym jednak wychodzić na głupka jak najczęściej.
Wybór papieża Franciszka dla wierzących był mocnym przypomnieniem, że istnieje Opatrzność, która realnie troszczy się o swój Kościół. Po raz kolejny potwierdziły się słowa znakomitego (i zapomnianego) katolickiego pisarza z Wysp Brytyjskich Hillaire Belloca, który pisał, że Kościół musi mieć w sobie coś boskiego, bo żadna czysto ludzka instytucja zarządzana czasem w tak beznadziejny sposób nie mogłaby przetrwać choćby jednego dnia.
Widok najwyższego przedstawiciela Boga na tej ziemi, który rezygnuje z przysługującej mu purpury i pochyla się, prosząc ludzi o błogosławieństwo, nie tylko wierzącym dał chyba to, czego wszyscy potrzebujemy dużo bardziej niż wiadomości, że wreszcie zreformowano Sekretariat Stanu. Nadzieję. Dziś, gdy emocje opadły, ta ledwo co wyrosła z ziemi nadzieja będzie jednak poddawana ciężkim próbom, z których większość zafundujemy jej my sami.
Już zaczyna się bowiem naprzemienny proces szufladkowania i grillowania papieża Franciszka. Nie ma wszak prawa chodzić po tej ziemi ktoś, kogo nie będziemy w stanie zamknąć w pięciozdaniowym komentarzu. "Bezpartyjni” eksperci z polskiej lewicowej prasy, zawsze gotowi pochylić się z troską nad nie swoim Kościołem, już robią z kardynała Bergoglia byłego faszystę, bo nie ma dokumentów świadczących, że sprzeciwiał się okrutnej juncie generała Videli. Nie są w stanie wybić się ponad kuszące generalizacje (bo wielu argentyńskich hierarchów rzeczywiście zachowywało się wtedy obrzydliwie) i założyć, że ktoś mógł się zachować inaczej. Chętnie dają wiarę skandalizującej współczesnej książce i rządowej propagandzie (nienawidzącej Bergoglia za "niepostępowość”), a nie znającemu tę historię od podszewki weteranowi zmagań z juntą, pokojowemu nobliście. Z perspektywy bezpiecznych pluszowych kanap sądzą kogoś, kto być może stawał wówczas przed dramatycznym wyborem: ratować kogo się da w milczeniu czy bohatersko rzucać się na stos, pociągając za sobą dziesiątki albo setki niewinnych.
Domagają się, by papież był "niepokalany”, snują swoje marzenia o Kościele z czystego marmuru i lśniącego alabastru, dając dowód, że kompletnie go nie rozumieją. Kościół to klub nawracających się grzeszników. Kardynał Bergoglio zrobił już rachunek sumienia z tamtych czasów, wyznał, że robił, co mógł, i przeprosił za nieintencjonalne zaniechania. Od 30 lat żyje jak biedak wśród innych biedaków, daje przykład zawstydzający większość chrześcijan na tym świecie. Ale nie, publicystycznym zrzędom to za mało. Gdyby zmartwychwstał święty Piotr i znów miał zostać papieżem, też podnieśliby raban, że to dowód na kryzys Kościoła, bo przecież ów stosował przemoc (w Ogrodzie Oliwnym odciął ucho człowiekowi), publicznie kłamał ("nie znam tego człowieka”) oraz – z punktu widzenia żydowskiego prawa – był oszustem podatkowym. Jakim szczęściem dla Kościoła jest to, że Jezus, podejmując decyzje, nie kieruje się dossier z współczesnej polskiej prasy.
Rozpisałem się o "grillowaniu”, a nie można przecież zapomnieć o tych, co papieża próbują już upchnąć do swojej szuflady. Byli lefebryści już piszą triumfalne teksty, przypominające, że święty Franciszek nie był wcale mięczakiem, poszedł na wyprawę krzyżową, więc może i współczesny papież będzie z przekonań lefebrystą oraz – dałby Bóg – gorącym islamożercą i katem lewicy. Postępowcy robią z niego towarzysza komunistę. Fani spiskowych teorii, w których dyżurną główną rolę zawsze odgrywa albo Opus Dei, albo jezuici, wieszczą, że Franciszek będzie sterowany. I tak już odtąd będzie bez końca.
Czy naprawdę ma sens rozmieniać cud na drobne aż do tego stopnia? Przehandlować za stertę starych etykiet to, co czuliśmy, gdy Franciszek po raz pierwszy pokazał się miastu i światu? Nie zobaczyłem w nim idei, typu, wizji. Zobaczyłem człowieka, którego nie tyle podziwiam (jak Jana Pawła II) czy chcę słuchać (jak Benedykta XVI), ile takiego, którego autentycznie, od dziś, chciałbym naśladować.
Wybór papieża Franciszka dla wierzących był mocnym przypomnieniem, że istnieje Opatrzność, która realnie troszczy się o swój Kościół. Po raz kolejny potwierdziły się słowa znakomitego (i zapomnianego) katolickiego pisarza z Wysp Brytyjskich Hillaire Belloca, który pisał, że Kościół musi mieć w sobie coś boskiego, bo żadna czysto ludzka instytucja zarządzana czasem w tak beznadziejny sposób nie mogłaby przetrwać choćby jednego dnia.
Widok najwyższego przedstawiciela Boga na tej ziemi, który rezygnuje z przysługującej mu purpury i pochyla się, prosząc ludzi o błogosławieństwo, nie tylko wierzącym dał chyba to, czego wszyscy potrzebujemy dużo bardziej niż wiadomości, że wreszcie zreformowano Sekretariat Stanu. Nadzieję. Dziś, gdy emocje opadły, ta ledwo co wyrosła z ziemi nadzieja będzie jednak poddawana ciężkim próbom, z których większość zafundujemy jej my sami.
Już zaczyna się bowiem naprzemienny proces szufladkowania i grillowania papieża Franciszka. Nie ma wszak prawa chodzić po tej ziemi ktoś, kogo nie będziemy w stanie zamknąć w pięciozdaniowym komentarzu. "Bezpartyjni” eksperci z polskiej lewicowej prasy, zawsze gotowi pochylić się z troską nad nie swoim Kościołem, już robią z kardynała Bergoglia byłego faszystę, bo nie ma dokumentów świadczących, że sprzeciwiał się okrutnej juncie generała Videli. Nie są w stanie wybić się ponad kuszące generalizacje (bo wielu argentyńskich hierarchów rzeczywiście zachowywało się wtedy obrzydliwie) i założyć, że ktoś mógł się zachować inaczej. Chętnie dają wiarę skandalizującej współczesnej książce i rządowej propagandzie (nienawidzącej Bergoglia za "niepostępowość”), a nie znającemu tę historię od podszewki weteranowi zmagań z juntą, pokojowemu nobliście. Z perspektywy bezpiecznych pluszowych kanap sądzą kogoś, kto być może stawał wówczas przed dramatycznym wyborem: ratować kogo się da w milczeniu czy bohatersko rzucać się na stos, pociągając za sobą dziesiątki albo setki niewinnych.
Domagają się, by papież był "niepokalany”, snują swoje marzenia o Kościele z czystego marmuru i lśniącego alabastru, dając dowód, że kompletnie go nie rozumieją. Kościół to klub nawracających się grzeszników. Kardynał Bergoglio zrobił już rachunek sumienia z tamtych czasów, wyznał, że robił, co mógł, i przeprosił za nieintencjonalne zaniechania. Od 30 lat żyje jak biedak wśród innych biedaków, daje przykład zawstydzający większość chrześcijan na tym świecie. Ale nie, publicystycznym zrzędom to za mało. Gdyby zmartwychwstał święty Piotr i znów miał zostać papieżem, też podnieśliby raban, że to dowód na kryzys Kościoła, bo przecież ów stosował przemoc (w Ogrodzie Oliwnym odciął ucho człowiekowi), publicznie kłamał ("nie znam tego człowieka”) oraz – z punktu widzenia żydowskiego prawa – był oszustem podatkowym. Jakim szczęściem dla Kościoła jest to, że Jezus, podejmując decyzje, nie kieruje się dossier z współczesnej polskiej prasy.
Rozpisałem się o "grillowaniu”, a nie można przecież zapomnieć o tych, co papieża próbują już upchnąć do swojej szuflady. Byli lefebryści już piszą triumfalne teksty, przypominające, że święty Franciszek nie był wcale mięczakiem, poszedł na wyprawę krzyżową, więc może i współczesny papież będzie z przekonań lefebrystą oraz – dałby Bóg – gorącym islamożercą i katem lewicy. Postępowcy robią z niego towarzysza komunistę. Fani spiskowych teorii, w których dyżurną główną rolę zawsze odgrywa albo Opus Dei, albo jezuici, wieszczą, że Franciszek będzie sterowany. I tak już odtąd będzie bez końca.
Czy naprawdę ma sens rozmieniać cud na drobne aż do tego stopnia? Przehandlować za stertę starych etykiet to, co czuliśmy, gdy Franciszek po raz pierwszy pokazał się miastu i światu? Nie zobaczyłem w nim idei, typu, wizji. Zobaczyłem człowieka, którego nie tyle podziwiam (jak Jana Pawła II) czy chcę słuchać (jak Benedykta XVI), ile takiego, którego autentycznie, od dziś, chciałbym naśladować.
Więcej możesz przeczytać w 12/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.