Marek Belka ma zabezpieczyć interesy prezydenta i SLD, zanim stracą władzę Wrócę do polityki za trzy lata na osiem miesięcy" - powiedział "Wprost" w grudniu 2002 r. Marek Belka, kilka miesięcy po tym, jak odszedł z posady wicepremiera i ministra finansów w rządzie Leszka Millera. Odszedł, bo - jak stwierdził w wywiadzie dla Reutera - nie był dość silny, by "się kopać z koniem". Do polityki wrócił jednak nie po trzech, lecz po niecałych dwóch latach - na wezwanie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. 14 maja Sejm nie udzielił rządowi Marka Belki wotum zaufania (przeciw było 262 posłów, za - 188). Jeśli parlament sam nie wyłoni teraz nowego gabinetu i inicjatywa wróci do prezydenta, ten - jak zapowiada - znów na premiera desygnuje Belkę. - Rząd Belki to ostatnia szansa prezydenta na zbudowanie zaplecza, które pozwoli mu przetrwać na scenie politycznej po opuszczeniu Pałacu Prezydenckiego - twierdzi jeden z czołowych polityków SLD. Ważniejszym zadaniem premiera Belki może być jednak zabezpieczenie gospodarczych interesów i wpływów Kwaśniewskiego. Belka ma już w tym praktykę: w końcu stycznia 2000 r. wracał w pośpiechu ze szczytu gospodarczego w Davos (za przyzwoleniem prezydenta), by bronić BIG Bank Gdański (obecnie Bank Millennium) przed przejęciem przez niemiecki Deutsche Bank.
Wszystkie interesy prezydenta i SLD
Tracący władzę SLD i kończący w 2005 r. kadencję prezydent mają obecnie wiele pilnych spraw do załatwienia, m.in. rozstrzygnięcie konfliktu konsorcjum Eureko ze skarbem państwa w PZU. Jeśli lewica rzutem na taśmę sprzeda kluczowe spółki skarbu państwa, umieszczając wcześniej w nich swych ludzi, po wyborach nowa ekipa nie będzie mogła tego odkręcić. Aby osiągnąć ten cel, Belka nie potrzebuje większości w Sejmie. Jeśli następne próby wyłonienia nowego rządu skończą się fiaskiem, gabinet Belki będzie pełnił obowiązki zapewne do sierpnia (najwcześniejszego realnego terminu przyspieszonych wyborów).W tym czasie może samodzielnie sprzedawać spółki skarbu państwa i wymieniać ich władze.
Praktycznie przesądzona jest ugoda z Eureko i sprzedanie konsorcjum kolejnych 21 proc. akcji PZU (łącznie miałoby około 59 proc. akcji i kontrolę nad firmą). Z plotek krążących wokół Pałacu Prezydenckiego wynika, że nowym prezesem sprywatyzowanego de facto PZU miałby zostać... prof. Marek Belka. Obecny rząd postara się też sprzedać na giełdzie akcje PKN Orlen (17,6 proc. akcji należących do Nafty Polskiej), Grupy Lotos, Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych oraz małe pakiety akcji w sprywatyzowanych już firmach (TP SA, Pekao SA itp.). "Radykalnych zmian można dokonać tylko w pierwszych tygodniach urzędowania" - twierdzi Milton Friedman, noblista z ekonomii. Belka, który pisał pracę doktorską o koncepcjach Friedmana, musi doskonale znać tę zasadę.
Profesor do zadań specjalnych
52-letni profesor ekonomii Marek Belka lubi pozować na nie budzącego politycznych emocji fachowca. Z jego oficjalnego życiorysu możemy się dowiedzieć, że był m.in. pracownikiem naukowym Uniwersytetu Łódzkiego (należy do grupy ekonomistów z Łodzi, zwanych żartobliwie boat people), szefem Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, doradcą i konsultantem ministra finansów, konsultantem Banku Światowego, wicepremierem i ministrem finansów (dwukrotnie). Do świata wielkiej polityki trafił na początku 1996 r., gdy został doradcą prezydenta. Kwaśniewski szukał osoby obytej w świecie, mającej fachową wiedzę, a jednocześnie takiej, która ma - jak się wyraził - "nie zużytą twarz". Mało znany wówczas stypendysta Fundacji Fulbrighta w Columbia University, ekspert Banku Światowego, idealnie spełniał te wymogi. Pozytywnie wypowiadali się o nim zarówno Leszek Balcerowicz, jak i Grzegorz W. Kołodko. Tę niecodzienną zbieżność opinii łatwo wyjaśnić: Belka od początku twierdził, że "dobry ekonomista musi być liberałem", by po chwili dodawać, że nie można zapominać o najuboższych.
Belka nie jest typem aktywisty, ale jest jednak politykiem. W oficjalnym życiorysie próżno szukać o tym wzmianki, ale jest członkiem SLD (w 1999 r. zapisał się do koła Górna-Kurczaki w Łodzi). Część partyjnych kolegów twierdzi, że przestał nim być, kiedy nie poddał się procedurze weryfikacji (nie mógł tego zrobić, bo był w Iraku). W lutym 1997 r., na pół roku przed wyborami, nieoczekiwanie został ministrem finansów w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza. Zastąpił na tym stanowisku Kołodkę. Od tego czasu co rusz powracał jako prezydencki kandydat na najpoważniejsze stanowiska w państwie.
Belka apolityczny być nie może, bo zbyt długo obraca się w kręgu polityki i nie zawsze udawało mu się uniknąć uwikłania w szemrane interesy polityczno-gospodarcze lewicy. Tak było z fabryką leków krwiopochodnych, która miała powstać w Mielcu. Firma Laboratorium Frakcjonowania Osocza w 1997 r. zaciągnęła na ten cel 32 mln USD kredytów w konsorcjum pod przewodnictwem Kredyt Banku. Na 60 proc. tej kwoty gwarancje wystawił rząd Włodzimierza Cimoszewicza. Fabryka nigdy nie ruszyła, a pieniądze zniknęły. Wierzyciele na początku 2003 r. wezwali rząd do zapłaty 14,3 mln USD. Wśród przedsiębiorców, którzy mieli budować fabrykę osocza, był Włodzimierz Wapiński, bliski znajomy Aleksandra Kwaśniewskiego i Wiesława Kaczmarka, ówczesnego ministra gospodarki i skarbu. Według naszego informatora z Ministerstwa Skarbu, za decyzję o przyznaniu gwarancji odpowiada właśnie Kaczmarek. On jednak winą obarcza ówczesnego ministra finansów, czyli Belkę. I to właśnie Belka musiałby wkrótce jako premier "zjeść tę żabę", czyli zwrócić bankom pieniądze z budżetu.
Zaufany prezydenta
- Prawdziwe pieniądze zarabia się w biznesie, nie w polityce - przyznał Belka w rozmowie z "Wprost" w grudniu 2002 r. W CV na stronach internetowych kancelarii premiera nie wspomina jednak słowem o prywatnych firmach, dla których pracował. A był m.in. członkiem rady nadzorczej Banku Millennium, doradzał międzynarodowemu bankowi JP Morgan Chase (gdy był jeszcze ministrem finansów w rządzie Millera, ten sam bank był emitentem obligacji skarbu państwa). Zasiadał też w czteroosobowej radzie gubernatorów (advisory board) TDA Capital Partners Inc. z USA. Spółka TDA zasłynęła w Polsce z tego, że należący do niej fundusz otrzymał do zarządzania od PZU Życie - na niezwykle korzystnych warunkach - 225 mln zł (decyzję jednoosobowo podjął ówczesny prezes Grzegorz Wieczerzak). W funduszu pracował Sławomir Cytrycki (późniejszy minister skarbu i współpracownik Belki w Iraku, dziś szef kancelarii premiera) oraz syn Leszka Millera. O swojej roli w TDA Belka mówi, że spotykał się z zagranicznymi biznesmenami i przekonywał ich, "jak to w Polsce jest świetnie, i że warto inwestować".
Od czasu przegranych w 1997 r. przez SLD wyborów, Belka (ponownie został wtedy doradcą prezydenta) stał się swego rodzaju "człowiekiem do zadań specjalnych" Kwaśniewskiego. Wtedy właśnie zasiadał w radach nadzorczych wielu firm, w tym dawnego BIG Banku Gdańskiego. Zrobiło się o nim głośno w nocy 29 stycznia 2000 r., gdy nagle wrócił do Warszawy ze szczytu ekonomicznego w Davos z misją obrony BIG Banku Gdańskiego przed przejęciem przez Deutsche Bank. Belka, odwołany z rady nadzorczej, mówił, że nastąpiła "dzika prywatyzacja". W rzeczywistości bank kontrolowany przez portugalską firmę BCP został przejęty przez niemiecką firmę Deutsche Bank.
Obecny prezydent był założycielem Fundacji Rozwoju Żeglarstwa - jednego z założycieli BIG Banku w 1989 r. To właśnie karty płatnicze wydane przez ten bank były koronnym dowodem Kwaśniewskiego w słynnej sprawie o zniesławienie, którą wytoczył dziennikarzom "Życia". W artykule "Wakacje z agentem" napisali oni, że w sierpniu 1994 r. Kwaśniewski spotykał się w Cetniewie z rosyjskim agentem Władimirem Ałganowem. Transakcje dokonane w tym czasie kartami płatniczymi BIG Banku w Irlandii były alibi Kwaśniewskiego. W końcu Deutsche Bank nie wytrzymał presji, sprzedał udziały BCP i wycofał się z polskiego rynku.
Kolejną przysługę Belka oddał Kwaśniewskiemu przed wyborami w 2001 r. SLD miał wówczas w sondażach blisko 50 proc. poparcia i realne było, że będzie mógł rządzić samodzielnie (nawet odrzucać weto prezydenta, czyniąc z niego de facto notariusza). 30 września, na tydzień przed wyborami, Belka oznajmił, że łatanie dziury budżetowej ujawnionej przez ówczesnego szefa resortu finansów w rządzie AWS Jarosława Bauca będzie bolesne i konieczne są cięcia wydatków socjalnych. Efekt? SLD dostał 5-8 proc. głosów mniej, niż wynikało z sondaży. Pozycja prezydenta pozostała nie zagrożona.
Powrót Lisa Pustyni
Belka dla funkcji premiera porzucił stanowisko dyrektora ds. polityki gospodarczej w Tymczasowych Władzach Koalicyjnych w Iraku (wcześniej był szefem koalicyjnej Rady Koordynacji Międzynarodowej w Iraku). Nim do tego doszło, zdążył zatwierdzić nową iracką walutę. Ciekawe też, że nieoczekiwanie do konsorcjum tworzącego Iracki Bank Handlowy, przez który płynąć miały pieniądze na odbudowę Iraku, trafił Bank Millennium. Polski bank, warty 0,64 mld USD, znalazł się w konsorcjum obok JP Morgan Chase (wartego 44,5 mld USD) i Standard Chartered (wartego 20 mld USD).
Po powrocie do kraju Belka rozpoczął składanie populistycznych deklaracji. Obiecał podwyższenie emerytur z tzw. starego portfela, obniżenie podatków dla najbiedniejszych, wreszcie dopłacanie z budżetu do nowych miejsc pracy. Jednocześnie wypowiedział się za kontynuowaniem planu Hausnera, czyli m.in. za podwyżką składki na ZUS dla przedsiębiorców. Belka na liberalne wypowiedzi (na przykład chwalące podatek liniowy) pozwalał sobie tylko wtedy, gdy nie pełnił żadnych publicznych funkcji. Kiedy tylko obejmował ważne stanowisko publiczne, natychmiast zmieniał retorykę. To on przekonał w 1999 r. prezydenta, by zawetował upraszczającą (a zarazem obniżającą) podatki reformę Leszka Balcerowicza, tłumacząc, że naruszało to zasady sprawiedliwości społecznej. To on także łatał dziurę budżetową w 2001 r., podwyższając podatki, nie tnąc zupełnie wydatków. Wreszcie to on żądał, gdy został ministrem, dużej obniżki stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej (RPP) i zmiany polityki kursowej na taką, która nakładałaby na bank centralny obowiązek interwencyjnego ustalania kursu złotego. - Belka jest lewicowym pragmatykiem. Wie, że likwidacja progresji podatkowej służy wzrostowi gospodarczemu. Jednocześnie wie, że na taką decyzje nie ma przyzwolenia większości, więc jest przeciw - ocenia Bogusław Grabowski, były członek RPP.
Praktyczny pan
Sześciu na dziesięciu Polaków uważa, że Marek Belka nadaje się na premiera - wynika z badań Pentora. Kompetentny, zaangażowany, stanowczy, przewidujący - to według badanych, najważniejsze cechy nowego szefa rządu. Na pewno cenią Belkę urzędnicy i koledzy eksperci pracujący na zlecenie dla międzynarodowych oraz polskich instytucji finansowanych z zagranicznych środków pomocowych. 22 kwietnia 2002 r., gdy był ministrem w rządzie Millera, Belka wydał rozporządzenie (z mocą wsteczną) "w sprawie zaniechania poboru podatku dochodowego od osób fizycznych od niektórych dochodów". Zwolnieniu podlegały m.in. dochody osób fizycznych osiągane od 1 stycznia 2001 r. do 31 grudnia 2001 r., które realizowały umowy zawarte przez Radę Ministrów z rządami państw obcych czy organizacjami międzynarodowymi i były opłacane przez te instytucje. W ten sposób płacenia 40 proc. podatku od wysokich honorariów uniknęli m.in. eksperci pracujący przy projektach finansowanych przez Unię Europejską. Belka wydał rozporządzenia, kiedy mówiono już o "wielkiej dziurze budżetowej" i szukano oszczędności gdzie się tylko da, na przykład opodatkowując zyski od lokat. Jak widać, takie obniżenie podatków najlepiej zarabiającym ekspertom nie naruszało zasad sprawiedliwości społecznej.
Tracący władzę SLD i kończący w 2005 r. kadencję prezydent mają obecnie wiele pilnych spraw do załatwienia, m.in. rozstrzygnięcie konfliktu konsorcjum Eureko ze skarbem państwa w PZU. Jeśli lewica rzutem na taśmę sprzeda kluczowe spółki skarbu państwa, umieszczając wcześniej w nich swych ludzi, po wyborach nowa ekipa nie będzie mogła tego odkręcić. Aby osiągnąć ten cel, Belka nie potrzebuje większości w Sejmie. Jeśli następne próby wyłonienia nowego rządu skończą się fiaskiem, gabinet Belki będzie pełnił obowiązki zapewne do sierpnia (najwcześniejszego realnego terminu przyspieszonych wyborów).W tym czasie może samodzielnie sprzedawać spółki skarbu państwa i wymieniać ich władze.
Praktycznie przesądzona jest ugoda z Eureko i sprzedanie konsorcjum kolejnych 21 proc. akcji PZU (łącznie miałoby około 59 proc. akcji i kontrolę nad firmą). Z plotek krążących wokół Pałacu Prezydenckiego wynika, że nowym prezesem sprywatyzowanego de facto PZU miałby zostać... prof. Marek Belka. Obecny rząd postara się też sprzedać na giełdzie akcje PKN Orlen (17,6 proc. akcji należących do Nafty Polskiej), Grupy Lotos, Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych oraz małe pakiety akcji w sprywatyzowanych już firmach (TP SA, Pekao SA itp.). "Radykalnych zmian można dokonać tylko w pierwszych tygodniach urzędowania" - twierdzi Milton Friedman, noblista z ekonomii. Belka, który pisał pracę doktorską o koncepcjach Friedmana, musi doskonale znać tę zasadę.
Profesor do zadań specjalnych
52-letni profesor ekonomii Marek Belka lubi pozować na nie budzącego politycznych emocji fachowca. Z jego oficjalnego życiorysu możemy się dowiedzieć, że był m.in. pracownikiem naukowym Uniwersytetu Łódzkiego (należy do grupy ekonomistów z Łodzi, zwanych żartobliwie boat people), szefem Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, doradcą i konsultantem ministra finansów, konsultantem Banku Światowego, wicepremierem i ministrem finansów (dwukrotnie). Do świata wielkiej polityki trafił na początku 1996 r., gdy został doradcą prezydenta. Kwaśniewski szukał osoby obytej w świecie, mającej fachową wiedzę, a jednocześnie takiej, która ma - jak się wyraził - "nie zużytą twarz". Mało znany wówczas stypendysta Fundacji Fulbrighta w Columbia University, ekspert Banku Światowego, idealnie spełniał te wymogi. Pozytywnie wypowiadali się o nim zarówno Leszek Balcerowicz, jak i Grzegorz W. Kołodko. Tę niecodzienną zbieżność opinii łatwo wyjaśnić: Belka od początku twierdził, że "dobry ekonomista musi być liberałem", by po chwili dodawać, że nie można zapominać o najuboższych.
Belka nie jest typem aktywisty, ale jest jednak politykiem. W oficjalnym życiorysie próżno szukać o tym wzmianki, ale jest członkiem SLD (w 1999 r. zapisał się do koła Górna-Kurczaki w Łodzi). Część partyjnych kolegów twierdzi, że przestał nim być, kiedy nie poddał się procedurze weryfikacji (nie mógł tego zrobić, bo był w Iraku). W lutym 1997 r., na pół roku przed wyborami, nieoczekiwanie został ministrem finansów w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza. Zastąpił na tym stanowisku Kołodkę. Od tego czasu co rusz powracał jako prezydencki kandydat na najpoważniejsze stanowiska w państwie.
Belka apolityczny być nie może, bo zbyt długo obraca się w kręgu polityki i nie zawsze udawało mu się uniknąć uwikłania w szemrane interesy polityczno-gospodarcze lewicy. Tak było z fabryką leków krwiopochodnych, która miała powstać w Mielcu. Firma Laboratorium Frakcjonowania Osocza w 1997 r. zaciągnęła na ten cel 32 mln USD kredytów w konsorcjum pod przewodnictwem Kredyt Banku. Na 60 proc. tej kwoty gwarancje wystawił rząd Włodzimierza Cimoszewicza. Fabryka nigdy nie ruszyła, a pieniądze zniknęły. Wierzyciele na początku 2003 r. wezwali rząd do zapłaty 14,3 mln USD. Wśród przedsiębiorców, którzy mieli budować fabrykę osocza, był Włodzimierz Wapiński, bliski znajomy Aleksandra Kwaśniewskiego i Wiesława Kaczmarka, ówczesnego ministra gospodarki i skarbu. Według naszego informatora z Ministerstwa Skarbu, za decyzję o przyznaniu gwarancji odpowiada właśnie Kaczmarek. On jednak winą obarcza ówczesnego ministra finansów, czyli Belkę. I to właśnie Belka musiałby wkrótce jako premier "zjeść tę żabę", czyli zwrócić bankom pieniądze z budżetu.
Zaufany prezydenta
- Prawdziwe pieniądze zarabia się w biznesie, nie w polityce - przyznał Belka w rozmowie z "Wprost" w grudniu 2002 r. W CV na stronach internetowych kancelarii premiera nie wspomina jednak słowem o prywatnych firmach, dla których pracował. A był m.in. członkiem rady nadzorczej Banku Millennium, doradzał międzynarodowemu bankowi JP Morgan Chase (gdy był jeszcze ministrem finansów w rządzie Millera, ten sam bank był emitentem obligacji skarbu państwa). Zasiadał też w czteroosobowej radzie gubernatorów (advisory board) TDA Capital Partners Inc. z USA. Spółka TDA zasłynęła w Polsce z tego, że należący do niej fundusz otrzymał do zarządzania od PZU Życie - na niezwykle korzystnych warunkach - 225 mln zł (decyzję jednoosobowo podjął ówczesny prezes Grzegorz Wieczerzak). W funduszu pracował Sławomir Cytrycki (późniejszy minister skarbu i współpracownik Belki w Iraku, dziś szef kancelarii premiera) oraz syn Leszka Millera. O swojej roli w TDA Belka mówi, że spotykał się z zagranicznymi biznesmenami i przekonywał ich, "jak to w Polsce jest świetnie, i że warto inwestować".
Od czasu przegranych w 1997 r. przez SLD wyborów, Belka (ponownie został wtedy doradcą prezydenta) stał się swego rodzaju "człowiekiem do zadań specjalnych" Kwaśniewskiego. Wtedy właśnie zasiadał w radach nadzorczych wielu firm, w tym dawnego BIG Banku Gdańskiego. Zrobiło się o nim głośno w nocy 29 stycznia 2000 r., gdy nagle wrócił do Warszawy ze szczytu ekonomicznego w Davos z misją obrony BIG Banku Gdańskiego przed przejęciem przez Deutsche Bank. Belka, odwołany z rady nadzorczej, mówił, że nastąpiła "dzika prywatyzacja". W rzeczywistości bank kontrolowany przez portugalską firmę BCP został przejęty przez niemiecką firmę Deutsche Bank.
Obecny prezydent był założycielem Fundacji Rozwoju Żeglarstwa - jednego z założycieli BIG Banku w 1989 r. To właśnie karty płatnicze wydane przez ten bank były koronnym dowodem Kwaśniewskiego w słynnej sprawie o zniesławienie, którą wytoczył dziennikarzom "Życia". W artykule "Wakacje z agentem" napisali oni, że w sierpniu 1994 r. Kwaśniewski spotykał się w Cetniewie z rosyjskim agentem Władimirem Ałganowem. Transakcje dokonane w tym czasie kartami płatniczymi BIG Banku w Irlandii były alibi Kwaśniewskiego. W końcu Deutsche Bank nie wytrzymał presji, sprzedał udziały BCP i wycofał się z polskiego rynku.
Kolejną przysługę Belka oddał Kwaśniewskiemu przed wyborami w 2001 r. SLD miał wówczas w sondażach blisko 50 proc. poparcia i realne było, że będzie mógł rządzić samodzielnie (nawet odrzucać weto prezydenta, czyniąc z niego de facto notariusza). 30 września, na tydzień przed wyborami, Belka oznajmił, że łatanie dziury budżetowej ujawnionej przez ówczesnego szefa resortu finansów w rządzie AWS Jarosława Bauca będzie bolesne i konieczne są cięcia wydatków socjalnych. Efekt? SLD dostał 5-8 proc. głosów mniej, niż wynikało z sondaży. Pozycja prezydenta pozostała nie zagrożona.
Powrót Lisa Pustyni
Belka dla funkcji premiera porzucił stanowisko dyrektora ds. polityki gospodarczej w Tymczasowych Władzach Koalicyjnych w Iraku (wcześniej był szefem koalicyjnej Rady Koordynacji Międzynarodowej w Iraku). Nim do tego doszło, zdążył zatwierdzić nową iracką walutę. Ciekawe też, że nieoczekiwanie do konsorcjum tworzącego Iracki Bank Handlowy, przez który płynąć miały pieniądze na odbudowę Iraku, trafił Bank Millennium. Polski bank, warty 0,64 mld USD, znalazł się w konsorcjum obok JP Morgan Chase (wartego 44,5 mld USD) i Standard Chartered (wartego 20 mld USD).
Po powrocie do kraju Belka rozpoczął składanie populistycznych deklaracji. Obiecał podwyższenie emerytur z tzw. starego portfela, obniżenie podatków dla najbiedniejszych, wreszcie dopłacanie z budżetu do nowych miejsc pracy. Jednocześnie wypowiedział się za kontynuowaniem planu Hausnera, czyli m.in. za podwyżką składki na ZUS dla przedsiębiorców. Belka na liberalne wypowiedzi (na przykład chwalące podatek liniowy) pozwalał sobie tylko wtedy, gdy nie pełnił żadnych publicznych funkcji. Kiedy tylko obejmował ważne stanowisko publiczne, natychmiast zmieniał retorykę. To on przekonał w 1999 r. prezydenta, by zawetował upraszczającą (a zarazem obniżającą) podatki reformę Leszka Balcerowicza, tłumacząc, że naruszało to zasady sprawiedliwości społecznej. To on także łatał dziurę budżetową w 2001 r., podwyższając podatki, nie tnąc zupełnie wydatków. Wreszcie to on żądał, gdy został ministrem, dużej obniżki stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej (RPP) i zmiany polityki kursowej na taką, która nakładałaby na bank centralny obowiązek interwencyjnego ustalania kursu złotego. - Belka jest lewicowym pragmatykiem. Wie, że likwidacja progresji podatkowej służy wzrostowi gospodarczemu. Jednocześnie wie, że na taką decyzje nie ma przyzwolenia większości, więc jest przeciw - ocenia Bogusław Grabowski, były członek RPP.
Praktyczny pan
Sześciu na dziesięciu Polaków uważa, że Marek Belka nadaje się na premiera - wynika z badań Pentora. Kompetentny, zaangażowany, stanowczy, przewidujący - to według badanych, najważniejsze cechy nowego szefa rządu. Na pewno cenią Belkę urzędnicy i koledzy eksperci pracujący na zlecenie dla międzynarodowych oraz polskich instytucji finansowanych z zagranicznych środków pomocowych. 22 kwietnia 2002 r., gdy był ministrem w rządzie Millera, Belka wydał rozporządzenie (z mocą wsteczną) "w sprawie zaniechania poboru podatku dochodowego od osób fizycznych od niektórych dochodów". Zwolnieniu podlegały m.in. dochody osób fizycznych osiągane od 1 stycznia 2001 r. do 31 grudnia 2001 r., które realizowały umowy zawarte przez Radę Ministrów z rządami państw obcych czy organizacjami międzynarodowymi i były opłacane przez te instytucje. W ten sposób płacenia 40 proc. podatku od wysokich honorariów uniknęli m.in. eksperci pracujący przy projektach finansowanych przez Unię Europejską. Belka wydał rozporządzenia, kiedy mówiono już o "wielkiej dziurze budżetowej" i szukano oszczędności gdzie się tylko da, na przykład opodatkowując zyski od lokat. Jak widać, takie obniżenie podatków najlepiej zarabiającym ekspertom nie naruszało zasad sprawiedliwości społecznej.
Świat według Belki |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 21/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.