Radykalni mułłowie przejmują władzę nad Afrykanami
Nairobi, stolica Kenii, oficjalnie liczy 5 mln mieszkańców. Centrum miasta jest w miarę czyste, w miarę zadbane i w godzinach szczytu zakorkowane, ale piętnaście minut drogi samochodem - nieważne, w którym kierunku - zaczynają się slumsy. Mieszka tam, według ostrożnych szacunków ONZ, około 3 mln ludzi. Niektórzy mówią jednak, że może tam wegetować nawet 7 mln Kenijczyków.
Beznadzieja, nędza i ocean ludzkiej rozpaczy w tym największym slumsie Afryki nie dadzą się porównać z niczym, co można spotkać w najbiedniejszych zakątkach Europy. Wieloosobowe rodziny żyją w lepiankach lub w blaszanych budach o powierzchni 10-15 m2. Bez dostępu do bieżącej wody, bez kanalizacji, najczęściej bez prądu. I bez nadziei na przyszłość, bo - jak mówił mi Ng'ang'a Karnaja, który mieszkał w Kiberze, największym slumsie Nairobi - "nawet jeśli uda ci się stąd wydostać, slums i tak zostanie w tobie i zawsze będziesz tu wracać". Gruźlica zbiera tu takie samo żniwo jak AIDS, którym zarażona jest co najmniej połowa dorosłych. Dzieci najczęściej umierają na infekcje, które na Zachodzie kończą się najwyżej tygodniowym zwolnieniem z lekcji. O szkołach też nie ma mowy, bo choć edukacja jest obowiązkowa, a od niedawna bezpłatna, niewielu stać na wyprawkę dla dziecka.
Dobrobyt pod minaretem
Jedynym budynkiem, który wyróżnia się na tle ciągnących się kilometrami szarych zabudowań Kibery, jest niedawno wybudowany biało-zielony meczet. - Ludzie dostają tam jedzenie, odzież, wyprawki dla dzieci. Jest tylko jeden warunek: muszą przejść na islam - opowiada Ng'ang'a. Meczetów, mniejszych i mniej rzucających się w oczy, jest w Kiberze kilkadziesiąt. - Właściwie nie ma tu organizacji humanitarnych z Zachodu, a w meczetach ludzie dostają nie tylko pomoc, ale też nadzieję - jeśli nie dla siebie, to przynajmniej dla swoich dzieci - na wykształcenie, na to, że może im uda się wydostać ze slumsów.
Władze w Nairobi podają, że wyznawcy islamu stanowią 30-35 proc. Kenijczyków, choć jeszcze w 2002 r. informator "The World Factbook" podawał, że muzułmanów jest tu do 10 proc. W Kenii zmienia się nie tylko liczba wyznawców islamu, ale też to, co wyznają. Od roku 700, gdy do wybrzeży Kenii dotarli pierwsi Arabowie, zawsze wyznawano tam umiarkowaną odmianę islamu. Eksperci ostrzegali jednak od początku lat 90., że może dojść do radykalizacji nastrojów i będzie to skutek pogłębiających się problemów. Islamscy fundamentaliści coraz silniej dążą do wprowadzenia szarijatu, niezwykle surowego prawa islamskiego. Pod koniec 2003 r. Ali Shee, przewodniczący tamtejszej Rady Imamów i Kaznodziejów, zagroził, że jeśli to żądanie nie zostanie spełnione, muzułmanie rozpoczną powstanie w nie kontrolowanych przez władze centralne prowincjach na północy i na południowym wschodzie kraju. Mohammed Madi zajmujący się krzewieniem wiary w Kenii, mówił ubiegłej jesieni magazynowi "Time": "Dostajemy fundusze z Jemenu i Arabii Saudyjskiej. Powinny być wydawane na lekarstwa, ale w praktyce są nam przekazywane, by wspierać naszą pracę, i na zakup broni".
Rządy w kieszeni terrorystów
Rząd w Nairobi wydaje się bezradny wobec radykalizacji islamu, ale także wobec terroryzmu. Z tym ostatnim chciał walczyć, wprowadzając ustawę antyterrorystyczną, która - w opinii Stowarzyszenia Prawników Kenijskich - była "prawnym kuriozum". Parlament po demonstracjach, które jesienią przetoczyły się przez Nairobi, odmówił zatwierdzenia przepisów, argumentując, że "groziłyby nadszarpnięciem struktury narodowej i mogłyby stworzyć urodzajny grunt dla międzyreligijnych animozji i oskarżeń".
Tymczasem - jak twierdzą w swej książce "The Age of Sacred Terror" Daniel Benjamin i Steven Simon - siatka bin Ladena bez ograniczeń działa na kenijskim wybrzeżu. Autorzy już na początku lat 90. skontaktowali się z "uśpionymi" agentami w Mombasie. Zakonspirowanych komórek użyto 7 sierpnia 1998 r. - w wybuchu bomby pod ambasadą USA zginęło 219 ludzi. W listopadzie 2002 r. w zamachu na hotel Paradise w Mombasie zostało zabitych 18 osób. Ten ostatni atak nie był jednak obliczony na zabijanie "niewiernych", lecz przeprowadzono go, by rozłożyć na łopatki sektor turystyczny - tam, gdzie turyści z zagranicy nie przyjeżdżają, ekstremiści mają pole do działania.
Czarne twarze Al-Kaidy
Z podobnymi problemami jak Kenia boryka Tanzania, gdzie normą stały się przeprowadzane przez fundamentalistów ataki na bary i bicie kobiet chodzących z odsłoniętymi włosami. Jak grzyby po deszczu powstają meczety fundowane przez Saudyjczyków, Pakistańczyków i wysłanników libijskiego przywódcy. W miejscach takich jak Pemba, leżąca 100 km od wybrzeży w archipelagu Zanzibar, podający się za kaznodziejów wędrują od meczetu do meczetu, głosząc, że Zachód wypowiedział wojnę islamowi. - Czasem to Arabowie, czasem pracujący dla nich mieszkańcy wyspy - mówił Associated Press Ali Abdallah Amani, przedstawiciel Pemby w zgromadzeniu Imamów Zanzibaru. - Wiemy, że ci ludzie proponują wiernym przyłączanie się do Al-Kaidy. Amani twierdzi, że starsi imamowie starają się przekonywać wiernych, by nie przyjmowali pieniędzy od cudzoziemskich "kaznodziejów", ale problem w tym, że licząca około miliona mieszkańców (90 proc. z nich to muzułmanie) Pemba jest przeraźliwie biedna. - A ludzie słuchają tych, którzy dają im jedzenie i odzież - mówi Amani.
Talibanizacja Afryki
- Po tym, jak bin Ladenowi i jego ludziom ograniczono możliwość działania w takich miejscach jak Afganistan, było oczywiste, że zaczną szukać nowych baz. I że znajdą je w Afryce - twierdzi gen. Charles Wald, zastępca szefa sił zbrojnych USA w Europie. Generał przyznał, że w Iraku schwytano terrorystów przysłanych tam z państw północnoafrykańskich.
- Wiadomo mi o tysiącu studentów szkół islamskich, którzy wynieśli się na południe Afryki - oświadczył pod koniec ubiegłego roku Mohamed Jamil, rzecznik pakistańskiej Federacji Medres. Dziś mówi o "kilku tysiącach studentów, którzy wyjechali". Wiadomo, że część z nich rekrutuje młodych mężczyzn na świętą wojnę w Iraku i Afganistanie.
Występujący dotąd jedynie na północy Sahary radykalny islam pojawia się na obu wybrzeżach Afryki. "Ekstremizm religijny w Somalii, Tanzanii czy Kenii zmienia się w terroryzm, a nieislamskie dyktatury mają coraz silniejsze powiązania z Al-Kaidą" - uważa Paul Marshall z waszyngtońskiego Freedom House's Center for Religious Freedom.
Właśnie mija dziesięć lat od rzezi plemiennej w Rwandzie. Trybunał ONZ, który miał osądzić rwandyjskie zbrodnie, właściwie nie działa - mimo iż rocznie pochłania 150 mln USD, przez osiem lat osądził zaledwie 18 osób (60 czeka na procesy, a co najmniej 300 powinno zostać oskarżonych za "rolę przywódczą"). Nikt nie sądzi liderów z dwunastu północnonigeryjskich stanów, gdzie w 2000 r. wprowadzono szarijat, co doprowadziło do walk na tle religijnym, w których zginęło 10 tys. ludzi, a 250 tys. musiało uciekać z domów. Zapowiada się, że identyczna sytuacja powtórzy się w innych krajach.
Meczety wyrastające w Kiberze, wprowadzanie szarijatu czy wizyty sunnickich misjonarzy w Tanzanii to odpowiedź na to, że Zachód zostawił Afrykę samej sobie. Za kilka lat afrykańskie państwa mogą się upodobnić do Afganistanu talibów. Tego problemu nie rozwiąże jednak operacja militarna. Afryka nie będzie stanowić zagrożenia dla reszty świata, gdy stanie się bezpieczna dla swoich mieszkańców.
Agata Jabłońska
Beznadzieja, nędza i ocean ludzkiej rozpaczy w tym największym slumsie Afryki nie dadzą się porównać z niczym, co można spotkać w najbiedniejszych zakątkach Europy. Wieloosobowe rodziny żyją w lepiankach lub w blaszanych budach o powierzchni 10-15 m2. Bez dostępu do bieżącej wody, bez kanalizacji, najczęściej bez prądu. I bez nadziei na przyszłość, bo - jak mówił mi Ng'ang'a Karnaja, który mieszkał w Kiberze, największym slumsie Nairobi - "nawet jeśli uda ci się stąd wydostać, slums i tak zostanie w tobie i zawsze będziesz tu wracać". Gruźlica zbiera tu takie samo żniwo jak AIDS, którym zarażona jest co najmniej połowa dorosłych. Dzieci najczęściej umierają na infekcje, które na Zachodzie kończą się najwyżej tygodniowym zwolnieniem z lekcji. O szkołach też nie ma mowy, bo choć edukacja jest obowiązkowa, a od niedawna bezpłatna, niewielu stać na wyprawkę dla dziecka.
Dobrobyt pod minaretem
Jedynym budynkiem, który wyróżnia się na tle ciągnących się kilometrami szarych zabudowań Kibery, jest niedawno wybudowany biało-zielony meczet. - Ludzie dostają tam jedzenie, odzież, wyprawki dla dzieci. Jest tylko jeden warunek: muszą przejść na islam - opowiada Ng'ang'a. Meczetów, mniejszych i mniej rzucających się w oczy, jest w Kiberze kilkadziesiąt. - Właściwie nie ma tu organizacji humanitarnych z Zachodu, a w meczetach ludzie dostają nie tylko pomoc, ale też nadzieję - jeśli nie dla siebie, to przynajmniej dla swoich dzieci - na wykształcenie, na to, że może im uda się wydostać ze slumsów.
Władze w Nairobi podają, że wyznawcy islamu stanowią 30-35 proc. Kenijczyków, choć jeszcze w 2002 r. informator "The World Factbook" podawał, że muzułmanów jest tu do 10 proc. W Kenii zmienia się nie tylko liczba wyznawców islamu, ale też to, co wyznają. Od roku 700, gdy do wybrzeży Kenii dotarli pierwsi Arabowie, zawsze wyznawano tam umiarkowaną odmianę islamu. Eksperci ostrzegali jednak od początku lat 90., że może dojść do radykalizacji nastrojów i będzie to skutek pogłębiających się problemów. Islamscy fundamentaliści coraz silniej dążą do wprowadzenia szarijatu, niezwykle surowego prawa islamskiego. Pod koniec 2003 r. Ali Shee, przewodniczący tamtejszej Rady Imamów i Kaznodziejów, zagroził, że jeśli to żądanie nie zostanie spełnione, muzułmanie rozpoczną powstanie w nie kontrolowanych przez władze centralne prowincjach na północy i na południowym wschodzie kraju. Mohammed Madi zajmujący się krzewieniem wiary w Kenii, mówił ubiegłej jesieni magazynowi "Time": "Dostajemy fundusze z Jemenu i Arabii Saudyjskiej. Powinny być wydawane na lekarstwa, ale w praktyce są nam przekazywane, by wspierać naszą pracę, i na zakup broni".
Rządy w kieszeni terrorystów
Rząd w Nairobi wydaje się bezradny wobec radykalizacji islamu, ale także wobec terroryzmu. Z tym ostatnim chciał walczyć, wprowadzając ustawę antyterrorystyczną, która - w opinii Stowarzyszenia Prawników Kenijskich - była "prawnym kuriozum". Parlament po demonstracjach, które jesienią przetoczyły się przez Nairobi, odmówił zatwierdzenia przepisów, argumentując, że "groziłyby nadszarpnięciem struktury narodowej i mogłyby stworzyć urodzajny grunt dla międzyreligijnych animozji i oskarżeń".
Tymczasem - jak twierdzą w swej książce "The Age of Sacred Terror" Daniel Benjamin i Steven Simon - siatka bin Ladena bez ograniczeń działa na kenijskim wybrzeżu. Autorzy już na początku lat 90. skontaktowali się z "uśpionymi" agentami w Mombasie. Zakonspirowanych komórek użyto 7 sierpnia 1998 r. - w wybuchu bomby pod ambasadą USA zginęło 219 ludzi. W listopadzie 2002 r. w zamachu na hotel Paradise w Mombasie zostało zabitych 18 osób. Ten ostatni atak nie był jednak obliczony na zabijanie "niewiernych", lecz przeprowadzono go, by rozłożyć na łopatki sektor turystyczny - tam, gdzie turyści z zagranicy nie przyjeżdżają, ekstremiści mają pole do działania.
Czarne twarze Al-Kaidy
Z podobnymi problemami jak Kenia boryka Tanzania, gdzie normą stały się przeprowadzane przez fundamentalistów ataki na bary i bicie kobiet chodzących z odsłoniętymi włosami. Jak grzyby po deszczu powstają meczety fundowane przez Saudyjczyków, Pakistańczyków i wysłanników libijskiego przywódcy. W miejscach takich jak Pemba, leżąca 100 km od wybrzeży w archipelagu Zanzibar, podający się za kaznodziejów wędrują od meczetu do meczetu, głosząc, że Zachód wypowiedział wojnę islamowi. - Czasem to Arabowie, czasem pracujący dla nich mieszkańcy wyspy - mówił Associated Press Ali Abdallah Amani, przedstawiciel Pemby w zgromadzeniu Imamów Zanzibaru. - Wiemy, że ci ludzie proponują wiernym przyłączanie się do Al-Kaidy. Amani twierdzi, że starsi imamowie starają się przekonywać wiernych, by nie przyjmowali pieniędzy od cudzoziemskich "kaznodziejów", ale problem w tym, że licząca około miliona mieszkańców (90 proc. z nich to muzułmanie) Pemba jest przeraźliwie biedna. - A ludzie słuchają tych, którzy dają im jedzenie i odzież - mówi Amani.
Talibanizacja Afryki
- Po tym, jak bin Ladenowi i jego ludziom ograniczono możliwość działania w takich miejscach jak Afganistan, było oczywiste, że zaczną szukać nowych baz. I że znajdą je w Afryce - twierdzi gen. Charles Wald, zastępca szefa sił zbrojnych USA w Europie. Generał przyznał, że w Iraku schwytano terrorystów przysłanych tam z państw północnoafrykańskich.
- Wiadomo mi o tysiącu studentów szkół islamskich, którzy wynieśli się na południe Afryki - oświadczył pod koniec ubiegłego roku Mohamed Jamil, rzecznik pakistańskiej Federacji Medres. Dziś mówi o "kilku tysiącach studentów, którzy wyjechali". Wiadomo, że część z nich rekrutuje młodych mężczyzn na świętą wojnę w Iraku i Afganistanie.
Występujący dotąd jedynie na północy Sahary radykalny islam pojawia się na obu wybrzeżach Afryki. "Ekstremizm religijny w Somalii, Tanzanii czy Kenii zmienia się w terroryzm, a nieislamskie dyktatury mają coraz silniejsze powiązania z Al-Kaidą" - uważa Paul Marshall z waszyngtońskiego Freedom House's Center for Religious Freedom.
Właśnie mija dziesięć lat od rzezi plemiennej w Rwandzie. Trybunał ONZ, który miał osądzić rwandyjskie zbrodnie, właściwie nie działa - mimo iż rocznie pochłania 150 mln USD, przez osiem lat osądził zaledwie 18 osób (60 czeka na procesy, a co najmniej 300 powinno zostać oskarżonych za "rolę przywódczą"). Nikt nie sądzi liderów z dwunastu północnonigeryjskich stanów, gdzie w 2000 r. wprowadzono szarijat, co doprowadziło do walk na tle religijnym, w których zginęło 10 tys. ludzi, a 250 tys. musiało uciekać z domów. Zapowiada się, że identyczna sytuacja powtórzy się w innych krajach.
Meczety wyrastające w Kiberze, wprowadzanie szarijatu czy wizyty sunnickich misjonarzy w Tanzanii to odpowiedź na to, że Zachód zostawił Afrykę samej sobie. Za kilka lat afrykańskie państwa mogą się upodobnić do Afganistanu talibów. Tego problemu nie rozwiąże jednak operacja militarna. Afryka nie będzie stanowić zagrożenia dla reszty świata, gdy stanie się bezpieczna dla swoich mieszkańców.
Agata Jabłońska
Więcej możesz przeczytać w 14/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.