Pracownicy France Télécom cierpią w pracy, bo firma jest restrukturyzowana, a od nich wymaga się wydajności Francuscy ludzie pracy mają już i tak imponujący dorobek w dziedzinie pomysłów na uzasadnianie strajków i manifestacji, ale 27 kwietnia tego roku postanowili dokonać w tej mierze znacznego postępu jakościowego. Personel telekomunikacyjnego giganta France Télécom ogłosił mianowicie "narodowy dzień mobilizacji przeciwko cierpieniu w pracy". Personel dzień protestował, ale widocznie ogólnie cierpieć lubi, bo z France Télécom nie odchodzi. W Paryżu i sześciu innych dużych miastach odbyły się manifestacje, a w czterech departamentach przerwano pracę - co ma przynajmniej tę zaletę, iż na jeden dzień ustały tam również cierpienia.
Pod wezwaniem do owej "mobilizacji" podpisało się sześć związków zawodowych, w tym wszystkie naprawdę liczące się w skali kraju. Sprawa wygląda więc poważnie. Wyobraźnia podsuwa obrazy pracowników France Télécom zmuszanych do stawiania słupów telefonicznych nocą przy świetle lamp naftowych, uwieszonych u szyi, gdyż pracodawca chce wykorzystać każdą chwilę doby, oszczędzając zarazem na prądzie. Nie żałuje go jednak z pewnością, gdy chodzi o przyspieszenie rytmu pracy wyładowaniami elektrycznymi, aplikowanymi opieszałym. Dzieciom delikwentów wysyła się listy z ich samokrytyką, opatrzone komentarzem dyrekcji: "Czy nie wstyd mieć takiego ojca?".
Okazuje się jednak, że nawet nasza bujna wyobraźnia pozostaje daleko w tyle za rzeczywistym obrazem cierpienia w pracy, jakiego doznaje personel France Télécom. Jak informują związki zawodowe, zmuszony on jest do działania w "pogarszających się warunkach", co jest spowodowane przeprowadzaną restrukturyzacją firmy oraz stawianymi przez dyrekcję "wymaganiami wydajności". Jest to oburzające w sytuacji, gdy po długich dziesięcioleciach miłego i spokojnego monopolu na rynku telekomunikacji France Télécom staje od paru lat w obliczu ostrej konkurencji kilku firm prywatnych i równoczesnego lawinowego rozwoju nowych technologii w swoim sektorze działalności - a wszystko to przy zadłużeniu sięgającym 44 mld euro. Jest oczywiste, że w tak nieprzyjemnej sytuacji priorytetem kierownictwa powinna się stać ochrona najcenniejszego dobra, jakiego France Télécom się dorobił przez lata swego istnienia: mianowicie wybornego samopoczucia pracowników.
Tymczasem nie tylko nikt się o to dobro należycie nie troszczy, ale zgoła brutalnie je depcze. "Naciska się nas, żebyśmy pracowali szybciej i wydajniej. Stres stał się u nas modną chorobą" - opisuje cierpienia w miejscu zatrudnienia jeden z paryskich manifestantów. Jego zdaniem, odbiera to motywację do pracy, a przecież "firma dobrze działa tylko wtedy, gdy jej pracownicy są zmotywowani". Czyli dotychczas personel France Télécom miał znakomitą motywację i wypracował 44 mld euro długów. A może to jest jakoś sprzężone? Może wolno mieć nadzieję, że jak mu spadnie dotychczasowa motywacja, to spadną i długi?
W każdym razie dyrekcja znęca się nad pracownikami tak wymyślnie, że można podejrzewać, iż na posterunku pozostali już jedynie najbardziej zatwardziali masochiści. Jej najnowszym pomysłem jest akcja pod złowrogim hasłem "porównanie osiągnięć indywidualnych". Działacz związkowy René Ollier wyjaśnił Agencji France Presse, że akcja ta służy "porównywaniu osiągnięć każdego pracownika z osiągnięciami jego kolegów" i dodał od razu jednym tchem, że jest to "skrajnie stresujące i zniechęcające". No, może jednak niekoniecznie dla tych, którzy w tych porównaniach wypadają korzystnie. To zapewne te właśnie czarne owce powodują, że - jak czytamy w związkowym wezwaniu do "narodowego dnia mobilizacji przeciwko cierpieniu w pracy" - w placówkach firmy "mnożą się konflikty i incydenty". Bo to już tak jest: jedni chcą pracować szybciej, rzetelniej i wydajniej, a inni - raczej nie. Jedni by chcieli za lepszą od innych pracę dostawać lepsze wynagrodzenie, a inni woleliby, żeby jedynym kryterium różnic płac był staż pracy. I konflikty gotowe.
Dyrekcja - przy całym swoim wrodzonym sadyzmie - stara się jednak unikać dodatkowych konfliktów i oznajmia ostrożnie, że "trzeba znaleźć sprawiedliwą i trudną do osiągnięcia równowagę między tym, co jest do przyjęcia, biorąc pod uwagę względy socjalne, a tym, co jest do przyjęcia, uwzględniając kwestie handlowe". Dlatego mimo wielomiliardowego zadłużenia i coraz bardziej zażartej rywalizacji na rynku zapowiedziała wzrost płac swojego personelu w 2004 r. o 2,3 proc. (przy inflacji 1,7 proc., wykazującej tendencję spadkową). Dobrowolnym cierpieniom oddaje się więc nie tylko załoga, ale i jej kierownictwo. Nigdy mi się nie udało zrozumieć masochistów, ale musi w tym być coś pociągającego.
Okazuje się jednak, że nawet nasza bujna wyobraźnia pozostaje daleko w tyle za rzeczywistym obrazem cierpienia w pracy, jakiego doznaje personel France Télécom. Jak informują związki zawodowe, zmuszony on jest do działania w "pogarszających się warunkach", co jest spowodowane przeprowadzaną restrukturyzacją firmy oraz stawianymi przez dyrekcję "wymaganiami wydajności". Jest to oburzające w sytuacji, gdy po długich dziesięcioleciach miłego i spokojnego monopolu na rynku telekomunikacji France Télécom staje od paru lat w obliczu ostrej konkurencji kilku firm prywatnych i równoczesnego lawinowego rozwoju nowych technologii w swoim sektorze działalności - a wszystko to przy zadłużeniu sięgającym 44 mld euro. Jest oczywiste, że w tak nieprzyjemnej sytuacji priorytetem kierownictwa powinna się stać ochrona najcenniejszego dobra, jakiego France Télécom się dorobił przez lata swego istnienia: mianowicie wybornego samopoczucia pracowników.
Tymczasem nie tylko nikt się o to dobro należycie nie troszczy, ale zgoła brutalnie je depcze. "Naciska się nas, żebyśmy pracowali szybciej i wydajniej. Stres stał się u nas modną chorobą" - opisuje cierpienia w miejscu zatrudnienia jeden z paryskich manifestantów. Jego zdaniem, odbiera to motywację do pracy, a przecież "firma dobrze działa tylko wtedy, gdy jej pracownicy są zmotywowani". Czyli dotychczas personel France Télécom miał znakomitą motywację i wypracował 44 mld euro długów. A może to jest jakoś sprzężone? Może wolno mieć nadzieję, że jak mu spadnie dotychczasowa motywacja, to spadną i długi?
W każdym razie dyrekcja znęca się nad pracownikami tak wymyślnie, że można podejrzewać, iż na posterunku pozostali już jedynie najbardziej zatwardziali masochiści. Jej najnowszym pomysłem jest akcja pod złowrogim hasłem "porównanie osiągnięć indywidualnych". Działacz związkowy René Ollier wyjaśnił Agencji France Presse, że akcja ta służy "porównywaniu osiągnięć każdego pracownika z osiągnięciami jego kolegów" i dodał od razu jednym tchem, że jest to "skrajnie stresujące i zniechęcające". No, może jednak niekoniecznie dla tych, którzy w tych porównaniach wypadają korzystnie. To zapewne te właśnie czarne owce powodują, że - jak czytamy w związkowym wezwaniu do "narodowego dnia mobilizacji przeciwko cierpieniu w pracy" - w placówkach firmy "mnożą się konflikty i incydenty". Bo to już tak jest: jedni chcą pracować szybciej, rzetelniej i wydajniej, a inni - raczej nie. Jedni by chcieli za lepszą od innych pracę dostawać lepsze wynagrodzenie, a inni woleliby, żeby jedynym kryterium różnic płac był staż pracy. I konflikty gotowe.
Dyrekcja - przy całym swoim wrodzonym sadyzmie - stara się jednak unikać dodatkowych konfliktów i oznajmia ostrożnie, że "trzeba znaleźć sprawiedliwą i trudną do osiągnięcia równowagę między tym, co jest do przyjęcia, biorąc pod uwagę względy socjalne, a tym, co jest do przyjęcia, uwzględniając kwestie handlowe". Dlatego mimo wielomiliardowego zadłużenia i coraz bardziej zażartej rywalizacji na rynku zapowiedziała wzrost płac swojego personelu w 2004 r. o 2,3 proc. (przy inflacji 1,7 proc., wykazującej tendencję spadkową). Dobrowolnym cierpieniom oddaje się więc nie tylko załoga, ale i jej kierownictwo. Nigdy mi się nie udało zrozumieć masochistów, ale musi w tym być coś pociągającego.
Więcej możesz przeczytać w 21/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.