W gruncie rzeczy tandem Kerry - Edwards reprezentuje niewielką lewicową mniejszość Mimo że ze wszystkich sondaży wynika, że w USA utrzymuje się podział na stany niebieskie (demokratyczne) i czerwone (republikańskie), republikanie powinni się poczuć komfortowo, biorąc pod uwagę fakt, że mediom umyka inny, mniej wyrównany podział opinii publicznej. Czy Amerykanie wierzą, że interesy ich kraju są ważniejsze od interesów organizacji międzynarodowych? Tak, i to w stosunku trzy do jednego. Czy Amerykanie chcą, by ich rząd wspierał akcje charytatywne, podejmowane przez organizacje religijne? 72 proc. twierdzi, że tak. Dziewięciu na dziesięciu Amerykanów chce, by słowa "wobec Boga" (under God) pozostały częścią amerykańskiej przysięgi wierności [tradycyjnej przysięgi na wierność amerykańskiej fladze i republice, zawierającej zwrot "jeden naród wobec Boga" - przyp. red.]. Ośmiu na dziesięciu Amerykanów uważa, że ich dzieci powinny mieć możliwość odmawiania modlitwy w szkole.
Biorąc pod uwagę te przykłady i odpowiedzi na inne pytania o wyznawane przez Amerykanów wartości, można stwierdzić, że duet Bush - Cheney podoba się zdecydowanej większości Amerykanów, a tandem Kerry - Edwards - zdecydowanej mniejszości. W czasie gdy Ameryka wkracza w ostatnie miesiące kampanii wyborczej, taka wiedza powinna skłonić republikanów do podkreślania tego - wróżącego zwycięstwo - kontrastu między nimi a demokratami.
Wyniki badania opinii publicznej świadczą o tym, że John F. Kerry i John B. Edwards, choć entuzjastycznie i agresywnie, reprezentują jednak niewielką lewicową mniejszość narodu. Ubiegłoroczny "National Journal" umieścił ich odpowiednio na pierwszym i czwartym miejscu na liście najbardziej liberalnych [czyli lewicowych - przyp. red.] senatorów. Demokraci próbowali zdyskredytować te dane jako jednorazowe odstępstwo od normy, ale sondaże ich własnej organizacji Amerykanie na rzecz Akcji Demokratycznej mówią coś zupełnie innego. Senator Kerry 92 razy głosował za inicjatywami liberalno-lewicowymi, a Edwards - 81 razy. To rekord, nawet w porównaniu z najbardziej lewicowymi senatorami.
W kluczowych kwestiach, które określą kształt tej kampanii prezydenckiej, senacka przeszłość Kerry ego i Edwardsa plasuje ich daleko poza głównym nurtem amerykańskiej opinii. Jeżeli republikanie obnażą tę drastyczną różnicę między obecną retoryką swoich oponentów a ich polityczną historią i przypomną o wielkich decyzjach, przed którymi stoją Amerykanie, nie powinni mieć problemów z wyborem w listopadzie.
Sięgnijmy po przykład. Mając kolejne dowody na to, że Saddam Husajn próbuje zdobyć broń masowej zagłady i użyć jej przeciwko amerykańskim interesom (Putin twierdzi, że osobiście ostrzegł Biały Dom o irackich planach zamachów terrorystycznych), prezydent Bush szybko podjął działania, by rozbroić Irak. Początkowo próbował współpracować z Radą Bezpieczeństwa ONZ, gdy jednak zabrakło jej zdecydowania, przeszedł do bardziej stanowczych działań.
John Kerry twierdzi natomiast, że głosował za rezolucją mającą jedynie zagrozić Husajnowi, a nie rozbroić go. W samym środku wojny z terroryzmem to niebezpieczna lekkomyślność. Jako kandydat do Kongresu Kerry proponował oddanie amerykańskich sił zbrojnych pod kontrolę ONZ. Jego pierwsze przemówienie z senackiej mównicy było skierowane zdecydowanie przeciwko polityce bezpieczeństwa państwa, a po zamachach na World Trade Center w 1993 r. domagał się ograniczenia kompetencji amerykańskich służb wywiadowczych.
W walce z ubóstwem Bush wybrał stanowe programy wspierania religijnych organizacji charytatywnych, które osiągnęły spore sukcesy, pomagając biednym i uzależnionym. Zdecydowanie potępił Dziewiąty Okręg Amerykańskiego Sądu Apelacyjnego za uznanie słów "wobec Boga" (under God) za sprzeczne z konstytucją i ostro protestował przeciw próbom zakazania modlitwy w szkołach. Tymczasem Kerry wielokrotnie wypowiadał się przeciwko religijnym inicjatywom charytatywnym. W 1985 r. powiedział też, że plany wprowadzenia poprawki umożliwiającej dobrowolną modlitwę w szkołach to "pierwszy krok do wprowadzenia oficjalnej religii w tym kraju".
Co najmniej trzech na czterech Amerykanów uważa, że konstytucja zapewnia im wolność wyznania, a nie wolność od wyznania. Tym samym przeszłość i doświadczenia Kerry ego i Edwardsa spychają ich do zdecydowanej mniejszości.
Tak, Ameryka jest podzielona, ale nie w kwestii zasad. Jeśli republikanie skierują przedwyborczą debatę w stronę wartości, które podziela większość Amerykanów, i nie dadzą się zakrzyczeć głośnej mniejszości, zwalczającej te wartości, w dniu wyborów naród stanie po ich stronie.
Tekst uzyskaliśmy dzięki współpracy The New Atlantic Initiative
Wyniki badania opinii publicznej świadczą o tym, że John F. Kerry i John B. Edwards, choć entuzjastycznie i agresywnie, reprezentują jednak niewielką lewicową mniejszość narodu. Ubiegłoroczny "National Journal" umieścił ich odpowiednio na pierwszym i czwartym miejscu na liście najbardziej liberalnych [czyli lewicowych - przyp. red.] senatorów. Demokraci próbowali zdyskredytować te dane jako jednorazowe odstępstwo od normy, ale sondaże ich własnej organizacji Amerykanie na rzecz Akcji Demokratycznej mówią coś zupełnie innego. Senator Kerry 92 razy głosował za inicjatywami liberalno-lewicowymi, a Edwards - 81 razy. To rekord, nawet w porównaniu z najbardziej lewicowymi senatorami.
W kluczowych kwestiach, które określą kształt tej kampanii prezydenckiej, senacka przeszłość Kerry ego i Edwardsa plasuje ich daleko poza głównym nurtem amerykańskiej opinii. Jeżeli republikanie obnażą tę drastyczną różnicę między obecną retoryką swoich oponentów a ich polityczną historią i przypomną o wielkich decyzjach, przed którymi stoją Amerykanie, nie powinni mieć problemów z wyborem w listopadzie.
Sięgnijmy po przykład. Mając kolejne dowody na to, że Saddam Husajn próbuje zdobyć broń masowej zagłady i użyć jej przeciwko amerykańskim interesom (Putin twierdzi, że osobiście ostrzegł Biały Dom o irackich planach zamachów terrorystycznych), prezydent Bush szybko podjął działania, by rozbroić Irak. Początkowo próbował współpracować z Radą Bezpieczeństwa ONZ, gdy jednak zabrakło jej zdecydowania, przeszedł do bardziej stanowczych działań.
John Kerry twierdzi natomiast, że głosował za rezolucją mającą jedynie zagrozić Husajnowi, a nie rozbroić go. W samym środku wojny z terroryzmem to niebezpieczna lekkomyślność. Jako kandydat do Kongresu Kerry proponował oddanie amerykańskich sił zbrojnych pod kontrolę ONZ. Jego pierwsze przemówienie z senackiej mównicy było skierowane zdecydowanie przeciwko polityce bezpieczeństwa państwa, a po zamachach na World Trade Center w 1993 r. domagał się ograniczenia kompetencji amerykańskich służb wywiadowczych.
W walce z ubóstwem Bush wybrał stanowe programy wspierania religijnych organizacji charytatywnych, które osiągnęły spore sukcesy, pomagając biednym i uzależnionym. Zdecydowanie potępił Dziewiąty Okręg Amerykańskiego Sądu Apelacyjnego za uznanie słów "wobec Boga" (under God) za sprzeczne z konstytucją i ostro protestował przeciw próbom zakazania modlitwy w szkołach. Tymczasem Kerry wielokrotnie wypowiadał się przeciwko religijnym inicjatywom charytatywnym. W 1985 r. powiedział też, że plany wprowadzenia poprawki umożliwiającej dobrowolną modlitwę w szkołach to "pierwszy krok do wprowadzenia oficjalnej religii w tym kraju".
Co najmniej trzech na czterech Amerykanów uważa, że konstytucja zapewnia im wolność wyznania, a nie wolność od wyznania. Tym samym przeszłość i doświadczenia Kerry ego i Edwardsa spychają ich do zdecydowanej mniejszości.
Tak, Ameryka jest podzielona, ale nie w kwestii zasad. Jeśli republikanie skierują przedwyborczą debatę w stronę wartości, które podziela większość Amerykanów, i nie dadzą się zakrzyczeć głośnej mniejszości, zwalczającej te wartości, w dniu wyborów naród stanie po ich stronie.
Tekst uzyskaliśmy dzięki współpracy The New Atlantic Initiative
Wartość wartości |
---|
Ameryka, nawet gdy głosuje na demokratów, jest konserwatywna W sezonie przedwyborczym sondaże opinii publicznej sprawdzają sympatie amerykańskiego elektoratu niemal codziennie. Sztaby wyborcze i media debatują nad każdym zyskanym czy straconym punktem procentowym. Ale w tym 24-godzinnym cyklu informacyjnym gubią się sondaże wskazujące na poglądy trwalsze niż chwilowe reakcje na przedwyborczy marketing. Zimą tego roku prasa amerykańska przytoczyła badania opinii przeprowadzone przez Konferencję Republikanów. 45 proc. respondentów określało się w tym sondażu jako "raczej konserwatyści", a 19 proc. jako "raczej liberałowie". Ameryka, nawet jeśli głosuje na demokratów, jest fundamentalnie konserwatywna, choć termin ten nie dla wszystkich oznacza dokładanie to samo. Są konserwatyści społeczni, dla których kwestie religii i obyczajowości pozostają determinantą politycznych wyborów. I są konserwatyści ekonomiczni, dla których laissez-faire, niskie podatki i odpowiedzialność fiskalna są podstawowym kryterium politycznych ocen. I w jednej, i w drugiej kwestii Amerykanie różnią się diametralnie od Europejczyków. W sondażu tygodnika "The Economist", przeprowadzonym jesienią 2003, na pytanie, czy religia odgrywa istotną rolę w ich życiu, pawie 60 proc. Amerykanów odpowiedziało twierdząco. W katolickich Włoszech pod tym sądem podpisuje się mniej niż 30 proc. badanych. Amerykanie pytani o to, czemu ma służyć rząd, odpowiadają przeważnie (prawie 60 proc.), że ma zagwarantować "wolność osiągania indywidualnych celów". W Europie natomiast dominuje koncepcja państwa opiekuńczego, za którą opowiada się mniej więcej połowa respondentów. Nie bez przyczyny w USA nie ma partii socjalistycznej, a ostatnia demokratyczna administracja, czyli rząd Billa Clintona, była tak wolnorynkowa jak żelazna Margaret Thatcher. Głęboki konserwatyzm Amerykanów manifestuje się również w zakładanym a priori braku zaufania do rządu federalnego. Oznacza to wolę nieustannej weryfikacji działań administracji, kongresmanów i senatorów. Niezależne organizacje monitorują polityczną aktywność amerykańskich parlamentarzystów i stale dysponują statystykami, dzięki którym można odtworzyć historię danego polityka i sprawdzić, jak często wspiera w głosowaniach inicjatywy republikanów lub demokratów. Dlatego w ocenie mężów stanu nie liczy się wyłącznie ich ostatnie wystąpienie telewizyjne, ale trwały ślad, jaki pozostawiają w każdym parlamentarnym głosowaniu. Amerykanie stoją też na straży swojej konstytucji i jej zapisów bądź inwokacji związanych z wiarą. Każda próba usunięcia z konstytucji uświęconych formuł prawniczych invocatio Dei lub nawet sformułowań "jeden naród wobec Boga" prowadzi do żywiołowych protestów i na nowo podkreśla konserwatywne rysy Ameryki. Nic więc dziwnego, że każdy kandydat na urząd prezydenta - demokrata czy republikanin - stara się odwołać do konserwatywnych wartości, które dawno temu Alexis de Tocqueville określił jako demokratyczną "wyjątkowość Ameryki" (American exceptionalism): do poszanowania ducha przedsiębiorczości i religijnych korzeni amerykańskiej demokracji. Marta Fita-Czuchnowska Waszyngton |
Więcej możesz przeczytać w 40/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.