Patti Smith przez 30 lat utrzymała pozycję numer jeden damskiego rocka Przed jej pojawieniem się młode dziewczyny mogły co najwyżej stać się groupies, czyli materacykami dla znużonych herosów gitary. Trzydzieści lat temu Patti Smith zmieniła kierunek ewolucji rocka. Sukces albumu "Horses" (1975), na którym rock połączył się z poezją - jak w twórczości Jima Morrisona - zapalił zielone światło dla punk rocka i zespołów w rodzaju The Ramones, Blondie i Talking Heads. Za przykładem nowojorczyków poszli Sex Pistols czy The Clash z Londynu, dając początek punkrockowej rebelii. Jednocześnie za sprawą Smith runęła mentalna zapora, powstrzymująca napływ płci pięknej do rocka. Panie akceptowane były w folk rocku, bluesie i soulu, tolerowano je jako maskotki w hardrockowych kręgach, ale rock and roll był bastionem mężczyzn.
O tym, że coś się zmienia, mówiła okładka "Horses" - zdjęcie wybitnego, nieżyjącego fotografika Roberta Mapplethorpe'a, ówczesnego partnera Smith. Przyprawiło ono o drżenie feministki walczące z męskim szowinizmem. Widniała na nim bowiem artystka, wyglądająca jakby dopiero wstała z łóżka, gdzie spędziła noc w ubraniu. "To był najbardziej elektryzujący wizerunek kobiety z mojego pokolenia, jaki kiedykolwiek ujrzałam. Okładka płyty natychmiast znalazła się na ścianie w moim salonie, jakby była świętą ikoną. Symbolizowała ona nie tylko nowy impuls dla ruchu wyzwolenia kobiet, ale także fuzję wysokiej sztuki z kulturą popularną" - wspomina pisarka i feministka Camille Paglia. Takie było zresztą powszechne odczucie. Dowiodły tego kariery Debbie Harry w Nowym Jorku czy Siouxsie Sioux z Londynu. Dowiodła tego też kariera Olgi Jackowskiej, czyli Kory z Maanamu, a także sukcesy dziesiątków ambitnych dziewczyn na całym świecie, dla których Smith stała się wzorem, patronką i wyrocznią.
Zawód: pesymistka
Rozczochrane włosy, brak makijażu, biała rozchełstana koszula, czarne lub niebieskie dżinsy, czarna marynarka stały się znakiem rozpoznawczym Smith. Trzy dekady później nic się nie zmieniło - no może poza tym, że ciemne niegdyś włosy przetykane są gęsto siwizną, a twarz pokryła się zmarszczkami. Dziewiąty studyjny album "Trampin" dowodzi, że rock jest dla Smith wciąż tym, czym był w czasach debiutu: religią, ekstatycznym duchowym przeżyciem, środkiem przekazu i ewangelią miłości. Tak pryncypialne i idealistyczne traktowanie muzyki powstrzymywało ją przed nagrywaniem płyt wtedy, gdy czuła, że nie ma niczego ważnego do powiedzenia. Po 11 września 2001 r. uznała, że przyszła pora na album, w którym powinna dać wyraz swej trosce o Amerykę i nostalgii za dawnymi czasami.
Na początku lat 70. nic nie wróżyło, że młoda poetka, mająca na koncie trzy tomiki wierszy, zamieni się w liderkę rockowej grupy. Zdecydowało o tym spotkanie z Lennym Kayem, miłośnikiem przedhipisowskiego garażowego rocka z lat 60., pogardliwie zwanego punk rockiem. Kaye akompaniował Smith na gitarze, gdy ta recytowała swoje utwory na imprezach nowojorskiej bohemy. Do dziś jest filarem założonej w 1974 r. Patti Smith Group. Smith od początku traktowała swoją karierę jako misję: "Straciliśmy Jimmy'ego Hendrixa, Jima Morrisona, Briana Jonesa. Bob Dylan przycichł. The Rolling Stones stawali się obrzydliwie wielcy.(...) Artyści zdawali się zmęczeni protestowaniem, znużeni polityką, stracili złudzenia. Zaczynały ich bardziej interesować rzeczy materialne, luksusowy styl życia, narkotyki, limuzyny. Rock and roll szedł w złym kierunku, a więc postanowiłam nawiązać do tradycji, której rock powinien pozostać wierny. Bo rock and roll został stworzony przez biedotę, jest muzyką buntu".
Tylko na moment udało się tej drobnej kobiecie i jej uczniom odnieść spektakularne zwycięstwo nad systemem. Po serii albumów "Radio Ethiopia", "Easter", z którego pochodzi największy przebój "Because The Night" (nagrany z Bruce'em Springsteenem) - oraz "Wave", w 1980 r. rozczarowana show-biznesem Smith wycofała się w domowe zacisze, by czytać, pisać, malować, wychowywać dzieci i rozkoszować się życiem małżeńskim z Fredem "Sonic" Smithem, byłym muzykiem grupy MC5 z Detroit.
Wojenna krucjata
Jeśli nie liczyć wydanej w 1988 r. ascetycznej płyty "Dream Of Life", powrót Smith do rocka nastąpił po następnych ośmiu latach milczenia, kiedy to w sklepach ukazał się album "Gone Again". Zestaw elegijnych utworów przywoływał pamięć zmarłych członków jej rodziny, męża i brata oraz dawnych i nowych przyjaciół. Także "Peace And Noise" z 1997 r. był pożegnaniem starych znajomych i mistrzów: Allena Ginsberga i Williama S. Burroughsa. Dopiero jednak "Gung Ho" (2000) zwiastował odzyskanie dawnej energii i powrót bojowej formy.
Być może nowego albumu w ogóle by nie było, gdyby nie doświadczenia terrorystycznych ataków, wojen w Afganistanie i Iraku, a także rozczarowanie rządami obecnego prezydenta USA. To one kazały 57-letniej Smith opuścić rodzinny dom i wyruszyć na krucjatę. "Wycofuję się, wracam i znowu znikam. To jest służba. I w moim odczuciu moja rola w rocku od początku ma wiele z żołnierskiego obowiązku. Zjawiam się wtedy, gdy słyszę wezwania do jego wypełnienia. Tak jest i tym razem".
Zawód: pesymistka
Rozczochrane włosy, brak makijażu, biała rozchełstana koszula, czarne lub niebieskie dżinsy, czarna marynarka stały się znakiem rozpoznawczym Smith. Trzy dekady później nic się nie zmieniło - no może poza tym, że ciemne niegdyś włosy przetykane są gęsto siwizną, a twarz pokryła się zmarszczkami. Dziewiąty studyjny album "Trampin" dowodzi, że rock jest dla Smith wciąż tym, czym był w czasach debiutu: religią, ekstatycznym duchowym przeżyciem, środkiem przekazu i ewangelią miłości. Tak pryncypialne i idealistyczne traktowanie muzyki powstrzymywało ją przed nagrywaniem płyt wtedy, gdy czuła, że nie ma niczego ważnego do powiedzenia. Po 11 września 2001 r. uznała, że przyszła pora na album, w którym powinna dać wyraz swej trosce o Amerykę i nostalgii za dawnymi czasami.
Na początku lat 70. nic nie wróżyło, że młoda poetka, mająca na koncie trzy tomiki wierszy, zamieni się w liderkę rockowej grupy. Zdecydowało o tym spotkanie z Lennym Kayem, miłośnikiem przedhipisowskiego garażowego rocka z lat 60., pogardliwie zwanego punk rockiem. Kaye akompaniował Smith na gitarze, gdy ta recytowała swoje utwory na imprezach nowojorskiej bohemy. Do dziś jest filarem założonej w 1974 r. Patti Smith Group. Smith od początku traktowała swoją karierę jako misję: "Straciliśmy Jimmy'ego Hendrixa, Jima Morrisona, Briana Jonesa. Bob Dylan przycichł. The Rolling Stones stawali się obrzydliwie wielcy.(...) Artyści zdawali się zmęczeni protestowaniem, znużeni polityką, stracili złudzenia. Zaczynały ich bardziej interesować rzeczy materialne, luksusowy styl życia, narkotyki, limuzyny. Rock and roll szedł w złym kierunku, a więc postanowiłam nawiązać do tradycji, której rock powinien pozostać wierny. Bo rock and roll został stworzony przez biedotę, jest muzyką buntu".
Tylko na moment udało się tej drobnej kobiecie i jej uczniom odnieść spektakularne zwycięstwo nad systemem. Po serii albumów "Radio Ethiopia", "Easter", z którego pochodzi największy przebój "Because The Night" (nagrany z Bruce'em Springsteenem) - oraz "Wave", w 1980 r. rozczarowana show-biznesem Smith wycofała się w domowe zacisze, by czytać, pisać, malować, wychowywać dzieci i rozkoszować się życiem małżeńskim z Fredem "Sonic" Smithem, byłym muzykiem grupy MC5 z Detroit.
Wojenna krucjata
Jeśli nie liczyć wydanej w 1988 r. ascetycznej płyty "Dream Of Life", powrót Smith do rocka nastąpił po następnych ośmiu latach milczenia, kiedy to w sklepach ukazał się album "Gone Again". Zestaw elegijnych utworów przywoływał pamięć zmarłych członków jej rodziny, męża i brata oraz dawnych i nowych przyjaciół. Także "Peace And Noise" z 1997 r. był pożegnaniem starych znajomych i mistrzów: Allena Ginsberga i Williama S. Burroughsa. Dopiero jednak "Gung Ho" (2000) zwiastował odzyskanie dawnej energii i powrót bojowej formy.
Być może nowego albumu w ogóle by nie było, gdyby nie doświadczenia terrorystycznych ataków, wojen w Afganistanie i Iraku, a także rozczarowanie rządami obecnego prezydenta USA. To one kazały 57-letniej Smith opuścić rodzinny dom i wyruszyć na krucjatę. "Wycofuję się, wracam i znowu znikam. To jest służba. I w moim odczuciu moja rola w rocku od początku ma wiele z żołnierskiego obowiązku. Zjawiam się wtedy, gdy słyszę wezwania do jego wypełnienia. Tak jest i tym razem".
Więcej możesz przeczytać w 21/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.