Prezydent anachronizuje polską politykę: marzy mu się powrót do tłustych dla postkomunistów lat 90. Aleksander Kwaśniewski już wie, że opozycja naprawdę chce usunąć go z urzędu - tak jeden z liderów Platformy Obywatelskiej tłumaczy atak prezydenta na opozycję. - Za dwa, trzy miesiące komisja śledcza będzie miała wystarczająco dużo materiałów, by postawić go przed Trybunałem Stanu - ocenia. Na razie to prezydent przystąpił do kontruderzenia. Próbował po dobroci: z naszych informacji wynika, że wielokrotnie dzwonił do Donalda Tuska, przekonując go, że opozycja zapędza się za daleko. Nic to nie dało, więc porzucił rolę polityka nie angażującego się w bieżące spory. Po raz pierwszy od dziewięciu lat Kwaśniewski sam taki spór rozpętał i trudno mu się dziwić. Dobrze wie, że walka toczy się o jego życie.
Aleksander Kwaśniewski przez kilka ostatnich tygodni zbierał razy i bezradnie przyglądał się, jak otrzymuje je także jego małżonka. Teraz ogłosił, że wybiera się na krucjatę przeciwko tym, którzy destabilizują państwo. A destabilizują prawie wszyscy: od PO po Samoobronę. Przy okazji dostało się dziennikarzom, którzy okazali się tajemnymi sojusznikami oszołomów. W Sejmie Kwaśniewski przeczołgał kilkoro reporterów, czyniąc to w stylu Vladimira Mećiara, jakże odległym od jego własnego.
Teczki, Olin, ja
Linia obrony Kwaśniewskiego jest prosta: mamy do czynienia z prawicowym zamachem stanu, więc nie zawracajmy głowy i nie mówmy o tym, co mi zarzucają, tylko brońmy zagrożonej demokracji. Prezydent podgrzewa sytuację i maluje ją barwami z 1992 r. Wtedy był Jan Olszewski i Antoni Macierewicz, teczki, agenci i prawicowy zamach w tle. Dzisiaj brakuje właściwie tylko Olszewskiego, którego zastąpiła jeszcze groźniejsza sylwetka Romana Giertycha. Poza tym wszystko się zgadza - nawet Macierewicz trwa na posterunku.
Jeśli ktoś nie sięga pamięcią do wydarzeń sprzed dwunastu lat, może przypomni sobie aferę Oleksego z 1995 r. czy słynne "wakacje z agentem" z 1997 r. W obu wypadkach - najpierw Oleksemu, a później Kwaśniewskiemu - udało się przedstawić wszystko jako atak oszalałych antykomunistów na słabe struktury państwa. To przemyślana strategia, bo lewica jest wyjątkowo podatna na wszelkie pogłoski o krwiożerczości prawicy i jej antydemokratycznych zapędach. Na tę przynętę łatwo też złowić środowisko "Gazety Wyborczej" i niedobitki Unii Wolności.
Powrót do przeszłości
Aleksander Kwaśniewski nie zaszedłby tam, gdzie jest, gdyby był tylko rozedrganą mimozą. Owszem, prezydent źle się czuje w bokserskiej wymianie ciosów, ale potrafi zamienić ją w bardziej wyrafinowaną polityczną szermierkę. Także jego ostatnio ogłoszona krucjata jest elementem szerszego planu.
Owszem, autorytet prezydenta jest coraz bardziej pokancerowany. Ale Kwaśniewski stara się wyciągnąć z tej sytuacji maksimum korzyści. Prezydent chce odtworzyć zmurszały, zdawałoby się, podział: komuniści - antykomuniści, który prawie zawsze okazywał się korzystny dla tych pierwszych. Tak jak opozycja, używając formuły Kwaśniewskiego, chce zanarchizować Polskę, tak on chce ją zanachronizować. Cofnąć ją do lat 90., by przywrócić słynną polaryzację, która dzieliła scenę polityczną na dwie mniej więcej równe części. To sposób na utuczenie tak wynędzniałej ostatnio lewicy. Lewicy, dodajmy, podzielonej. - Ale prezydent nigdy się z podziałem lewicy nie pogodził i wciąż próbuje ją zjednoczyć pod swoimi skrzydłami - przypomina Leszek Miller. I oczywiście na swoich warunkach.
Twierdza strachu
Jest symptomatyczne, że o prawicowym zamachu stanu Kwaśniewski mówi jednym głosem z atakującą go ostatnio "Trybuną". Prezydent pamięta doskonale, że elementem najtrwalej i najsilniej jednoczącym lewicę był strach. To strach przed dekomunizacją dusił w zarodku wszelkie konflikty w dawnej SdRP - napięcia między pogrobowcami PZPR były wszak ogromne. Ale zdołano je skryć bardzo głęboko, wie-
dząc doskonale, że w oblężonej twierdzy załoga musi być zdyscyplinowana i karna. Teraz Kwaśniewski chce odbudować twierdzę, wykorzystując do wzmocnienia jej murów właśnie strach. On będzie skuteczniejszym spoiwem niż lewicowy program czy PZPR-owskie tradycje. Przerażone wizją zamachu lewicowe niedobitki szybko pomaszerują do prezydenckiej twierdzy i zdadzą się na tego, który już raz uratował ich przed rzekomą eksterminacją. Sprawdzony w roli wybawiciela Kwaśniewski znów będzie decydował o wszystkim. Ci, którzy mu podpadli, zostaną usunięci poza mury, a skłócone SLD, SDPL i UP będą musiały się pogodzić, tak jak i krnąbrni liderzy: Borowski, Nałęcz, Janik, Oleksy. Usunięty poza warownię będzie zapewne Leszek Miller.
Nie istniejące problemy
Plan Kwaśniewskiego nie spędza na razie snu z powiek liderom opozycji. Roman Giertych nie przejmuje się lewicą i deklaruje w rozmowie z "Wprost", że może podesłać prezydentowi coś na uspokojenie. Zagrożenia utuczenia postkomunistów nie dostrzega też Jan Rokita. Widzi tylko histerię prezydenta. - Aleksander Kwaśniewski wie, czym ta histeria jest uzasadniona, my jeszcze nie, ale może się dowiemy - uśmiecha się tajemniczo Rokita.
Trzeba przyznać, że wrzucenie Platformy Obywatelskiej razem z Samoobroną do jednego worka z napisem "pełzający prawicowy przewrót" jest działaniem tyleż niedorzecznym, co sprytnym. To typowa ucieczka do przodu, a ów rzekomy przewrót to straszak przesłaniający wszystkie inne problemy państwa - od jego upartyjnienia po korupcję na nieprawdopodobną skalę, czyli to wszystko, czym zajmuje się orlenowska komisja i w co zamieszany jest sam prezydent.
Nie można jednak zapominać, że to są prawdziwe bolączki Polski. Ich maskowanie niedorzecznymi rojeniami o przewrotach być może pozwoli lewicy wyjść z dołka i zjednoczyć się przed wyborami. Ale czy Polsce opłaca się polityczne cofnięcie o 10 lat i ponowna walka z problemami, których nie ma? Prezydent wszystkich Polaków i człowiek, który chce przejść do historii, może na to pytanie odpowiedzieć tylko w jeden sposób. Chyba że czegoś bardzo się boi.
Teczki, Olin, ja
Linia obrony Kwaśniewskiego jest prosta: mamy do czynienia z prawicowym zamachem stanu, więc nie zawracajmy głowy i nie mówmy o tym, co mi zarzucają, tylko brońmy zagrożonej demokracji. Prezydent podgrzewa sytuację i maluje ją barwami z 1992 r. Wtedy był Jan Olszewski i Antoni Macierewicz, teczki, agenci i prawicowy zamach w tle. Dzisiaj brakuje właściwie tylko Olszewskiego, którego zastąpiła jeszcze groźniejsza sylwetka Romana Giertycha. Poza tym wszystko się zgadza - nawet Macierewicz trwa na posterunku.
Jeśli ktoś nie sięga pamięcią do wydarzeń sprzed dwunastu lat, może przypomni sobie aferę Oleksego z 1995 r. czy słynne "wakacje z agentem" z 1997 r. W obu wypadkach - najpierw Oleksemu, a później Kwaśniewskiemu - udało się przedstawić wszystko jako atak oszalałych antykomunistów na słabe struktury państwa. To przemyślana strategia, bo lewica jest wyjątkowo podatna na wszelkie pogłoski o krwiożerczości prawicy i jej antydemokratycznych zapędach. Na tę przynętę łatwo też złowić środowisko "Gazety Wyborczej" i niedobitki Unii Wolności.
Powrót do przeszłości
Aleksander Kwaśniewski nie zaszedłby tam, gdzie jest, gdyby był tylko rozedrganą mimozą. Owszem, prezydent źle się czuje w bokserskiej wymianie ciosów, ale potrafi zamienić ją w bardziej wyrafinowaną polityczną szermierkę. Także jego ostatnio ogłoszona krucjata jest elementem szerszego planu.
Owszem, autorytet prezydenta jest coraz bardziej pokancerowany. Ale Kwaśniewski stara się wyciągnąć z tej sytuacji maksimum korzyści. Prezydent chce odtworzyć zmurszały, zdawałoby się, podział: komuniści - antykomuniści, który prawie zawsze okazywał się korzystny dla tych pierwszych. Tak jak opozycja, używając formuły Kwaśniewskiego, chce zanarchizować Polskę, tak on chce ją zanachronizować. Cofnąć ją do lat 90., by przywrócić słynną polaryzację, która dzieliła scenę polityczną na dwie mniej więcej równe części. To sposób na utuczenie tak wynędzniałej ostatnio lewicy. Lewicy, dodajmy, podzielonej. - Ale prezydent nigdy się z podziałem lewicy nie pogodził i wciąż próbuje ją zjednoczyć pod swoimi skrzydłami - przypomina Leszek Miller. I oczywiście na swoich warunkach.
Twierdza strachu
Jest symptomatyczne, że o prawicowym zamachu stanu Kwaśniewski mówi jednym głosem z atakującą go ostatnio "Trybuną". Prezydent pamięta doskonale, że elementem najtrwalej i najsilniej jednoczącym lewicę był strach. To strach przed dekomunizacją dusił w zarodku wszelkie konflikty w dawnej SdRP - napięcia między pogrobowcami PZPR były wszak ogromne. Ale zdołano je skryć bardzo głęboko, wie-
dząc doskonale, że w oblężonej twierdzy załoga musi być zdyscyplinowana i karna. Teraz Kwaśniewski chce odbudować twierdzę, wykorzystując do wzmocnienia jej murów właśnie strach. On będzie skuteczniejszym spoiwem niż lewicowy program czy PZPR-owskie tradycje. Przerażone wizją zamachu lewicowe niedobitki szybko pomaszerują do prezydenckiej twierdzy i zdadzą się na tego, który już raz uratował ich przed rzekomą eksterminacją. Sprawdzony w roli wybawiciela Kwaśniewski znów będzie decydował o wszystkim. Ci, którzy mu podpadli, zostaną usunięci poza mury, a skłócone SLD, SDPL i UP będą musiały się pogodzić, tak jak i krnąbrni liderzy: Borowski, Nałęcz, Janik, Oleksy. Usunięty poza warownię będzie zapewne Leszek Miller.
Nie istniejące problemy
Plan Kwaśniewskiego nie spędza na razie snu z powiek liderom opozycji. Roman Giertych nie przejmuje się lewicą i deklaruje w rozmowie z "Wprost", że może podesłać prezydentowi coś na uspokojenie. Zagrożenia utuczenia postkomunistów nie dostrzega też Jan Rokita. Widzi tylko histerię prezydenta. - Aleksander Kwaśniewski wie, czym ta histeria jest uzasadniona, my jeszcze nie, ale może się dowiemy - uśmiecha się tajemniczo Rokita.
Trzeba przyznać, że wrzucenie Platformy Obywatelskiej razem z Samoobroną do jednego worka z napisem "pełzający prawicowy przewrót" jest działaniem tyleż niedorzecznym, co sprytnym. To typowa ucieczka do przodu, a ów rzekomy przewrót to straszak przesłaniający wszystkie inne problemy państwa - od jego upartyjnienia po korupcję na nieprawdopodobną skalę, czyli to wszystko, czym zajmuje się orlenowska komisja i w co zamieszany jest sam prezydent.
Nie można jednak zapominać, że to są prawdziwe bolączki Polski. Ich maskowanie niedorzecznymi rojeniami o przewrotach być może pozwoli lewicy wyjść z dołka i zjednoczyć się przed wyborami. Ale czy Polsce opłaca się polityczne cofnięcie o 10 lat i ponowna walka z problemami, których nie ma? Prezydent wszystkich Polaków i człowiek, który chce przejść do historii, może na to pytanie odpowiedzieć tylko w jeden sposób. Chyba że czegoś bardzo się boi.
Więcej możesz przeczytać w 44/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.