Jak dzięki wejściu do unii napompowano naszą gospodarkę Od stycznia do mar-ca tempo naszego wzrostu gospodarczego wyniosło 6,4 proc. - wynika z danych NBP. Czy to już boom gospodarczy? Jeżeli nawet tak, to opisują go dwa prawa ekonomii: pierwsze twierdzi, że normalna gospodarka w normalnych warunkach rozwija się wedle "normalnej stopy wzrostu", drugie zaś głosi, że wzrost gospodarczy zawsze podlega wahaniom i po przyspieszeniu musi nadejść "oczyszczająca recesja". Politycy jednak ignorują te prawidła, bo w przeciwnym razie okazałoby się, że ich możliwość oddziaływania na gospodarkę sprowadza się najwyżej do tego, że dużo mogą zepsuć. Tak naprawdę wzrosty PKB o 5-6 proc. nie następują dzięki politykom, lecz mimo ich działań. Gdyby zostawili gospodarkę w spokoju, rozwijałaby się jeszcze szybciej! Wzrostowi hurraoptymiści nie chcą także przyjąć do wiadomości prawdy, że same liczby obrazujące zmiany PKB, bez podania przyczyn tych zmian, są zwykłą dezinformacją.
Silnik gospodarki
Każda gospodarka, której nie dotyka wojna, trzęsienie ziemi, socjalizm lub inne nieszczęścia, ma wbudowany "motor wzrostu" - tłumaczy Milton Friedman. Kolejne roczniki obywateli są lepiej wykształcone od poprzednich, zawsze ludzie starają się coś zaoszczędzić, co powoduje, że rośnie kapitał. Postęp techniczny dokonuje się niekiedy niejako sam z siebie. Jeśli bowiem dzisiaj ktoś zastępuje komputer pochodzący z 1999 r. nowym, musi - za mniejsze zresztą pieniądze - kupić lepszy, bowiem takich jak stary już nikt nie produkuje.
Oszacowanie "naturalnej" czy - jak to określał angielski ekonomista Roy F. Harrod - "gwarantowanej" stopy wzrostu nie jest łatwe. Ci, którzy o takim wzroście pisali, dość zgodnie przyjmowali, iż jego tempo wynosi 2-3 proc. I tyle nam się należy, bez łaski polityków majsterkowiczów.
Recesja z natury
Czasem pojawiają się dodatkowe czynniki wzrostu i gospodarka przyspiesza. W przyspieszeniu zawsze tkwi jednak zalążek przyszłej recesji. Większa produkcja wymaga bowiem większego zatrudnienia, więc do pracy przyjmowani są ludzie słabo wykwalifikowani. Większy popyt na pracę ciągnie także w górę wynagrodzenia, a wszystko to powoduje podwyższenie kosztów i spadek konkurencyjności gospodarki. Producenci muszą podnosić ceny, ale inflacja hamuje wzrost popytu. Następuje osławione "przegrzanie gospodarki" i tempo wzrostu zaczyna się gwałtownie obniżać.
Keynsowsko-peeselowska koncepcja pobudzenia gospodarki "dodrukiem" pieniądza musi być nieskuteczna. W początkach recesji spada bowiem głównie popyt na środki produkcji i materiały. Jedynym sposobem na wyjście z recesji jest zmniejszenie kosztów produkcji: wycofanie najbardziej zużytych maszyn i zwolnienie najmniej wydajnych pracowników. Im mniej jest w gospodarce socjalistycznych regulacji prawnych i im mniejsza siła związkowców (różnych Śniadków czy Manickich), tym oczyszczenie dokonuje się szybciej.
Państwowy garb
Polski kryzys w 2002 r. nie był szczególnie głęboki. PKB rósł, choć tempo jego wzrostu spadło do 1 proc. Śmiało można by twierdzić, że do kryzysu w ogóle nie musiało dojść. Niestety, na załamanie pracowano intensywnie przez lata. Kolejne rządy sztucznie podtrzymywały funkcjonowanie górnictwa, hutnictwa, przemysłu zbrojeniowego, kolejnictwa i mastodontów socjalizmu w pozostałych branżach. Te firmy - mimo rosnącego deficytu - masowo fundowały podwyżki płac, co zmuszało do podwyższania pensji także prywatnych przedsiębiorców. Jeszcze dziś sektor publiczny oferuje wynagrodzenia o 500 zł wyższe niż prywatny (2755 zł wobec 2263 zł). Przy niższej o 15-30 proc. wydajności pracy niż w Czechach czy na Węgrzech mieliśmy płace o 15-30 proc. wyższe od naszych bratanków. Rozdmuchiwano wydatki socjalne doprowadzono do sytuacji, w której w Polsce więcej dochodów pochodzi ze świadczeń społecznych niż z pracy. Polska ma też najbardziej na świecie rozbudowany system ochrony uprawnień pracowniczych.To wszystko musi prowadzić do osłabienia tempa rozwoju i wzrostu bezrobocia.
Pijak pod latarnią
Recesje są jednak jak nogi blondynki i - nawet najdłuższe - gdzieś przecież się kończą. Najsłabsi przedsiębiorcy bankrutują, lepsi obniżają koszty i znajdują nowe rynki. Kosztem ich wysiłku (i wzrostu bezrobocia) gospodarka odzyskuje konkurencyjność. Kiedy pod koniec 2001 r. ówczesny wicepremier Marek Belka ogłaszał swój plan "1-3-5" (dotyczący wzrostu PKB), grał z nami w pokera "w widne karty". Wykorzystał swoją wiedzę o rozwoju gospodarczym i nie poddał się panice.
Pięcioprocentowy wzrost PKB już mamy. Wedle Ministerstwa Finansów, przekracza on nawet 6 proc. Jest tylko jeden szkopuł. Niewielu konsumentów przyznaje się do podobnego wzrostu dochodów. Stosunkowo liczna grupa przedsiębiorców zaprzecza także, że w ich firmach odnotowano taki wzrost. Tak bywa ze statystyką, kiedy politycy wykorzystują ją jak pijak latarnię - nie dla oświecenia, lecz dla podparcia. Dane statystyczne mają bowiem ograniczoną wartość informacyjną. Na wzrost wpływają przecież eksport, zmiany kursowe, dobra koniunktura na stal i węgiel, rosnąca - częściowo wskutek obaw przed unią - konsumpcja, funkcjonowanie tzw. szarej strefy.
Zakupy z Polem
- Wzrost stawek VAT od 1 maja niesamowicie nakręcił koniunkturę. Największy skok sprzedaży zanotowaliśmy w kwietniu, tuż przed wejściem do unii - przyznaje Michał Sołowow, inwestor giełdowy i szef rady nadzorczej Cersanitu, znanego producenta ceramiki sanitarnej z Krasnegostawu. Od stycznia do początku kwietnia 2004 r. produkcja wzrosła wprawdzie aż w 24 gałęziach gospodarki (spośród 29 wyodrębnionych), ale łatwo znaleźć czynniki świadczące o tym, że stało się tak przypadkowo. Produkcja pojazdów wzrosła o 91,1 proc., ale drugi raz nie będziemy wchodzić do unii i ludzie nie popadną już w taki szał zakupowy w obawie przed podwyżkami. Od 60 proc. do 80 proc. wzrosła produkcja ceramiki budowlanej, płytek, cementu, wapna i gipsu, ale wicepremiera Marka Pola już nie ma i nikt nam nie zapowie trzykrotnej podwyżki VAT na żaden towar. Produkcja wyrobów z metali wzrosła o 32 proc., a stali oraz stopów żelaza o 36,7 proc., ale Chińczycy nie będą budować drugiej tamy na Jangcy i nie wykupią całej stali świata. Kiedyś także skończy się wojna w Iraku, ropa przestanie być tak droga i spadnie popyt na węgiel.
Złotówkowa wartość eksportu wzrosła w pierwszym kwartale 2004 r. o 7-8 mld zł (do ponad 50 mld zł). Chodzi jednak o to, że liczonemu w złotówkach wzrostowi eksportu o 20 proc. towarzyszy tylko dwuprocentowy wzrost wartości eksportu wyrażonej w euro! Uwzględnienie wpływu zmian kursowych studzi więc optymistyczne wnioski płynące ze statystyki.
Władza trąbi o boomie, ale przedsiębiorcy wcale nie palą się, aby inwestować. Bez nowych inwestycji zaś trwałego wzrostu nie będzie. Podobnie jak nie będzie go bez zrównoważenia finansów publicznych. Dlatego ekonomiści (na przykład ankietowani niedawno przez PAP) przewidują, że w następnych kwartałach polska gospodarka będzie zwalniać i dążyć do naszej normalnej, gwarantowanej stopu wzrostu. Jeśli mają rację, na pytanie: "Kiedy będzie lepiej?", będziemy odpowiadać: "Już było".
Każda gospodarka, której nie dotyka wojna, trzęsienie ziemi, socjalizm lub inne nieszczęścia, ma wbudowany "motor wzrostu" - tłumaczy Milton Friedman. Kolejne roczniki obywateli są lepiej wykształcone od poprzednich, zawsze ludzie starają się coś zaoszczędzić, co powoduje, że rośnie kapitał. Postęp techniczny dokonuje się niekiedy niejako sam z siebie. Jeśli bowiem dzisiaj ktoś zastępuje komputer pochodzący z 1999 r. nowym, musi - za mniejsze zresztą pieniądze - kupić lepszy, bowiem takich jak stary już nikt nie produkuje.
Oszacowanie "naturalnej" czy - jak to określał angielski ekonomista Roy F. Harrod - "gwarantowanej" stopy wzrostu nie jest łatwe. Ci, którzy o takim wzroście pisali, dość zgodnie przyjmowali, iż jego tempo wynosi 2-3 proc. I tyle nam się należy, bez łaski polityków majsterkowiczów.
Recesja z natury
Czasem pojawiają się dodatkowe czynniki wzrostu i gospodarka przyspiesza. W przyspieszeniu zawsze tkwi jednak zalążek przyszłej recesji. Większa produkcja wymaga bowiem większego zatrudnienia, więc do pracy przyjmowani są ludzie słabo wykwalifikowani. Większy popyt na pracę ciągnie także w górę wynagrodzenia, a wszystko to powoduje podwyższenie kosztów i spadek konkurencyjności gospodarki. Producenci muszą podnosić ceny, ale inflacja hamuje wzrost popytu. Następuje osławione "przegrzanie gospodarki" i tempo wzrostu zaczyna się gwałtownie obniżać.
Keynsowsko-peeselowska koncepcja pobudzenia gospodarki "dodrukiem" pieniądza musi być nieskuteczna. W początkach recesji spada bowiem głównie popyt na środki produkcji i materiały. Jedynym sposobem na wyjście z recesji jest zmniejszenie kosztów produkcji: wycofanie najbardziej zużytych maszyn i zwolnienie najmniej wydajnych pracowników. Im mniej jest w gospodarce socjalistycznych regulacji prawnych i im mniejsza siła związkowców (różnych Śniadków czy Manickich), tym oczyszczenie dokonuje się szybciej.
Państwowy garb
Polski kryzys w 2002 r. nie był szczególnie głęboki. PKB rósł, choć tempo jego wzrostu spadło do 1 proc. Śmiało można by twierdzić, że do kryzysu w ogóle nie musiało dojść. Niestety, na załamanie pracowano intensywnie przez lata. Kolejne rządy sztucznie podtrzymywały funkcjonowanie górnictwa, hutnictwa, przemysłu zbrojeniowego, kolejnictwa i mastodontów socjalizmu w pozostałych branżach. Te firmy - mimo rosnącego deficytu - masowo fundowały podwyżki płac, co zmuszało do podwyższania pensji także prywatnych przedsiębiorców. Jeszcze dziś sektor publiczny oferuje wynagrodzenia o 500 zł wyższe niż prywatny (2755 zł wobec 2263 zł). Przy niższej o 15-30 proc. wydajności pracy niż w Czechach czy na Węgrzech mieliśmy płace o 15-30 proc. wyższe od naszych bratanków. Rozdmuchiwano wydatki socjalne doprowadzono do sytuacji, w której w Polsce więcej dochodów pochodzi ze świadczeń społecznych niż z pracy. Polska ma też najbardziej na świecie rozbudowany system ochrony uprawnień pracowniczych.To wszystko musi prowadzić do osłabienia tempa rozwoju i wzrostu bezrobocia.
Pijak pod latarnią
Recesje są jednak jak nogi blondynki i - nawet najdłuższe - gdzieś przecież się kończą. Najsłabsi przedsiębiorcy bankrutują, lepsi obniżają koszty i znajdują nowe rynki. Kosztem ich wysiłku (i wzrostu bezrobocia) gospodarka odzyskuje konkurencyjność. Kiedy pod koniec 2001 r. ówczesny wicepremier Marek Belka ogłaszał swój plan "1-3-5" (dotyczący wzrostu PKB), grał z nami w pokera "w widne karty". Wykorzystał swoją wiedzę o rozwoju gospodarczym i nie poddał się panice.
Pięcioprocentowy wzrost PKB już mamy. Wedle Ministerstwa Finansów, przekracza on nawet 6 proc. Jest tylko jeden szkopuł. Niewielu konsumentów przyznaje się do podobnego wzrostu dochodów. Stosunkowo liczna grupa przedsiębiorców zaprzecza także, że w ich firmach odnotowano taki wzrost. Tak bywa ze statystyką, kiedy politycy wykorzystują ją jak pijak latarnię - nie dla oświecenia, lecz dla podparcia. Dane statystyczne mają bowiem ograniczoną wartość informacyjną. Na wzrost wpływają przecież eksport, zmiany kursowe, dobra koniunktura na stal i węgiel, rosnąca - częściowo wskutek obaw przed unią - konsumpcja, funkcjonowanie tzw. szarej strefy.
Zakupy z Polem
- Wzrost stawek VAT od 1 maja niesamowicie nakręcił koniunkturę. Największy skok sprzedaży zanotowaliśmy w kwietniu, tuż przed wejściem do unii - przyznaje Michał Sołowow, inwestor giełdowy i szef rady nadzorczej Cersanitu, znanego producenta ceramiki sanitarnej z Krasnegostawu. Od stycznia do początku kwietnia 2004 r. produkcja wzrosła wprawdzie aż w 24 gałęziach gospodarki (spośród 29 wyodrębnionych), ale łatwo znaleźć czynniki świadczące o tym, że stało się tak przypadkowo. Produkcja pojazdów wzrosła o 91,1 proc., ale drugi raz nie będziemy wchodzić do unii i ludzie nie popadną już w taki szał zakupowy w obawie przed podwyżkami. Od 60 proc. do 80 proc. wzrosła produkcja ceramiki budowlanej, płytek, cementu, wapna i gipsu, ale wicepremiera Marka Pola już nie ma i nikt nam nie zapowie trzykrotnej podwyżki VAT na żaden towar. Produkcja wyrobów z metali wzrosła o 32 proc., a stali oraz stopów żelaza o 36,7 proc., ale Chińczycy nie będą budować drugiej tamy na Jangcy i nie wykupią całej stali świata. Kiedyś także skończy się wojna w Iraku, ropa przestanie być tak droga i spadnie popyt na węgiel.
Złotówkowa wartość eksportu wzrosła w pierwszym kwartale 2004 r. o 7-8 mld zł (do ponad 50 mld zł). Chodzi jednak o to, że liczonemu w złotówkach wzrostowi eksportu o 20 proc. towarzyszy tylko dwuprocentowy wzrost wartości eksportu wyrażonej w euro! Uwzględnienie wpływu zmian kursowych studzi więc optymistyczne wnioski płynące ze statystyki.
Władza trąbi o boomie, ale przedsiębiorcy wcale nie palą się, aby inwestować. Bez nowych inwestycji zaś trwałego wzrostu nie będzie. Podobnie jak nie będzie go bez zrównoważenia finansów publicznych. Dlatego ekonomiści (na przykład ankietowani niedawno przez PAP) przewidują, że w następnych kwartałach polska gospodarka będzie zwalniać i dążyć do naszej normalnej, gwarantowanej stopu wzrostu. Jeśli mają rację, na pytanie: "Kiedy będzie lepiej?", będziemy odpowiadać: "Już było".
Jerzy Krzanowski współwłaściciel spółki Nowy Styl W kwietniu strach przed unią i podwyżkami wywołał szał zakupów, ale myślę, że szybki wzrost gospodarczy utrzyma się dłużej. Sprzedaż rośnie nam o 25 proc. W tym roku planujemy wybudowanie nowej montowni krzeseł, a w 2005 r. nowej fabryki mebli biurowych. |
TERESA MOKRYSZ WŁAŚCICIELKA MOKATE SA Chciałabym, żeby dobre wskaźniki makroekonomiczne wyraźniej wpłynęły na popyt konsumpcyjny, by wzrosła zasobność portfeli polskich klientów. Dostrzegam więcej szans niż zagrożeń. Dlatego ponad 20 mln zł wydamy w najbliższych miesiącach na rozbudowę zakładów i zakup linii technologicznych. Niedługo zatrudnimy 150-200 nowych osób. |
Więcej możesz przeczytać w 21/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.