700 tysięcy pracowników nie otrzymuje regularnie wypłat
Nie zapłacić zobowiązań wobec państwa czy nie wypłacić pensji pracownikom? - to problem ponad półtora tysiąca polskich firm. Prawie tysiąc z nich, zatrudniających przeszło 120 tys. osób, od miesięcy nie płaci pracownikom. Ponad czterysta firm nie płaci ani państwu, ani pracownikom. Większość z nich do łamania prawa zmusza samo państwo. Płacąc średnią krajową pensję, pracodawca musi dodatkowo oddać państwu równowartość prawie 90 proc. tej sumy. Wypłacając wynagrodzenie w wysokości dwóch średnich pensji, płaci jeszcze drugie tyle. Są oczywiście przedsiębiorstwa nie płacące pracownikom, choć je na to stać. Na razie 120 tys. zdesperowanych ludzi nie podnosi buntu, bo nie są w stanie się zorganizować albo obawiają się utraty pracy. Wybuchają jednak lokalne bunty. W ubiegły piątek po raz kolejny zbuntowali się pracownicy Huty Jedność w Siemianowicach Śląskich. Doszło do starć z policją, a kiedy funkcjonariusze zamknęli w radiowozie trzech najbardziej agresywnych uczestników protestu, koledzy chcieli ich odbić. Policja użyła pałek. Demonstranci podpalili opony, spalono też kukłę prezydenta miasta.
Nieuczciwa konkurencja
Z analiz sopockiej Pracowni Badań Społecznych wynika, że w 2002 r. co siedemnasty zatrudniony w Polsce (ponad 700 tys. osób) nie otrzymywał pensji w terminie. W budżetówce zaległości płacowe dotyczyły 7,5 proc. pracowników, w firmach prywatnych - 10 proc., a w firmach państwowych - 12,5 proc. Komisja Krajowa NSZZ "Solidarność" tworzy listę nie płacących firm i zamierza ją upublicznić, jeśli znajdujące się na niej podmioty nadal będą zalegały z wypłatami.
- Gdy płatności pracownicze są spychane na koniec listy wszystkich zobowiązań, jest to postępowanie nieuczciwe zarówno wobec pracowników, jak i wobec innych przedsiębiorców. Na wolnym rynku powinno się konkurować na równych zasadach. Jeżeli ktoś nie płaci podatku i nie płaci pracownikom, to ma kredyt bez odsetek - uważa Jeremi Mordasewicz, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych.
Co miesiąc wybucha pięć, sześć nowych lokalnych buntów w firmach nie płacących pensji. W ostatnich tygodniach protestowali pracownicy Zakładów Budowlanych Budirol w Braniewie i szwaczki z elbląskiego Hetmana (ich losem zainteresowali się premier Leszek Miller, minister Jerzy Hausner, były prezydent Lech Wałęsa). Buntowali się górnicy z PBK Micom w Polkowicach i pracownicy Huty Jedność w Siemianowicach Śląskich.
Błędne koło podatków i zobowiązań
W 2001 r. Państwowa Inspekcja Pracy skontrolowała 1,7 tys. firm zatrudniających 155 tys. osób. Naruszenia przepisów dotyczących regularnego wypłacania wynagrodzeń stwierdzono w 62 proc. przedsiębiorstw. I na tym właściwie kończy się rola inspekcji, bo przecież nie może ona (i nie powinna) dekretować, by w firmach znalazły się pieniądze. Formalnie, kiedy inspektorzy stwierdzą, że właściciel nie płaci pracownikom, wydają nakaz zapłaty. Pracodawcę można ukarać mandatem w wysokości do 500 zł. Jeśli przedsiębiorca nadal nie płaci, sprawa trafia do sądu grodzkiego, gdzie po roku - wskutek natłoku pozwów - najczęściej się przedawnia.
Często byłoby lepiej, gdyby nie płacąca wynagrodzeń firma ogłosiła upadłość. Ponad trzysta przedsiębiorstw będących w złej kondycji finansowej odwleka jednak złożenie wniosku. Nierzadko w tym czasie majątek firm wyprowadzany jest do innych spółek. Tworzy się też spółki zależne, do których przenosi się pracowników i podpisuje z nimi nowe umowy. Spółki te tylko dzierżawią majątek poprzedniej firmy, więc w razie zalegania z wypłatami pensji nie można z niego zaspokoić roszczeń pracowników. Tak było w Południowych Zakładach Przemysłu Skórzanego Chełmek w Krakowie.
Część zaległych zobowiązań pokrywa Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Fundusz ma jednak coraz mniej pieniędzy. Gdy w ubiegłym roku o zaległe wypłaty upomnieli się pracownicy Stoczni Szczecińskiej i firmy Nysa Motor Poland, z funduszu wyasygnowano prawie 100 mln zł. Tymczasem jego miesięczne wpływy wynoszą około 10 mln zł. Żeby możliwe było zaspokojenie wszystkich roszczeń, co najmniej dwukrotnie musiałaby wzrosnąć składka na fundusz. To z kolei dobiłoby firmy, które regulują składki. I tak koło się zamyka.
Bunt sterowany
W większości firm nie płacących wynagrodzeń pojawili się wysłannicy populistycznych ugrupowań, namawiając pracowników do zorganizowania ogólnokrajowego protestu. Obok polityków Samoobrony nastroje buntu chcą wykorzystać także działacze Polskiej Wspólnoty Narodowej Bolesława Tejkowskiego oraz wysłannicy powstałej niedawno Komunistycznej Partii Polski. Buntujące się zakłady odwiedza również Piotr Ikonowicz, lider Polskiej Partii Socjalistycznej. - Na to, by wykorzystać nastroje buntu, czekają nie tylko ekstremiści czy Andrzej Lepper. Do buntu będą też podburzać związkowcy, by pokazać, że nadal trzeba się z nimi liczyć - mówi prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog.
Nieuczciwa konkurencja
Z analiz sopockiej Pracowni Badań Społecznych wynika, że w 2002 r. co siedemnasty zatrudniony w Polsce (ponad 700 tys. osób) nie otrzymywał pensji w terminie. W budżetówce zaległości płacowe dotyczyły 7,5 proc. pracowników, w firmach prywatnych - 10 proc., a w firmach państwowych - 12,5 proc. Komisja Krajowa NSZZ "Solidarność" tworzy listę nie płacących firm i zamierza ją upublicznić, jeśli znajdujące się na niej podmioty nadal będą zalegały z wypłatami.
- Gdy płatności pracownicze są spychane na koniec listy wszystkich zobowiązań, jest to postępowanie nieuczciwe zarówno wobec pracowników, jak i wobec innych przedsiębiorców. Na wolnym rynku powinno się konkurować na równych zasadach. Jeżeli ktoś nie płaci podatku i nie płaci pracownikom, to ma kredyt bez odsetek - uważa Jeremi Mordasewicz, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych.
Co miesiąc wybucha pięć, sześć nowych lokalnych buntów w firmach nie płacących pensji. W ostatnich tygodniach protestowali pracownicy Zakładów Budowlanych Budirol w Braniewie i szwaczki z elbląskiego Hetmana (ich losem zainteresowali się premier Leszek Miller, minister Jerzy Hausner, były prezydent Lech Wałęsa). Buntowali się górnicy z PBK Micom w Polkowicach i pracownicy Huty Jedność w Siemianowicach Śląskich.
Błędne koło podatków i zobowiązań
W 2001 r. Państwowa Inspekcja Pracy skontrolowała 1,7 tys. firm zatrudniających 155 tys. osób. Naruszenia przepisów dotyczących regularnego wypłacania wynagrodzeń stwierdzono w 62 proc. przedsiębiorstw. I na tym właściwie kończy się rola inspekcji, bo przecież nie może ona (i nie powinna) dekretować, by w firmach znalazły się pieniądze. Formalnie, kiedy inspektorzy stwierdzą, że właściciel nie płaci pracownikom, wydają nakaz zapłaty. Pracodawcę można ukarać mandatem w wysokości do 500 zł. Jeśli przedsiębiorca nadal nie płaci, sprawa trafia do sądu grodzkiego, gdzie po roku - wskutek natłoku pozwów - najczęściej się przedawnia.
Często byłoby lepiej, gdyby nie płacąca wynagrodzeń firma ogłosiła upadłość. Ponad trzysta przedsiębiorstw będących w złej kondycji finansowej odwleka jednak złożenie wniosku. Nierzadko w tym czasie majątek firm wyprowadzany jest do innych spółek. Tworzy się też spółki zależne, do których przenosi się pracowników i podpisuje z nimi nowe umowy. Spółki te tylko dzierżawią majątek poprzedniej firmy, więc w razie zalegania z wypłatami pensji nie można z niego zaspokoić roszczeń pracowników. Tak było w Południowych Zakładach Przemysłu Skórzanego Chełmek w Krakowie.
Część zaległych zobowiązań pokrywa Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Fundusz ma jednak coraz mniej pieniędzy. Gdy w ubiegłym roku o zaległe wypłaty upomnieli się pracownicy Stoczni Szczecińskiej i firmy Nysa Motor Poland, z funduszu wyasygnowano prawie 100 mln zł. Tymczasem jego miesięczne wpływy wynoszą około 10 mln zł. Żeby możliwe było zaspokojenie wszystkich roszczeń, co najmniej dwukrotnie musiałaby wzrosnąć składka na fundusz. To z kolei dobiłoby firmy, które regulują składki. I tak koło się zamyka.
Bunt sterowany
W większości firm nie płacących wynagrodzeń pojawili się wysłannicy populistycznych ugrupowań, namawiając pracowników do zorganizowania ogólnokrajowego protestu. Obok polityków Samoobrony nastroje buntu chcą wykorzystać także działacze Polskiej Wspólnoty Narodowej Bolesława Tejkowskiego oraz wysłannicy powstałej niedawno Komunistycznej Partii Polski. Buntujące się zakłady odwiedza również Piotr Ikonowicz, lider Polskiej Partii Socjalistycznej. - Na to, by wykorzystać nastroje buntu, czekają nie tylko ekstremiści czy Andrzej Lepper. Do buntu będą też podburzać związkowcy, by pokazać, że nadal trzeba się z nimi liczyć - mówi prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog.
ROBERT GWIAZDOWSKI ekspert Centrum im. Adama Smitha Gdy brakuje środków, o tym, komu się płaci w pierwszej kolejności, decyduje siła wierzyciela. Na liście ważności zawsze pierwszy jest urząd skarbowy, drugi - kooperant, z którym firma musi utrzymywać kontakty, a na szarym końcu pracownicy. Lista ważności może się zmieniać w zależności od siły nacisku wierzycieli. Największą siłę mają przedstawiciele tzw. newralgicznych branż - górnicy, hutnicy, stoczniowcy. W tych branżach kolejność zaspokajania wierzycieli jest odwrotna, bo tam urząd skarbowy nawet bałby się zająć konto dłużnika. Budżetówka nie płaci, bo albo dostaje za mało pieniędzy, albo wydaje je niezgodnie z przeznaczeniem. Brak środków w sektorze prywatnym może wynikać z zapaści gospodarczej albo z zatorów płatniczych. Zatorom winna jest tzw. zasada memoriałowa stosowana w rozliczeniach z fiskusem. Przedsiębiorca ma obowiązek zapłacić podatek już w momencie wystawienia faktury, a nie wtedy, gdy otrzyma pieniądze. Przedsiębiorstwa, nie płacąc sobie nawzajem, kredytują się. Wynika to też ze zbyt wysokich obciążeń podatkowych firm, bowiem im większy fiskalizm, tym mniejsza płynność. Ekonomiści mówią wówczas o efekcie klina. Jedynym wyjściem jest zmniejszenie obciążeń fiskalnych, uproszczenie podatków, likwidacja zasady memoriałowej oraz zamiana jej na kasową - jak w wypadku VAT. |
Więcej możesz przeczytać w 7/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.