Francja nazywana jest w Izraelu dwudziestym trzecim krajem Ligi Arabskiej To przerażające. Coś się zmieniło w naszej Francji. Jakby zniknęła pewna bariera. Antysemityzm nie wywołuje już skandalu, bo stał się po prostu punktem widzenia - jak każdy inny - i nie jest postrzegany tak, jak być powinien, czyli jak zbrodnia - mówi dla "Wprost" Claude Lanzmann, reżyser głośnego filmu o Holocauście "Shoah".
Judeofobia arabskich przedmieść
Dowodem zmiany, o której mówi Lanzmann, była wojna na słowa między premierem Izraela Arielem Szaronem i prezydentem Francji Chirakiem po tym, jak szef izraelskiego rządu wezwał ponad 600 tys. francuskich Żydów, by emigrowali do Izraela. Jeszcze nie ucichł ten spór, wywołany przez mitomankę Marie-Leonie, która opowiadała, że została napadnięta i poturbowana wraz z dzieckiem przez sześciu Arabów (mieli ją nazwać "podłą Żydówką"), a już czyjeś ręce namalowały swastyki na 56 grobach na żydowskim cmentarzu pod Lyonem.
Jak pisze Bernard Guetta, jeden z francuskich publicystów, osławiona mitomanka okazała się zarazem geniuszem, bo jej konfabulacja to swoiste zwierciadło, w którym przejrzeli się Francuzi. W tym zwierciadle obraz starego antysemityzmu `a la marszałek Petain miesza się z aktualną arabsko-muzułmańską judeofobią, która ogarnęła ponad pięć milionów francuskich imigrantów z krajów Maghrebu. Zagubionych, wciągniętych w błędne koło konfliktu izraelsko-palestyńskiego, pobudzonych konfliktem w Iraku, wreszcie - zagniewanych ciężkimi warunkami życia w swoistych gettach, jakimi są podmiejskie blokowiska. Panuje tam 40-procentowe bezrobocie i powszechne jest przekonanie, że "podły Żyd" to ten, któremu wiedzie się lepiej, któremu łatwiej znaleźć pracę, wynająć mieszkanie, nawet łatwiej wejść na dyskotekę. Ten, który jest przyczyną wszelkich nieszczęść. Krótko mówiąc, opowiastka mitomanki okazała się doskonałym odzwierciedleniem rzeczywistości.
A rzeczywistość to lakoniczne "No visit" na kartce wywieszonej na bramie paryskiej synagogi, to swastyki malowane na żydowskich cmentarzach i na kurtkach uczniów noszących mycki, to wybite szyby w koszernych restauracjach, to pobicia "podłych Żydków" na dyskotekach. Nie mówiąc już o koktajlach Mołotowa, zamachach i podpaleniach. Według statystyk Rady Przedstawicielskiej Instytucji Żydowskich we Francji (CRIF), liczba aktów o charakterze antysemickim w tym kraju niepokojąco rośnie: było ich 504 w roku ubiegłym i aż 370 w pierwszym półroczu tego roku. Antysemityzm stał się tak pospolity, że już nawet nie rzuca się w oczy.
Diabolizowanie Izraela
- Antysemityzm we Francji istniał, istnieje i będzie istniał, ale mamy do czynienia z jego nową falą - mówi Lanzmann. Zarodków tej nowej fali francuskiego antysemityzmu reżyser dopatruje się jeszcze w latach powojennych, kiedy to - "w imię wolności i demokracji" - władze zezwoliły na wydanie reakcyjnego dziennika "Rivarol". Główną przyczyną wzmacniania się tej postawy pozostaje jednak - według reżysera "Shoah" - konflikt izraelsko-palestyński.
Z cudem graniczy próba zorganizowania we francuskiej szkole debaty o Zagładzie czy wystawy lub projekcji filmu o Holocauście bez narażania się na zarzut prowadzenia propagandy proizraelskiej. Francuscy Żydzi obwiniają o to media. Nagminnie diabolizują one politykę izraelską, która - ich zdaniem - rzekomo legła u podstaw wybuchu międzynarodowego terroryzmu. Przedstawiają syjonizm jako ideologię kolonialną, rasistowską i faszystowską, czyniąc z Palestyńczyków "nowych Żydów" w kontekście "nowego Holocaustu" - tak bowiem często media określają konflikt izraelsko-palestyński. Gdy dwunastoletni Mohammed zginął podczas wymiany ognia pomiędzy Izraelczykami a Palestyńczykami, dziennikarka jednej z największych francuskich stacji radiowych stwierdziła, że obraz jego zwłok zakorzeni się w pamięci silniej aniżeli słynne zdjęcie małego chłopca z podniesionymi rękami zrobione w warszawskim getcie.
Kraj proarabskich hipokrytów
W tej sytuacji nie dziwi, że Francja nazywana jest w Izraelu dwudziestym trzecim krajem Ligi Arabskiej. Wedle sondaży, studenci izraelscy określają Francję jako kraj proarabski (80 proc.) i kraj hipokryzji (64 proc.). Generał de Gaulle, postrzegany niegdyś jako najbliższy sojusznik Izraela (co wynikało z oczywistych obaw przed algierskim nacjonalizmem, ale też ze szczerej sympatii), jest dzisiaj w państwie żydowskim przedstawiany raczej jako osoba odpowiedzialna za zdradzieckie embargo na broń przeznaczoną dla Izraela podczas wojny sześciodniowej w 1967 r. Jacques Chirac jako pierwszy francuski prezydent przeprosił za zbrodnie reżimu Vichy. Za jego kadencji rząd - jak przyznają organizacje żydowskie - podjął właściwe kroki mające przeciwdziałać antysemityzmowi, jak choćby stworzenie międzyministerialnego komitetu do zwalczania antysemityzmu albo poddanie odpowiedzialności karnej wszelkich aktów natury antysemickiej. Prezydent szybko potępił akt wandalizmu na cmentarzu pod Lyonem. Żydzi nie zapomnieli jednak, że ten sam Chirac nie ukrywał w przeszłości sympatii do Saddama Husajna i rozwijał przed Arafatem czerwony dywan.
Paryż wypomina z kolei Tel Awiwowi, że od czasu drugiej intifady w 2000 r. armia izraelska systematycznie niszczy inwestycje francuskie poczynione na rzecz Palestyńczyków (chodzi m.in. o gmach telewizji, lotnisko i infrastrukturę portową). Elie Barnavi, były ambasador Izraela w Paryżu, został w tej sprawie wezwany na dywanik do Quai d'Orsay.
A co myślą przeciętni Francuzi? Siedmiu na dziesięciu określa Izrael mianem "państwa agresywnego" (choć ośmiu na dziesięciu przyznaje, że nie zna dobrze Izraelczyków), a jedynie jeden na czterech uważa, że Ariel Szaron pragnie pokoju.
Mur francusko-izraelski
Francja ma kaca, wciąż nie może przełknąć gorzkiej pigułki, jaką był apel Szarona o masową emigrację Żydów z ojczyzny Napoleona i Hugo. Francuskie MSZ zażądało wyjaśnień i stwierdziło wprost, że izraelski premier nie będzie mile widziany na ziemi francuskiej. Jeden z satyrycznych tytułów opublikował na pierwszej stronie karykaturę grubego Szarona z kielnią w dłoni, mówiącego z cynicznym uśmieszkiem: "Przybywajcie, brakuje mi rąk do pracy przy murze [dzielącym Izraelczyków od Palestyńczyków - red.]".
Pierwszy raz francuskie organizacje żydowskie zgodnie potępiły wypowiedź izraelskiego przywódcy. Szaron się zmitygował i nawet podziękował rządowi francuskiemu za "determinację w zwalczaniu antysemityzmu". "Jestem żydowską Francuzką, a nie francuską Żydówką. Francja to moja ojczyzna" - mówi trzydziestoletnia kobieta, która nie zamierza wyjeżdżać do Izraela, mimo że - jak przyznaje - odczuwa codzienne zagrożenie ze strony społeczności muzułmańskiej. Co roku z Francji do państwa żydowskiego wyjeżdża jednak dwa i pół tysiąca Żydów, choć wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jakie niebezpieczeństwa mogą ich czekać na miejscu.
Dowodem zmiany, o której mówi Lanzmann, była wojna na słowa między premierem Izraela Arielem Szaronem i prezydentem Francji Chirakiem po tym, jak szef izraelskiego rządu wezwał ponad 600 tys. francuskich Żydów, by emigrowali do Izraela. Jeszcze nie ucichł ten spór, wywołany przez mitomankę Marie-Leonie, która opowiadała, że została napadnięta i poturbowana wraz z dzieckiem przez sześciu Arabów (mieli ją nazwać "podłą Żydówką"), a już czyjeś ręce namalowały swastyki na 56 grobach na żydowskim cmentarzu pod Lyonem.
Jak pisze Bernard Guetta, jeden z francuskich publicystów, osławiona mitomanka okazała się zarazem geniuszem, bo jej konfabulacja to swoiste zwierciadło, w którym przejrzeli się Francuzi. W tym zwierciadle obraz starego antysemityzmu `a la marszałek Petain miesza się z aktualną arabsko-muzułmańską judeofobią, która ogarnęła ponad pięć milionów francuskich imigrantów z krajów Maghrebu. Zagubionych, wciągniętych w błędne koło konfliktu izraelsko-palestyńskiego, pobudzonych konfliktem w Iraku, wreszcie - zagniewanych ciężkimi warunkami życia w swoistych gettach, jakimi są podmiejskie blokowiska. Panuje tam 40-procentowe bezrobocie i powszechne jest przekonanie, że "podły Żyd" to ten, któremu wiedzie się lepiej, któremu łatwiej znaleźć pracę, wynająć mieszkanie, nawet łatwiej wejść na dyskotekę. Ten, który jest przyczyną wszelkich nieszczęść. Krótko mówiąc, opowiastka mitomanki okazała się doskonałym odzwierciedleniem rzeczywistości.
A rzeczywistość to lakoniczne "No visit" na kartce wywieszonej na bramie paryskiej synagogi, to swastyki malowane na żydowskich cmentarzach i na kurtkach uczniów noszących mycki, to wybite szyby w koszernych restauracjach, to pobicia "podłych Żydków" na dyskotekach. Nie mówiąc już o koktajlach Mołotowa, zamachach i podpaleniach. Według statystyk Rady Przedstawicielskiej Instytucji Żydowskich we Francji (CRIF), liczba aktów o charakterze antysemickim w tym kraju niepokojąco rośnie: było ich 504 w roku ubiegłym i aż 370 w pierwszym półroczu tego roku. Antysemityzm stał się tak pospolity, że już nawet nie rzuca się w oczy.
Diabolizowanie Izraela
- Antysemityzm we Francji istniał, istnieje i będzie istniał, ale mamy do czynienia z jego nową falą - mówi Lanzmann. Zarodków tej nowej fali francuskiego antysemityzmu reżyser dopatruje się jeszcze w latach powojennych, kiedy to - "w imię wolności i demokracji" - władze zezwoliły na wydanie reakcyjnego dziennika "Rivarol". Główną przyczyną wzmacniania się tej postawy pozostaje jednak - według reżysera "Shoah" - konflikt izraelsko-palestyński.
Z cudem graniczy próba zorganizowania we francuskiej szkole debaty o Zagładzie czy wystawy lub projekcji filmu o Holocauście bez narażania się na zarzut prowadzenia propagandy proizraelskiej. Francuscy Żydzi obwiniają o to media. Nagminnie diabolizują one politykę izraelską, która - ich zdaniem - rzekomo legła u podstaw wybuchu międzynarodowego terroryzmu. Przedstawiają syjonizm jako ideologię kolonialną, rasistowską i faszystowską, czyniąc z Palestyńczyków "nowych Żydów" w kontekście "nowego Holocaustu" - tak bowiem często media określają konflikt izraelsko-palestyński. Gdy dwunastoletni Mohammed zginął podczas wymiany ognia pomiędzy Izraelczykami a Palestyńczykami, dziennikarka jednej z największych francuskich stacji radiowych stwierdziła, że obraz jego zwłok zakorzeni się w pamięci silniej aniżeli słynne zdjęcie małego chłopca z podniesionymi rękami zrobione w warszawskim getcie.
Kraj proarabskich hipokrytów
W tej sytuacji nie dziwi, że Francja nazywana jest w Izraelu dwudziestym trzecim krajem Ligi Arabskiej. Wedle sondaży, studenci izraelscy określają Francję jako kraj proarabski (80 proc.) i kraj hipokryzji (64 proc.). Generał de Gaulle, postrzegany niegdyś jako najbliższy sojusznik Izraela (co wynikało z oczywistych obaw przed algierskim nacjonalizmem, ale też ze szczerej sympatii), jest dzisiaj w państwie żydowskim przedstawiany raczej jako osoba odpowiedzialna za zdradzieckie embargo na broń przeznaczoną dla Izraela podczas wojny sześciodniowej w 1967 r. Jacques Chirac jako pierwszy francuski prezydent przeprosił za zbrodnie reżimu Vichy. Za jego kadencji rząd - jak przyznają organizacje żydowskie - podjął właściwe kroki mające przeciwdziałać antysemityzmowi, jak choćby stworzenie międzyministerialnego komitetu do zwalczania antysemityzmu albo poddanie odpowiedzialności karnej wszelkich aktów natury antysemickiej. Prezydent szybko potępił akt wandalizmu na cmentarzu pod Lyonem. Żydzi nie zapomnieli jednak, że ten sam Chirac nie ukrywał w przeszłości sympatii do Saddama Husajna i rozwijał przed Arafatem czerwony dywan.
Paryż wypomina z kolei Tel Awiwowi, że od czasu drugiej intifady w 2000 r. armia izraelska systematycznie niszczy inwestycje francuskie poczynione na rzecz Palestyńczyków (chodzi m.in. o gmach telewizji, lotnisko i infrastrukturę portową). Elie Barnavi, były ambasador Izraela w Paryżu, został w tej sprawie wezwany na dywanik do Quai d'Orsay.
A co myślą przeciętni Francuzi? Siedmiu na dziesięciu określa Izrael mianem "państwa agresywnego" (choć ośmiu na dziesięciu przyznaje, że nie zna dobrze Izraelczyków), a jedynie jeden na czterech uważa, że Ariel Szaron pragnie pokoju.
Mur francusko-izraelski
Francja ma kaca, wciąż nie może przełknąć gorzkiej pigułki, jaką był apel Szarona o masową emigrację Żydów z ojczyzny Napoleona i Hugo. Francuskie MSZ zażądało wyjaśnień i stwierdziło wprost, że izraelski premier nie będzie mile widziany na ziemi francuskiej. Jeden z satyrycznych tytułów opublikował na pierwszej stronie karykaturę grubego Szarona z kielnią w dłoni, mówiącego z cynicznym uśmieszkiem: "Przybywajcie, brakuje mi rąk do pracy przy murze [dzielącym Izraelczyków od Palestyńczyków - red.]".
Pierwszy raz francuskie organizacje żydowskie zgodnie potępiły wypowiedź izraelskiego przywódcy. Szaron się zmitygował i nawet podziękował rządowi francuskiemu za "determinację w zwalczaniu antysemityzmu". "Jestem żydowską Francuzką, a nie francuską Żydówką. Francja to moja ojczyzna" - mówi trzydziestoletnia kobieta, która nie zamierza wyjeżdżać do Izraela, mimo że - jak przyznaje - odczuwa codzienne zagrożenie ze strony społeczności muzułmańskiej. Co roku z Francji do państwa żydowskiego wyjeżdża jednak dwa i pół tysiąca Żydów, choć wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jakie niebezpieczeństwa mogą ich czekać na miejscu.
Więcej możesz przeczytać w 34/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.