Bernie Ecclestone z wyścigów samochodowych uczynił globalny przemysł zarabiający miliardy
Nie jest nawet w ułamku procenta tak znany, jak Michael Schumacher, sześciokrotny mistrz świata Formuły 1. Ale to on jest prawdziwym królem F1. To Bernie Ecclestone, były handlarz używanymi samochodami z angielskiego Ipswich, ustala reguły wyścigów. On dyktuje warunki takim potęgom, jak Fiat (Ferrari), Toyota, Mercedes, BMW czy Renault. On także nałożył na F1 niewyobrażalny wprost haracz i nikt nie ma mu tego za złe. Bo Ecclestone potrafi się dzielić z innymi. Nie tylko sam został miliarderem, ale podobny status pomógł zdobyć co najmniej kilkunastu partnerom.
Na ostatniej liście najbogatszych Brytyjczyków "The Sunday Times" Ecclestone, z majątkiem szacowanym na 2,4 mld funtów (prawie 17 mld zł), znalazł się na trzecim miejscu. Wyprzedzili go sir Gerald Cavendish Grosvenor, książę Westminster (nieruchomości - 4,9 mld funtów), oraz Hans Rausing (opakowania - 4,8 mld funtów). Na liście najszybciej rosnących fortun Ecclestone znalazł się na drugim miejscu - szybciej rosną tylko majątki największych firm handlu detalicznego. Majątek Ecclestone'a jest prawie czterokrotnie większy niż najbogatszego Beatlesa Paula McCartneya. Dla porównania: sławny futbolista David Beckham z żoną Victorią Adams zajmują na liście "The Sunday Times" miejsce pod koniec siódmej setki.
Kupowanie przeciwników
73-letni Ecclestone ze zwyczajnych wyścigów samochodowych uczynił globalny przemysł. Przed nim poszczególni inwestorzy budowali tory i organizowali zawody w oparciu o samodzielny budżet. On połączył siły właścicieli torów, firm samochodowych, reklamodawców, mediów i kierowców. Największe zyski czerpie ze sprzedaży praw do transmisji telewizyjnych. F1 jest trzecią po igrzyskach olimpijskich i piłkarskich mistrzostwach świata najchętniej oglądaną imprezą na świecie.
Kiedy światkiem F1 wstrząsa skandal i ktoś namawia Berniego do odejścia, ten zwykle mówi: - Nie liczcie na to, że wyznaczę swego następcę. Sami go znajdziecie, gdy mnie zabraknie. Mógłbym odejść w wypadku, gdyby Formuła 1 przestała się rozwijać, a to jest właściwie niemożliwe.
Ecclestone ma sprawdzony sposób postępowania z oponentami - przekupuje ich. Gdy rok temu wielkie teamy, takie jak Ford, BMW czy Renault zagroziły odejściem z F1, Bernie przyznał im wyższe udziały z praw telewizyjnych, a także - w ograniczonym zakresie - prawo wetowania swoich decyzji.
W sezonie 2004 (od marca do października) odbędzie się 18 mistrzowskich wyścigów.
Po raz pierwszy w Chinach (w Szanghaju) i Bahrajnie.
Ecclestone chce jeszcze tylko zdobyć USA, gdzie odbywają się wyścigi w konkurencyjnej formule IndyCar. Gdyby wyścigi F1 udało się zorganizować na torze w Indianapolis, zawody mogłoby śledzić na żywo ponad 350 tys. widzów! Do cyrku Berniego włączone zostaną także kolejne państwa Azji: Korea, Indie oraz Turcja. Ta strategia jest zrozumiała, jeśli zważyć, że F1 to nie tylko testowanie nowych technologii, ale też gigantyczny słup ogłoszeniowy. Na owym słupie reklamuje się produkty, których promocję w wielu krajach ograniczają zakazy - wyroby tytoniowe i alkohol.
Wielka wymiana
Ecclestone'owi nie przeszkadza, iż od kilku lat wyścigi F1 zdominowali Michael Schumacher i Ferrari. Na pytanie, czy seryjne i przewidywalne sukcesy Schumachera nie kłócą się z głównym atutem sportu, czyli nieprzewidywalnością, Bernie odpowiada: "Skądże! To znakomicie mieć supergwiazdę w każdym sporcie". Ecclestone krytykuje Schumiego i Ferrari jedynie za to, że partner z tej samej stajni (Brazylijczyk Rubens Barrichello) nie ma prawa go wyprzedzić. Może dlatego zaczął ostatnio lansować młodego Fina Kimi Raikkonena. W poparciu dla Fina Bernie ma też interes: w krajach, w których reklama papierosów jest zakazana, Raikkonen reklamuje je nie napisem "West", lecz stylizowanym na tę markę słowem "Kimi".
Ecclestone, który uważa siebie za nieusuwalnego, jest zwolennikiem sukcesywnego wymieniania starych gwiazd na nowe. Obok Raikkonena lansuje więc obecnie Hiszpana Fernando Alonso. Chciałby też, by od czasu do czasu z Michaelem Schumacherem wygrywał jego młodszy brat Ralf. Ecclestone namawia stajnie uczestniczące w F1, żeby w przyszłym roku pojawiło się co najmniej dziesięciu nowych kierowców. W tym gronie mógłby się znaleźć Polak Robert Kubica, startujący w Formule 3000, będącej zapleczem F1. Decydujący głos mają w tej sprawie nie poszczególne stajnie, lecz Ecclestone.
Dramat na torze
Król F1 zaczynał podobnie jak Robert Kubica - startował w wyścigach niższej formuły. Kiedy się zorientował, że nie zrobi kariery, został menedżerem dwóch nieźle rokujących kierowców: Stuarta Lewisa-Evansa i Jochena Rindta. Po tragicznej śmierci Rindta w 1970 r. (wcześniej zabił się Lewis-Evans), Ecclestone wykupił team Brabhama i założył, opierając się na brytyjskich stajniach wyścigowych, Stowarzyszenie Konstruktorów F1 (FOCA). Zespoły płaciły mu za organizowanie wyścigów i negocjowanie stawek z właścicielami torów. W ówczesnej F1 każdy działał na własną rękę: stajnie nie brały udziału we wszystkich zawodach, nawet tych największych. Ecclestone postanowił to zmienić.
Wykorzystał to, że wyścigi miały często dramatyczny przebieg: w wypadkach na torze ginęli nawet najwięksi mistrzowie (ostatnio trzykrotny mistrz świata Brazylijczyk Ayrton Senna - w 1998 r.). Transmisje stały się więc poszukiwanym telewizyjnym towarem. Prawa telewizyjne należały do działającej w Paryżu Międzynarodowej Federacji Automobilowej (FIA). Ecclestone stracił trzy lata (1978-1981) na ich przejęcie. Nie przyszło mu to łatwo, bo część stajni popierała FIA, grożąc bojkotem wyścigów.
Ecclestone zaczął od wprowadzenia do cyklu F1 wyścigu w Południowej Afryce. I to on, a nie FIA, miał prawa do transmisji tych zawodów. Federacja przystąpiła do negocjacji, obawiając się, że Brytyjczyk będzie działał metodą odcinania kolejnych plasterków. W efekcie doszło do podpisania "Concorde Agreement": Ecclestone uznał priorytet federacji, ale dostał wyłączność na negocjowanie kontraktów telewizyjnych, organizowanie wyścigów i ustalanie premii. Został też wiceprezesem FIA. Federacji przekazywał 30 proc. z tego, co utargował ze stacjami telewizyjnymi, resztą dzielił się (i dzieli do dziś) ze stajniami i kierowcami. Efektem polityki Berniego jest to, że właściciele stajni to już w większości miliarderzy.
Naomi Campbell kontra Michael Schumacher
Ecclestone mieszka w szwajcarskim kurorcie Gstaad, a biuro ma w Londynie, tuż obok Hyde Parku. Jest bystry, inteligentny, obdarzony doskonałą pamięcią. Sponsoruje, nie zawsze legalnie, partie - zazwyczaj te będące przy władzy. Jest mistrzem negocjacji - do porozumienia dochodzi przed upływem pół godziny. Chyba że nie widzi w jakimś przedsięwzięciu dobrego dla siebie interesu. Gdy Sylvester Stallone chciał kręcić film o kierowcach Formuły 1, Ecclestone uznał, że gwiazdor Hollywood nie gwarantuje dobrego produktu, więc zarzucił mu, iż będzie robił zamieszanie na torach. W rzeczywistości chodziło o to, by Stallone nie przyćmił swoją sławą gwiazd F1.
Nowym pomysłem Ecclestone'a, który może podnieść oglądalność zawodów Formuły 1, jest wprowadzenie kobiety do elitarnej grupy kierowców. - Będzie jeździć jak Michael Schumacher, wyglądać jak Naomi Campbell, a najlepiej, by była Murzynką wyznającą islam i mówiącą dobrze po hiszpańsku - żartuje Ecclestone.
Na ostatniej liście najbogatszych Brytyjczyków "The Sunday Times" Ecclestone, z majątkiem szacowanym na 2,4 mld funtów (prawie 17 mld zł), znalazł się na trzecim miejscu. Wyprzedzili go sir Gerald Cavendish Grosvenor, książę Westminster (nieruchomości - 4,9 mld funtów), oraz Hans Rausing (opakowania - 4,8 mld funtów). Na liście najszybciej rosnących fortun Ecclestone znalazł się na drugim miejscu - szybciej rosną tylko majątki największych firm handlu detalicznego. Majątek Ecclestone'a jest prawie czterokrotnie większy niż najbogatszego Beatlesa Paula McCartneya. Dla porównania: sławny futbolista David Beckham z żoną Victorią Adams zajmują na liście "The Sunday Times" miejsce pod koniec siódmej setki.
Kupowanie przeciwników
73-letni Ecclestone ze zwyczajnych wyścigów samochodowych uczynił globalny przemysł. Przed nim poszczególni inwestorzy budowali tory i organizowali zawody w oparciu o samodzielny budżet. On połączył siły właścicieli torów, firm samochodowych, reklamodawców, mediów i kierowców. Największe zyski czerpie ze sprzedaży praw do transmisji telewizyjnych. F1 jest trzecią po igrzyskach olimpijskich i piłkarskich mistrzostwach świata najchętniej oglądaną imprezą na świecie.
Kiedy światkiem F1 wstrząsa skandal i ktoś namawia Berniego do odejścia, ten zwykle mówi: - Nie liczcie na to, że wyznaczę swego następcę. Sami go znajdziecie, gdy mnie zabraknie. Mógłbym odejść w wypadku, gdyby Formuła 1 przestała się rozwijać, a to jest właściwie niemożliwe.
Ecclestone ma sprawdzony sposób postępowania z oponentami - przekupuje ich. Gdy rok temu wielkie teamy, takie jak Ford, BMW czy Renault zagroziły odejściem z F1, Bernie przyznał im wyższe udziały z praw telewizyjnych, a także - w ograniczonym zakresie - prawo wetowania swoich decyzji.
W sezonie 2004 (od marca do października) odbędzie się 18 mistrzowskich wyścigów.
Po raz pierwszy w Chinach (w Szanghaju) i Bahrajnie.
Ecclestone chce jeszcze tylko zdobyć USA, gdzie odbywają się wyścigi w konkurencyjnej formule IndyCar. Gdyby wyścigi F1 udało się zorganizować na torze w Indianapolis, zawody mogłoby śledzić na żywo ponad 350 tys. widzów! Do cyrku Berniego włączone zostaną także kolejne państwa Azji: Korea, Indie oraz Turcja. Ta strategia jest zrozumiała, jeśli zważyć, że F1 to nie tylko testowanie nowych technologii, ale też gigantyczny słup ogłoszeniowy. Na owym słupie reklamuje się produkty, których promocję w wielu krajach ograniczają zakazy - wyroby tytoniowe i alkohol.
Wielka wymiana
Ecclestone'owi nie przeszkadza, iż od kilku lat wyścigi F1 zdominowali Michael Schumacher i Ferrari. Na pytanie, czy seryjne i przewidywalne sukcesy Schumachera nie kłócą się z głównym atutem sportu, czyli nieprzewidywalnością, Bernie odpowiada: "Skądże! To znakomicie mieć supergwiazdę w każdym sporcie". Ecclestone krytykuje Schumiego i Ferrari jedynie za to, że partner z tej samej stajni (Brazylijczyk Rubens Barrichello) nie ma prawa go wyprzedzić. Może dlatego zaczął ostatnio lansować młodego Fina Kimi Raikkonena. W poparciu dla Fina Bernie ma też interes: w krajach, w których reklama papierosów jest zakazana, Raikkonen reklamuje je nie napisem "West", lecz stylizowanym na tę markę słowem "Kimi".
Ecclestone, który uważa siebie za nieusuwalnego, jest zwolennikiem sukcesywnego wymieniania starych gwiazd na nowe. Obok Raikkonena lansuje więc obecnie Hiszpana Fernando Alonso. Chciałby też, by od czasu do czasu z Michaelem Schumacherem wygrywał jego młodszy brat Ralf. Ecclestone namawia stajnie uczestniczące w F1, żeby w przyszłym roku pojawiło się co najmniej dziesięciu nowych kierowców. W tym gronie mógłby się znaleźć Polak Robert Kubica, startujący w Formule 3000, będącej zapleczem F1. Decydujący głos mają w tej sprawie nie poszczególne stajnie, lecz Ecclestone.
Dramat na torze
Król F1 zaczynał podobnie jak Robert Kubica - startował w wyścigach niższej formuły. Kiedy się zorientował, że nie zrobi kariery, został menedżerem dwóch nieźle rokujących kierowców: Stuarta Lewisa-Evansa i Jochena Rindta. Po tragicznej śmierci Rindta w 1970 r. (wcześniej zabił się Lewis-Evans), Ecclestone wykupił team Brabhama i założył, opierając się na brytyjskich stajniach wyścigowych, Stowarzyszenie Konstruktorów F1 (FOCA). Zespoły płaciły mu za organizowanie wyścigów i negocjowanie stawek z właścicielami torów. W ówczesnej F1 każdy działał na własną rękę: stajnie nie brały udziału we wszystkich zawodach, nawet tych największych. Ecclestone postanowił to zmienić.
Wykorzystał to, że wyścigi miały często dramatyczny przebieg: w wypadkach na torze ginęli nawet najwięksi mistrzowie (ostatnio trzykrotny mistrz świata Brazylijczyk Ayrton Senna - w 1998 r.). Transmisje stały się więc poszukiwanym telewizyjnym towarem. Prawa telewizyjne należały do działającej w Paryżu Międzynarodowej Federacji Automobilowej (FIA). Ecclestone stracił trzy lata (1978-1981) na ich przejęcie. Nie przyszło mu to łatwo, bo część stajni popierała FIA, grożąc bojkotem wyścigów.
Ecclestone zaczął od wprowadzenia do cyklu F1 wyścigu w Południowej Afryce. I to on, a nie FIA, miał prawa do transmisji tych zawodów. Federacja przystąpiła do negocjacji, obawiając się, że Brytyjczyk będzie działał metodą odcinania kolejnych plasterków. W efekcie doszło do podpisania "Concorde Agreement": Ecclestone uznał priorytet federacji, ale dostał wyłączność na negocjowanie kontraktów telewizyjnych, organizowanie wyścigów i ustalanie premii. Został też wiceprezesem FIA. Federacji przekazywał 30 proc. z tego, co utargował ze stacjami telewizyjnymi, resztą dzielił się (i dzieli do dziś) ze stajniami i kierowcami. Efektem polityki Berniego jest to, że właściciele stajni to już w większości miliarderzy.
Naomi Campbell kontra Michael Schumacher
Ecclestone mieszka w szwajcarskim kurorcie Gstaad, a biuro ma w Londynie, tuż obok Hyde Parku. Jest bystry, inteligentny, obdarzony doskonałą pamięcią. Sponsoruje, nie zawsze legalnie, partie - zazwyczaj te będące przy władzy. Jest mistrzem negocjacji - do porozumienia dochodzi przed upływem pół godziny. Chyba że nie widzi w jakimś przedsięwzięciu dobrego dla siebie interesu. Gdy Sylvester Stallone chciał kręcić film o kierowcach Formuły 1, Ecclestone uznał, że gwiazdor Hollywood nie gwarantuje dobrego produktu, więc zarzucił mu, iż będzie robił zamieszanie na torach. W rzeczywistości chodziło o to, by Stallone nie przyćmił swoją sławą gwiazd F1.
Nowym pomysłem Ecclestone'a, który może podnieść oglądalność zawodów Formuły 1, jest wprowadzenie kobiety do elitarnej grupy kierowców. - Będzie jeździć jak Michael Schumacher, wyglądać jak Naomi Campbell, a najlepiej, by była Murzynką wyznającą islam i mówiącą dobrze po hiszpańsku - żartuje Ecclestone.
Więcej możesz przeczytać w 14/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.