Nowe przedstawienia Hanuszkiewicza, Lupy i Bradeckiego są nudne i wtórne
Na przedstawienia mistrzów publiczność chodzi w ciemno. Ale klasę trzeba wciąż potwierdzać. Sezon teatralny jest dopiero na półmetku, ale wiele wskazuje na to, że będziemy go pamiętać głównie z powodu porażek sławnych reżyserów. Nowe spektakle Adama Hanuszkiewicza, Krystiana Lupy czy Tadeusza Bradeckiego różni wszystko z wyjątkiem jednego: aktorzy nie radzą sobie z granymi postaciami.
Stracone złudzenia
Ambicją Adama Hanuszkiewicza jest zaskakiwać i trafiać do coraz młodszych widzów. Powtarzanie chwytów z "Balladyny" nikogo już jednak nie zaskakuje. Najnowsze dzieło Hanuszkiewicza "My do Europy - Europa do nas" to nachalna publicystyka strojąca się w szaty teatru społeczno-politycznego. Mimo błyskotliwych stwierdzeń z "Dzienników" Gombrowicza rzecz jest nudna i manierycznie zagrana: mistrz Adam mówi, mówi, mówi i coraz mniej z tego wynika.
Tadeuszowi Bradeckiemu nie udało się powtórzyć sukcesu "Operetki" i "Rękopisu znalezionego w Saragossie". Pełne ptaszków i kwiatków "Stracone zachody miłości" w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie zapomina się od razu po wyjściu na ulicę. Szekspirowi nie pomagają dziwaczne kostiumy (niby-Moskale na nartach) ani muzyka Grzegorza Turnaua. A ze świetnego przekładu Stanisława Barańczaka młodzi aktorzy po prostu niewiele rozumieją. Naprawdę lepiej obejrzeć niedawny film Kennetha Brannagha pod tym samym tytułem.
Bardzo rozczarowuje inscenizacja "Ślubu" Gombrowicza przygotowana w krakowskiej Bagateli przez Waldemara Śmigasiewicza uchodzącego za naszego największego gombrowiczologa. Nowy "Ślub" rozkraczył się między nieznośną pozą (dziwaczne zwolnienia akcji) a akademią na cześć pisarza, który - zwłaszcza w stulecie urodzin - zasługiwałby na coś więcej. Ostatnim przedstawieniem w Teatrze Polskim we Wrocławiu nie zachwycił też Krystian Lupa. Jego "Azyl", według dramatu Gorkiego "Na dnie", miał być przejmującym portretem ludzi biednych i zgnębionych. Kilka poetyckich scen nie zmienia faktu, że chwilami skrzywdzeni przez los są niezamierzenie śmieszni.
Artystycznych porażek mistrzów dopełnia łódzki "Hamlet". Kazimierz Dejmek zmarł trzy tygodnie przed planowaną premierą, pozostawiając cztery wyreżyserowane akty. Na spektakl, który dokończył Maciej Prus, od dawna już nie ma biletów, bo wszyscy chcą zobaczyć ostatnie przedstawienie legendarnego reżysera. Niestety, jest ono sta-romodne, konwencjonalne i wyzute z wszelkich emocji. Scena zamienia się w trupiarnię pełną zużytych, martwych chwytów.
Szapołowska i warszawka
W tym sezonie będzie można oglądać w Warszawie aż trzy wersje "Burzy" (dwie już są na afiszu, trzecia będzie miała premierę w marcu w Teatrze Polskim). Ostatni, najbardziej tajemniczy i fantastyczny dramat Szekspira uważany jest za jego artystyczny testament. Znany skandalista Krzysztof Warlikowski zaproponował w "Rozmaitościach" trzy bite godziny współczesnego teatru, próbując wyjaśniać Szekspirem tragedię Groznego. Warto pójść choćby po to, by usłyszeć, jak w finale Stanisława Celińska (udająca pijaną niemal przez całe przedstawienie) śpiewa hit Louisa Armstronga "What a Wonderful World". Choć perfekcyjnie obmyślony i zrealizowany, jest to spektakl męczący i zbyt doraźny.
"Morze i zwierciadło" Jerzego Grzegorzewskiego jest z kolei drażniąco ekscentryczne. To sceniczna wersja XX-wiecznego poematu Audena, będącego swoistym komentarzem do dzieła Szekspira. Prospero (Jerzy Trela) wygłasza kwestie, siedząc na czymś w rodzaju starego magla skrzyżowanego z leżakiem. Hermetyczne przedstawienie było pożegnaniem Grzegorzewskiego z Teatrem Narodowym. Na fotelu dyrektora zastąpił go Jan Englert. Uznany aktor jest sprawnym menedżerem, co udowodnił jako wieloletni rektor warszawskiej Akademii Teatralnej. Niestety, "Kurka wodna" Witkacego w jego reżyserii udowodniła też po raz kolejny, że aktorzy nie powinni się brać za reżyserię. Chaosu i bezsensu tego spektaklu, przypieczętowanego przy słowach "świat się wali" widokiem nowojorskich wież WTC, nie rekompensuje nawet Grażyna Szapołowska w wersji bulwarowej. By zobaczyć gwiazdę z bliska, na spektakl przybyła cała warszawka.
Wspinaczka na szafę
Na coś rzeczywiście zabawnego trzeba się wybrać do Zakopanego. Andrzej Dziuk, dyrektor i reżyser tamtejszego Teatru im. Witkacego, udramatyzował zapiski Witkiewicza i "Przewodnik do Tatr i Pienin" Walerego Eljasza. W przedstawieniu "Na przełęczy" (ze świetną muzyką m.in. Zbigniewa Namysłowskiego) turyści wspinający się po... czterech szafach wymieniają spostrzeżenia i doświadczenia ze swych górskich eskapad. Jest inteligentnie, dowcipnie, bezpretensjonalnie. Niby nic, a więcej to warte od niejednego wieczoru w glorii wielkich nazwisk, którym tym razem nie wyszło.
Stracone złudzenia
Ambicją Adama Hanuszkiewicza jest zaskakiwać i trafiać do coraz młodszych widzów. Powtarzanie chwytów z "Balladyny" nikogo już jednak nie zaskakuje. Najnowsze dzieło Hanuszkiewicza "My do Europy - Europa do nas" to nachalna publicystyka strojąca się w szaty teatru społeczno-politycznego. Mimo błyskotliwych stwierdzeń z "Dzienników" Gombrowicza rzecz jest nudna i manierycznie zagrana: mistrz Adam mówi, mówi, mówi i coraz mniej z tego wynika.
Tadeuszowi Bradeckiemu nie udało się powtórzyć sukcesu "Operetki" i "Rękopisu znalezionego w Saragossie". Pełne ptaszków i kwiatków "Stracone zachody miłości" w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie zapomina się od razu po wyjściu na ulicę. Szekspirowi nie pomagają dziwaczne kostiumy (niby-Moskale na nartach) ani muzyka Grzegorza Turnaua. A ze świetnego przekładu Stanisława Barańczaka młodzi aktorzy po prostu niewiele rozumieją. Naprawdę lepiej obejrzeć niedawny film Kennetha Brannagha pod tym samym tytułem.
Bardzo rozczarowuje inscenizacja "Ślubu" Gombrowicza przygotowana w krakowskiej Bagateli przez Waldemara Śmigasiewicza uchodzącego za naszego największego gombrowiczologa. Nowy "Ślub" rozkraczył się między nieznośną pozą (dziwaczne zwolnienia akcji) a akademią na cześć pisarza, który - zwłaszcza w stulecie urodzin - zasługiwałby na coś więcej. Ostatnim przedstawieniem w Teatrze Polskim we Wrocławiu nie zachwycił też Krystian Lupa. Jego "Azyl", według dramatu Gorkiego "Na dnie", miał być przejmującym portretem ludzi biednych i zgnębionych. Kilka poetyckich scen nie zmienia faktu, że chwilami skrzywdzeni przez los są niezamierzenie śmieszni.
Artystycznych porażek mistrzów dopełnia łódzki "Hamlet". Kazimierz Dejmek zmarł trzy tygodnie przed planowaną premierą, pozostawiając cztery wyreżyserowane akty. Na spektakl, który dokończył Maciej Prus, od dawna już nie ma biletów, bo wszyscy chcą zobaczyć ostatnie przedstawienie legendarnego reżysera. Niestety, jest ono sta-romodne, konwencjonalne i wyzute z wszelkich emocji. Scena zamienia się w trupiarnię pełną zużytych, martwych chwytów.
Szapołowska i warszawka
W tym sezonie będzie można oglądać w Warszawie aż trzy wersje "Burzy" (dwie już są na afiszu, trzecia będzie miała premierę w marcu w Teatrze Polskim). Ostatni, najbardziej tajemniczy i fantastyczny dramat Szekspira uważany jest za jego artystyczny testament. Znany skandalista Krzysztof Warlikowski zaproponował w "Rozmaitościach" trzy bite godziny współczesnego teatru, próbując wyjaśniać Szekspirem tragedię Groznego. Warto pójść choćby po to, by usłyszeć, jak w finale Stanisława Celińska (udająca pijaną niemal przez całe przedstawienie) śpiewa hit Louisa Armstronga "What a Wonderful World". Choć perfekcyjnie obmyślony i zrealizowany, jest to spektakl męczący i zbyt doraźny.
"Morze i zwierciadło" Jerzego Grzegorzewskiego jest z kolei drażniąco ekscentryczne. To sceniczna wersja XX-wiecznego poematu Audena, będącego swoistym komentarzem do dzieła Szekspira. Prospero (Jerzy Trela) wygłasza kwestie, siedząc na czymś w rodzaju starego magla skrzyżowanego z leżakiem. Hermetyczne przedstawienie było pożegnaniem Grzegorzewskiego z Teatrem Narodowym. Na fotelu dyrektora zastąpił go Jan Englert. Uznany aktor jest sprawnym menedżerem, co udowodnił jako wieloletni rektor warszawskiej Akademii Teatralnej. Niestety, "Kurka wodna" Witkacego w jego reżyserii udowodniła też po raz kolejny, że aktorzy nie powinni się brać za reżyserię. Chaosu i bezsensu tego spektaklu, przypieczętowanego przy słowach "świat się wali" widokiem nowojorskich wież WTC, nie rekompensuje nawet Grażyna Szapołowska w wersji bulwarowej. By zobaczyć gwiazdę z bliska, na spektakl przybyła cała warszawka.
Wspinaczka na szafę
Na coś rzeczywiście zabawnego trzeba się wybrać do Zakopanego. Andrzej Dziuk, dyrektor i reżyser tamtejszego Teatru im. Witkacego, udramatyzował zapiski Witkiewicza i "Przewodnik do Tatr i Pienin" Walerego Eljasza. W przedstawieniu "Na przełęczy" (ze świetną muzyką m.in. Zbigniewa Namysłowskiego) turyści wspinający się po... czterech szafach wymieniają spostrzeżenia i doświadczenia ze swych górskich eskapad. Jest inteligentnie, dowcipnie, bezpretensjonalnie. Niby nic, a więcej to warte od niejednego wieczoru w glorii wielkich nazwisk, którym tym razem nie wyszło.
Więcej możesz przeczytać w 7/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.