Odejście obecnego prezydenta Ukrainy zapoczątkuje wojnę domową oligarchów
Nie róbmy cyrku. W obecności dziennikarzy trudno jest podejmować inne niż populistyczne decyzje - oświadczył 29 września prezydent Ukrainy Leonid Kuczma na posiedzeniu rady ministrów, któremu przysłuchiwali się przedstawiciele mediów. "Mamy przecież demokrację" - zauważyła Hałyna Łewycka z gazety "Za wolną Ukrainę!". "Pani demokratko, u nas jest plutokracja" - odparł Kuczma.
W przypływie szczerości były dyrektor największej fabryki rakiet w ZSRR obwieścił światu to, co od dawna wiadomo: na Ukrainie istnieje plutokracja, czyli rządy grupy bardzo zamożnych obywateli. Kuczmie mają prawo puszczać nerwy. Znalazł się bowiem w sytuacji, w jakiej był cztery lata temu Jelcyn. Za rok kończy się jego kadencja, a prezydent nie chciałby spędzić emerytury na tłumaczeniu się, jak on i jego rodzina zdobyli majątek szacowany na miliardy dolarów. Chce gwarancji, że nowa władza nie będzie go niepokoić. Przyszłoroczne wybory martwią nie tylko Kuczmę. Ukraiński prezydent pilnuje, by w walce o władzę i pieniądze oligarchowie nie zniszczyli się nawzajem. Dlatego najbogatsi Ukraińcy, znajdujący się wśród 50 najzamożniejszych ludzi Europy Środkowej i Wschodniej, chcą wiedzieć, kto przejmie rządy. Renat Achmetow z klanu donieckiego, Wiktor Pinczuk (zięć Kuczmy) z klanu dniepropietrowskiego, Ołeksandr Jarosławski z grupy UkrSybbanku, Serhij Taruta z ISD, Ihor Kołomojski z grupy Prywat i Wiktor Medwedczuk z klanu socjaldemokratów rozpoczęli już kampanię wyborczą. Rozpatrują "wariant Jelcyna", czyli namaszczenie przez Kuczmę premiera Wiktora Janukowycza na stanowisko prezydenta, lub zachowanie status quo - wprowadzenie zmiany konstytucji ukraińskiej, by prezydent mógł zostać wybrany na trzecią kadencję (za tą ewentualnością opowiada się większość oligarchów).
Oligarchowie starają się równocześnie zebrać jak najwięcej sił i pozyskać sojuszników, by zagwarantować sobie nietykalność. Pierwszym etapem tej swoistej kampanii prezydenckiej jest walka o Inguleckie Zakłady Wzbogacania Rudy. Kombinat kontroluje jedną trzecią rynku surowców dla hut, a przemysł ciężki przynosi oligarchom najwięcej zysków. Nowy "pan na inguleckim kombinacie" będzie dyktował warunki całemu przemysłowi hutniczemu Ukrainy i zyska przewagę nad konkurentami.
Parytet finansowy
"Po co zjadać się nawzajem, zamiast kroić tort?" - pytał niegdyś Henry Ford. Dziś tę oczywistą prawdę tłumaczy oligarchom Leonid Kuczma. - Prezydent jest naturalnym arbitrem dla grup finansowych. Taki rozjemca jest potrzebny, by grupy nie zaczęły się unicestwiać - uważa Julia Tymoszenko, lider opozycyjnej frakcji w parlamencie Blok Julii Tymoszenko. Tymoszenko wie, co mówi. Wcześniej sama należała do grona oligarchów. Kiedy jednak zabrakło patrona - ówczesnego premiera Pawła Łazarenki - straciła wpływy i majątek. Kuczma stworzył natomiast system, w którym podział wpływów jest czytelny i nie dochodzi do zagrażających stabilności systemu "wzlotów i upadków" oligarchów. To właśnie członkom wybranej w marcu 2002 r. prezydenckiej większości w parlamencie przypisuje się wyliczenie, ile rocznie można zarobić, kontrolując państwowe urzędy. Teraz ten rachunek jest głównym czynnikiem kształtującym skład koalicyjnego rządu na Ukrainie. Klany oligarchów i sterowane przez nich partie obsadzają bowiem stanowiska według parytetu finansowego. Jesienią 2002 r. (pół roku po wyborach) oligarchowie i prezydent się dogadali. Uzgodniono, że fotel premiera przypadnie przedstawicielowi grupy donieckiej Wiktorowi Janukowyczowi. Klan dniepropietrowski otrzymał stanowisko prezesa Narodowego Banku Ukrainy - objął je Serhij Tyhypko. Klan socjaldemokratów (zwany też kijowskim) musiał się zadowolić urzędem szefa administracji prezydenta i dużą liczbą miejsc w komisjach parlamentarnych.
Energia milicji
Dlaczego Kuczma jest niezbędny oligarchom, pokazała tzw. sprawa Hryhoryszyna. Kostiantyn Hryhoryszyn kilka lat był partnerem w interesach Wiktora Medwedczuka, szefa administracji prezydenta (50. na liście najbogatszych Europy Środkowej i Wschodniej tygodnika "Wprost"). Hryhoryszyn kupił akcje regionalnych kompanii zajmujących się dystrybucją energii elektrycznej. W tym samym czasie państwo sprzedało grupie zarządzanej przez Medwedczuka udziały tych firm. Medwedczuk i Hryhoryszyn zostali więc wspólnikami - mieli od 25 proc. do 30 proc. akcji w tych samych przedsiębiorstwach. Zarządzaniem zajął się Hryhoryszyn. Sojusz przetrwał dwa lata. Rozwód, do którego doszło na początku tego roku, był burzliwy. Hryhoryszyn chciał przejąć część interesów prowadzonych przez Medwedczuka. To był błąd. Medwedczuk był już bowiem szefem administracji prezydenta i sprawował kontrolę nad prokuraturą oraz policją. Szef klanu socjaldemokratów nie tylko odebrał siłą to, co Hryhoryszyn chciał mu zabrać, ale pozbawił go też jego udziałów. Prokuratura zmuszała do rezygnacji szefów przedsiębiorstw, których wyznaczył Hryhoryszyn. Cały kraj śledził z uwagą, jak Hryhoryszyn traci jedną kompanię energetyczną po drugiej. W końcu przyszedł czas na samego Hryhoryszyna. Pewnego wieczoru zatrzymała go milicja. Jechał samochodem z deputowanym do parlamentu Wołodymyrem Siwkowyczem. "Siłą wyciągnęli mojego klienta z auta, przy okazji go bijąc" - relacjonował Wjaczesław Kartaszow, adwokat Hryhoryszyna. Milicja poinformowała, że znalazła w tylnej kieszeni spodni Hryhoryszyna nie zarejestrowaną broń i biały proszek, prawdopodobnie narkotyki. W efekcie milioner trafił do aresztu i najdrożsi ukraińscy adwokaci nie mogli uzyskać jego zwolnienia.
...bo Kuczmy nie było w domu
Akcję zainspirowaną przez Medwedczuka przeprowadzono pod nieobecność w kraju prezydenta. Po powrocie Kuczmy relację z zajścia zdał mu zięć Wiktor Pinczuk, który miał zamiar prowadzić interesy z Hryhoryszynem. Kuczma błyskawicznie rozsądził zwaśnionych biznesmenów. Hryhoryszyna natychmiast wypuszczono z więzienia. Postępowanie umorzono, nie wyjaśniając sprawy posiadania broni i białego proszku. Ten przykład pokazuje, dlaczego ukraińscy najbogatsi bardziej niż proletariackiego gniewu opozycji boją się kolegów oligarchów i tego, jak się zachowają konkurenci, gdy zabraknie arbitra. Po jego odejściu Ukrainę czeka wojna domowa najzamożniejszych o władzę i pieniądze.
W przypływie szczerości były dyrektor największej fabryki rakiet w ZSRR obwieścił światu to, co od dawna wiadomo: na Ukrainie istnieje plutokracja, czyli rządy grupy bardzo zamożnych obywateli. Kuczmie mają prawo puszczać nerwy. Znalazł się bowiem w sytuacji, w jakiej był cztery lata temu Jelcyn. Za rok kończy się jego kadencja, a prezydent nie chciałby spędzić emerytury na tłumaczeniu się, jak on i jego rodzina zdobyli majątek szacowany na miliardy dolarów. Chce gwarancji, że nowa władza nie będzie go niepokoić. Przyszłoroczne wybory martwią nie tylko Kuczmę. Ukraiński prezydent pilnuje, by w walce o władzę i pieniądze oligarchowie nie zniszczyli się nawzajem. Dlatego najbogatsi Ukraińcy, znajdujący się wśród 50 najzamożniejszych ludzi Europy Środkowej i Wschodniej, chcą wiedzieć, kto przejmie rządy. Renat Achmetow z klanu donieckiego, Wiktor Pinczuk (zięć Kuczmy) z klanu dniepropietrowskiego, Ołeksandr Jarosławski z grupy UkrSybbanku, Serhij Taruta z ISD, Ihor Kołomojski z grupy Prywat i Wiktor Medwedczuk z klanu socjaldemokratów rozpoczęli już kampanię wyborczą. Rozpatrują "wariant Jelcyna", czyli namaszczenie przez Kuczmę premiera Wiktora Janukowycza na stanowisko prezydenta, lub zachowanie status quo - wprowadzenie zmiany konstytucji ukraińskiej, by prezydent mógł zostać wybrany na trzecią kadencję (za tą ewentualnością opowiada się większość oligarchów).
Oligarchowie starają się równocześnie zebrać jak najwięcej sił i pozyskać sojuszników, by zagwarantować sobie nietykalność. Pierwszym etapem tej swoistej kampanii prezydenckiej jest walka o Inguleckie Zakłady Wzbogacania Rudy. Kombinat kontroluje jedną trzecią rynku surowców dla hut, a przemysł ciężki przynosi oligarchom najwięcej zysków. Nowy "pan na inguleckim kombinacie" będzie dyktował warunki całemu przemysłowi hutniczemu Ukrainy i zyska przewagę nad konkurentami.
Parytet finansowy
"Po co zjadać się nawzajem, zamiast kroić tort?" - pytał niegdyś Henry Ford. Dziś tę oczywistą prawdę tłumaczy oligarchom Leonid Kuczma. - Prezydent jest naturalnym arbitrem dla grup finansowych. Taki rozjemca jest potrzebny, by grupy nie zaczęły się unicestwiać - uważa Julia Tymoszenko, lider opozycyjnej frakcji w parlamencie Blok Julii Tymoszenko. Tymoszenko wie, co mówi. Wcześniej sama należała do grona oligarchów. Kiedy jednak zabrakło patrona - ówczesnego premiera Pawła Łazarenki - straciła wpływy i majątek. Kuczma stworzył natomiast system, w którym podział wpływów jest czytelny i nie dochodzi do zagrażających stabilności systemu "wzlotów i upadków" oligarchów. To właśnie członkom wybranej w marcu 2002 r. prezydenckiej większości w parlamencie przypisuje się wyliczenie, ile rocznie można zarobić, kontrolując państwowe urzędy. Teraz ten rachunek jest głównym czynnikiem kształtującym skład koalicyjnego rządu na Ukrainie. Klany oligarchów i sterowane przez nich partie obsadzają bowiem stanowiska według parytetu finansowego. Jesienią 2002 r. (pół roku po wyborach) oligarchowie i prezydent się dogadali. Uzgodniono, że fotel premiera przypadnie przedstawicielowi grupy donieckiej Wiktorowi Janukowyczowi. Klan dniepropietrowski otrzymał stanowisko prezesa Narodowego Banku Ukrainy - objął je Serhij Tyhypko. Klan socjaldemokratów (zwany też kijowskim) musiał się zadowolić urzędem szefa administracji prezydenta i dużą liczbą miejsc w komisjach parlamentarnych.
Energia milicji
Dlaczego Kuczma jest niezbędny oligarchom, pokazała tzw. sprawa Hryhoryszyna. Kostiantyn Hryhoryszyn kilka lat był partnerem w interesach Wiktora Medwedczuka, szefa administracji prezydenta (50. na liście najbogatszych Europy Środkowej i Wschodniej tygodnika "Wprost"). Hryhoryszyn kupił akcje regionalnych kompanii zajmujących się dystrybucją energii elektrycznej. W tym samym czasie państwo sprzedało grupie zarządzanej przez Medwedczuka udziały tych firm. Medwedczuk i Hryhoryszyn zostali więc wspólnikami - mieli od 25 proc. do 30 proc. akcji w tych samych przedsiębiorstwach. Zarządzaniem zajął się Hryhoryszyn. Sojusz przetrwał dwa lata. Rozwód, do którego doszło na początku tego roku, był burzliwy. Hryhoryszyn chciał przejąć część interesów prowadzonych przez Medwedczuka. To był błąd. Medwedczuk był już bowiem szefem administracji prezydenta i sprawował kontrolę nad prokuraturą oraz policją. Szef klanu socjaldemokratów nie tylko odebrał siłą to, co Hryhoryszyn chciał mu zabrać, ale pozbawił go też jego udziałów. Prokuratura zmuszała do rezygnacji szefów przedsiębiorstw, których wyznaczył Hryhoryszyn. Cały kraj śledził z uwagą, jak Hryhoryszyn traci jedną kompanię energetyczną po drugiej. W końcu przyszedł czas na samego Hryhoryszyna. Pewnego wieczoru zatrzymała go milicja. Jechał samochodem z deputowanym do parlamentu Wołodymyrem Siwkowyczem. "Siłą wyciągnęli mojego klienta z auta, przy okazji go bijąc" - relacjonował Wjaczesław Kartaszow, adwokat Hryhoryszyna. Milicja poinformowała, że znalazła w tylnej kieszeni spodni Hryhoryszyna nie zarejestrowaną broń i biały proszek, prawdopodobnie narkotyki. W efekcie milioner trafił do aresztu i najdrożsi ukraińscy adwokaci nie mogli uzyskać jego zwolnienia.
...bo Kuczmy nie było w domu
Akcję zainspirowaną przez Medwedczuka przeprowadzono pod nieobecność w kraju prezydenta. Po powrocie Kuczmy relację z zajścia zdał mu zięć Wiktor Pinczuk, który miał zamiar prowadzić interesy z Hryhoryszynem. Kuczma błyskawicznie rozsądził zwaśnionych biznesmenów. Hryhoryszyna natychmiast wypuszczono z więzienia. Postępowanie umorzono, nie wyjaśniając sprawy posiadania broni i białego proszku. Ten przykład pokazuje, dlaczego ukraińscy najbogatsi bardziej niż proletariackiego gniewu opozycji boją się kolegów oligarchów i tego, jak się zachowają konkurenci, gdy zabraknie arbitra. Po jego odejściu Ukrainę czeka wojna domowa najzamożniejszych o władzę i pieniądze.
Więcej możesz przeczytać w 42/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.