Po unijnym referendum Leszek Miller wyrzuci PSL z rządu. Zacznie od likwidacji kontrolowanych przez ludowców ministerstw i agencji.
Po unijnym referendum Leszek Miller wyrzuci PSL z rządu
Najpierw ogłoszona będzie reforma finansów publicznych: zlikwidowane zostaną kontrolowane przez Polskie Stronnictwo Ludowe Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska oraz Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa. Potem PSL zaprotestuje, zarzucając SLD zerwanie umowy koalicyjnej. W rewanżu politycy sojuszu przedstawią ludowców jako hamulcowych zmian, myślących wyłącznie o posadach. - Ludowcy wyjdą na pieniaczy, którzy znowu w imię partykularnych interesów torpedują dobre rozwiązania. Propagandowo wygramy tę wojnę i będziemy mogli wyrzucić ludowców z rządu - przewiduje jeden z ministrów SLD. Posłowie SLD mówią, że "zieloni zostaną po prostu wyzerowani". Jeśli tak się stanie, z posadami pożeg-nają się nie tylko członkowie rządu, ale nawet urzędnicy niskiego szczebla w urzędach wojewódzkich. Już w grudniu ubiegłego roku premier Miller ostrzegał Jarosława Kalinowskiego: "Mam was dosyć! Jeśli jest wam tak źle w rządzie, to natychmiast możecie sp...". W czerwcu Kalinowski nie miałby już nawet możliwości odejścia z własnej inicjatywy.
Po wypchnięciu z rządu PSL zajmie się wewnętrzną walką o schedę po Jarosławie Kalinowskim. Największe szanse mają wicemarszałek Sejmu Janusz Wojciechowski, którego wolałby SLD, oraz Marek Sawicki, do niedawna wiceprezes partii, który - z wzajemnością - sojuszu nie cierpi.
Ostatnie harce PSL
Leszek Miller już teraz pozbyłby się koalicjanta, ale nie chce otwierać kolejnych frontów przed unijnym referendum. Z tego też powodu na razie toleruje wyskoki ludowców. Ci wykorzystują trudne położenie premiera, dlatego dwa razy w ciągu ostatnich dziesięciu dni grozili wyjściem z koalicji. Najpierw żądali kilku stanowisk wiceministrów (m.in. w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i Ministerstwie Kultury). Potem zagrozili, że wyjdą z rządu, jeśli będzie obowiązywał mieszany system dopłat bezpośrednich dla rolników (zależny zarówno od powierzchni upraw, jak i produkcji w gospodarstwie). Wcześniej Kalinowski zirytował Millera, gdy przed ostatnią rekonstrukcją rządu nie zgodził się na odwołanie ministra ochrony środowiska Stanisława Żelichowskiego i wymianę z SLD tego resortu na Ministerstwo Edukacji. Wkrótce dojdzie do ostrej wymiany ciosów między SLD i PSL, bo sojusz chce odwołać Aleksandra Bentkowskiego, szefa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. W istocie są to już jednak ostatnie harce PSL.
Politycy SLD wypominają też premierowi Millerowi, że trzy resorty, przez które będą przepływały miliony euro z brukselskiej kasy, znajdują się w rękach koalicjantów: resortami rolnictwa i ochrony środowiska kierują ludowcy, Ministerstwem Infrastruktury - Unia Pracy. Obie partie już obsadziły swoimi ludźmi wszystkie agendy, które będą decydować o rozdziale unijnych środków, co oznacza konsolidację własnego zaplecza, bo nic tak nie cementuje partii jak dobre posady. - Nie możemy pozwolić na to, żeby koalicjanci zbierali konfitury, a my tylko cięgi. Działacze szczebla wojewódzkiego pytają, jak mogliśmy się dać tak wykolegować: Bentkowski rozdaje posady niczym magnat, a nas się za to rozlicza - mówi posłanka SLD.
Syndrom Pawlaka
Im więcej kłopotów będzie miał rząd, tym częściej w szeregach ludowców będzie się pojawiał syndrom Pawlaka - PSL z partnera koalicyjnego zamieni się w wewnętrzną opozycję. Będzie to pogłębiać niechęć opinii publicznej do rządu, bo Polacy nie lubią, kiedy koalicjanci się kłócą. Zawsze kiedy dochodziło do wewnętrznych tarć, notowania rządu spadały - tak było podczas rządów koalicji SLD-PSL w latach 1993-1997, tak było podczas rządów AWS. Kiedy pół roku przed wyborami parlamentarnymi w 1997 r. ludowcy wyrzucali z rządu własnego wicepremiera Romana Jagielińskiego, by zastąpić go Jarosławem Kalinowskim, notowania rządu spadły o 8 proc. Gdy trzy miesiące później PSL wystąpiło z wnioskiem o odwołanie premiera Włodzimierza Cimoszewicza, rząd stracił 7 proc. poparcia. Leszek Miller był wtedy ministrem spraw wewnętrznych i daremnie przekonywał liderów PSL, że ich wojenki mogą się skończyć przegraną w wyborach. I tak właśnie się stało. Dlatego przed wyborami do Parlamentu Europejskiego (lato 2004 r.) oraz wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi w 2005 r. Miller nie zamierza pozwolić PSL robić tego samego, co cztery lata wcześniej.
Droga przez mękę
Pozbycie się PSL oznaczałoby rządy mniejszościowe. "Większościowa koalicja gwarantuje spokojny sen przed kolejnymi posiedzeniami Sejmu. Rząd mniejszościowy natomiast gwarantuje spokój w Radzie Ministrów" - mówił Krzysztof Janik, obecny minister spraw wewnętrznych i administracji, jeszcze przed podpisaniem umowy koalicyjnej. Wprawdzie Leszek Miller tuż po wygranych wyborach stwierdził, że "rząd mniejszościowy to droga przez mękę", ale po półtorarocznych doświadczeniach koalicyjnych okazuje się, że współpraca z koalicjantem jest jeszcze większą męką.
SLD nie obawia się rządów mniejszościowych, bo do tego scenariusza przygotowuje się od kilku miesięcy. Już może liczyć na poparcie Wojciecha Mojzesowicza i jego trzech kolegów, którzy opuścili klub Samoobrony. Zanim Mojzesowicz odszedł, Andrzej Lepper zarzucał mu, że za jego plecami dogaduje się z politykami SLD - właśnie w sprawie poparcia dla mniejszościowego rządu. Miller może też liczyć na Artura Balazsa, lidera opozycyjnego Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, który jest ostatnio częstym gościem w kancelarii premiera. Jak się dowiedzieliśmy, tydzień temu Balazs spotkał się z Aleksandrą Jakubowską, szefową gabinetu politycznego premiera, oraz z jej poprzednikiem Lechem Nikolskim. Tematem rozmowy miało być wsparcie gabinetu mniejszościowego. - SLD powinien rządzić do końca kadencji. My pozostaniemy w opozycji, ale w sprawach istotnych dla kraju możemy popierać rozwiązania proponowane przez rząd, nawet jeśli będzie to rząd mniejszościowy - mówi "Wprost" Artur Balazs. Liderzy sojuszu sondowali też polityków Platformy Obywatelskiej i uzyskali zapewnienie, że przy rozsądnych ekonomicznie projektach mogą liczyć również na głosy ich posłów.
Po rozwodzie z ludowcami rząd SLD-UP będzie potrzebował 19 głosów, by zagwarantować sobie większość w Sejmie (231 posłów). Balazs zapewnia poparcie ośmiu posłów, Mojzesowicz - czterech, Roman Jagieliński z Partii Ludowo-Demokratycznej - czterech. O trzy dodatkowe głosy nie będzie trudno, bo Artur Balazs ma jeszcze co najmniej ośmiu stronników wśród posłów Platformy Obywatelskiej. Przyszłemu rządowi mniejszościowemu może być znacznie łatwiej niż obecnemu większościowemu zdobywać większość w Sejmie.
Pokój z Kwaśniewskim
Przykład mniejszościowego gabinetu Jerzego Buzka (czerwiec 2000 r. - wrzesień 2001 r.) pokazał, że taka konstrukcja rządu może być trwalsza i stabilniejsza niż niejeden układ koalicyjny. Jak podkreśla konstytucjonalista prof. Piotr Winczorek, dzięki nowej konstytucji "obalenie rządu nawet mniejszościowego jest dziś tak trudne, że właściwie niemożliwe". Kluczem do powodzenia w obaleniu takiego gabinetu jest konstruktywne wotum nieufności. W Sejmie musi się znaleźć większość, która nie tylko zdoła odwołać rząd, ale też przeforsuje swojego kandydata na premiera (identyczne rozwiązania istnieją w Niemczech i Hiszpanii). W obecnym Sejmie stworzenie takiej doraźnej większości jest po prostu niemożliwe. Nawet egzotyczne porozumienie PiS-PO-LPR-PSL-Samoobrona gwarantuje tylko 211 głosów. Gabinet mniejszościowy SLD-UP może zatem wieść spokojny żywot, tym bardziej że szef rządu może wymieniać poszczególnych ministrów z pominięciem parlamentu (powołuje ich prezydent na wniosek premiera). Wygodniejszą sytuację trudno sobie wymarzyć.
Rząd mniejszościowy wzmocni oczywiście pozycję prezydenta, więc Leszek Miller nie mógłby z nim otwarcie wojować. Zapowiedziana już przez premiera decyzja, że klub SLD poprze prezydenckie weto w sprawie biopaliw, ma być właśnie zwiastunem ocieplenia stosunków między obiema kancelariami i zalążkiem współpracy przy rządowym remanencie.
Miller wzmocniony
Gabinety mniejszościowe rządziły w wielu stabilnych demokracjach Zachodu. Często były zresztą lepiej oceniane i sprawniejsze niż gabinety oparte na parlamentar-nej większości. Po wojnie w krajach obecnej UE co trzeci rząd był mniejszościowy. Od 1943 r. Włochy miały aż 50 takich gabinetów. W Danii do początku lat 90. tylko przez dwa lata funkcjonowały rządy większościowe. W tym samym czasie w Irlandii siedmiokrotnie władzę sprawowały rządy mniejszościowe. Socjalista Göran Persson, który jest premierem Szwecji od 1994 r., kieruje już czwartym gabinetem nie dysponującym formalną większością w parlamencie. Milos Zeman kierował pracami mniejszościowego gabinetu w Czechach przez cztery lata (1998-2002).
Rząd mniejszościowy wzmocni pozycję Leszka Millera. Nie będzie on już prowadził często jałowych negocjacji z koalicjantem, będzie miał też pełną swobodę w wymianie ministrów. Choćby z tego powodu losy koalicji z PSL są przesądzone. - Denerwuje mnie, że musimy czekać aż pięć miesięcy, żeby pokazać ludowcom, jak bardzo stali się bezużyteczni - mówi jeden z liderów Klubu Parlamentarnego SLD.
Najpierw ogłoszona będzie reforma finansów publicznych: zlikwidowane zostaną kontrolowane przez Polskie Stronnictwo Ludowe Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska oraz Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa. Potem PSL zaprotestuje, zarzucając SLD zerwanie umowy koalicyjnej. W rewanżu politycy sojuszu przedstawią ludowców jako hamulcowych zmian, myślących wyłącznie o posadach. - Ludowcy wyjdą na pieniaczy, którzy znowu w imię partykularnych interesów torpedują dobre rozwiązania. Propagandowo wygramy tę wojnę i będziemy mogli wyrzucić ludowców z rządu - przewiduje jeden z ministrów SLD. Posłowie SLD mówią, że "zieloni zostaną po prostu wyzerowani". Jeśli tak się stanie, z posadami pożeg-nają się nie tylko członkowie rządu, ale nawet urzędnicy niskiego szczebla w urzędach wojewódzkich. Już w grudniu ubiegłego roku premier Miller ostrzegał Jarosława Kalinowskiego: "Mam was dosyć! Jeśli jest wam tak źle w rządzie, to natychmiast możecie sp...". W czerwcu Kalinowski nie miałby już nawet możliwości odejścia z własnej inicjatywy.
Po wypchnięciu z rządu PSL zajmie się wewnętrzną walką o schedę po Jarosławie Kalinowskim. Największe szanse mają wicemarszałek Sejmu Janusz Wojciechowski, którego wolałby SLD, oraz Marek Sawicki, do niedawna wiceprezes partii, który - z wzajemnością - sojuszu nie cierpi.
Ostatnie harce PSL
Leszek Miller już teraz pozbyłby się koalicjanta, ale nie chce otwierać kolejnych frontów przed unijnym referendum. Z tego też powodu na razie toleruje wyskoki ludowców. Ci wykorzystują trudne położenie premiera, dlatego dwa razy w ciągu ostatnich dziesięciu dni grozili wyjściem z koalicji. Najpierw żądali kilku stanowisk wiceministrów (m.in. w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i Ministerstwie Kultury). Potem zagrozili, że wyjdą z rządu, jeśli będzie obowiązywał mieszany system dopłat bezpośrednich dla rolników (zależny zarówno od powierzchni upraw, jak i produkcji w gospodarstwie). Wcześniej Kalinowski zirytował Millera, gdy przed ostatnią rekonstrukcją rządu nie zgodził się na odwołanie ministra ochrony środowiska Stanisława Żelichowskiego i wymianę z SLD tego resortu na Ministerstwo Edukacji. Wkrótce dojdzie do ostrej wymiany ciosów między SLD i PSL, bo sojusz chce odwołać Aleksandra Bentkowskiego, szefa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. W istocie są to już jednak ostatnie harce PSL.
Politycy SLD wypominają też premierowi Millerowi, że trzy resorty, przez które będą przepływały miliony euro z brukselskiej kasy, znajdują się w rękach koalicjantów: resortami rolnictwa i ochrony środowiska kierują ludowcy, Ministerstwem Infrastruktury - Unia Pracy. Obie partie już obsadziły swoimi ludźmi wszystkie agendy, które będą decydować o rozdziale unijnych środków, co oznacza konsolidację własnego zaplecza, bo nic tak nie cementuje partii jak dobre posady. - Nie możemy pozwolić na to, żeby koalicjanci zbierali konfitury, a my tylko cięgi. Działacze szczebla wojewódzkiego pytają, jak mogliśmy się dać tak wykolegować: Bentkowski rozdaje posady niczym magnat, a nas się za to rozlicza - mówi posłanka SLD.
Syndrom Pawlaka
Im więcej kłopotów będzie miał rząd, tym częściej w szeregach ludowców będzie się pojawiał syndrom Pawlaka - PSL z partnera koalicyjnego zamieni się w wewnętrzną opozycję. Będzie to pogłębiać niechęć opinii publicznej do rządu, bo Polacy nie lubią, kiedy koalicjanci się kłócą. Zawsze kiedy dochodziło do wewnętrznych tarć, notowania rządu spadały - tak było podczas rządów koalicji SLD-PSL w latach 1993-1997, tak było podczas rządów AWS. Kiedy pół roku przed wyborami parlamentarnymi w 1997 r. ludowcy wyrzucali z rządu własnego wicepremiera Romana Jagielińskiego, by zastąpić go Jarosławem Kalinowskim, notowania rządu spadły o 8 proc. Gdy trzy miesiące później PSL wystąpiło z wnioskiem o odwołanie premiera Włodzimierza Cimoszewicza, rząd stracił 7 proc. poparcia. Leszek Miller był wtedy ministrem spraw wewnętrznych i daremnie przekonywał liderów PSL, że ich wojenki mogą się skończyć przegraną w wyborach. I tak właśnie się stało. Dlatego przed wyborami do Parlamentu Europejskiego (lato 2004 r.) oraz wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi w 2005 r. Miller nie zamierza pozwolić PSL robić tego samego, co cztery lata wcześniej.
Droga przez mękę
Pozbycie się PSL oznaczałoby rządy mniejszościowe. "Większościowa koalicja gwarantuje spokojny sen przed kolejnymi posiedzeniami Sejmu. Rząd mniejszościowy natomiast gwarantuje spokój w Radzie Ministrów" - mówił Krzysztof Janik, obecny minister spraw wewnętrznych i administracji, jeszcze przed podpisaniem umowy koalicyjnej. Wprawdzie Leszek Miller tuż po wygranych wyborach stwierdził, że "rząd mniejszościowy to droga przez mękę", ale po półtorarocznych doświadczeniach koalicyjnych okazuje się, że współpraca z koalicjantem jest jeszcze większą męką.
SLD nie obawia się rządów mniejszościowych, bo do tego scenariusza przygotowuje się od kilku miesięcy. Już może liczyć na poparcie Wojciecha Mojzesowicza i jego trzech kolegów, którzy opuścili klub Samoobrony. Zanim Mojzesowicz odszedł, Andrzej Lepper zarzucał mu, że za jego plecami dogaduje się z politykami SLD - właśnie w sprawie poparcia dla mniejszościowego rządu. Miller może też liczyć na Artura Balazsa, lidera opozycyjnego Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, który jest ostatnio częstym gościem w kancelarii premiera. Jak się dowiedzieliśmy, tydzień temu Balazs spotkał się z Aleksandrą Jakubowską, szefową gabinetu politycznego premiera, oraz z jej poprzednikiem Lechem Nikolskim. Tematem rozmowy miało być wsparcie gabinetu mniejszościowego. - SLD powinien rządzić do końca kadencji. My pozostaniemy w opozycji, ale w sprawach istotnych dla kraju możemy popierać rozwiązania proponowane przez rząd, nawet jeśli będzie to rząd mniejszościowy - mówi "Wprost" Artur Balazs. Liderzy sojuszu sondowali też polityków Platformy Obywatelskiej i uzyskali zapewnienie, że przy rozsądnych ekonomicznie projektach mogą liczyć również na głosy ich posłów.
Po rozwodzie z ludowcami rząd SLD-UP będzie potrzebował 19 głosów, by zagwarantować sobie większość w Sejmie (231 posłów). Balazs zapewnia poparcie ośmiu posłów, Mojzesowicz - czterech, Roman Jagieliński z Partii Ludowo-Demokratycznej - czterech. O trzy dodatkowe głosy nie będzie trudno, bo Artur Balazs ma jeszcze co najmniej ośmiu stronników wśród posłów Platformy Obywatelskiej. Przyszłemu rządowi mniejszościowemu może być znacznie łatwiej niż obecnemu większościowemu zdobywać większość w Sejmie.
Pokój z Kwaśniewskim
Przykład mniejszościowego gabinetu Jerzego Buzka (czerwiec 2000 r. - wrzesień 2001 r.) pokazał, że taka konstrukcja rządu może być trwalsza i stabilniejsza niż niejeden układ koalicyjny. Jak podkreśla konstytucjonalista prof. Piotr Winczorek, dzięki nowej konstytucji "obalenie rządu nawet mniejszościowego jest dziś tak trudne, że właściwie niemożliwe". Kluczem do powodzenia w obaleniu takiego gabinetu jest konstruktywne wotum nieufności. W Sejmie musi się znaleźć większość, która nie tylko zdoła odwołać rząd, ale też przeforsuje swojego kandydata na premiera (identyczne rozwiązania istnieją w Niemczech i Hiszpanii). W obecnym Sejmie stworzenie takiej doraźnej większości jest po prostu niemożliwe. Nawet egzotyczne porozumienie PiS-PO-LPR-PSL-Samoobrona gwarantuje tylko 211 głosów. Gabinet mniejszościowy SLD-UP może zatem wieść spokojny żywot, tym bardziej że szef rządu może wymieniać poszczególnych ministrów z pominięciem parlamentu (powołuje ich prezydent na wniosek premiera). Wygodniejszą sytuację trudno sobie wymarzyć.
Rząd mniejszościowy wzmocni oczywiście pozycję prezydenta, więc Leszek Miller nie mógłby z nim otwarcie wojować. Zapowiedziana już przez premiera decyzja, że klub SLD poprze prezydenckie weto w sprawie biopaliw, ma być właśnie zwiastunem ocieplenia stosunków między obiema kancelariami i zalążkiem współpracy przy rządowym remanencie.
Miller wzmocniony
Gabinety mniejszościowe rządziły w wielu stabilnych demokracjach Zachodu. Często były zresztą lepiej oceniane i sprawniejsze niż gabinety oparte na parlamentar-nej większości. Po wojnie w krajach obecnej UE co trzeci rząd był mniejszościowy. Od 1943 r. Włochy miały aż 50 takich gabinetów. W Danii do początku lat 90. tylko przez dwa lata funkcjonowały rządy większościowe. W tym samym czasie w Irlandii siedmiokrotnie władzę sprawowały rządy mniejszościowe. Socjalista Göran Persson, który jest premierem Szwecji od 1994 r., kieruje już czwartym gabinetem nie dysponującym formalną większością w parlamencie. Milos Zeman kierował pracami mniejszościowego gabinetu w Czechach przez cztery lata (1998-2002).
Rząd mniejszościowy wzmocni pozycję Leszka Millera. Nie będzie on już prowadził często jałowych negocjacji z koalicjantem, będzie miał też pełną swobodę w wymianie ministrów. Choćby z tego powodu losy koalicji z PSL są przesądzone. - Denerwuje mnie, że musimy czekać aż pięć miesięcy, żeby pokazać ludowcom, jak bardzo stali się bezużyteczni - mówi jeden z liderów Klubu Parlamentarnego SLD.
Więcej możesz przeczytać w 7/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.