"Bezsenność" Christophera Nolana śmiało łączy tradycyjny czarny kryminał z kinem artystycznym i autorskim
Rozmawiają ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI i TOMASZ RACZEK
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, bardzo rzadko się zdarza, by remake filmu europejskiego zrealizowany w Hollywood był równie interesujący jak oryginał. A tak właśnie jest w wypadku "Bezsenności" w reżyserii Christophera Nolana, będącej przeróbką norweskiego filmu pod tym samym tytułem z 1997 r.
Zygmunt Kałużyński: W kinie amerykańskim pojawił się nowy trend polegający na traktowaniu typowych gatunków kinowych - jak western czy czarny kryminał - jako okazji do ważnych wypowiedzi autorskich i artystycznych. Mieliśmy na przykład film "Droga do zatracenia", który był czarnym kryminałem i jednocześnie dziełem autorskim. Albo "Femme Fatale" Briana de Palmy. "Bezsenność" to trzeci przykład. W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z fabułą ustawioną jak w tradycyjnym kryminale, a jednocześnie jest to film zdecydowanie zabarwiony indywidualnym spojrzeniem autora.
TR: Jest tu pewien element determinujący całą opowieść w podobny sposób, jak się to kiedyś stało w "Fargo" braci Cohenów. Chodzi mi o miejsce akcji. W "Bezsenności" jest to Alaska; północny, surowy krajobraz i dzień, który nie ma końca. Stąd bezsenność głównego bohatera.
ZK: Mamy więc od razu nowy element w czarnym kryminale, który - jak sama nazwa wskazuje - powinien się rozgrywać w ciemności.
TR: A tu bezustanna jasność.
ZK: Właśnie. Przy tym ciemność w czarnym kryminale ma oczywiście znaczenie. Rzadko w tych filmach pokazuje się niebo, słońce czy w ogóle dzień.
TR: A w "Bezsenności" głównego bohatera, policjanta prowadzącego śledztwo w sprawie zabójstwa (gra go Al Pacino), wręcz prześladuje światło, które przeciska się przez szpary w rolecie okna hotelowego i nie daje mu zasnąć. Światło znajduje go wszędzie i niejako atakuje. Nie do końca zresztą jest to dla mnie przekonujące.
ZK: Nolanowi chodziło o rezultat artystyczny i psychologiczny. Pejzaż romantyczny tradycyjnie odtwarza stan duszy bohatera. Romantyczni malarze malowali swoich herosów, którzy popadali w rozpacz, na tle dzikiego górskiego krajobrazu. W "Bezsenności" jest podobnie.
TR: Pacino nie może znaleźć spokoju, ukojenia, bo dręczy go to, co ma na sumieniu?
ZK: Pan ma rację, że to trochę sztuczne, tym bardziej że policjant powinien być odporny na takie okoliczności.
TR: Ale to jest policjant, panie Zygmuncie, który zboczył z prostej drogi i tym samym od razu stał się wrażliwy na niekorzystne działanie zjawisk atmosferycznych.
ZK: No i o to chodzi, panie Tomaszu. Cała ta bezustanna jasność oznacza, że dręczą go wewnętrzne rozterki. Dramat policyjny nagle staje się duchowym rozrachunkiem bohatera granego przez Ala Pacino. Akurat trafiło na aktora, który potrafi pokazać policjanta mającego rozterki w taki sposób, w jaki nikt go jeszcze na ekranie nie pokazał. Właściwie Pacino przeżywa tutaj coś takiego jak Raskolnikow w "Zbrodni i karze".
TR: A naprzeciwko niego staje jeszcze Robin Williams, który wbrew swojemu dotychczasowemu emploi nie gra ani osoby zabawnej, ani wzruszającej, ale wyrafinowanego pisarza mordercę.
ZK: To posunięcie reżysera, które się opłaciło: obsadzenie aktora wbrew jego emploi. Podobnie postąpił Tarantino w "Pulp Fiction", gdy obsadził Travoltę, młodzieżowego tancerza, w roli nieczułego, zawodowego zabójcy. Przeciwnik głównego bohatera jest odbiciem jego wewnętrznego rozedrgania. Uważam, że to bardzo udana rola Williamsa. Aktor, który zawsze gra wrażliwców, tutaj bynajmniej nie zrezygnował ze swojego dyskretnego, nerwowego, intelektualnego stylu. W stosunku jednak do tego, co zwykle reprezentuje, jego gra ma na celu pokazanie w jaskrawy sposób moralnego dramatu Ala Pacino.
TR: Panie Zygmuncie, czy sądzi pan, że taki film jak "Bezsenność", z jego kreacjami aktorskimi w starym stylu, to szansa artystyczna, którą Hollywood daje sobie w sytuacji marketingowego wyścigu coraz bardziej widowiskowych ekranizacji fantastycznych lektur?
ZK: Jest to trend, który dopiero zaistniał. Myślę, że bardzo się do tego przyczynił David Lynch, który jest awangardowym eksperymentatorem. Jego filmy są tak śmiałe, że ich wyjątkowość zauważono nawet w Europie. Było to szalone ryzyko, by w tej kolosalnej machinie Hollywood zdecydować się na coś takiego. To obiecujące, że artyści Hollywood coraz częściej próbują łączyć tradycyjne kino gatunkowe i komercyjne z kinem artystycznym i autorskim.
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, bardzo rzadko się zdarza, by remake filmu europejskiego zrealizowany w Hollywood był równie interesujący jak oryginał. A tak właśnie jest w wypadku "Bezsenności" w reżyserii Christophera Nolana, będącej przeróbką norweskiego filmu pod tym samym tytułem z 1997 r.
Zygmunt Kałużyński: W kinie amerykańskim pojawił się nowy trend polegający na traktowaniu typowych gatunków kinowych - jak western czy czarny kryminał - jako okazji do ważnych wypowiedzi autorskich i artystycznych. Mieliśmy na przykład film "Droga do zatracenia", który był czarnym kryminałem i jednocześnie dziełem autorskim. Albo "Femme Fatale" Briana de Palmy. "Bezsenność" to trzeci przykład. W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z fabułą ustawioną jak w tradycyjnym kryminale, a jednocześnie jest to film zdecydowanie zabarwiony indywidualnym spojrzeniem autora.
TR: Jest tu pewien element determinujący całą opowieść w podobny sposób, jak się to kiedyś stało w "Fargo" braci Cohenów. Chodzi mi o miejsce akcji. W "Bezsenności" jest to Alaska; północny, surowy krajobraz i dzień, który nie ma końca. Stąd bezsenność głównego bohatera.
ZK: Mamy więc od razu nowy element w czarnym kryminale, który - jak sama nazwa wskazuje - powinien się rozgrywać w ciemności.
TR: A tu bezustanna jasność.
ZK: Właśnie. Przy tym ciemność w czarnym kryminale ma oczywiście znaczenie. Rzadko w tych filmach pokazuje się niebo, słońce czy w ogóle dzień.
TR: A w "Bezsenności" głównego bohatera, policjanta prowadzącego śledztwo w sprawie zabójstwa (gra go Al Pacino), wręcz prześladuje światło, które przeciska się przez szpary w rolecie okna hotelowego i nie daje mu zasnąć. Światło znajduje go wszędzie i niejako atakuje. Nie do końca zresztą jest to dla mnie przekonujące.
ZK: Nolanowi chodziło o rezultat artystyczny i psychologiczny. Pejzaż romantyczny tradycyjnie odtwarza stan duszy bohatera. Romantyczni malarze malowali swoich herosów, którzy popadali w rozpacz, na tle dzikiego górskiego krajobrazu. W "Bezsenności" jest podobnie.
TR: Pacino nie może znaleźć spokoju, ukojenia, bo dręczy go to, co ma na sumieniu?
ZK: Pan ma rację, że to trochę sztuczne, tym bardziej że policjant powinien być odporny na takie okoliczności.
TR: Ale to jest policjant, panie Zygmuncie, który zboczył z prostej drogi i tym samym od razu stał się wrażliwy na niekorzystne działanie zjawisk atmosferycznych.
ZK: No i o to chodzi, panie Tomaszu. Cała ta bezustanna jasność oznacza, że dręczą go wewnętrzne rozterki. Dramat policyjny nagle staje się duchowym rozrachunkiem bohatera granego przez Ala Pacino. Akurat trafiło na aktora, który potrafi pokazać policjanta mającego rozterki w taki sposób, w jaki nikt go jeszcze na ekranie nie pokazał. Właściwie Pacino przeżywa tutaj coś takiego jak Raskolnikow w "Zbrodni i karze".
TR: A naprzeciwko niego staje jeszcze Robin Williams, który wbrew swojemu dotychczasowemu emploi nie gra ani osoby zabawnej, ani wzruszającej, ale wyrafinowanego pisarza mordercę.
ZK: To posunięcie reżysera, które się opłaciło: obsadzenie aktora wbrew jego emploi. Podobnie postąpił Tarantino w "Pulp Fiction", gdy obsadził Travoltę, młodzieżowego tancerza, w roli nieczułego, zawodowego zabójcy. Przeciwnik głównego bohatera jest odbiciem jego wewnętrznego rozedrgania. Uważam, że to bardzo udana rola Williamsa. Aktor, który zawsze gra wrażliwców, tutaj bynajmniej nie zrezygnował ze swojego dyskretnego, nerwowego, intelektualnego stylu. W stosunku jednak do tego, co zwykle reprezentuje, jego gra ma na celu pokazanie w jaskrawy sposób moralnego dramatu Ala Pacino.
TR: Panie Zygmuncie, czy sądzi pan, że taki film jak "Bezsenność", z jego kreacjami aktorskimi w starym stylu, to szansa artystyczna, którą Hollywood daje sobie w sytuacji marketingowego wyścigu coraz bardziej widowiskowych ekranizacji fantastycznych lektur?
ZK: Jest to trend, który dopiero zaistniał. Myślę, że bardzo się do tego przyczynił David Lynch, który jest awangardowym eksperymentatorem. Jego filmy są tak śmiałe, że ich wyjątkowość zauważono nawet w Europie. Było to szalone ryzyko, by w tej kolosalnej machinie Hollywood zdecydować się na coś takiego. To obiecujące, że artyści Hollywood coraz częściej próbują łączyć tradycyjne kino gatunkowe i komercyjne z kinem artystycznym i autorskim.
Zagraj to jeszcze raz, czyli słynne remaki | ||
---|---|---|
"Okruchy życia" Claude Sautet (Francja 1970) | --> | "Intersection" Mark Rydell (USA 1994) |
"Widmo" Henri-Georges Clouzot (Francja 1955) | --> | "Diabolique" Jeremiah S. Chechik (USA 1992) |
"Profumo di donna" Dino Risi (Włochy 1974) | --> | "Zapach kobiety" Martin Brest (USA 1992) |
Więcej możesz przeczytać w 7/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.