Już starożytni Rzymianie mówili: chcesz pokoju, gotuj się do wojny
Amerykańskie plany uderzenia na Irak napotykają sprzeciw niejednego polityka i jeszcze silniejszy opór opinii publicznej wielu krajów. Także w Polsce, jak pokazują badania opinii publicznej, ludzie są niechętni tej wojnie, zwłaszcza jeśli miałaby być prowadzona bez stosownej decyzji Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Trudno się dziwić nastrojom antywojennym, szczególnie w naszym kraju. Polska została okaleczona przez wiele konfliktów zbrojnych (w tym drugą wojnę światową) i ludziom wprost nie mieści się w głowie wywoływanie kolejnego starcia, zwłaszcza że według nich nie jest ono nieuchronne. Nasi obywatele są pochłonięci kłopotami dnia codziennego i nie widzą najmniejszego powodu, aby wysyłać żołnierzy w region świata odległy i egzotyczny jak baśnie z tysiąca i jednej nocy. Zawsze było tak, że zwykli ludzie dostrzegali zagrożenie dopiero wówczas, kiedy stawało się namacalne i łomotało kolbami nieprzyjacielskich karabinów w drzwi ich własnych domów. Właśnie dlatego za zbrojną interwencją, najpierw w Afganistanie, a teraz w Iraku, tak zdecydowanie opowiadają się Amerykanie. Oni mają przed oczyma widok pilotowanych przez terrorystów samolotów wbijających się w wieże World Trade Center oraz świadomość, że kolejny zamach może być wymierzony w ich dom.
Reszta świata podchodzi do zaatakowania Saddama Husajna ze wszystkimi oporami towarzyszącymi wojnom prewencyjnym. Ma wątpliwości, czy atak w ogóle jest potrzebny, czy zagrożenie nie jest przeszacowane i czy nie lepiej rozładować je ustępstwami i łagodzeniem napięć.
W historii znaleźć można wiele podobnych sytuacji. Dla nas, Polaków, najbardziej pouczająco brzmi przypomnienie koncepcji wojny prewencyjnej z Hitlerem, planowanej przez Józefa Piłsudskiego w 1933 r. Historycy ciągle dyskutują o tym wydarzeniu, osłoniętym ze zrozumiałych względów najściślejszą tajemnicą. Są nawet tacy badacze, którzy wątpią, czy marszałek serio chciał zaatakować opanowywane przez faszystów Niemcy. Wiele jednak wskazuje na to, że istotnie miał taki plan i chciał do niego przekonać najpoważniejszego sojusznika Polski, a zarazem państwo nie mniej niż nasz kraj zagrożone przez Hitlera - Francję. W tym celu wysłał do Paryża swoich najbardziej zaufanych emisariuszy: Jerzego Potockiego i generała Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego. Poza ustnymi relacjami nie zachował się żaden pisemny ślad po tej sekretnej misji. Z drugiej ręki pochodzą też pozostałe relacje na ten temat. Mieczysław Lepecki, adiutant Piłsudskiego, zanotował, że kiedy w kwietniu 1933 r. zapytał marszałka, czy liczy się z atakiem Hitlera na Polskę, ten odparł: "Nawet gdybyśmy my na niego napadli, to też byłaby obrona".
Wiele wskazuje na to, że przenikliwy pomysł Piłsudskiego, zmierzającego do okiełznania czy wręcz usunięcia Hitlera już w 1933 r., rozbił się o francuską wstrzemięźliwość. Paryż trwał przy tym stanowisku niezwykle konsekwentnie. Odpowiadał papierowymi notami, a nie ogniem armat, kiedy Hitler łamał kolejne klauzule traktatu wersalskiego. Poza nietrafnymi analizami politycznymi o takim stanowisku rządu francuskiego przesądzała zdecydowana niechęć opinii publicznej do wojny. Nawet kiedy niebezpieczeństwo stało się już namacalne, a więc gdy Hitler zaatakował Polskę, większość Francuzów nie chciała umierać za Gdańsk. Nie rozumieli, że jeśli nie zatrzyma się Hitlera na przedpolach Warszawy, to nie rozbije się go również na przedpolach Paryża.
Już starożytni Rzymianie mówili: si vis pacem, para bellum (chcesz pokoju, gotuj się do wojny). Rozumiał to Piłsudski i chcąc pokoju w Europie, już w 1933 r. gotów był na wojnę z Hitlerem. W przeciwieństwie do francuskich sojuszników wiedział dobrze, że kto cofa się przed uderzeniem prewencyjnym, musi się liczyć z wojną na warunkach dyktowanych przez nieprzyjaciela.
Trudno się dziwić nastrojom antywojennym, szczególnie w naszym kraju. Polska została okaleczona przez wiele konfliktów zbrojnych (w tym drugą wojnę światową) i ludziom wprost nie mieści się w głowie wywoływanie kolejnego starcia, zwłaszcza że według nich nie jest ono nieuchronne. Nasi obywatele są pochłonięci kłopotami dnia codziennego i nie widzą najmniejszego powodu, aby wysyłać żołnierzy w region świata odległy i egzotyczny jak baśnie z tysiąca i jednej nocy. Zawsze było tak, że zwykli ludzie dostrzegali zagrożenie dopiero wówczas, kiedy stawało się namacalne i łomotało kolbami nieprzyjacielskich karabinów w drzwi ich własnych domów. Właśnie dlatego za zbrojną interwencją, najpierw w Afganistanie, a teraz w Iraku, tak zdecydowanie opowiadają się Amerykanie. Oni mają przed oczyma widok pilotowanych przez terrorystów samolotów wbijających się w wieże World Trade Center oraz świadomość, że kolejny zamach może być wymierzony w ich dom.
Reszta świata podchodzi do zaatakowania Saddama Husajna ze wszystkimi oporami towarzyszącymi wojnom prewencyjnym. Ma wątpliwości, czy atak w ogóle jest potrzebny, czy zagrożenie nie jest przeszacowane i czy nie lepiej rozładować je ustępstwami i łagodzeniem napięć.
W historii znaleźć można wiele podobnych sytuacji. Dla nas, Polaków, najbardziej pouczająco brzmi przypomnienie koncepcji wojny prewencyjnej z Hitlerem, planowanej przez Józefa Piłsudskiego w 1933 r. Historycy ciągle dyskutują o tym wydarzeniu, osłoniętym ze zrozumiałych względów najściślejszą tajemnicą. Są nawet tacy badacze, którzy wątpią, czy marszałek serio chciał zaatakować opanowywane przez faszystów Niemcy. Wiele jednak wskazuje na to, że istotnie miał taki plan i chciał do niego przekonać najpoważniejszego sojusznika Polski, a zarazem państwo nie mniej niż nasz kraj zagrożone przez Hitlera - Francję. W tym celu wysłał do Paryża swoich najbardziej zaufanych emisariuszy: Jerzego Potockiego i generała Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego. Poza ustnymi relacjami nie zachował się żaden pisemny ślad po tej sekretnej misji. Z drugiej ręki pochodzą też pozostałe relacje na ten temat. Mieczysław Lepecki, adiutant Piłsudskiego, zanotował, że kiedy w kwietniu 1933 r. zapytał marszałka, czy liczy się z atakiem Hitlera na Polskę, ten odparł: "Nawet gdybyśmy my na niego napadli, to też byłaby obrona".
Wiele wskazuje na to, że przenikliwy pomysł Piłsudskiego, zmierzającego do okiełznania czy wręcz usunięcia Hitlera już w 1933 r., rozbił się o francuską wstrzemięźliwość. Paryż trwał przy tym stanowisku niezwykle konsekwentnie. Odpowiadał papierowymi notami, a nie ogniem armat, kiedy Hitler łamał kolejne klauzule traktatu wersalskiego. Poza nietrafnymi analizami politycznymi o takim stanowisku rządu francuskiego przesądzała zdecydowana niechęć opinii publicznej do wojny. Nawet kiedy niebezpieczeństwo stało się już namacalne, a więc gdy Hitler zaatakował Polskę, większość Francuzów nie chciała umierać za Gdańsk. Nie rozumieli, że jeśli nie zatrzyma się Hitlera na przedpolach Warszawy, to nie rozbije się go również na przedpolach Paryża.
Już starożytni Rzymianie mówili: si vis pacem, para bellum (chcesz pokoju, gotuj się do wojny). Rozumiał to Piłsudski i chcąc pokoju w Europie, już w 1933 r. gotów był na wojnę z Hitlerem. W przeciwieństwie do francuskich sojuszników wiedział dobrze, że kto cofa się przed uderzeniem prewencyjnym, musi się liczyć z wojną na warunkach dyktowanych przez nieprzyjaciela.
Więcej możesz przeczytać w 7/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.