Pod fundament europejskiego domu założono właśnie ładunki wybuchowe Kompromis wymęczony podczas szczytu Unii Europejskiej w Brukseli został okrzyknięty sukcesem. "Rozszerzona Europa uzyskała solidniejszą podstawę" - ucieszył się prezydent Aleksander Kwaśniewski. A premier Belka oznajmił wręcz, że Polska uzyskała silniejszą pozycję niż ta zapisana w traktacie nicejskim. Tymczasem uchwalono dokument nieznacznie tylko zmodyfikowany w stosunku do projektu przyjętego przez Konwent Europejski. Dokument, o którym wielokrotnie pisaliśmy na łamach "Wprost", że jego miejsce jest w koszu na śmieci.
Dopóki spór o konstytucję toczył się w gabinetach polityków, projekt można było poprawić. Teraz na zjeździe przegranych - bo rządzący niemal wszędzie ponieśli porażkę w wyborach do europarlamentu - pospiesznie przyjęto traktat konstytucyjny. Jedynym racjonalnym powodem tej decyzji była rozpaczliwa chęć ogłoszenia sukcesu przed kamerami telewizyjnymi. Po cichu większość liczy na to, że traktat nie wejdzie w życie, bo odrzucą go w referendach obywatele co najmniej kilku krajów unii.
Odrzucenie traktatu będzie rzeczywistą porażką Europy. Bo powstaną wtedy dwie kategorie państw unijnych: jedne kraje będą należały do Unii Nicejskiej, inne wejdą do Unii Brukselskiej. Ledwie sklejona Europa pęknie na dobre. I taka być może była intencja Francji, Belgii i Niemiec, które na siłę przepychały dokument.
Sygnałem tych intencji może być argumentacja przyjęta w debacie o nowym przewodniczącym Komisji Europejskiej. Prezydent Chirac swoje weto wobec Brytyjczyka Chrisa Pattena uzasadnił tym, że przewodniczący nie może pochodzić z kraju pozostającego poza strefą euro i poza układem z Schengen. Inni przyjęli jego argument, a nawet zaczęli go powtarzać. Z nominacji prezydenta Francji mamy więc już dziś podział na "lepszą Europę" - dwanaście państw mających bierne prawo wyborcze na urząd przewodniczącego - i trzynastkę pozbawioną tego prawa. Tak się składa, że jest to podział niemal dokładnie odzwierciedlający podział na zwolenników i przeciwników współpracy z USA.
Nieustannie słuchamy od reprezentantów rodzimej partii białej flagi, że kompromis jest konieczny, bo w przeciwnym razie grozi nam podział Europy. Kompromis osiągnięty w Brukseli jest kapitulacją grupki pozbawionych wizji polityków przed zdeterminowanymi zwolennikami dyrektoriatu mocarstw. Kompromitujące jest też wypchnięcie chrześcijaństwa z listy cywilizacyjnych fundamentów Europy.
Papier jest cierpliwy, może więc po 2009 r. autorzy brukselskiego kompromisu uchwalą większością 55 proc. głosów, iż prawdziwym fundamentem cywilizacji europejskiej jest islam a UE przyłącza się do dżihadu przeciwko wielkiemu szatanowi - Ameryce.
Kompromitujący kompromis z Brukseli nie był koniecznością - już za trzy tygodnie będziemy mieli kolejny szczyt unijny. Ale też nie jest to zdrada. Gorzej - to błąd, za który zapłaci cała Unia Europejska. Wbrew tytułom euroentuzjastycznych gazet Europa nie ma konstytucji. Ma traktat kapitulacyjny, który jest niczym ładunek wybuchowy wmontowany w delikatną konstrukcję europejskiego domu.
Odrzucenie traktatu będzie rzeczywistą porażką Europy. Bo powstaną wtedy dwie kategorie państw unijnych: jedne kraje będą należały do Unii Nicejskiej, inne wejdą do Unii Brukselskiej. Ledwie sklejona Europa pęknie na dobre. I taka być może była intencja Francji, Belgii i Niemiec, które na siłę przepychały dokument.
Sygnałem tych intencji może być argumentacja przyjęta w debacie o nowym przewodniczącym Komisji Europejskiej. Prezydent Chirac swoje weto wobec Brytyjczyka Chrisa Pattena uzasadnił tym, że przewodniczący nie może pochodzić z kraju pozostającego poza strefą euro i poza układem z Schengen. Inni przyjęli jego argument, a nawet zaczęli go powtarzać. Z nominacji prezydenta Francji mamy więc już dziś podział na "lepszą Europę" - dwanaście państw mających bierne prawo wyborcze na urząd przewodniczącego - i trzynastkę pozbawioną tego prawa. Tak się składa, że jest to podział niemal dokładnie odzwierciedlający podział na zwolenników i przeciwników współpracy z USA.
Nieustannie słuchamy od reprezentantów rodzimej partii białej flagi, że kompromis jest konieczny, bo w przeciwnym razie grozi nam podział Europy. Kompromis osiągnięty w Brukseli jest kapitulacją grupki pozbawionych wizji polityków przed zdeterminowanymi zwolennikami dyrektoriatu mocarstw. Kompromitujące jest też wypchnięcie chrześcijaństwa z listy cywilizacyjnych fundamentów Europy.
Papier jest cierpliwy, może więc po 2009 r. autorzy brukselskiego kompromisu uchwalą większością 55 proc. głosów, iż prawdziwym fundamentem cywilizacji europejskiej jest islam a UE przyłącza się do dżihadu przeciwko wielkiemu szatanowi - Ameryce.
Kompromitujący kompromis z Brukseli nie był koniecznością - już za trzy tygodnie będziemy mieli kolejny szczyt unijny. Ale też nie jest to zdrada. Gorzej - to błąd, za który zapłaci cała Unia Europejska. Wbrew tytułom euroentuzjastycznych gazet Europa nie ma konstytucji. Ma traktat kapitulacyjny, który jest niczym ładunek wybuchowy wmontowany w delikatną konstrukcję europejskiego domu.
Więcej możesz przeczytać w 26/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.