Rosyjski słup graniczny powinien stanąć w krakowskiej siedzibie PO, skoro jej działacze reprezentują poglądy z czasów Mikołaja II Od kilkunastu dni jesteśmy dumni z tego, że należymy do Unii Europejskiej. W naszym uczestnictwie w tym potężnym organizmie politycznym widzimy nie tylko gwarancję bezpieczeństwa i dostatku, ale także zadośćuczynienie za długi okres niewoli i uzależnienia od złych sąsiadów. Szczególnie dokuczliwe było panowanie Rosji, bo ono oddalało nasz kraj od Europy i zbliżało do Azji. Dało się to odczuć zarówno w wydaniu wcześniejszym - carskim, jak i w późniejszym - radzieckim. Obydwa systemy były równie despotyczne. Pogardzały człowiekiem, którym pomiatała przekupna biurokracja, upowszechniały pogardę i nietolerancję dla wszystkiego, co wykraczało poza schematy oficjalnej doktryny.
Te patologiczne zjawiska zakorzeniły się w zbiorowej świadomości i nie ustąpiły wraz z odzyskaniem suwerenności. Po 1918 r. odcisnęły się na klimacie politycznym II Rzeczypospolitej. Dają o sobie znać także obecnie. Nierzadko przybierają zaskakującą formę.
Prędzej przecież by się można było spodziewać gromu z jasnego nieba, niż tego, że prawdziwym matecznikiem nietolerancji okaże się królewski Kraków, a przodować w takich zachowaniach będzie uważającą się za esencję europejskości Platforma Obywatelska. A przecież właśnie taka postawa zmaterializowała się w słynnym proteście przeciwko zorganizowaniu pod Wawelem manifestacji z udziałem gejów i lesbijek. Postawa platformy niewiele różni się od obskuranckich zachowań Ligi Polskich Rodzin. Jej krakowskie władze jednomyślnie oświadczyły, że "konserwatywne miasto, którego mieszkańcy żyją zgodnie z wartościami chrześcijańskimi, nie jest odpowiednim miejscem dla takich demonstracji".
Historykowi takie deklaracje przywodzą na myśl carskie ukazy, w których zakazywano osiedlania się ludności żydowskiej na "świętej ziemi ruskiej". Kiedy się tego słucha, chciałoby się rosyjski słup graniczny (dla upamiętnienia dawnego kordonu zaborczego znajdujący się dzisiaj kilka kilometrów przed Krakowem) przenieść do tamtejszej siedziby PO. Skoro jej działacze prezentują poglądy z czasów Mikołaja II i Stołypina, to niech znajdą się w granicach tamtego imperium.
Tych okrutnych słów nie dyktuje złośliwość, lecz głęboki żal, że nawet w formacji tak wydawałoby się europejskiej, jak PO, potrafią odżyć zupełnie nieeuropejskie miazmaty. Ten przykład uświadamia, jak wiele trzeba zrobić w naszym kraju, by zakorzenić standardy życia publicznego. Wszędzie bowiem tam, gdzie one obowiązują, nie odmówiono by prawa do zorganizowania demonstracji, której platforma nie życzyła sobie w Krakowie.
Probierzem demokracji nie jest przyzwolenie na głoszenie poglądów, które podziela większość obywateli. Prawdziwym sprawdzianem demokracji jest zgoda na demonstrowanie zdania, które jest w mniejszości. Wydawałoby się, że jest to prawda na tyle banalna, iż nie ma potrzeby jej przypominać.
Żal, że jest inaczej.
Prędzej przecież by się można było spodziewać gromu z jasnego nieba, niż tego, że prawdziwym matecznikiem nietolerancji okaże się królewski Kraków, a przodować w takich zachowaniach będzie uważającą się za esencję europejskości Platforma Obywatelska. A przecież właśnie taka postawa zmaterializowała się w słynnym proteście przeciwko zorganizowaniu pod Wawelem manifestacji z udziałem gejów i lesbijek. Postawa platformy niewiele różni się od obskuranckich zachowań Ligi Polskich Rodzin. Jej krakowskie władze jednomyślnie oświadczyły, że "konserwatywne miasto, którego mieszkańcy żyją zgodnie z wartościami chrześcijańskimi, nie jest odpowiednim miejscem dla takich demonstracji".
Historykowi takie deklaracje przywodzą na myśl carskie ukazy, w których zakazywano osiedlania się ludności żydowskiej na "świętej ziemi ruskiej". Kiedy się tego słucha, chciałoby się rosyjski słup graniczny (dla upamiętnienia dawnego kordonu zaborczego znajdujący się dzisiaj kilka kilometrów przed Krakowem) przenieść do tamtejszej siedziby PO. Skoro jej działacze prezentują poglądy z czasów Mikołaja II i Stołypina, to niech znajdą się w granicach tamtego imperium.
Tych okrutnych słów nie dyktuje złośliwość, lecz głęboki żal, że nawet w formacji tak wydawałoby się europejskiej, jak PO, potrafią odżyć zupełnie nieeuropejskie miazmaty. Ten przykład uświadamia, jak wiele trzeba zrobić w naszym kraju, by zakorzenić standardy życia publicznego. Wszędzie bowiem tam, gdzie one obowiązują, nie odmówiono by prawa do zorganizowania demonstracji, której platforma nie życzyła sobie w Krakowie.
Probierzem demokracji nie jest przyzwolenie na głoszenie poglądów, które podziela większość obywateli. Prawdziwym sprawdzianem demokracji jest zgoda na demonstrowanie zdania, które jest w mniejszości. Wydawałoby się, że jest to prawda na tyle banalna, iż nie ma potrzeby jej przypominać.
Żal, że jest inaczej.
Więcej możesz przeczytać w 21/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.