Bush mógł zapobiec atakowi na World Trade Center - oskarża Car Antyterroryzmu.
Wsiadając do metra w Waszyngtonie, słyszy się monotonną zapowiedź: "Następna stacja Federal Center - proszę się odsunąć od drzwi". Kilka dni po ataku terrorystów w Madrycie 11 marca konduktor dodawał: "Proszę zwrócić uwagę na pozostawione pakunki lub bagaże". W mediach na nowo rozgorzała dyskusja na temat bezpieczeństwa amerykańskich kolei i transportu publicznego oraz tego, jakie środki budżetowe należałoby przeznaczyć na ich ochronę.
Amerykanom zarzuca się krótką pamięć polityczną. Sondaże wykazują, że kwestie terroryzmu i bezpieczeństwa narodowego przestały być dla nich priorytetem w roku wyborów prezydenckich. Po ataku w Madrycie odżyły jednak najgorsze obawy. Nic więc dziwnego, że gdy ukazała się książka Richarda Clarke'a, który oskarża Biały Dom o to, że w 2001 r. przez osiem miesięcy ignorował sygnały wywiadu dotyczące możliwego ataku terrorystycznego, w Waszyngtonie zawrzało. W końcu oskarżenie sformułował specjalista, którego prasa nazywa Carem Antyterroryzmu i który w najważniejszych chwilach był w samym centrum wydarzeń.
Oskarżyciel Richard Clarke
Po uderzeniu samolotów w wieże WTC personel Białego Domu w pośpiechu ewakuowano do podziemnych schronów. Kolejny porwany samolot leciał w kierunku Waszyngtonu. Wiceprezydent Dick Cheney oraz Condoleezza Rice zeszli do bunkrów, a w zachodnim skrzydle Białego Domu, w tzw. pokoju kryzysowym, został Richard Clarke z grupą ekspertów, by ocenić sytuację i stworzyć plan jej opanowania. Jako doradca prezydentów Clintona i Busha Jr. od lat ostrzegał - z niepokojem, który brano za obsesję - przed zagrożeniem atakami terrorystycznymi. Jesienią 2000 r., po serii bezzałogowych lotów rekonesansowych nad Afganistanem, podkreślał konieczność natychmiastowego schwytania Osamy bin Ladena.
Teraz, kilka miesięcy po odejściu z rządowego stanowiska, Clarke w książce "Przeciw wszystkim wrogom" ("Against All Enemies") oskarżył administrację o poważne zaniedbania. Jego zdaniem, zignorowanie sygnałów o zagrożeniu atakiem terrorystów wpłynęło na skalę tragedii 11 września. Prasa określiła wystąpienie Clarke'a mianem "buntu profesjonalisty". Dotychczas na temat terroryzmu wypowiadali się wszyscy, często tzw. eksperci kanapowi, a nawet gwiazdy rocka. Teraz głos zabrał ktoś, kto był w centrum dowodzenia.
Akt oskarżenia
W lipcu i sierpniu 2001 r. w dziennych raportach na temat bezpieczeństwa CIA kilkakrotnie ostrzegała gabinet prezydenta Busha o zagrożeniu atakiem terrorystów na "cele amerykańskie"; wśród notatek przedstawionych administracji było nawet ostrzeżenie przed porwaniem samolotów, które mogłyby zostać wykorzystane jako narzędzie ataku. Specjalna komisja Harta i Rudmana przedłożyła raporty, według których Al-Kaida działała w USA. Administracja Clintona zidentyfikowała Bazę jako poważne zagrożenie już w 1995 r. Pierwszą propozycję ujęcia Osamy otrzymała tajnymi kanałami dyplomatycznymi z Sudanu w 1996 r.
Czy zatem dramatu z 11 września 2001 r. można było uniknąć? Mimo wszystkich ustaleń komisji śledczej ds. ataków z 2001 r. odpowiedź na to pytanie pozostanie w sferze spekulacji. Czy Richard Clarke przedstawia postawę aktualnej administracji tendencyjnie, by w roku wyborów zdyskredytować Busha, który prowadzi kampanię jako właściwy "prezydent na czas wojny"? To już inne pytanie.
- Oskarżenia pod adresem Busha źle wpłynęły na wizerunek prezydenta - mówi "Wprost" George Shelton, specjalista ds. mediów. - Ta tendencja utrzyma się jednak najwyżej przez tydzień lub dwa. W listopadzie Amerykanie zagłosują niezależnie od tego, jakie są ustalenia komisji. Tego rodzaju zarzuty byłyby groźne, gdyby republikanie zostali zaatakowani dwa tygodnie przed wyborami, bo wyborcy amerykańscy mają krótką pamięć. Jest więc jasne, że gdyby rewelacje Clarke'a były manewrem politycznym, zostałyby ujawnione znacznie później.
Ważne jest jednak to, że po publikacji książki śledztwo komisji nabrało impetu i wciągnęło kluczowe postacie gabinetów Clintona oraz Busha. Wróciła debata o tym, co zawiodło w mechanizmach obronnych. Okazuje się, że ograniczenia nałożone na CIA i FBI w ostatnich dekadach były tak wielkie, że de facto paraliżowały pracę wywiadu. W tej sytuacji "nawet garstka wioskowych idiotów mogła przeprowadzić atak na WTC" - jak napisał w swej najnowszej książce na temat terroryzmu Walter Laqueur.
Obrona prezydenta
- Oskarżanie obecnej administracji o zignorowanie sygnałów ostrzegawczych to broń obosieczna, która uderzyłaby również w demokratów. Jeżeli administracja Clintona dysponowała dużą wiedzą na temat poczynań Al-Kaidy, to dlaczego pozostała bezczynna? - powiedział "Wprost" Walter Laqueur.
Informacje, które ujawnia Clarke, mogłyby doprowadzić do przedwyborczego sparingu między demokratami i republikanami, a przesłuchania niezależnej, dwupartyjnej komisji ds. ataków terrorystycznych z 2001 r. mogłyby dostarczyć niezliczonych okazji do wzajemnych zarzutów. Na tym ringu nie dochodzi jednak do zwarcia. Argumenty, jakie podczas przesłuchań przytaczają Madeleine Albright, sekretarz stanu w administracji Billa Clintona, i Colin Powell, obecny sekretarz stanu, brzmią podobnie: aby móc sięgnąć po radykalne środki przeciw Al-Kaidzie, takie jak próby wyeliminowania bin Ladena czy operacja militarna w Afganistanie, trzeba było publicznego przyzwolenia, które było konsekwencją wydarzeń 11 września. Jakie militarne działania prewencyjne mogły podjąć administracje Clintona i Busha? Kiedy w 1998 r. Amerykanie zbombardowali w Sudanie fabrykę, która mogła dostarczać Al-Kaidzie broń chemiczną, administracja spotkała się z ostrą krytyką ze strony opinii publicznej.
"Nie otrzymalibyśmy żadnego dyplomatycznego przyzwolenia [na operacje militarne]" - oświadczyła przed komisją Albright. W kontekście międzynarodowych konfliktów wokół wojny w Iraku nie sposób nie przyznać jej racji. Wprawdzie prezydent Clinton już w 1998 r. podjął próbę "przejęcia inicjatywy", jak zeznał przed komisją Samuel Berger, doradca Clintona ds. bezpieczeństwa narodowego: "Nie można mieć wątpliwości co do intencji prezydenta, który w sierpniu 1998 r. zlecił odpalenie w kierunku bin Ladena 60 rakiet typu Tomahawk. Zapewniam, że nie miały dostarczyć nakazu aresztowania. Miały zabić bin Ladena". Zarówno Donald Rumsfeld, sekretarz obrony w administracji Busha, jak i George Tenet, szef CIA, podkreślają, że nawet schwytanie czy zabicie bin Ladena nie zapobiegłoby atakom w USA - siatka już działała. Zeznania i opinie przedstawicieli obu administracji brzmią zgodnie.
Totalna wojna z terroryzmem
Informacje, które ujawnił Clarke, i postępowanie komisji są niezmiernie ważne z innych względów niż rozliczenie tej i poprzedniej administracji. W centrum politycznej debaty znajduje się kwestia najważniejsza nie tylko dla bezpieczeństwa USA, ale też reszty świata. Ustalenia komisji mogą potwierdzić to, co stało się oczywiste po 11 września: Amerykę zawiódł wywiad. Jego nieefektywność nie mogła być zaskoczeniem, skoro skrupuły polityków ograniczały możliwości korzystania z tzw. human intelligence, czyli wiedzy pochodzącej od zwerbowanych współpracowników.
Debata, którą wywołuje śledztwo, przypomina, że operacje militarne bywają nie do uniknięcia, jeżeli ma się do czynienia z wrogiem, który deklaruje, że jego celem jest zniszczenie Zachodu.
Marta Fita-Czuchnowska
Amerykanom zarzuca się krótką pamięć polityczną. Sondaże wykazują, że kwestie terroryzmu i bezpieczeństwa narodowego przestały być dla nich priorytetem w roku wyborów prezydenckich. Po ataku w Madrycie odżyły jednak najgorsze obawy. Nic więc dziwnego, że gdy ukazała się książka Richarda Clarke'a, który oskarża Biały Dom o to, że w 2001 r. przez osiem miesięcy ignorował sygnały wywiadu dotyczące możliwego ataku terrorystycznego, w Waszyngtonie zawrzało. W końcu oskarżenie sformułował specjalista, którego prasa nazywa Carem Antyterroryzmu i który w najważniejszych chwilach był w samym centrum wydarzeń.
Oskarżyciel Richard Clarke
Po uderzeniu samolotów w wieże WTC personel Białego Domu w pośpiechu ewakuowano do podziemnych schronów. Kolejny porwany samolot leciał w kierunku Waszyngtonu. Wiceprezydent Dick Cheney oraz Condoleezza Rice zeszli do bunkrów, a w zachodnim skrzydle Białego Domu, w tzw. pokoju kryzysowym, został Richard Clarke z grupą ekspertów, by ocenić sytuację i stworzyć plan jej opanowania. Jako doradca prezydentów Clintona i Busha Jr. od lat ostrzegał - z niepokojem, który brano za obsesję - przed zagrożeniem atakami terrorystycznymi. Jesienią 2000 r., po serii bezzałogowych lotów rekonesansowych nad Afganistanem, podkreślał konieczność natychmiastowego schwytania Osamy bin Ladena.
Teraz, kilka miesięcy po odejściu z rządowego stanowiska, Clarke w książce "Przeciw wszystkim wrogom" ("Against All Enemies") oskarżył administrację o poważne zaniedbania. Jego zdaniem, zignorowanie sygnałów o zagrożeniu atakiem terrorystów wpłynęło na skalę tragedii 11 września. Prasa określiła wystąpienie Clarke'a mianem "buntu profesjonalisty". Dotychczas na temat terroryzmu wypowiadali się wszyscy, często tzw. eksperci kanapowi, a nawet gwiazdy rocka. Teraz głos zabrał ktoś, kto był w centrum dowodzenia.
Akt oskarżenia
W lipcu i sierpniu 2001 r. w dziennych raportach na temat bezpieczeństwa CIA kilkakrotnie ostrzegała gabinet prezydenta Busha o zagrożeniu atakiem terrorystów na "cele amerykańskie"; wśród notatek przedstawionych administracji było nawet ostrzeżenie przed porwaniem samolotów, które mogłyby zostać wykorzystane jako narzędzie ataku. Specjalna komisja Harta i Rudmana przedłożyła raporty, według których Al-Kaida działała w USA. Administracja Clintona zidentyfikowała Bazę jako poważne zagrożenie już w 1995 r. Pierwszą propozycję ujęcia Osamy otrzymała tajnymi kanałami dyplomatycznymi z Sudanu w 1996 r.
Czy zatem dramatu z 11 września 2001 r. można było uniknąć? Mimo wszystkich ustaleń komisji śledczej ds. ataków z 2001 r. odpowiedź na to pytanie pozostanie w sferze spekulacji. Czy Richard Clarke przedstawia postawę aktualnej administracji tendencyjnie, by w roku wyborów zdyskredytować Busha, który prowadzi kampanię jako właściwy "prezydent na czas wojny"? To już inne pytanie.
- Oskarżenia pod adresem Busha źle wpłynęły na wizerunek prezydenta - mówi "Wprost" George Shelton, specjalista ds. mediów. - Ta tendencja utrzyma się jednak najwyżej przez tydzień lub dwa. W listopadzie Amerykanie zagłosują niezależnie od tego, jakie są ustalenia komisji. Tego rodzaju zarzuty byłyby groźne, gdyby republikanie zostali zaatakowani dwa tygodnie przed wyborami, bo wyborcy amerykańscy mają krótką pamięć. Jest więc jasne, że gdyby rewelacje Clarke'a były manewrem politycznym, zostałyby ujawnione znacznie później.
Ważne jest jednak to, że po publikacji książki śledztwo komisji nabrało impetu i wciągnęło kluczowe postacie gabinetów Clintona oraz Busha. Wróciła debata o tym, co zawiodło w mechanizmach obronnych. Okazuje się, że ograniczenia nałożone na CIA i FBI w ostatnich dekadach były tak wielkie, że de facto paraliżowały pracę wywiadu. W tej sytuacji "nawet garstka wioskowych idiotów mogła przeprowadzić atak na WTC" - jak napisał w swej najnowszej książce na temat terroryzmu Walter Laqueur.
Obrona prezydenta
- Oskarżanie obecnej administracji o zignorowanie sygnałów ostrzegawczych to broń obosieczna, która uderzyłaby również w demokratów. Jeżeli administracja Clintona dysponowała dużą wiedzą na temat poczynań Al-Kaidy, to dlaczego pozostała bezczynna? - powiedział "Wprost" Walter Laqueur.
Informacje, które ujawnia Clarke, mogłyby doprowadzić do przedwyborczego sparingu między demokratami i republikanami, a przesłuchania niezależnej, dwupartyjnej komisji ds. ataków terrorystycznych z 2001 r. mogłyby dostarczyć niezliczonych okazji do wzajemnych zarzutów. Na tym ringu nie dochodzi jednak do zwarcia. Argumenty, jakie podczas przesłuchań przytaczają Madeleine Albright, sekretarz stanu w administracji Billa Clintona, i Colin Powell, obecny sekretarz stanu, brzmią podobnie: aby móc sięgnąć po radykalne środki przeciw Al-Kaidzie, takie jak próby wyeliminowania bin Ladena czy operacja militarna w Afganistanie, trzeba było publicznego przyzwolenia, które było konsekwencją wydarzeń 11 września. Jakie militarne działania prewencyjne mogły podjąć administracje Clintona i Busha? Kiedy w 1998 r. Amerykanie zbombardowali w Sudanie fabrykę, która mogła dostarczać Al-Kaidzie broń chemiczną, administracja spotkała się z ostrą krytyką ze strony opinii publicznej.
"Nie otrzymalibyśmy żadnego dyplomatycznego przyzwolenia [na operacje militarne]" - oświadczyła przed komisją Albright. W kontekście międzynarodowych konfliktów wokół wojny w Iraku nie sposób nie przyznać jej racji. Wprawdzie prezydent Clinton już w 1998 r. podjął próbę "przejęcia inicjatywy", jak zeznał przed komisją Samuel Berger, doradca Clintona ds. bezpieczeństwa narodowego: "Nie można mieć wątpliwości co do intencji prezydenta, który w sierpniu 1998 r. zlecił odpalenie w kierunku bin Ladena 60 rakiet typu Tomahawk. Zapewniam, że nie miały dostarczyć nakazu aresztowania. Miały zabić bin Ladena". Zarówno Donald Rumsfeld, sekretarz obrony w administracji Busha, jak i George Tenet, szef CIA, podkreślają, że nawet schwytanie czy zabicie bin Ladena nie zapobiegłoby atakom w USA - siatka już działała. Zeznania i opinie przedstawicieli obu administracji brzmią zgodnie.
Totalna wojna z terroryzmem
Informacje, które ujawnił Clarke, i postępowanie komisji są niezmiernie ważne z innych względów niż rozliczenie tej i poprzedniej administracji. W centrum politycznej debaty znajduje się kwestia najważniejsza nie tylko dla bezpieczeństwa USA, ale też reszty świata. Ustalenia komisji mogą potwierdzić to, co stało się oczywiste po 11 września: Amerykę zawiódł wywiad. Jego nieefektywność nie mogła być zaskoczeniem, skoro skrupuły polityków ograniczały możliwości korzystania z tzw. human intelligence, czyli wiedzy pochodzącej od zwerbowanych współpracowników.
Debata, którą wywołuje śledztwo, przypomina, że operacje militarne bywają nie do uniknięcia, jeżeli ma się do czynienia z wrogiem, który deklaruje, że jego celem jest zniszczenie Zachodu.
Marta Fita-Czuchnowska
Komisja 11 września |
---|
Dlaczego administracje Clintona i Busha nie potrafiły sobie poradzić z rosnącym zagrożeniem terroryzmem? Na to pytanie ma odpowiedzieć raport specjalnej komisji ds. ataków na USA, zwanej komisją 11 września. Oto główne zarzuty komisji:
|
Donald Rumsfeld sekretarz obrony w administracji Busha Wyobraźmy sobie, że jesteśmy przed 11 września. Prezydent USA, przyjrzawszy się raportom wywiadu powstałym dzięki informacjom, którymi wtedy dysponowaliśmy, staje przed Kongresem i całym światem, i mówi: musimy zaatakować Afganistan, obalić talibów, zniszczyć terrorystyczną sieć Al-Kaidy. Ile krajów przyłączyłoby się do nas? Kilka? Ktokolwiek? Mało prawdopodobne. | William Cohen sekretarz obrony w administracji Clintona Sądzę, że nie udało nam się w pełni pojąć nadchodzącej burzy. Nawet teraz, po 11 września, nasze społeczeństwo jest dalekie od zrozumienia, jak poważne jest zagrożenie, któremu musimy stawić czoło. Obawiam się, że nie jest skłonne zaakceptować tego, co będziemy musieli zrobić, by mu zapobiec. |
Więcej możesz przeczytać w 14/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.