Surowe kary bardziej niż resocjalizacja przemawiają do przestępców Co na nich działa?" - pytał w 1974 r. Robert Martinson, znany amerykański kryminolog. I odpowiadał: "Nic na nich nie działa". Martinson zbadał efekty ponad dwustu amerykańskich programów resocjalizacji przestępców i stwierdził, że były to programy złudzeń. Okazało się, że pozytywne przykłady resocjalizacji mieszczą się w granicach błędu statystycznego, a niemal wszyscy objęci programami przestępcy nadal łamali prawo, a nawet popełniali zbrodnie. Badania Martinsona zmieniły amerykańską politykę karania: sprawcy nawet drobnych przestępstw zaczęli masowo trafiać do więzień, a kary dla recydywistów zaostrzono. Efekt był taki, że w następnych piętnastu latach radykalnie poprawił się poziom bezpieczeństwa. Zwolennicy pochylania się z troską nad przestępcami, m.in. znany lewicowy intelektualista Noam Chomsky, wygłaszali tyrady, jakoby Ameryka zamieniała się w państwo totalitarne. Przeciętni Amerykanie widzieli jednak, że na ulicach jest bez porównania bezpieczniej. Okazało się, że kiedy to kara, a nie resocjalizacja jest celem, przestępcy zaczynają się bać. W Europie, w tym w Polsce, ta filozofia ma w środowiskach prawniczych wciąż trzy razy więcej przeciwników niż zwolenników (w Polsce ta proporcja wynosi 5:1). Martinson nazywa zwolenników cackania się z przestępcami humanitarnymi idiotami.
Mit resocjalizacji, czyli parodia sprawiedliwoŚci
To wymiar sprawiedliwości w USA jako pierwszy uczynił z resocjalizacji fetysz i jako pierwszy go obalił - po niemal stu latach obowiązywania. Obecnie Stany Zjednoczone należą do krajów o najwyższym współczynniku prizonizacji, czyli liczbie uwięzionych w stosunku do ogółu obywateli. Restrykcyjne karanie doprowadziło do tego, że ponad 2,5 proc. Amerykanów przebywało lub obecnie przebywa w więzieniach. W ostatnim ćwierćwieczu liczba skazanych na kary więzienia stale rosła i obecnie wynosi ponad 2 miliony. Dzięki temu przestępczość w USA spadła do poziomu najniższego od trzydziestu lat. Kryminologowie z uniwersytetu chicagowskiego dowiedli (w badaniach z 1996 r.), że wzrost populacji więźniów o 10 proc. skutkuje zmniejszeniem liczby rozbojów (o 7 proc.), włamań (o 4 proc.) i zabójstw (o 1,5 proc.).
Śladem Amerykanów poszli Brytyjczycy, Szwedzi i Holendrzy. Kolejne raporty Rady Europy na temat polityki penalizacji dowodzą, że w krajach, gdzie często karze się więzieniem (m.in. w Danii, Irlandii i Włoszech), udało się zatrzymać falę przestępczości. Obecnie mamy niezbite dowody na to, że jeśli karanie ma funkcję nie resocjalizacyjną, lecz retrybutywną (kara stosowna do winy), przestępczość maleje. Jeden z najbardziej głośnych zwolenników resocjalizacji, były francuski minister sprawiedliwości Alain Peyrefitte uznał tę oczywistość jeszcze pod koniec lat 80. "Przestępcy okazali się po prostu racjonalni: przestali się bać kary, bo wiedzieli, że wymiar sprawiedliwości i system penitencjarny będzie ich przede wszystkim wychowywał, a nie karał. Doszło do swoistej paranoi: krnąbrny przestępca składał swój los w ręce społeczeństwa, mówiąc: 'wprawdzie zgrzeszyłem, ale wierzę, że teraz pomożecie mi wrócić na drogę cnoty'. To parodia sprawiedliwości" - przekonywał Peyrefitte.
Polska polityka karna po 1989 r. wychodzi z założenia, że za przestępstwo odpowiada także społeczeństwo, które ukształtowało przestępcę. Dlatego przestępcy należy dać szansę resocjalizacji i złagodzić karę. Można zrozumieć naszych prawodawców, którzy mieli w pamięci system karania w PRL, wzorowany na sowieckim. W 1989 r. było już jednak wiadomo, że model karania nastawiony na resocjalizację w demokratycznym świecie poniósł totalne fiasko. - Najpierw nasi abolicjoniści w imię szczytnego humanitaryzmu wzywali do zniesienia kary śmierci. Kiedy zamieniono ją na dożywocie, twierdzili, że w ten sposób odbiera się skazanemu jakąkolwiek szansę poprawy. Kolejny krok to uznanie pozbawienia wolności za ostateczność. Następnym krokiem jest podważenie sensu jakiejkolwiek kary, którą uznaje sie za wstydliwy przeżytek - podkreśla dr Janusz Kochanowski, kryminolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Dobry wujek sędzia
W polskim wymiarze sprawiedliwości funkcjonują dwa szkodliwe mity: resocjalizacji i probacji (warunkowego zawieszania kar). Odsetek skazanych, którzy odbywają karę bezwzględnego pozbawienia wolności, wciąż spada. Obecnie - według szacunków Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości - wynosi około 10 proc. To sytuuje Polskę na jednym z ostatnich miejsc na świecie. Dla porównania: (według danych Crime and Criminal Justice Systems in Europe and North America) bezwzględną karę więzienia orzeka się w ponad 80 proc. ogółu wyroków w Bułgarii, w 60 proc. we Włoszech i w około 45 proc. w Holandii. O tym, że polski system nie jest skuteczny, przekonują liczby: w latach 90. o około 500 tys. (do niemal 1,4 mln) wzrosła liczba czynów karalnych. Przy tym najszybciej rośnie w ostatnich latach przestępczość przeciwko życiu i zdrowiu: liczba zabójstw wzrosła o 75 proc., rozbojów - o ponad 160 proc., zaś pobić - aż o 350 proc. Wniosek jest prosty: skoro kary nie są u nas dolegliwe, przestępcy niewiele ryzykują.
Polscy sędziowie orzekają nadzwyczajne złagodzenie kary w 20 proc. wypadków i praktycznie nie stosują nadzwyczajnego zaostrzenia kary dla niebezpiecznych przestępców. Na wcześniejsze warunkowe zwolnienie mogą u nas liczyć nawet sprawcy najcięższych przestępstw, m.in. ponad 90 proc. zabójców. Wyroki w zawieszeniu są przez przestępców traktowane jak uniewinnienie. Nie dziwią zatem wyniki badań CBOS, z których wynika, że 75 proc. Polaków odczuwa duże lub umiarkowane zagrożenie przestępczością.
Fabryka recydywistów
Bezpośrednim skutkiem systemu wymiaru sprawiedliwości nastawionego na resocjalizację jest powiększająca się liczba recydywistów. To skądinąd zrozumiałe, bo popełniających kolejne przestępstwa nadal chce się przede wszystkim wychowywać, czyli daje im się kolejne szanse "powrotu do społeczeństwa". W rzeczywistości daje im się szanse popełniania kolejnych przestępstw. Według oficjalnych danych, recydywiści stanowią prawie połowę wszystkich osadzonych. Prof. Andrzej Siemaszko, dyrektor Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości i współautor "Atlasu przestępczości w Polsce", twierdzi, że statystyki są zaniżone i w więzieniach mamy 70-80 proc. recydywistów, co oznaczałoby, że nasz system wymiaru sprawiedliwości jest swoistą fabryką ludzi wielokrotnie karanych, którzy stają się coraz niebezpieczniejsi. Część recydywistów nie jest zresztą za takich uznawana, gdyż ich poprzednie przestępstwa zatarto lub popełnili je jako nieletni.
W amerykańskim wymiarze sprawiedliwości obowiązuje zasada three strikes and out (trzy razy i koniec), co oznacza, że przy trzecim przestępstwie sędzia obligatoryjnie wymierza najwyższą możliwą karę. Podobna praktyka karania recydywistów istnieje w Wielkiej Brytanii, a od roku również na Słowacji. W Polsce nie dość, że recydywistów wciąż próbuje się resocjalizować, to za takich uznaje się przestępców popełniających drobne wykroczenia, którzy nawet w USA nie są trzymani w więzieniach. Kraje anglosaskie i Szwecja stosują wobec takich osób tzw. kary wolnościowe. Skazuje się je na przykład na ograniczenie wolności osobistej; pozostają na wolności, ale nie mogą opuszczać miejsca zamieszkania. Do kontroli używa się założonych na stałe bransoletek nazywanych elektroniczną smyczą. Skazani są dodatkowo nadzorowani przez kuratora. Obowiązkiem skazanego jest również udowodnienie, że w czasie odbywania kary nie pije alkoholu i nie bierze narkotyków. Najmniejsze popełnione wówczas wykroczenie prowadzi do osadzenia w więzieniu. W Wielkiej Brytanii wprowadzono dla drobnych przestępców Community Service, czyli obowiązek wykonywania prac użytecznych dla ogółu. W Szwecji stosuje się z kolei więzienie weekendowe: skazany w tygodniu pracuje, pozbawia się go natomiast wolnych dni.
Nowe więzienia zamiast resocjalizacji
Więźniowie skazani po raz pierwszy (za lżejsze przestępstwa) są w USA grupowani w tzw. campach. W ten sposób izoluje się ich od zdemoralizowanych więźniów karanych wielokrotnie bądź za ciężkie przestępstwa. Osadzeni mają gorsze warunki niż w więzieniu, muszą ciężko pracować, ale w zamian mogą liczyć na skrócenie odsiadki. Podobnej nagrody mogą się spodziewać sprawcy drobnych przestępstw uzależnieni od narkotyków czy alkoholu, którzy pomyślnie przeszli kurację odwykową. - System ten jest oparty na zasadzie kupowania przywilejów w zamian za pewne wyrzeczenia ze strony skazanego. Ten swoisty handel wolnością uczy osadzonych, że na lepsze traktowanie trzeba ciężko pracować - mówi Paweł Moczydłowski, były szef polskiego więziennictwa.
Polscy zwolennicy resocjalizacji i łagodzenia kar za koronny argument uznają to, że utrzymanie więźnia to ogromny koszt dla podatnika (1,8-2 tys. zł miesięcznie). To kolejny mit. Jak wyliczył prof. Gary S. Becker, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, więzień kosztuje amerykańskiego podatnika 20-30 tys. dolarów rocznie, natomiast przestępca na wolności robi szkody (łącznie z szeroko rozumianymi kosztami społecznymi) szacowane co najmniej na 50-70 tys. dolarów rocznie. Bardziej opłaca się więc budować nowe więzienia niż wdrażać kolejne programy resocjalizacji. Tyle że każdy polityk czy prawnik, który próbuje uświadomić obywatelom tę prawdę, jest uznawany za zamordystę.
O micie resocjalizacji więźniów czytaj także w "Rzeczpospolitej" 17 maja i słuchaj w radiowej Trójce 17 maja o godz. 12.00
To wymiar sprawiedliwości w USA jako pierwszy uczynił z resocjalizacji fetysz i jako pierwszy go obalił - po niemal stu latach obowiązywania. Obecnie Stany Zjednoczone należą do krajów o najwyższym współczynniku prizonizacji, czyli liczbie uwięzionych w stosunku do ogółu obywateli. Restrykcyjne karanie doprowadziło do tego, że ponad 2,5 proc. Amerykanów przebywało lub obecnie przebywa w więzieniach. W ostatnim ćwierćwieczu liczba skazanych na kary więzienia stale rosła i obecnie wynosi ponad 2 miliony. Dzięki temu przestępczość w USA spadła do poziomu najniższego od trzydziestu lat. Kryminologowie z uniwersytetu chicagowskiego dowiedli (w badaniach z 1996 r.), że wzrost populacji więźniów o 10 proc. skutkuje zmniejszeniem liczby rozbojów (o 7 proc.), włamań (o 4 proc.) i zabójstw (o 1,5 proc.).
Śladem Amerykanów poszli Brytyjczycy, Szwedzi i Holendrzy. Kolejne raporty Rady Europy na temat polityki penalizacji dowodzą, że w krajach, gdzie często karze się więzieniem (m.in. w Danii, Irlandii i Włoszech), udało się zatrzymać falę przestępczości. Obecnie mamy niezbite dowody na to, że jeśli karanie ma funkcję nie resocjalizacyjną, lecz retrybutywną (kara stosowna do winy), przestępczość maleje. Jeden z najbardziej głośnych zwolenników resocjalizacji, były francuski minister sprawiedliwości Alain Peyrefitte uznał tę oczywistość jeszcze pod koniec lat 80. "Przestępcy okazali się po prostu racjonalni: przestali się bać kary, bo wiedzieli, że wymiar sprawiedliwości i system penitencjarny będzie ich przede wszystkim wychowywał, a nie karał. Doszło do swoistej paranoi: krnąbrny przestępca składał swój los w ręce społeczeństwa, mówiąc: 'wprawdzie zgrzeszyłem, ale wierzę, że teraz pomożecie mi wrócić na drogę cnoty'. To parodia sprawiedliwości" - przekonywał Peyrefitte.
Polska polityka karna po 1989 r. wychodzi z założenia, że za przestępstwo odpowiada także społeczeństwo, które ukształtowało przestępcę. Dlatego przestępcy należy dać szansę resocjalizacji i złagodzić karę. Można zrozumieć naszych prawodawców, którzy mieli w pamięci system karania w PRL, wzorowany na sowieckim. W 1989 r. było już jednak wiadomo, że model karania nastawiony na resocjalizację w demokratycznym świecie poniósł totalne fiasko. - Najpierw nasi abolicjoniści w imię szczytnego humanitaryzmu wzywali do zniesienia kary śmierci. Kiedy zamieniono ją na dożywocie, twierdzili, że w ten sposób odbiera się skazanemu jakąkolwiek szansę poprawy. Kolejny krok to uznanie pozbawienia wolności za ostateczność. Następnym krokiem jest podważenie sensu jakiejkolwiek kary, którą uznaje sie za wstydliwy przeżytek - podkreśla dr Janusz Kochanowski, kryminolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Dobry wujek sędzia
W polskim wymiarze sprawiedliwości funkcjonują dwa szkodliwe mity: resocjalizacji i probacji (warunkowego zawieszania kar). Odsetek skazanych, którzy odbywają karę bezwzględnego pozbawienia wolności, wciąż spada. Obecnie - według szacunków Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości - wynosi około 10 proc. To sytuuje Polskę na jednym z ostatnich miejsc na świecie. Dla porównania: (według danych Crime and Criminal Justice Systems in Europe and North America) bezwzględną karę więzienia orzeka się w ponad 80 proc. ogółu wyroków w Bułgarii, w 60 proc. we Włoszech i w około 45 proc. w Holandii. O tym, że polski system nie jest skuteczny, przekonują liczby: w latach 90. o około 500 tys. (do niemal 1,4 mln) wzrosła liczba czynów karalnych. Przy tym najszybciej rośnie w ostatnich latach przestępczość przeciwko życiu i zdrowiu: liczba zabójstw wzrosła o 75 proc., rozbojów - o ponad 160 proc., zaś pobić - aż o 350 proc. Wniosek jest prosty: skoro kary nie są u nas dolegliwe, przestępcy niewiele ryzykują.
Polscy sędziowie orzekają nadzwyczajne złagodzenie kary w 20 proc. wypadków i praktycznie nie stosują nadzwyczajnego zaostrzenia kary dla niebezpiecznych przestępców. Na wcześniejsze warunkowe zwolnienie mogą u nas liczyć nawet sprawcy najcięższych przestępstw, m.in. ponad 90 proc. zabójców. Wyroki w zawieszeniu są przez przestępców traktowane jak uniewinnienie. Nie dziwią zatem wyniki badań CBOS, z których wynika, że 75 proc. Polaków odczuwa duże lub umiarkowane zagrożenie przestępczością.
Fabryka recydywistów
Bezpośrednim skutkiem systemu wymiaru sprawiedliwości nastawionego na resocjalizację jest powiększająca się liczba recydywistów. To skądinąd zrozumiałe, bo popełniających kolejne przestępstwa nadal chce się przede wszystkim wychowywać, czyli daje im się kolejne szanse "powrotu do społeczeństwa". W rzeczywistości daje im się szanse popełniania kolejnych przestępstw. Według oficjalnych danych, recydywiści stanowią prawie połowę wszystkich osadzonych. Prof. Andrzej Siemaszko, dyrektor Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości i współautor "Atlasu przestępczości w Polsce", twierdzi, że statystyki są zaniżone i w więzieniach mamy 70-80 proc. recydywistów, co oznaczałoby, że nasz system wymiaru sprawiedliwości jest swoistą fabryką ludzi wielokrotnie karanych, którzy stają się coraz niebezpieczniejsi. Część recydywistów nie jest zresztą za takich uznawana, gdyż ich poprzednie przestępstwa zatarto lub popełnili je jako nieletni.
W amerykańskim wymiarze sprawiedliwości obowiązuje zasada three strikes and out (trzy razy i koniec), co oznacza, że przy trzecim przestępstwie sędzia obligatoryjnie wymierza najwyższą możliwą karę. Podobna praktyka karania recydywistów istnieje w Wielkiej Brytanii, a od roku również na Słowacji. W Polsce nie dość, że recydywistów wciąż próbuje się resocjalizować, to za takich uznaje się przestępców popełniających drobne wykroczenia, którzy nawet w USA nie są trzymani w więzieniach. Kraje anglosaskie i Szwecja stosują wobec takich osób tzw. kary wolnościowe. Skazuje się je na przykład na ograniczenie wolności osobistej; pozostają na wolności, ale nie mogą opuszczać miejsca zamieszkania. Do kontroli używa się założonych na stałe bransoletek nazywanych elektroniczną smyczą. Skazani są dodatkowo nadzorowani przez kuratora. Obowiązkiem skazanego jest również udowodnienie, że w czasie odbywania kary nie pije alkoholu i nie bierze narkotyków. Najmniejsze popełnione wówczas wykroczenie prowadzi do osadzenia w więzieniu. W Wielkiej Brytanii wprowadzono dla drobnych przestępców Community Service, czyli obowiązek wykonywania prac użytecznych dla ogółu. W Szwecji stosuje się z kolei więzienie weekendowe: skazany w tygodniu pracuje, pozbawia się go natomiast wolnych dni.
Nowe więzienia zamiast resocjalizacji
Więźniowie skazani po raz pierwszy (za lżejsze przestępstwa) są w USA grupowani w tzw. campach. W ten sposób izoluje się ich od zdemoralizowanych więźniów karanych wielokrotnie bądź za ciężkie przestępstwa. Osadzeni mają gorsze warunki niż w więzieniu, muszą ciężko pracować, ale w zamian mogą liczyć na skrócenie odsiadki. Podobnej nagrody mogą się spodziewać sprawcy drobnych przestępstw uzależnieni od narkotyków czy alkoholu, którzy pomyślnie przeszli kurację odwykową. - System ten jest oparty na zasadzie kupowania przywilejów w zamian za pewne wyrzeczenia ze strony skazanego. Ten swoisty handel wolnością uczy osadzonych, że na lepsze traktowanie trzeba ciężko pracować - mówi Paweł Moczydłowski, były szef polskiego więziennictwa.
Polscy zwolennicy resocjalizacji i łagodzenia kar za koronny argument uznają to, że utrzymanie więźnia to ogromny koszt dla podatnika (1,8-2 tys. zł miesięcznie). To kolejny mit. Jak wyliczył prof. Gary S. Becker, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, więzień kosztuje amerykańskiego podatnika 20-30 tys. dolarów rocznie, natomiast przestępca na wolności robi szkody (łącznie z szeroko rozumianymi kosztami społecznymi) szacowane co najmniej na 50-70 tys. dolarów rocznie. Bardziej opłaca się więc budować nowe więzienia niż wdrażać kolejne programy resocjalizacji. Tyle że każdy polityk czy prawnik, który próbuje uświadomić obywatelom tę prawdę, jest uznawany za zamordystę.
O micie resocjalizacji więźniów czytaj także w "Rzeczpospolitej" 17 maja i słuchaj w radiowej Trójce 17 maja o godz. 12.00
Więcej możesz przeczytać w 21/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.