Im wcześniej podwyższymy akcyzę na paliwa, tym więcej będzie pieniędzy na budowę dróg
Nie, proszę państwa! Za najsłabsze ogniwo naszej gospodarki nie uważam - być może chwilowo - górnictwa węglowego. Choćby dlatego, że dzięki światowej koniunkturze węgiel ma właśnie dobre ceny. Nie mam też na myśli hutnictwa żelaza i stali, mimo że z pieców wycieka wrząca surówka, a szyny kolejowe bywają złej jakości. Moja troska dotyczy niemal wszystkiego, co wiąże się z transportem, jeżdżeniem i pływaniem. Wszystko wskazuje na to, że nie zdaliśmy i nadal nie zdajemy egzaminu z racjonalizacji działań i zachowań w tej jakże ważnej dziedzinie współczesnej gospodarki usługowej. Wbrew medialnym opiniom nie zamierzam jednak zacząć od krytyki byłego wicepremiera Pola za brak autostrad i dobrych dróg. To besserwisserski Sejm uchwala budżety, w których nie ma pieniędzy na infrastrukturę, a wydatki majątkowe stanowią procent ich ogółu. Od dawna głównym problemem jest błędna polityka transportowa.
Nie tak dawno przeczytałem, że w USA, najbardziej zmotoryzowanym kraju świata, około 40 proc. przewozów towarowych obsługuje kolej. W Niemczech każdy może codziennie oglądać tłok barek na Renie. A u nas? U nas wygrało lobby (międzynarodowe?) transportu samochodowego. W imię ułatwień (dla kogo?) nie wprowadziliśmy odpowiednich opłat za użytkowanie naszych dróg przez najcięższe tiry, zwłaszcza w tranzycie. Nie podjęliśmy kroków zmuszających do pełniejszego wykorzystania terminali samochodowo-kolejowych i transportu kolejowego w ruchu transgranicznym. Lobby samochodowe (bo kto inny?) dbało nawet o to, by terminale odpraw celnych lokalizowano tak, by tiry mogły je omijać. Przykładem było Świecko. Ciekawe, jak to będzie funkcjonować na naszej wschodniej i północnej granicy.
Jak dalece odeszliśmy od zdrowego rozsądku w polityce transportowej, świadczą reakcje na wzrost cen paliw płynnych w ostatnich tygodniach. Okazało się, że gospodarcze cudotwórstwo nadal jest popularne. Na pytanie, jak nie dopuścić do wzrostu stopy inflacji, odpowiedź jest gotowa: obniżyć akcyzę i w ten sposób zahamować wzrost cen paliw. I to się słyszy w sytuacji, gdy mamy potężny deficyt budżetowy, gdy cena litra benzyny u niemieckich sąsiadów przekracza właśnie euro, gdy styl jazdy polskich kierowców (gaz do dechy!) dowodzi, że benzyna nie jest zbyt droga. Czyżbyśmy cenami benzyny chcieli konkurować w Unii Europejskiej? W odpowiedzi słyszymy, że płace i poziom życia w Polsce są niższe niż w Niemczech, że trzeba to uwzględniać w kształtowaniu akcyzy i cen. Niestety, ten typ myślenia życzeniowego ciągle przeszkadza nam w racjonalnym działaniu. Czas sobie powiedzieć, że wzrost ceny benzyny do jej poziomu u zachodnich sąsiadów jest nieunikniony i im wcześniej podwyższymy, a nie obniżymy akcyzę, tym więcej będziemy mieć pieniędzy na budowę przyzwoitych dróg. Naturalnie, o ile fiskus nie wyda tych pieniędzy na coś innego. Nasze niskie płace i poziom życia nie mają tu nic do rzeczy, zwłaszcza w wypadku importowanych paliw. Przecież i tak importujemy rocznie za kwotę o 10 mld USD wyższą, niż eksportujemy. Oczywiście, mimo drogiej benzyny trzeba konkurować, ale tam gdzie o cenach decydujemy głównie my sami; nasi przedsiębiorcy powinni konkurować swoją inwencją i jakością.
Polityka transportowa nie jest więc naszą mocną stroną. Już usiłowano mnie pouczać, że sprzedając nadgranicznym Niemcom naszą tańszą benzynę, zwiększamy nasze przychody i robimy na tym świetny interes. Prawdą jest natomiast to, że nie wykorzystujemy szans tam, gdzie są one niemal podane na talerzu. Ciągle ulegamy presji różnych grup nacisku na utrzymanie taryf ulgowych tam, gdzie nie ma dla nich żadnego uzasadnienia. Nie mamy odwagi powiedzieć sobie, że taryfy ulgowe demoralizują i demobilizują. Ciągle nie stać naszych polityków na mówienie prawdy o zagrożeniach wynikających ze stanu naszych finansów publicznych i konieczności radykalnej zmiany polityki w tej dziedzinie. Ciągle mamy dobrych wujków zmiękczających plan Hausnera, choć to tylko jedna trzecia niezbędnych cięć, i domagamy się obniżki akcyzy na benzynę.
Tylko tak dalej!
Nie tak dawno przeczytałem, że w USA, najbardziej zmotoryzowanym kraju świata, około 40 proc. przewozów towarowych obsługuje kolej. W Niemczech każdy może codziennie oglądać tłok barek na Renie. A u nas? U nas wygrało lobby (międzynarodowe?) transportu samochodowego. W imię ułatwień (dla kogo?) nie wprowadziliśmy odpowiednich opłat za użytkowanie naszych dróg przez najcięższe tiry, zwłaszcza w tranzycie. Nie podjęliśmy kroków zmuszających do pełniejszego wykorzystania terminali samochodowo-kolejowych i transportu kolejowego w ruchu transgranicznym. Lobby samochodowe (bo kto inny?) dbało nawet o to, by terminale odpraw celnych lokalizowano tak, by tiry mogły je omijać. Przykładem było Świecko. Ciekawe, jak to będzie funkcjonować na naszej wschodniej i północnej granicy.
Jak dalece odeszliśmy od zdrowego rozsądku w polityce transportowej, świadczą reakcje na wzrost cen paliw płynnych w ostatnich tygodniach. Okazało się, że gospodarcze cudotwórstwo nadal jest popularne. Na pytanie, jak nie dopuścić do wzrostu stopy inflacji, odpowiedź jest gotowa: obniżyć akcyzę i w ten sposób zahamować wzrost cen paliw. I to się słyszy w sytuacji, gdy mamy potężny deficyt budżetowy, gdy cena litra benzyny u niemieckich sąsiadów przekracza właśnie euro, gdy styl jazdy polskich kierowców (gaz do dechy!) dowodzi, że benzyna nie jest zbyt droga. Czyżbyśmy cenami benzyny chcieli konkurować w Unii Europejskiej? W odpowiedzi słyszymy, że płace i poziom życia w Polsce są niższe niż w Niemczech, że trzeba to uwzględniać w kształtowaniu akcyzy i cen. Niestety, ten typ myślenia życzeniowego ciągle przeszkadza nam w racjonalnym działaniu. Czas sobie powiedzieć, że wzrost ceny benzyny do jej poziomu u zachodnich sąsiadów jest nieunikniony i im wcześniej podwyższymy, a nie obniżymy akcyzę, tym więcej będziemy mieć pieniędzy na budowę przyzwoitych dróg. Naturalnie, o ile fiskus nie wyda tych pieniędzy na coś innego. Nasze niskie płace i poziom życia nie mają tu nic do rzeczy, zwłaszcza w wypadku importowanych paliw. Przecież i tak importujemy rocznie za kwotę o 10 mld USD wyższą, niż eksportujemy. Oczywiście, mimo drogiej benzyny trzeba konkurować, ale tam gdzie o cenach decydujemy głównie my sami; nasi przedsiębiorcy powinni konkurować swoją inwencją i jakością.
Polityka transportowa nie jest więc naszą mocną stroną. Już usiłowano mnie pouczać, że sprzedając nadgranicznym Niemcom naszą tańszą benzynę, zwiększamy nasze przychody i robimy na tym świetny interes. Prawdą jest natomiast to, że nie wykorzystujemy szans tam, gdzie są one niemal podane na talerzu. Ciągle ulegamy presji różnych grup nacisku na utrzymanie taryf ulgowych tam, gdzie nie ma dla nich żadnego uzasadnienia. Nie mamy odwagi powiedzieć sobie, że taryfy ulgowe demoralizują i demobilizują. Ciągle nie stać naszych polityków na mówienie prawdy o zagrożeniach wynikających ze stanu naszych finansów publicznych i konieczności radykalnej zmiany polityki w tej dziedzinie. Ciągle mamy dobrych wujków zmiękczających plan Hausnera, choć to tylko jedna trzecia niezbędnych cięć, i domagamy się obniżki akcyzy na benzynę.
Tylko tak dalej!
Więcej możesz przeczytać w 21/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.