Moskwę zmuszono, by dostrzegła Brukselę Guliwer musiał się czuć podobnie. Gdzie wzrokiem sięgnąć - odległy horyzont, szeroka perspektywa, poczucie siły i nieograniczonej przestrzeni. A wkoło liliputy. Przez długie lata Rosja nie traktowała Unii Europejskiej poważnie. Przywódcy zasiadający w pałacowych gabinetach na kremlowskim wzgórzu postrzegali ją jako zgromadzenie "sympatycznych krasnoludków", wśród których tylko najwięksi osobnicy zasługują na uwagę. "Moskwa starała się podtrzymywać konstruktywne stosunki z Berlinem, Paryżem, Londynem i Rzymem, ale nie przyjmowała do wiadomości, że jej głównym partnerem może być Unia Europejska jako taka" - tłumaczy Timofiej Bordaczow z moskiewskiego centrum Carnegie.
Partyjni przywódcy Związku Radzieckiego traktowali Wspólnotę Europejską jak coś w rodzaju gospodarczego dodatku do NATO. Borys Jelcyn też nie rozumiał konieczności dogadywania się z niemal nierzeczywistymi dla niego urzędnikami z Brukseli. "Car Borys" rządził u siebie w sposób niepodzielny i wierzył w moc osobistych ustaleń zawieranych z równymi sobie. Kanclerz Helmut Kohl chętnie i często wpadał do podmoskiewskiego Zawidowa na krótkie wspólne polowanie. Jacques Chirac upodobał sobie kuchnię restauracji Carskaja Ochota na skraju Moskwy. Przywódcy największych krajów Europy bez oporów dawali się kokietować Kremlowi. Wrażenie dobrych bilateralnych stosunków z Rosją zawsze wzmacniało autorytet wśród własnych wyborców i podnosiło międzynarodowy prestiż. No, a poza tym załatwiali naprawdę ważne sprawy. Rosyjskim prezydentom wydawało się, że tworzą skomplikowane geopolityczne konstrukcje, a tymczasem zachodni przywódcy torowali drogę wielkim narodowym korporacjom na rosyjski rynek. Robili to, co było naprawdę realne i możliwe.
Rosja nie do strawienia
Rosjanie lekceważyli Unię Europejską. Wierzyli w polityczną przyszłość instytucji z natury rzeczy fasadowych i tymczasowych. W budowaniu europejskiej stabilności i bezpieczeństwa stawiali na OBWE. Kto dzisiaj wspomina jeszcze tę organizację? A Europa dwudziestu pięciu stała się rzeczywistością. I już nie 40 proc., ale połowa rosyjskiej wymiany gospodarczej przypada na zjednoczoną Europę. W najważniejszych sprawach, takich jak ograniczenia antydumpingowe, wizy itp., niewiele, jeśli w ogóle cokolwiek da się załatwić bilateralnie. Jedynym partnerem stała się Bruksela.
Władimir Putin wprawił w zdumienie cały świat, kiedy mówił całkiem niedawno: "Wkrótce Rosja może się stać członkiem NATO". Coś, co jeszcze 20 lat temu zostałoby potraktowane jeśli nie jako prowokacja, to w najlepszym wypadku jako niepoważna polityczna fantastyka, dzisiaj nie wydaje się nierealne. Najpoważniejsi nawet politycy nie widzą jednak Rosji w Unii Europejskiej. "Oni nigdy nie przetrawią Rosji. Potrzebny byłby wielki żołądek" - stwierdził Michaił Gorbaczow, który sam roztaczał kiedyś wizję "wspólnego europejskiego domu". Teraz precyzuje, że możliwa jest co najwyżej koncepcja "stowarzyszenia Rosji i Unii Europejskiej": "Tak jak jest z NATO. Najważniejsze decyzje nie są podejmowane bez naszego udziału, ale obie strony rządzą się swoimi prawami".
"W zjednoczonej Europie nie ma miejsca dla supermocarstwa. Unia jest próbą układania swoich dalszych losów, podjętą przez niewielkie i średnie państwa. Wspólny europejski dom nie zostanie zbudowany według projektu Gorbaczowa. Zostanie wzniesiony na zachód od rozpadającego się imperium i jego spadkobierców" - Ralf Darendorf, filozof i socjolog, pisał te słowa w 1990 r. Wtedy istniał jeszcze Związek Radziecki. Co prawda, dwa lata temu premier Włoch Silvio Berlusconi obiecywał Putinowi ni mniej, ni więcej tylko członkostwo w Unii Europejskiej. Ale do politycznego chałupnictwa szefa włoskiego rządu wszyscy się już dawno przyzwyczaili i nikt nie bierze jego wypowiedzi poważnie. Zwłaszcza że są całkowicie odosobnione i trudno je traktować inaczej niż jako próbę koniunkturalnego przypodobania się rosyjskiemu prezydentowi.
Państwo eurazjatyckie
Jest wiele fundamentalnych przyczyn, które sprawiają, że Rosja w przewidywalnej przyszłości nie wstąpi do unii i nikt jej tam specjalnie nie zaprasza. Państwo rosyjskie, zwłaszcza to, które przy pełnym poparciu społeczeństwa buduje Władimir Putin, nie zechce się z nikim dzielić suwerennością, a to przecież jeden z fundamentów europejskiej wspólnoty. Trudno też przewidywać, że w najbliższej przyszłości Rosjanie uczynią priorytet z przestrzegania u siebie praw człowieka i demokratycznych procedur w europejskim rozumieniu tych pojęć. Poza tym Rosja graniczy ze strefami największej niestabilności, a zarazem źródłami międzynarodowego terroryzmu, krajami dostarczającymi lwią część sprzedawanych na Zachodzie narkotyków. Rosyjskie granice trudno nazwać szczelnymi.
Rosja jest i pozostanie częścią Europy ze względu na swój cywilizacyjny wybór i korzenie. Ale to państwo jest też integralną częścią Azji. Nie tylko geograficznie. Na ulicach Władywostoku niełatwo trafić na wołgę czy ładę. 90 proc. poruszających się tam samochodów to przeważnie białe i nie znane w Europie modele toyot, nissanów, isuzu i innych aut z kierownicami po prawej stronie. Rosjanie ściągają je z Japonii kutrami, po kilka. Piją piwo warzone w Chinach i Korei Południowej. W oczy częściej rzucają im się azjatyckie hieroglify niż ojczysta cyrylica. Tylko surowy reżim wizowy sprawia, że w Chabarowsku i kilku innych miastach Dalekiego Wschodu stosunkowo mało jest jeszcze chińskich restauracji i skośnookich twarzy. Na początku lat 90. ówczesny minister spraw zagranicznych Andriej Kozyriew wprowadził ułatwienia w ruchu przygranicznym. Moskwa szybko się jednak z tego wycofała. Dlaczego? "To proste - przedstawiciele lokalnych władz podają suche fakty.
- Od Irkucka do Władywostoku jest kilka tysięcy kilometrów, gigantyczne przestrzenie do zagospodarowania i niespełna 8 mln mieszkańców. W samej strefie przygranicznej mieszka 300 mln Chińczyków, głodnych i pracowitych. Gdyby ta fala ruszyła przez otwartą granicę, na ulicach rosyjskich miast trudno byłoby znaleźć białe twarze."
Nowe zasady gry
W stosunkach z Unią Europejską Moskwa jest skazana na przyjmowanie europejskich zasad gry. "Rosjanie zaczynają rozumieć, że integracja wymaga rezygnacji z niektórych interesów narodowych w zamian za jeszcze większe korzyści. Rosji nie podoba się, jak biurokraci z Brukseli albo Genewy zaczynają dyktować warunki współpracy i zasady wymiany gospodarczej, ale jeśli Moskwa chce przyciągnąć inwestycje, musi zrozumieć, że nie ma innego wyboru niż maksymalnie możliwa integracja z Europą" - komentator wpływowego na Zachodzie "Financial Timesa" oznajmia prawdy, z których rosyjskie elity od dawna zdają sobie sprawę. Cała historia tego kraju od rozpadu Związku Radzieckiego jest dowodem świadomego, choć wymuszonego prozachodniego wyboru. Rosja, jeśli chce się rozwijać cywilizacyjnie, musi współpracować z Ameryką, a zwłaszcza z Europą.
Przywódcom totalitarnego Związku Radzieckiego na pewno łatwiej było rządzić w dwubiegunowym, nie przenikającym się świecie. Jasno wytyczone strefy wpływów określały granice kompromisu. Teraz jest inaczej. Trochę pomaga rosyjska zdolność do adaptacji. Zwerbalizowana przez weterana obwieszonego medalami brzmi mniej więcej tak: "Bez komunizmu żyć można, ale jest trudno".
Rosja nie do strawienia
Rosjanie lekceważyli Unię Europejską. Wierzyli w polityczną przyszłość instytucji z natury rzeczy fasadowych i tymczasowych. W budowaniu europejskiej stabilności i bezpieczeństwa stawiali na OBWE. Kto dzisiaj wspomina jeszcze tę organizację? A Europa dwudziestu pięciu stała się rzeczywistością. I już nie 40 proc., ale połowa rosyjskiej wymiany gospodarczej przypada na zjednoczoną Europę. W najważniejszych sprawach, takich jak ograniczenia antydumpingowe, wizy itp., niewiele, jeśli w ogóle cokolwiek da się załatwić bilateralnie. Jedynym partnerem stała się Bruksela.
Władimir Putin wprawił w zdumienie cały świat, kiedy mówił całkiem niedawno: "Wkrótce Rosja może się stać członkiem NATO". Coś, co jeszcze 20 lat temu zostałoby potraktowane jeśli nie jako prowokacja, to w najlepszym wypadku jako niepoważna polityczna fantastyka, dzisiaj nie wydaje się nierealne. Najpoważniejsi nawet politycy nie widzą jednak Rosji w Unii Europejskiej. "Oni nigdy nie przetrawią Rosji. Potrzebny byłby wielki żołądek" - stwierdził Michaił Gorbaczow, który sam roztaczał kiedyś wizję "wspólnego europejskiego domu". Teraz precyzuje, że możliwa jest co najwyżej koncepcja "stowarzyszenia Rosji i Unii Europejskiej": "Tak jak jest z NATO. Najważniejsze decyzje nie są podejmowane bez naszego udziału, ale obie strony rządzą się swoimi prawami".
"W zjednoczonej Europie nie ma miejsca dla supermocarstwa. Unia jest próbą układania swoich dalszych losów, podjętą przez niewielkie i średnie państwa. Wspólny europejski dom nie zostanie zbudowany według projektu Gorbaczowa. Zostanie wzniesiony na zachód od rozpadającego się imperium i jego spadkobierców" - Ralf Darendorf, filozof i socjolog, pisał te słowa w 1990 r. Wtedy istniał jeszcze Związek Radziecki. Co prawda, dwa lata temu premier Włoch Silvio Berlusconi obiecywał Putinowi ni mniej, ni więcej tylko członkostwo w Unii Europejskiej. Ale do politycznego chałupnictwa szefa włoskiego rządu wszyscy się już dawno przyzwyczaili i nikt nie bierze jego wypowiedzi poważnie. Zwłaszcza że są całkowicie odosobnione i trudno je traktować inaczej niż jako próbę koniunkturalnego przypodobania się rosyjskiemu prezydentowi.
Państwo eurazjatyckie
Jest wiele fundamentalnych przyczyn, które sprawiają, że Rosja w przewidywalnej przyszłości nie wstąpi do unii i nikt jej tam specjalnie nie zaprasza. Państwo rosyjskie, zwłaszcza to, które przy pełnym poparciu społeczeństwa buduje Władimir Putin, nie zechce się z nikim dzielić suwerennością, a to przecież jeden z fundamentów europejskiej wspólnoty. Trudno też przewidywać, że w najbliższej przyszłości Rosjanie uczynią priorytet z przestrzegania u siebie praw człowieka i demokratycznych procedur w europejskim rozumieniu tych pojęć. Poza tym Rosja graniczy ze strefami największej niestabilności, a zarazem źródłami międzynarodowego terroryzmu, krajami dostarczającymi lwią część sprzedawanych na Zachodzie narkotyków. Rosyjskie granice trudno nazwać szczelnymi.
Rosja jest i pozostanie częścią Europy ze względu na swój cywilizacyjny wybór i korzenie. Ale to państwo jest też integralną częścią Azji. Nie tylko geograficznie. Na ulicach Władywostoku niełatwo trafić na wołgę czy ładę. 90 proc. poruszających się tam samochodów to przeważnie białe i nie znane w Europie modele toyot, nissanów, isuzu i innych aut z kierownicami po prawej stronie. Rosjanie ściągają je z Japonii kutrami, po kilka. Piją piwo warzone w Chinach i Korei Południowej. W oczy częściej rzucają im się azjatyckie hieroglify niż ojczysta cyrylica. Tylko surowy reżim wizowy sprawia, że w Chabarowsku i kilku innych miastach Dalekiego Wschodu stosunkowo mało jest jeszcze chińskich restauracji i skośnookich twarzy. Na początku lat 90. ówczesny minister spraw zagranicznych Andriej Kozyriew wprowadził ułatwienia w ruchu przygranicznym. Moskwa szybko się jednak z tego wycofała. Dlaczego? "To proste - przedstawiciele lokalnych władz podają suche fakty.
- Od Irkucka do Władywostoku jest kilka tysięcy kilometrów, gigantyczne przestrzenie do zagospodarowania i niespełna 8 mln mieszkańców. W samej strefie przygranicznej mieszka 300 mln Chińczyków, głodnych i pracowitych. Gdyby ta fala ruszyła przez otwartą granicę, na ulicach rosyjskich miast trudno byłoby znaleźć białe twarze."
Nowe zasady gry
W stosunkach z Unią Europejską Moskwa jest skazana na przyjmowanie europejskich zasad gry. "Rosjanie zaczynają rozumieć, że integracja wymaga rezygnacji z niektórych interesów narodowych w zamian za jeszcze większe korzyści. Rosji nie podoba się, jak biurokraci z Brukseli albo Genewy zaczynają dyktować warunki współpracy i zasady wymiany gospodarczej, ale jeśli Moskwa chce przyciągnąć inwestycje, musi zrozumieć, że nie ma innego wyboru niż maksymalnie możliwa integracja z Europą" - komentator wpływowego na Zachodzie "Financial Timesa" oznajmia prawdy, z których rosyjskie elity od dawna zdają sobie sprawę. Cała historia tego kraju od rozpadu Związku Radzieckiego jest dowodem świadomego, choć wymuszonego prozachodniego wyboru. Rosja, jeśli chce się rozwijać cywilizacyjnie, musi współpracować z Ameryką, a zwłaszcza z Europą.
Przywódcom totalitarnego Związku Radzieckiego na pewno łatwiej było rządzić w dwubiegunowym, nie przenikającym się świecie. Jasno wytyczone strefy wpływów określały granice kompromisu. Teraz jest inaczej. Trochę pomaga rosyjska zdolność do adaptacji. Zwerbalizowana przez weterana obwieszonego medalami brzmi mniej więcej tak: "Bez komunizmu żyć można, ale jest trudno".
Więcej możesz przeczytać w 21/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.