Sztandarowe postaci antykomunistycznej opozycji wróciły do swoich czerwonych korzeni
Tak, proszę państwa, polska transformacja jest coraz częściej potępiana, i to nie tylko przez tęskniącą do lat 80. Samoobronę. To Jacek Kuroń powiedział: "Spieprzyliśmy naszą szansę, która zaczęła się w 1989 r.", a także: "Operacja, w której brałem udział, kładła podwaliny pod wilczy kapitalizm". Wtórował mu Karol Modzelewski, stwierdzając, że "reguły, którym z dnia na dzień poddano gospodarkę, nie wytrzymały próby życia... okazały się księżycową ekonomią" (wszystkie cytaty za I. Dryll, "Szok transformacji", "Nowe Życie Gospodarcze" z 22 grudnia 2002 r.).
Co powiedzieć na takie dicta? Po prostu tylko to, że w ten sposób sztandarowe postaci antykomunistycznej opozycji wróciły do swoich czerwonych korzeni, usiłując przy okazji zakwestionować prawdę historyczną i stan wiedzy o minionym trzynastoleciu. Gorzej, że pod sztandarem Rządowego Centrum Studiów Strategicznych prezentuje się tendencyjnie skrzywione interpretacje i oceny procesów transformacyjnych nie mające nic wspólnego z obiektywną analizą. Zdaniem autorów raportu RCSS, prawie wszystko wygląda źle. Upadł przemysł, nastąpiło odprzemysłowienie kraju. W 26 branżach liczba miejsc pracy zmniejszyła się o milion, a produkcję krajową w szerokiej skali zastąpił import. Cytowany artykuł kończy się wymownym pytaniem: "Po co nam to było?" i cytatem z Redlińskiego: "Gdyby przewidzieli to, co się stało, wygnaliby Mazowieckiego, Geremka i innych 'ekspertów' za bramę stoczni już pierwszego dnia, może już w pierwszej minucie". I to wszystko ukazało się w polskim dwutygodniku gospodarczym, pretendującym do pewnej klasy.
Oczywiście, wszystkiemu jest winien program transformacji. I chyba trudno o bardziej fałszywą, przekłamaną, niezgodną ze stanem wiedzy interpretację ekonomicznych aspektów przełomu ustrojowego 1989 r. Można jedynie podziwiać, jak dalece pragnie się w obronie zbankrutowanego ustroju gospodarczego ukryć prawdę o jego ostatnich podrygach, o jego straszliwym dziedzictwie, o rzeczywistych przyczynach degrengolady spóźnionego o dziesięciolecia przemysłu. Przypomnijmy więc raz jeszcze, że polska gospodarka nierynkowa rozpadła się sama, że stopa inflacji w roku 1988, już przy opróżnionych półkach, wyniosła 85 proc., że hiperinflacja jeszcze przed Mazowieckim i Balcerowiczem osiągnęła latem 1989 r. 40 proc. miesięcznie. Złoty przestał być pieniądzem transakcyjnym i utracił wartość jeszcze za tzw. komuny, a stopa inflacji za rok 1989 wyniosła 640 proc. Lewica nie miała przy tym żadnego programu naprawy ani nawet odwagi powiedzenia ludziom prawdy o klęsce.
Katastrofa gospodarki scentralizowanej wymagała radykalnej, szokowej zmiany całego systemu. W Polsce Ludowej, gorzej ekonomicznie zarządzanej niż Węgry i Czechosłowacja, zderzenie gospodarczej fikcji z realiami i zasadami gospodarki rynkowej musiało być szczególnie bolesne. Z dnia na dzień okazało się, jak trudno sprzedać i jak trudno przestawić na potrzeby rynku naszą produkcję przemysłową. Jak fatalna była struktura polskiej industrializacji, zdominowanej przez zbrojenia i potrzeby prymitywnego wschodniego sąsiada. Czy aby uniknąć tego zderzenia, można się było odgrodzić od świata i kontynuować fikcję ekonomiczną? Jakim kosztem? Przy jakiej stopie inflacji? Przy jakim poziomie nierównowagi? Czas, byśmy sobie wreszcie uczciwie powiedzieli, że to gospodarka nierynkowa, państwowa jest księżycowa, że to sektor państwowy psuje gospodarkę. Jego udział w naszym eksporcie wynosi 10 proc., w produkcie krajowym 25 proc., a w majątku 50 proc. Te wskaźniki mówią same za siebie.
To wszystko nie oznacza, że rządy ostatniego trzynastolecia nie popełniły i nie popełniają nadal błędów w polityce legislacyjnej, fiskalnej, celnej itd. Należy je wykrywać i usuwać. Łatwiej jest jednak obrzucać kalumniami polską transformację.
Co powiedzieć na takie dicta? Po prostu tylko to, że w ten sposób sztandarowe postaci antykomunistycznej opozycji wróciły do swoich czerwonych korzeni, usiłując przy okazji zakwestionować prawdę historyczną i stan wiedzy o minionym trzynastoleciu. Gorzej, że pod sztandarem Rządowego Centrum Studiów Strategicznych prezentuje się tendencyjnie skrzywione interpretacje i oceny procesów transformacyjnych nie mające nic wspólnego z obiektywną analizą. Zdaniem autorów raportu RCSS, prawie wszystko wygląda źle. Upadł przemysł, nastąpiło odprzemysłowienie kraju. W 26 branżach liczba miejsc pracy zmniejszyła się o milion, a produkcję krajową w szerokiej skali zastąpił import. Cytowany artykuł kończy się wymownym pytaniem: "Po co nam to było?" i cytatem z Redlińskiego: "Gdyby przewidzieli to, co się stało, wygnaliby Mazowieckiego, Geremka i innych 'ekspertów' za bramę stoczni już pierwszego dnia, może już w pierwszej minucie". I to wszystko ukazało się w polskim dwutygodniku gospodarczym, pretendującym do pewnej klasy.
Oczywiście, wszystkiemu jest winien program transformacji. I chyba trudno o bardziej fałszywą, przekłamaną, niezgodną ze stanem wiedzy interpretację ekonomicznych aspektów przełomu ustrojowego 1989 r. Można jedynie podziwiać, jak dalece pragnie się w obronie zbankrutowanego ustroju gospodarczego ukryć prawdę o jego ostatnich podrygach, o jego straszliwym dziedzictwie, o rzeczywistych przyczynach degrengolady spóźnionego o dziesięciolecia przemysłu. Przypomnijmy więc raz jeszcze, że polska gospodarka nierynkowa rozpadła się sama, że stopa inflacji w roku 1988, już przy opróżnionych półkach, wyniosła 85 proc., że hiperinflacja jeszcze przed Mazowieckim i Balcerowiczem osiągnęła latem 1989 r. 40 proc. miesięcznie. Złoty przestał być pieniądzem transakcyjnym i utracił wartość jeszcze za tzw. komuny, a stopa inflacji za rok 1989 wyniosła 640 proc. Lewica nie miała przy tym żadnego programu naprawy ani nawet odwagi powiedzenia ludziom prawdy o klęsce.
Katastrofa gospodarki scentralizowanej wymagała radykalnej, szokowej zmiany całego systemu. W Polsce Ludowej, gorzej ekonomicznie zarządzanej niż Węgry i Czechosłowacja, zderzenie gospodarczej fikcji z realiami i zasadami gospodarki rynkowej musiało być szczególnie bolesne. Z dnia na dzień okazało się, jak trudno sprzedać i jak trudno przestawić na potrzeby rynku naszą produkcję przemysłową. Jak fatalna była struktura polskiej industrializacji, zdominowanej przez zbrojenia i potrzeby prymitywnego wschodniego sąsiada. Czy aby uniknąć tego zderzenia, można się było odgrodzić od świata i kontynuować fikcję ekonomiczną? Jakim kosztem? Przy jakiej stopie inflacji? Przy jakim poziomie nierównowagi? Czas, byśmy sobie wreszcie uczciwie powiedzieli, że to gospodarka nierynkowa, państwowa jest księżycowa, że to sektor państwowy psuje gospodarkę. Jego udział w naszym eksporcie wynosi 10 proc., w produkcie krajowym 25 proc., a w majątku 50 proc. Te wskaźniki mówią same za siebie.
To wszystko nie oznacza, że rządy ostatniego trzynastolecia nie popełniły i nie popełniają nadal błędów w polityce legislacyjnej, fiskalnej, celnej itd. Należy je wykrywać i usuwać. Łatwiej jest jednak obrzucać kalumniami polską transformację.
Więcej możesz przeczytać w 7/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.