"Być i mieć" to żadne nudziarstwo pedagogiczne, ale ważny dokument o niezwykłej szkole i niezwykłym nauczycielu Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, w kinach coraz częściej możemy się natknąć na filmy dokumentalne, cieszące się podobną popularnością co fabuły. Tak w każdym razie stało się z filmem "Być i mieć" we Francji, gdzie obejrzało go ponad 2 mln widzów. A przecież to tylko skromny dokument o małej wiejskiej szkółce. Jego bohaterami są dzieci i nauczyciel, starający się nauczyć je trochę matematyki, a trochę życia� Zygmunt Kałużyński: Zwraca pan uwagę na sukces kasowy filmu dokumentalnego, a to przecież nie jest jedyny sygnał. W Cannes Złotą Palmę dostał również dokument�
TR: �"Fahrenheit 9/11" Michaela Moore'a.
ZK: Zastanawiam się, czym należy to tłumaczyć.
TR: Może zużyciem klisz fabularnych, które już nie zaspokajają naszej potrzeby obserwowania współczesnego świata?
ZK: Tak! Film dokumentalny wraca do życia, od którego oddaliły nas "Troje" i "Władcy pierścieni". "Być i mieć" odświeżyło moją wrażliwość kinową.
TR: Czy ten film może oddziaływać na wrażliwość polskiego widza, skoro pokazuje szkołę nietypową, jakiej - przyznam szczerze - w życiu nie widziałem? Ten sam nauczyciel uczy dzieci w różnym wieku, poświęca im właściwie cały swój czas, niczym guwernantka w bogatym domu. Szkoły, jakie mamy w Polsce, nie są do tej podobne. Nauczyciele coraz rzadziej uprawiają ten zawód z powołania i z przyjemnością. Życie uczniów i nauczycieli skodyfikowane zostało za pomocą różnych regulaminów, a i tak głównym problemem jest powszechny handel narkotykami w szkołach. Tego wszystkiego w "Być i mieć" nie ma.
ZK: Sukces tego filmu polega na wartościach związanych z kontaktami pomiędzy ludźmi. Pan mówi o czymś innym.
TR: Mówię o szkole, jaką znamy, a "Być i mieć" pokazuje szkołę idealną - obawiam się, że chyba nierealną.
ZK: Niezupełnie. Gdy dzisiaj dyskutuje się o szkole, to prawie zawsze idzie o młodzież. Stąd problemy takie, jak choćby ten, który dramatycznie przedstawił Moore w swoim poprzednim dokumencie "Zabawy z bronią".
TR: �o dwóch uczniach, którzy zamordowali swoich kolegów i nauczycieli w amerykańskiej szkole w Columbine�
ZK: �o czym opowiada też film Gusa van Santa "Słoń". A tutaj mamy inną klasę wiekową: od 3 do 11 lat.
TR: To się chyba nazywa nauczanie początkowe.
ZK: Bohater filmu "Być i mieć" - nauczyciel - kocha tę robotę. Spędza z uczniami osiem lat. Film pokazuje, co dzieje się w tym czasie: najpierw uczeń jest nikim, bo dziecko trzyletnie to mentalnie zaledwie płód, potem budzi się w nim człowiek. To jest w gruncie rzeczy treść tego filmu. Mamy tu z pół tuzina bohaterów, na których patrzymy przez półtorej godziny.
TR: Owszem, obserwujemy ich jak pod mikroskopem. Nauczyciel przygotowuje starsze dzieci, które mają w następnym roku pójść do gimnazjum: "Tam będziecie inaczej traktowani, nauczyciele nie będą mieli dla was tyle czasu, co ja, musicie się przygotować na obronę przed kolegami, którzy będą próbowali was zdominować, być może użyć siły".
ZK: I to właśnie jest niezwykłość tego filmu! Wydawałoby się, że nie ma nic bardziej przeciętnego jak szkoła. Gdyby mi powiedziano, że powstał pełnometrażowy film o szkole, to moją pierwszą myślą byłoby, że to jeszcze jedno nudziarstwo pedagogiczno-społeczne. Tymczasem okazuje się, że może to być obraz dramatycznych przeżyć psychologicznych w miniaturze. Zderzenie z życiem. Na przykładzie tych malców rysuje się to w sposób świeży i uderzający. Ten film okazał się poezją o każdym z nas.
TR: Skoro doszliśmy do poezji, to muszę panu przypomnieć, że mówimy o filmie dokumentalnym - tu nic nie zostało wykreowane. Nawet owa szkoła została wybrana trochę przypadkowo. Reżyser Nicolas Philibert próbował zrealizować film o życiu ludzi na wsi. Kiedy jednak znalazł się w szkole prowadzonej przez nauczyciela Georgesa Lopeza, natychmiast zmienił zamiar i nakręcił film o nim. To, co widzimy w filmie, nie jest założoną wcześniej tezą, lecz zapisem życia zwykłego nauczyciela.
ZK: Tym sposobem ów dokumentalista okazał się po prostu twórczym filmowcem. Słusznie przewidywał, że tak jak obserwujemy Roberta De Niro w filmie sensacyjnym, z podobnym zainteresowaniem oglądamy, jak nasz nauczyciel tłumaczy swojemu podopiecznemu, że cyfra siedem powinna być przekreślona w środku, albo że słowo "mama" powinno być pisane tak, by każda litera była prosta. Jakie to jest trudne, z jakim przychodzi wysiłkiem, a jakim jest triumfem owych malców i widzów, kiedy wreszcie się to dokonuje! Jeśli idzie o kino, wartość emocjonalna tej sceny jest równa wielkiemu pojedynkowi De Niro z Seanem Connery! n
ZK: Zastanawiam się, czym należy to tłumaczyć.
TR: Może zużyciem klisz fabularnych, które już nie zaspokajają naszej potrzeby obserwowania współczesnego świata?
ZK: Tak! Film dokumentalny wraca do życia, od którego oddaliły nas "Troje" i "Władcy pierścieni". "Być i mieć" odświeżyło moją wrażliwość kinową.
TR: Czy ten film może oddziaływać na wrażliwość polskiego widza, skoro pokazuje szkołę nietypową, jakiej - przyznam szczerze - w życiu nie widziałem? Ten sam nauczyciel uczy dzieci w różnym wieku, poświęca im właściwie cały swój czas, niczym guwernantka w bogatym domu. Szkoły, jakie mamy w Polsce, nie są do tej podobne. Nauczyciele coraz rzadziej uprawiają ten zawód z powołania i z przyjemnością. Życie uczniów i nauczycieli skodyfikowane zostało za pomocą różnych regulaminów, a i tak głównym problemem jest powszechny handel narkotykami w szkołach. Tego wszystkiego w "Być i mieć" nie ma.
ZK: Sukces tego filmu polega na wartościach związanych z kontaktami pomiędzy ludźmi. Pan mówi o czymś innym.
TR: Mówię o szkole, jaką znamy, a "Być i mieć" pokazuje szkołę idealną - obawiam się, że chyba nierealną.
ZK: Niezupełnie. Gdy dzisiaj dyskutuje się o szkole, to prawie zawsze idzie o młodzież. Stąd problemy takie, jak choćby ten, który dramatycznie przedstawił Moore w swoim poprzednim dokumencie "Zabawy z bronią".
TR: �o dwóch uczniach, którzy zamordowali swoich kolegów i nauczycieli w amerykańskiej szkole w Columbine�
ZK: �o czym opowiada też film Gusa van Santa "Słoń". A tutaj mamy inną klasę wiekową: od 3 do 11 lat.
TR: To się chyba nazywa nauczanie początkowe.
ZK: Bohater filmu "Być i mieć" - nauczyciel - kocha tę robotę. Spędza z uczniami osiem lat. Film pokazuje, co dzieje się w tym czasie: najpierw uczeń jest nikim, bo dziecko trzyletnie to mentalnie zaledwie płód, potem budzi się w nim człowiek. To jest w gruncie rzeczy treść tego filmu. Mamy tu z pół tuzina bohaterów, na których patrzymy przez półtorej godziny.
TR: Owszem, obserwujemy ich jak pod mikroskopem. Nauczyciel przygotowuje starsze dzieci, które mają w następnym roku pójść do gimnazjum: "Tam będziecie inaczej traktowani, nauczyciele nie będą mieli dla was tyle czasu, co ja, musicie się przygotować na obronę przed kolegami, którzy będą próbowali was zdominować, być może użyć siły".
ZK: I to właśnie jest niezwykłość tego filmu! Wydawałoby się, że nie ma nic bardziej przeciętnego jak szkoła. Gdyby mi powiedziano, że powstał pełnometrażowy film o szkole, to moją pierwszą myślą byłoby, że to jeszcze jedno nudziarstwo pedagogiczno-społeczne. Tymczasem okazuje się, że może to być obraz dramatycznych przeżyć psychologicznych w miniaturze. Zderzenie z życiem. Na przykładzie tych malców rysuje się to w sposób świeży i uderzający. Ten film okazał się poezją o każdym z nas.
TR: Skoro doszliśmy do poezji, to muszę panu przypomnieć, że mówimy o filmie dokumentalnym - tu nic nie zostało wykreowane. Nawet owa szkoła została wybrana trochę przypadkowo. Reżyser Nicolas Philibert próbował zrealizować film o życiu ludzi na wsi. Kiedy jednak znalazł się w szkole prowadzonej przez nauczyciela Georgesa Lopeza, natychmiast zmienił zamiar i nakręcił film o nim. To, co widzimy w filmie, nie jest założoną wcześniej tezą, lecz zapisem życia zwykłego nauczyciela.
ZK: Tym sposobem ów dokumentalista okazał się po prostu twórczym filmowcem. Słusznie przewidywał, że tak jak obserwujemy Roberta De Niro w filmie sensacyjnym, z podobnym zainteresowaniem oglądamy, jak nasz nauczyciel tłumaczy swojemu podopiecznemu, że cyfra siedem powinna być przekreślona w środku, albo że słowo "mama" powinno być pisane tak, by każda litera była prosta. Jakie to jest trudne, z jakim przychodzi wysiłkiem, a jakim jest triumfem owych malców i widzów, kiedy wreszcie się to dokonuje! Jeśli idzie o kino, wartość emocjonalna tej sceny jest równa wielkiemu pojedynkowi De Niro z Seanem Connery! n
Więcej możesz przeczytać w 34/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.