Stalin powołał komisję fałszerzy faktów w sprawie mordu na polskich oficerach Kiedy po upadku imperium sowieckiego władze Rosji przyznały, że mordu katyńskiego nie dokonali Niemcy, w Republice Federalnej dało się zauważyć umiarkowaną radość i ulgę. I na tym się skończyło. Nikt nie domagał się od Moskwy zadośćuczynienia czy chociażby przeprosin, sprawa zbrodni na 25 tys. polskich oficerów i przedstawicieli kresowej inteligencji została znów zapomniana. Nie przypomniała sobie o niej Erika Steinbach i jej wypędzeni, choć w Związku Sowieckim zostali osądzeni i skazani na śmierć oficerowie Wehrmachtu, nie mający ze zbrodnią katyńską absolutnie nic wspólnego.
Nienawiść z miłością
Między Niemcami a Rosją panują osobliwe stosunki, które można określić niespotykanym w innym języku słowem Hassliebe - nienawiść pomieszana z miłością. Z tym, że w duszach Niemców więcej jest miłości, w rosyjskich - nienawiści. Nie brak też w niemieckim stosunku do Rosji podziwu dla siły i bezwzględności dawnego frontowego wroga, podziwu podszytego strachem. Rosja nie przeprosi Niemców za obarczenie ich odpowiedzialnością za Katyń, tak jak nie przeprosi Polaków. Dla Niemców zbrodnia katyńska jest naszym problemem, zresztą obywatele RFN nic o niej nie wiedzą. I nie wygląda na to, żeby mieli się dowiedzieć. Tragedia Polaków nie powinna bowiem wpływać negatywnie na tradycyjną przyjaźń niemiecko-rosyjską rozwijającą się od stuleci ponad naszymi głowami. W imię tej przyjaźni Erika Steinbach nie będzie się domagać współczucia dla niemieckich ofiar Katynia.
Nie chodzi jednak o współczucie, chodzi o dochodzenie historycznej prawdy oraz ukaranie ludzi odpowiedzialnych za wymordowanie dziesiątków tysięcy Polaków i za zbrodnie sądowe, które doprowadziły do skazania i stracenia grupy nie zamieszanych w tę zbrodnię Niemców. Zostali straceni, ponieważ najłatwiej było wszystko zwalić na hitlerowców i spodziewać się, że nikt nie będzie dochodził prawdy - ani zajęci procesami zbrodniarzy wojennych alianci, ani tym bardziej pokonane Niemcy.
Żart Stalina
W roku 1943 Stalin zlecił specjalnie powołanej komisji fałszerzy faktów przypisanie zbrodni katyńskiej Niemcom. Na konferencji w Teheranie wódz zaproponował, by za zamordowanie polskich oficerów w Katyniu rozstrzelać 50 tys. niemieckich jeńców wojennych. Był to żart, tak przynajmniej uznał prezydent USA Franklin D. Roosevelt. Ale Stalin nie żartował: za wymordowanie przez NKWD - na jego polecenie - polskich oficerów w Sowietach sądzono i skazywano niemieckich oficerów. Procesy organizowano w latach 1943-1946.
Pierwszy taki proces odbył się w 1943 r. w Mariupolu nad Morzem Azowskim. Skazano wówczas na śmierć czterech niemieckich oficerów. Wyroki wykonano. Kolejnych siedmiu oficerów skazano na śmierć w Smoleńsku. W innym procesie w Smoleńsku za współudział w zbrodni katyńskiej skazano na śmierć 85 niemieckich oficerów, w tym 18 generałów.
Wiadomo, że w jednym wypadku oskarżony, niejaki Arno Dührer, przyznał się do winy. Opowiedział, jak wraz z innymi oficerami brał udział w egzekucji w lesie katyńskim, w której zamordowano 15-20 tys. osób. Wśród nich byli Żydzi i Rosjanie. Proces toczył się w Leningradzie. Dührer w nagrodę za tę mistyfikację uniknął śmierci i po odsiadce w łagrze wrócił do Niemiec. Karl Strüffling, Heinrich Remmlinger, Ernst Böhm, Eduard Sonnenfeld, Hebard Janike, Erwin Skotki, Ernst Geherer skazani zostali na śmierć i powieszeni jeszcze tego samego dnia - 5 stycznia 1946 r.
Sowieci byli tak pewni siebie, że na wniosek prokuratury wojskowej ZSRR wpisano mord katyński do aktu oskarżenia procesu norymberskiego jako punkt 3 rozdział C. Uzasadnienie: "We wrześniu 1941 r. w lesie katyńskim w pobliżu Smoleńska zamordowanych zostało 925 jeńców wojennych". Prokurator sowiecki Roman Rudenko w lutym 1946 r. powiększył liczbę zamordowanych do 11 tys. i jako sprawców wskazał niemiecką formację wojskową o kryptonimie Sztab 537, batalion saperów dowodzony przez oficerów Arensa, Rechtsa i Hotta.
Porucznik Wehrmachtu oskarża
Wspomniane oskarżenie przeczytał w "Neue Zeitung", amerykańskiej gazecie ukazującej się po niemiecku, Reinhardt von Eichborn, były porucznik Wehrmachtu. Uznał, że to pomyłka i że chodzi o oddział zwiadowczy numer 537, podlegający Grupie Armii Środek, stacjonujący od grudnia 1941 r. do stycznia 1943 r. w koszarach oddalonych o 7 km od grobów katyńskich.
Von Eichborn służył w tej jednostce i znał wymienionych przez Rudenkę oficerów, choć prokurator przekręcił nieco ich nazwiska. W rzeczywistości brzmiały one: Ahrens, Rex i Toth. Porucznik von Eichborn, Ślązak z Wrocławia, zdobył się na odwagę i pojechał do Norymbergi, by udowodnić, że zbrodnia katyńska nie była dziełem Wehr-machtu, a tym bardziej jego oddziału.
Istotnie, odwaga była duża - porucznik postanowił się włączyć do machiny sądowej, jaką był proces norymberski. Spisał u notariusza swoje zeznanie, potem odszukał oficerów, podoficerów i żołnierzy ze swego pułku i zebrał ich oświadczenia. Jednym z nich był Fabian von Schlabendorff, uczestnik zamachu na Hitlera z 20 lipca 1944 r. Tymczasem w Norymberdze pojawił się płk Ahrens, któremu Rudenko zarzucił dowodzenie egzekucją w Katyniu.
Sprawa Katynia nie stanęła na porządku dziennym procesu w Norymberdze. Nie odważyli się jej podnosić nawet obrońcy, także Otto Stahmer, obrońca Hermanna Göringa, chociaż to jego klientowi Rudenko zarzucił bezpośrednią odpowiedzialność za mord katyński. Von Eichborn - na zaproszenie Stahmera - przyjechał jednak w czerwcu 1946 r. do Norymbergi, mimo iż amerykańskie władze wojskowe były temu przeciwne, sugerując, że nie są w stanie zagwarantować mu bezpieczeństwa.
Rudenko strzela
Rozpoczęła się walka Rudenki o niedopuszczenie do omawiania sprawy Katynia. Domagał się rezygnacji z przesłuchiwania świadków i badania dowodów. Stahmer był ponoć przerażony. Gdy Göring wspomniał na sali sądowej o Katyniu - według relacji jednej ze szwajcarskich rozgłośni radiowych - Rudenko wyciągnął pistolet i strzelił do oskarżonego, ale chybił, lekko raniąc siedzącego obok Rudolfa Hessa. Istnieje zresztą teoria, że celem lotu Hessa do Anglii było przekazanie dokumentów o zbrodni katyńskiej. W każdym razie dzięki staraniom Ahrensa i von Eichborna sprawa Katynia stanęła w końcu na porządku dnia - przesądziło o tym głosowanie w zespole sędziowskim. Kiedy przewodniczący, sędzia Biddle, dopuścił świadków obrony w sprawie Katynia, Rudenko zarzucił trybunałowi naruszenie obowiązków. Wówczas sędzia Biddle zagroził aresztowaniem Rudenki za obrazę trybunału.
Rudenko wdał się w rokowania z obrońcami, aby usunąć z wokandy sprawę Katynia. Kiedy wydawało się, że obrońcy się poddali, von Eichborn oświadczył, że udaje się na spotkanie ze sprawozdawcą norymberskim londyńskiego dziennika "The Times". Był to blef, ale się udało - mecenas Göringa Stahmer powiadomił trybunał, że obrona życzy sobie jednak rozpatrywania sprawy Katynia.
Cisza nad tymi grobami
1 lipca 1946 r. rozpoczęto przesłuchania świadków. Pierwszy zeznawał Ahrens, który groby katyńskie odkrył podczas polowania na wilki zimą 1943 r. Opowiedział też o rozmowie z chłopami, którzy powiedzieli, iż polscy oficerowie zostali przywiezieni do lasu katyńskiego wiosną 1940 r., po czym słyszano strzały i krzyki. Von Eichborn jako oficer łącznikowy udowodnił, że z Berlina nie nadszedł rozkaz rozstrzelania polskich oficerów.
I choć świadkowie przedstawili niezbite dowody świadczące o tym, że Wehrmacht nie miał nic wspólnego ze zbrodnią katyńską, w Norymberdze nie padło rozstrzygnięcie sądowe. Słowo "Katyń" nie znalazło się w wyrokach. Gdyby jednak nie upór von Eichborna, w Norymberdze za zbrodnię katyńską odpowiadaliby Niemcy.
Sowieci wyszli z tej sprawy zwycięsko. Prasa amerykańska pisała o Katyniu jako zbrodni niemieckiej. Polscy świadkowie, którzy byli w Katyniu na zaproszenie Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, byli ścigani i prześladowani do końca życia, a nawet po śmierci, jak znakomity pisarz Józef Mackiewicz, któremu przyklejono obowiązującą do dziś etykietkę kolaboranta. O niemieckie ofiary Katynia nie upomniał się zaś nigdy nikt.
Między Niemcami a Rosją panują osobliwe stosunki, które można określić niespotykanym w innym języku słowem Hassliebe - nienawiść pomieszana z miłością. Z tym, że w duszach Niemców więcej jest miłości, w rosyjskich - nienawiści. Nie brak też w niemieckim stosunku do Rosji podziwu dla siły i bezwzględności dawnego frontowego wroga, podziwu podszytego strachem. Rosja nie przeprosi Niemców za obarczenie ich odpowiedzialnością za Katyń, tak jak nie przeprosi Polaków. Dla Niemców zbrodnia katyńska jest naszym problemem, zresztą obywatele RFN nic o niej nie wiedzą. I nie wygląda na to, żeby mieli się dowiedzieć. Tragedia Polaków nie powinna bowiem wpływać negatywnie na tradycyjną przyjaźń niemiecko-rosyjską rozwijającą się od stuleci ponad naszymi głowami. W imię tej przyjaźni Erika Steinbach nie będzie się domagać współczucia dla niemieckich ofiar Katynia.
Nie chodzi jednak o współczucie, chodzi o dochodzenie historycznej prawdy oraz ukaranie ludzi odpowiedzialnych za wymordowanie dziesiątków tysięcy Polaków i za zbrodnie sądowe, które doprowadziły do skazania i stracenia grupy nie zamieszanych w tę zbrodnię Niemców. Zostali straceni, ponieważ najłatwiej było wszystko zwalić na hitlerowców i spodziewać się, że nikt nie będzie dochodził prawdy - ani zajęci procesami zbrodniarzy wojennych alianci, ani tym bardziej pokonane Niemcy.
Żart Stalina
W roku 1943 Stalin zlecił specjalnie powołanej komisji fałszerzy faktów przypisanie zbrodni katyńskiej Niemcom. Na konferencji w Teheranie wódz zaproponował, by za zamordowanie polskich oficerów w Katyniu rozstrzelać 50 tys. niemieckich jeńców wojennych. Był to żart, tak przynajmniej uznał prezydent USA Franklin D. Roosevelt. Ale Stalin nie żartował: za wymordowanie przez NKWD - na jego polecenie - polskich oficerów w Sowietach sądzono i skazywano niemieckich oficerów. Procesy organizowano w latach 1943-1946.
Pierwszy taki proces odbył się w 1943 r. w Mariupolu nad Morzem Azowskim. Skazano wówczas na śmierć czterech niemieckich oficerów. Wyroki wykonano. Kolejnych siedmiu oficerów skazano na śmierć w Smoleńsku. W innym procesie w Smoleńsku za współudział w zbrodni katyńskiej skazano na śmierć 85 niemieckich oficerów, w tym 18 generałów.
Wiadomo, że w jednym wypadku oskarżony, niejaki Arno Dührer, przyznał się do winy. Opowiedział, jak wraz z innymi oficerami brał udział w egzekucji w lesie katyńskim, w której zamordowano 15-20 tys. osób. Wśród nich byli Żydzi i Rosjanie. Proces toczył się w Leningradzie. Dührer w nagrodę za tę mistyfikację uniknął śmierci i po odsiadce w łagrze wrócił do Niemiec. Karl Strüffling, Heinrich Remmlinger, Ernst Böhm, Eduard Sonnenfeld, Hebard Janike, Erwin Skotki, Ernst Geherer skazani zostali na śmierć i powieszeni jeszcze tego samego dnia - 5 stycznia 1946 r.
Sowieci byli tak pewni siebie, że na wniosek prokuratury wojskowej ZSRR wpisano mord katyński do aktu oskarżenia procesu norymberskiego jako punkt 3 rozdział C. Uzasadnienie: "We wrześniu 1941 r. w lesie katyńskim w pobliżu Smoleńska zamordowanych zostało 925 jeńców wojennych". Prokurator sowiecki Roman Rudenko w lutym 1946 r. powiększył liczbę zamordowanych do 11 tys. i jako sprawców wskazał niemiecką formację wojskową o kryptonimie Sztab 537, batalion saperów dowodzony przez oficerów Arensa, Rechtsa i Hotta.
Porucznik Wehrmachtu oskarża
Wspomniane oskarżenie przeczytał w "Neue Zeitung", amerykańskiej gazecie ukazującej się po niemiecku, Reinhardt von Eichborn, były porucznik Wehrmachtu. Uznał, że to pomyłka i że chodzi o oddział zwiadowczy numer 537, podlegający Grupie Armii Środek, stacjonujący od grudnia 1941 r. do stycznia 1943 r. w koszarach oddalonych o 7 km od grobów katyńskich.
Von Eichborn służył w tej jednostce i znał wymienionych przez Rudenkę oficerów, choć prokurator przekręcił nieco ich nazwiska. W rzeczywistości brzmiały one: Ahrens, Rex i Toth. Porucznik von Eichborn, Ślązak z Wrocławia, zdobył się na odwagę i pojechał do Norymbergi, by udowodnić, że zbrodnia katyńska nie była dziełem Wehr-machtu, a tym bardziej jego oddziału.
Istotnie, odwaga była duża - porucznik postanowił się włączyć do machiny sądowej, jaką był proces norymberski. Spisał u notariusza swoje zeznanie, potem odszukał oficerów, podoficerów i żołnierzy ze swego pułku i zebrał ich oświadczenia. Jednym z nich był Fabian von Schlabendorff, uczestnik zamachu na Hitlera z 20 lipca 1944 r. Tymczasem w Norymberdze pojawił się płk Ahrens, któremu Rudenko zarzucił dowodzenie egzekucją w Katyniu.
Sprawa Katynia nie stanęła na porządku dziennym procesu w Norymberdze. Nie odważyli się jej podnosić nawet obrońcy, także Otto Stahmer, obrońca Hermanna Göringa, chociaż to jego klientowi Rudenko zarzucił bezpośrednią odpowiedzialność za mord katyński. Von Eichborn - na zaproszenie Stahmera - przyjechał jednak w czerwcu 1946 r. do Norymbergi, mimo iż amerykańskie władze wojskowe były temu przeciwne, sugerując, że nie są w stanie zagwarantować mu bezpieczeństwa.
Rudenko strzela
Rozpoczęła się walka Rudenki o niedopuszczenie do omawiania sprawy Katynia. Domagał się rezygnacji z przesłuchiwania świadków i badania dowodów. Stahmer był ponoć przerażony. Gdy Göring wspomniał na sali sądowej o Katyniu - według relacji jednej ze szwajcarskich rozgłośni radiowych - Rudenko wyciągnął pistolet i strzelił do oskarżonego, ale chybił, lekko raniąc siedzącego obok Rudolfa Hessa. Istnieje zresztą teoria, że celem lotu Hessa do Anglii było przekazanie dokumentów o zbrodni katyńskiej. W każdym razie dzięki staraniom Ahrensa i von Eichborna sprawa Katynia stanęła w końcu na porządku dnia - przesądziło o tym głosowanie w zespole sędziowskim. Kiedy przewodniczący, sędzia Biddle, dopuścił świadków obrony w sprawie Katynia, Rudenko zarzucił trybunałowi naruszenie obowiązków. Wówczas sędzia Biddle zagroził aresztowaniem Rudenki za obrazę trybunału.
Rudenko wdał się w rokowania z obrońcami, aby usunąć z wokandy sprawę Katynia. Kiedy wydawało się, że obrońcy się poddali, von Eichborn oświadczył, że udaje się na spotkanie ze sprawozdawcą norymberskim londyńskiego dziennika "The Times". Był to blef, ale się udało - mecenas Göringa Stahmer powiadomił trybunał, że obrona życzy sobie jednak rozpatrywania sprawy Katynia.
Cisza nad tymi grobami
1 lipca 1946 r. rozpoczęto przesłuchania świadków. Pierwszy zeznawał Ahrens, który groby katyńskie odkrył podczas polowania na wilki zimą 1943 r. Opowiedział też o rozmowie z chłopami, którzy powiedzieli, iż polscy oficerowie zostali przywiezieni do lasu katyńskiego wiosną 1940 r., po czym słyszano strzały i krzyki. Von Eichborn jako oficer łącznikowy udowodnił, że z Berlina nie nadszedł rozkaz rozstrzelania polskich oficerów.
I choć świadkowie przedstawili niezbite dowody świadczące o tym, że Wehrmacht nie miał nic wspólnego ze zbrodnią katyńską, w Norymberdze nie padło rozstrzygnięcie sądowe. Słowo "Katyń" nie znalazło się w wyrokach. Gdyby jednak nie upór von Eichborna, w Norymberdze za zbrodnię katyńską odpowiadaliby Niemcy.
Sowieci wyszli z tej sprawy zwycięsko. Prasa amerykańska pisała o Katyniu jako zbrodni niemieckiej. Polscy świadkowie, którzy byli w Katyniu na zaproszenie Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, byli ścigani i prześladowani do końca życia, a nawet po śmierci, jak znakomity pisarz Józef Mackiewicz, któremu przyklejono obowiązującą do dziś etykietkę kolaboranta. O niemieckie ofiary Katynia nie upomniał się zaś nigdy nikt.
Więcej możesz przeczytać w 34/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.