Andrzej Olechowski mógłby stanąć w muzeum w Sevres pod Paryżem jako wzorzec polityka salonowego
Andrzej Olechowski nie będzie już gwiazdą Platformy Obywatelskiej. Partia Tuska i Rokity chce usunąć swego stwórcę sprzed nosa opinii publicznej. Wcześniej zrobiła tak z Pawłem Piskorskim. Operacja zostanie przeprowadzona po cichu. Oznacza ona kres politycznej kariery tenora, ironicznie zwanego "najbardziej pracowitym politykiem III RP".
Jest rok 2002, batalia o prezydenturę stolicy wchodzi w decydującą fazę. Do Olechowskiego dzwoni jego asystent. - Panie Andrzeju, jutro o 7.20 występuje pan w "Sygnałach dnia". Potem u Moniki Olejnik - informuje szefa o medialnych planach na następny dzień. - Gdybym chciał wstawać o świcie, zostałbym mleczarzem - kończy rozmowę Olechowski i idzie spać. Wkrótce potem przegrywa wybory, a do decydującej rozgrywki awansują Lech Kaczyński i Marek Balicki.
Lenistwo jest jedną z sympatyczniejszych cech Olechowskiego. Zarazem to wielka wada u polityka, którym były minister spraw zagranicznych od czasu do czasu bywa. Nie jest nim ciągle, bo wymaga to zbyt dużego zaangażowania. Dlatego Olechowski nie stał się lokomotywą wyborczą wałęsowskiego BBWR w roku 1993 i zbyt długo nie wytrwał na pierwszej linii założonego przez siebie trzy lata później Ruchu Stu. Także dlatego szybko odechciało mu się śpiewać arię w gwiazdorskim tercecie Platformy Obywatelskiej. A potem znowu mu się zachciało. Oto cały Olechowski, cały on.
Światowiec w krainie warchołów
Olechowski mógłby stanowić wzorzec polityka salonowego. Z gabinetów wielkich tego świata wychodzi z rzadka i niechętnie. Wymyślił świetny sposób na funkcjonowanie w życiu publicznym. Polakom prezentuje się przez media, w których wypada wspaniale: jest wysoki, przystojny, składnie mówi, sprawia wrażenie światowca.
Ale znacznie ważniejsze jest to, jak go postrzegają owe gabinety. Dla świata biznesu jest wpływowym politykiem, o którego względy trzeba zabiegać, na przykład zapraszając go do rad nadzorczych firm. Dla polityków jest łącznikiem z gospodarczym establishmentem przez największe "E".
Stąd ciągłe powroty Olechowskiego do działalności politycznej. Dla kapitału cenny jest tylko wtedy, gdy ma coś do powiedzenia na scenie politycznej. Dzisiaj jest szefem rady programowej najsilniejszej partii w Polsce i stara się stworzyć wrażenie, że będzie jednym z twórców nowego układu rządowego po wyborach. Marzy mu się stanowisko ministra spraw zagranicznych. Dla dyplomacji zachodnioeuropejskiej jest wymarzonym kandydatem, uosobieniem rozsądku w krainie warchołów. Także warchołów z PO.
Niestety, Olechowski nie będzie ministrem. Niedoszły szef dyplomacji jest na celowniku polityków PO jako jeden z liderów Partii Białej Flagi, czyli rzeczników ustępstw wobec Paryża i Berlina w sporze o konstytucję europejską. - Kiedy Tusk czytał w gazetach jego wypowiedzi, ręce mu latały - opowiada jeden z działaczy PO. A pozycję w partii Olechowski zawdzięcza tylko względom, jakie miał dla niego partner z pamiętnego tria tenorów.
Jak Olechowski do nosa
PO ma jeszcze jeden powód, by się pozbyć Olechowskiego. Idzie po władzę pod hasłami sanacji życia publicznego. W dodatku przywdziewa kostium partii ludowej. Olechowski w takim kostiumie wyglądałby groteskowo. I nawet nie chodzi o to, że wyjeżdża na wakacje w miejsca, które przeciętny Polak ogląda w telewizji Discovery. Po prostu do odnawiania państwa pasuje jak pięść do nosa. Jako kolekcjoner miejsc w radach nadzorczych, a zarazem wielokrotny minister, jest wręcz ucieleśnieniem choroby, z którą platforma, a zwłaszcza Jan Rokita, chce walczyć.
I Rokita walkę rozpoczął. Na posiedzeniu rady krajowej PO przejechał się po Olechowskim, jak to tylko on potrafi. Teraz ma jednak poczucie, że się zagalopował i nie chce o nim mówić. - Proszę napisać, że na temat Olechowskiego rozmawiać nie będę - domaga się stanowczo.
Chętniej o szefie rady programowej PO mówi Tusk. Broni partnera z tercetu tenorów. - Różnica zdań w sprawie Nicei była istotna, ale jednorazowa - bagatelizuje konflikt. Tusk sądzi, że obecność Olechowskiego wśród liderów platformy pokazuje, iż jest to partia zmiany, a nie rewolucji jak Samoobrona. - Chcemy przekonać Polaków, że trzeba bardzo dużo zmienić, ale są też rzeczy, z których możemy być dumni - deklamuje wicemarszałek Sejmu.
Mówiąc wprost, Tusk obawia się, że na PO będzie się patrzeć przez pryzmat Rokity - zaciekłego inkwizytora, wypalającego zło gorącym żelazem. Taki wizerunek może odstraszyć publiczność o słabszych nerwach, miłującą ponad wszystko święty spokój. I tu potrzebny jest Olechowski - człowiek sukcesu, hedonista bez prokuratorskich inklinacji. Żywy i spory (dwumetrowy) dowód na to, że PO nie ma rewolucyjnych zapędów.
Ale Tusk wie, że Olechowski nie jest w platformie zbyt popularny. Nie tylko z powodu konfliktu o Niceę. - Wbrew przekonaniom Tuska Olechowski to dla nas balast. Nie pasuje do wizerunku partii. Bijąc w niego, łatwo uderzać w platformę - opowiada jeden z posłów PO.
Jest jeszcze jeden powód niechęci liderów partii do Olechowskiego - jego agenturalna przeszłość i zdumiewająca wręcz zażyłość z ludźmi PRL-owskich służb specjalnych. Co ciekawe, w tej sprawie naszego bohatera nie bronią nawet życzliwi mu oponenci Rokity, tacy jak podkreślający swą NZS-owską przeszłość Piskorski.
Aksamitny rozwód
PO będzie Olechowskiego marginalizować, ale uczyni to w jedwabnych rękawiczkach, bez niepotrzebnego rozlewu krwi i medialnych połajanek. Jedną z obsesji Tuska jest to, by jego formacja nie wpadła w koleinę większości partii prawicowych, które - jak wiadomo - słyną z konfliktów, rozłamów i pyskówek. Lider PO miał pretensje do Rokity za jego ostatni publiczny atak na Olechowskiego.
Olechowski świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że skandal z wywalaniem go z partii tylko by platformie i Rokicie zaszkodził. Sam przytacza anegdotę o 300-kilogramowym gorylu. Gdzie taki goryl nocuje? - pyta partyjnych kompanów. I odpowiada: 300-kilogramowy goryl nocuje tam, gdzie chce. Tłumacząc z Olechowskiego na nasze, oznacza to, że jeśli go PO skrzywdzi, to przeniesie się gdzie indziej i każdy przyjmie go z otwartymi rękami.
Jak PO pozbędzie się ekstenora? Tak, by nikt nie zauważył. - 3 maja rozpoczniemy kampanię do europarlamentu. Wtedy szef rady programowej zaprezentuje program, a potem... rada już nie będzie potrzebna. Jej szef też nie - uśmiecha się nasz rozmówca, malując kres kariery Olechowskiego.
Następnym krokiem liderów PO ma być rozbicie układu warszawskiego. Jego lider Paweł Piskorski już pogodził się z losem i przeznaczony jest na eksport do Strasburga. Ludzie "Piskorza" będą zastąpieni przez nowe twarze, a w wyborach do Sejmu w stolicy powalczą Tusk lub Rokita. Tak oto, bez rozgłosu platforma realizuje to, czego głośno żądało od niej PiS - przyszły rządowy koalicjant. Okazuje się zatem, że była to akcja skuteczna.
Teatr Demokracji
Zmarginalizowanie w PO oznacza koniec przygody Olechowskiego z polityką. Przygoda ta pokazała, jak teatralna jest demokracja i jak wiele może osiągnąć człowiek, którego główną zaletą jest umiejętność robienia dobrego wrażenia oraz kontaktowania biznesu z polityką.
Bo o braku politycznego wyczucia opowiadają nawet zwolennicy Olechowskiego. Piskorski przypomina jego spotkanie wyborcze na Pradze-Północ - niegdyś zaniedbanej dzielnicy, którą rządząca stolicą platforma starała się odbudowywać. Gdy w sali zasiadł już kwiat dzielnicowej elity (z legitymacjami PO w kieszeniach), wystąpił Olechowski. - Witam na Pradze-Północ, tej najbardziej zaniedbanej dzielnicy. Nic się tu nie działo z winy urzędników, ale my ich wyrzucimy - rzucił chwacko. Urzędnikom opadły szczęki.
PO składa bolesną ofiarę w postaci swego ojca-założyciela, dając sygnał, że serio traktuje program sanacji państwa. Powinna jednak rozumieć, że łatwiej pozbyć się jednego Olechowskiego niż dziesiątków bezimiennych działaczy rozochoconych wizją nieodległego dorwania się do władzy. Oni są bardziej niebezpieczni.
Jest rok 2002, batalia o prezydenturę stolicy wchodzi w decydującą fazę. Do Olechowskiego dzwoni jego asystent. - Panie Andrzeju, jutro o 7.20 występuje pan w "Sygnałach dnia". Potem u Moniki Olejnik - informuje szefa o medialnych planach na następny dzień. - Gdybym chciał wstawać o świcie, zostałbym mleczarzem - kończy rozmowę Olechowski i idzie spać. Wkrótce potem przegrywa wybory, a do decydującej rozgrywki awansują Lech Kaczyński i Marek Balicki.
Lenistwo jest jedną z sympatyczniejszych cech Olechowskiego. Zarazem to wielka wada u polityka, którym były minister spraw zagranicznych od czasu do czasu bywa. Nie jest nim ciągle, bo wymaga to zbyt dużego zaangażowania. Dlatego Olechowski nie stał się lokomotywą wyborczą wałęsowskiego BBWR w roku 1993 i zbyt długo nie wytrwał na pierwszej linii założonego przez siebie trzy lata później Ruchu Stu. Także dlatego szybko odechciało mu się śpiewać arię w gwiazdorskim tercecie Platformy Obywatelskiej. A potem znowu mu się zachciało. Oto cały Olechowski, cały on.
Światowiec w krainie warchołów
Olechowski mógłby stanowić wzorzec polityka salonowego. Z gabinetów wielkich tego świata wychodzi z rzadka i niechętnie. Wymyślił świetny sposób na funkcjonowanie w życiu publicznym. Polakom prezentuje się przez media, w których wypada wspaniale: jest wysoki, przystojny, składnie mówi, sprawia wrażenie światowca.
Ale znacznie ważniejsze jest to, jak go postrzegają owe gabinety. Dla świata biznesu jest wpływowym politykiem, o którego względy trzeba zabiegać, na przykład zapraszając go do rad nadzorczych firm. Dla polityków jest łącznikiem z gospodarczym establishmentem przez największe "E".
Stąd ciągłe powroty Olechowskiego do działalności politycznej. Dla kapitału cenny jest tylko wtedy, gdy ma coś do powiedzenia na scenie politycznej. Dzisiaj jest szefem rady programowej najsilniejszej partii w Polsce i stara się stworzyć wrażenie, że będzie jednym z twórców nowego układu rządowego po wyborach. Marzy mu się stanowisko ministra spraw zagranicznych. Dla dyplomacji zachodnioeuropejskiej jest wymarzonym kandydatem, uosobieniem rozsądku w krainie warchołów. Także warchołów z PO.
Niestety, Olechowski nie będzie ministrem. Niedoszły szef dyplomacji jest na celowniku polityków PO jako jeden z liderów Partii Białej Flagi, czyli rzeczników ustępstw wobec Paryża i Berlina w sporze o konstytucję europejską. - Kiedy Tusk czytał w gazetach jego wypowiedzi, ręce mu latały - opowiada jeden z działaczy PO. A pozycję w partii Olechowski zawdzięcza tylko względom, jakie miał dla niego partner z pamiętnego tria tenorów.
Jak Olechowski do nosa
PO ma jeszcze jeden powód, by się pozbyć Olechowskiego. Idzie po władzę pod hasłami sanacji życia publicznego. W dodatku przywdziewa kostium partii ludowej. Olechowski w takim kostiumie wyglądałby groteskowo. I nawet nie chodzi o to, że wyjeżdża na wakacje w miejsca, które przeciętny Polak ogląda w telewizji Discovery. Po prostu do odnawiania państwa pasuje jak pięść do nosa. Jako kolekcjoner miejsc w radach nadzorczych, a zarazem wielokrotny minister, jest wręcz ucieleśnieniem choroby, z którą platforma, a zwłaszcza Jan Rokita, chce walczyć.
I Rokita walkę rozpoczął. Na posiedzeniu rady krajowej PO przejechał się po Olechowskim, jak to tylko on potrafi. Teraz ma jednak poczucie, że się zagalopował i nie chce o nim mówić. - Proszę napisać, że na temat Olechowskiego rozmawiać nie będę - domaga się stanowczo.
Chętniej o szefie rady programowej PO mówi Tusk. Broni partnera z tercetu tenorów. - Różnica zdań w sprawie Nicei była istotna, ale jednorazowa - bagatelizuje konflikt. Tusk sądzi, że obecność Olechowskiego wśród liderów platformy pokazuje, iż jest to partia zmiany, a nie rewolucji jak Samoobrona. - Chcemy przekonać Polaków, że trzeba bardzo dużo zmienić, ale są też rzeczy, z których możemy być dumni - deklamuje wicemarszałek Sejmu.
Mówiąc wprost, Tusk obawia się, że na PO będzie się patrzeć przez pryzmat Rokity - zaciekłego inkwizytora, wypalającego zło gorącym żelazem. Taki wizerunek może odstraszyć publiczność o słabszych nerwach, miłującą ponad wszystko święty spokój. I tu potrzebny jest Olechowski - człowiek sukcesu, hedonista bez prokuratorskich inklinacji. Żywy i spory (dwumetrowy) dowód na to, że PO nie ma rewolucyjnych zapędów.
Ale Tusk wie, że Olechowski nie jest w platformie zbyt popularny. Nie tylko z powodu konfliktu o Niceę. - Wbrew przekonaniom Tuska Olechowski to dla nas balast. Nie pasuje do wizerunku partii. Bijąc w niego, łatwo uderzać w platformę - opowiada jeden z posłów PO.
Jest jeszcze jeden powód niechęci liderów partii do Olechowskiego - jego agenturalna przeszłość i zdumiewająca wręcz zażyłość z ludźmi PRL-owskich służb specjalnych. Co ciekawe, w tej sprawie naszego bohatera nie bronią nawet życzliwi mu oponenci Rokity, tacy jak podkreślający swą NZS-owską przeszłość Piskorski.
Aksamitny rozwód
PO będzie Olechowskiego marginalizować, ale uczyni to w jedwabnych rękawiczkach, bez niepotrzebnego rozlewu krwi i medialnych połajanek. Jedną z obsesji Tuska jest to, by jego formacja nie wpadła w koleinę większości partii prawicowych, które - jak wiadomo - słyną z konfliktów, rozłamów i pyskówek. Lider PO miał pretensje do Rokity za jego ostatni publiczny atak na Olechowskiego.
Olechowski świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że skandal z wywalaniem go z partii tylko by platformie i Rokicie zaszkodził. Sam przytacza anegdotę o 300-kilogramowym gorylu. Gdzie taki goryl nocuje? - pyta partyjnych kompanów. I odpowiada: 300-kilogramowy goryl nocuje tam, gdzie chce. Tłumacząc z Olechowskiego na nasze, oznacza to, że jeśli go PO skrzywdzi, to przeniesie się gdzie indziej i każdy przyjmie go z otwartymi rękami.
Jak PO pozbędzie się ekstenora? Tak, by nikt nie zauważył. - 3 maja rozpoczniemy kampanię do europarlamentu. Wtedy szef rady programowej zaprezentuje program, a potem... rada już nie będzie potrzebna. Jej szef też nie - uśmiecha się nasz rozmówca, malując kres kariery Olechowskiego.
Następnym krokiem liderów PO ma być rozbicie układu warszawskiego. Jego lider Paweł Piskorski już pogodził się z losem i przeznaczony jest na eksport do Strasburga. Ludzie "Piskorza" będą zastąpieni przez nowe twarze, a w wyborach do Sejmu w stolicy powalczą Tusk lub Rokita. Tak oto, bez rozgłosu platforma realizuje to, czego głośno żądało od niej PiS - przyszły rządowy koalicjant. Okazuje się zatem, że była to akcja skuteczna.
Teatr Demokracji
Zmarginalizowanie w PO oznacza koniec przygody Olechowskiego z polityką. Przygoda ta pokazała, jak teatralna jest demokracja i jak wiele może osiągnąć człowiek, którego główną zaletą jest umiejętność robienia dobrego wrażenia oraz kontaktowania biznesu z polityką.
Bo o braku politycznego wyczucia opowiadają nawet zwolennicy Olechowskiego. Piskorski przypomina jego spotkanie wyborcze na Pradze-Północ - niegdyś zaniedbanej dzielnicy, którą rządząca stolicą platforma starała się odbudowywać. Gdy w sali zasiadł już kwiat dzielnicowej elity (z legitymacjami PO w kieszeniach), wystąpił Olechowski. - Witam na Pradze-Północ, tej najbardziej zaniedbanej dzielnicy. Nic się tu nie działo z winy urzędników, ale my ich wyrzucimy - rzucił chwacko. Urzędnikom opadły szczęki.
PO składa bolesną ofiarę w postaci swego ojca-założyciela, dając sygnał, że serio traktuje program sanacji państwa. Powinna jednak rozumieć, że łatwiej pozbyć się jednego Olechowskiego niż dziesiątków bezimiennych działaczy rozochoconych wizją nieodległego dorwania się do władzy. Oni są bardziej niebezpieczni.
Więcej możesz przeczytać w 15/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.