Liderzy PSL usiłują schwytać wiatr w żagle, kokietując Samoobronę i otwarcie romansując z LPR
Kongres PSL wybrał nowe władze, gruntownie zmieniając ekipę kierowniczą. Ale stronnictwo stoi przed jeszcze poważniejszym rozstrzygnięciem. Musi zdecydować o swoim miejscu na scenie politycznej i stosownie do tego przemodelować program.
Na pierwszy rzut oka wybór wydaje się oczywisty. Ruch ludowy od narodzin, a więc od ponad stu lat, lokował się w centrum. Do lewicy zbliżały go radykalne hasła społeczne, wychodzące naprzeciw rewindykacyjnym oczekiwaniom zawsze zmagającej się z niedostatkiem polskiej wsi. Z kolei z prawicą łączył ludowców konserwatyzm obyczajowy i niechęć do nowinek, w skrajnych wypadkach ocierająca się o ksenofobię. Ów dualizm programowy sprawiał, że ludowcy łatwo wchodzili w alianse zarówno z lewą, jak i z prawą stroną sceny politycznej. Rodziło to niesprawiedliwe oskarżenia o koniunkturalne zmienianie partnerów. Prawdziwym mistrzem tej gry był w okresie II Rzeczypospolitej Wincenty Witos, aż trzykrotnie zasiadający na fotelu premiera.
W III Rzeczypospolitej szło już ludowcom znacznie gorzej, ale też i ich zaplecze społeczne w wyniku procesów urbanizacyjnych wyraźnie zostało uszczuplone. Mimo to Waldemar Pawlak bliski był wyrównania rekordu Witosa. Stał na czele rządu dwukrotnie, za każdym razem w diametralnie odmiennej konstelacji politycznej. Po raz pierwszy został premierem, kiedy był mężem zaufania walczącego z lewicą prezydenta Wałęsy. Już rok później kierował rządem tworzonym razem z SLD, a wówczas spotkanie z Wałęsą możliwe było tylko na odległość miecza.
Ludowcy nieustannie twierdzą, że cechuje ich największa mobilność koalicyjna. Jest w tym wiele racji. Pełniąc funkcję języczka u wagi, muszą jednak bacznie uważać, by nie zacząć przemawiać sloganami jednej z szal. A wiele wskazuje na to, że właśnie na taką drogę wkracza obecnie PSL. Jego liderzy gorączkowo poszukują strategii, która pozwoliłaby zahamować spadek notowań partii. Widzą rosnącą popularność radykalnej prawicowej Ligi Polskich Rodzin oraz Samoobrony, więc gotowi są przyjąć podobny styl działania. Ścigają się z populistami w konkurencjach, które do tej pory były ich domeną, czyli w zachowaniach antymodernizacyjnych i antyeuropejskich, a ostatnio także anty-niemieckich.
Takie zachowania wymusza narastający na wsi radykalizm, dodatkowo podsycany demagogią coraz bardziej popularnej Samoobrony. Liderzy PSL usiłują schwytać wiatr w żagle, kokietując Samoobronę i otwarcie romansując z LPR. Nie dostrzegają, jak zabójcza jest to strategia. W demagogii nie przebiją populistów, za to upodabniając się do nich, stracą kluczową pozycję w centrum sceny politycznej i zamienią się w jeszcze jedno niewiele znaczące ugrupowanie prawicoworadykalne. Oby się tak nie stało, bo Polsce potrzebne jest poważne ugrupowanie centrowe, stabilizujące system polityczny. Można tylko stronnictwu życzyć, by lekkomyślnie nie wypadło z tej roli.
Na pierwszy rzut oka wybór wydaje się oczywisty. Ruch ludowy od narodzin, a więc od ponad stu lat, lokował się w centrum. Do lewicy zbliżały go radykalne hasła społeczne, wychodzące naprzeciw rewindykacyjnym oczekiwaniom zawsze zmagającej się z niedostatkiem polskiej wsi. Z kolei z prawicą łączył ludowców konserwatyzm obyczajowy i niechęć do nowinek, w skrajnych wypadkach ocierająca się o ksenofobię. Ów dualizm programowy sprawiał, że ludowcy łatwo wchodzili w alianse zarówno z lewą, jak i z prawą stroną sceny politycznej. Rodziło to niesprawiedliwe oskarżenia o koniunkturalne zmienianie partnerów. Prawdziwym mistrzem tej gry był w okresie II Rzeczypospolitej Wincenty Witos, aż trzykrotnie zasiadający na fotelu premiera.
W III Rzeczypospolitej szło już ludowcom znacznie gorzej, ale też i ich zaplecze społeczne w wyniku procesów urbanizacyjnych wyraźnie zostało uszczuplone. Mimo to Waldemar Pawlak bliski był wyrównania rekordu Witosa. Stał na czele rządu dwukrotnie, za każdym razem w diametralnie odmiennej konstelacji politycznej. Po raz pierwszy został premierem, kiedy był mężem zaufania walczącego z lewicą prezydenta Wałęsy. Już rok później kierował rządem tworzonym razem z SLD, a wówczas spotkanie z Wałęsą możliwe było tylko na odległość miecza.
Ludowcy nieustannie twierdzą, że cechuje ich największa mobilność koalicyjna. Jest w tym wiele racji. Pełniąc funkcję języczka u wagi, muszą jednak bacznie uważać, by nie zacząć przemawiać sloganami jednej z szal. A wiele wskazuje na to, że właśnie na taką drogę wkracza obecnie PSL. Jego liderzy gorączkowo poszukują strategii, która pozwoliłaby zahamować spadek notowań partii. Widzą rosnącą popularność radykalnej prawicowej Ligi Polskich Rodzin oraz Samoobrony, więc gotowi są przyjąć podobny styl działania. Ścigają się z populistami w konkurencjach, które do tej pory były ich domeną, czyli w zachowaniach antymodernizacyjnych i antyeuropejskich, a ostatnio także anty-niemieckich.
Takie zachowania wymusza narastający na wsi radykalizm, dodatkowo podsycany demagogią coraz bardziej popularnej Samoobrony. Liderzy PSL usiłują schwytać wiatr w żagle, kokietując Samoobronę i otwarcie romansując z LPR. Nie dostrzegają, jak zabójcza jest to strategia. W demagogii nie przebiją populistów, za to upodabniając się do nich, stracą kluczową pozycję w centrum sceny politycznej i zamienią się w jeszcze jedno niewiele znaczące ugrupowanie prawicoworadykalne. Oby się tak nie stało, bo Polsce potrzebne jest poważne ugrupowanie centrowe, stabilizujące system polityczny. Można tylko stronnictwu życzyć, by lekkomyślnie nie wypadło z tej roli.
Więcej możesz przeczytać w 14/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.