O ponad 3000 złotych będzie biedniejsza statystyczna polska rodzina w 2005 r. Marek Belka, który bez gorliwości odchudza gospodarkę i z nadgorliwością przyjmuje unijne nieobowiązkowe zalecenia, zafunduje nam w przyszłym roku drugi - po tegorocznym - euroszok cenowy. W 2005 r. zapłacimy nawet o kilkanaście procent więcej za benzynę, gaz, bilety komunikacyjne, ogrzewanie domów, alkohol, papierosy oraz kilkadziesiąt innych usług i towarów. Inflację w przyszłym roku będzie równocześnie - jak mówią ekonomiści - ciągnął popyt i pchały koszty. W luźnym tłumaczeniu będzie to przypominać pożar lasu w czasie silnego wiatru. W dodatku Ministerstwo Finansów, drakońsko podnosząc akcyzę, chce podlewać ogień benzyną. Zapłaci za to gospodarka i zapłacą obywatele, którzy na zakupy będą musieli dodatkowo wydać półtorej średniej pensji.
Janosik bije Laffera
Specjaliści z Ministerstwa Finansów biją rekord świata. Tak przynajmniej uznali eksperci BCC, dowiadując się, że w 2005 r. dochody z akcyzy mają wzrosnąć o 13,6 proc. Ten wzrost oznacza, że poprzez podatek monopolowy fiskus chce zabrać nam ponad 5 mld zł więcej niż w tym roku (na dorosłą osobę daje to prawie 200 zł!). Przede wszystkim rośnie akcyza na paliwa. Zgodnie z tym, co napisano w uzasadnieniu ustawy budżetowej, akcyza na benzynę i olej napędowy ma być większa o 3,4 proc., a na gaz do tankowania samochodów - o 10 proc.
Sporo, a na dodatek to też kłamstwo. Podatek od litra benzyny zwiększa się z 1,464 zł do 1,565 zł, czyli aż o 6,8 proc. I jest to podwyżka szokująca. Po pierwsze - benzyna jest już straszliwie droga, a będzie zapewne nadal drożeć. Po drugie -w tym roku podatek monopolowy od benzyny został obniżony i dało to znakomite rezultaty. W maju tego roku pod presją opinii publicznej Ministerstwo Finansów obniżyło akcyzę na paliwa silnikowe (na benzynę - z 1514 zł za 1000 l do 1464 zł za 1000 l), wskutek czego ludzie płacili trochę mniej. Ale dochody budżetu wzrosły! Obecnie przewiduje się, że dochody budżetu państwa z akcyzy wyniosą 37,2 mld zł, czyli o 2,5 mld zł więcej, niż zaplanowano w ustawie budżetowej. Dodajmy, że jest to pierwszy taki wypadek, gdyż zawsze były niższe od planowanych. Arthur Laffer przewidział to już 30 lat temu. Przez chwilę wydawało się, że nasi ministrowie finansów jednak uwierzyli w teorię doradcy Ronalda Reagana. Jeśli nawet tak, to nie na długo! W Polsce Janosik zawsze bowiem wygrywa z Lafferem. W efekcie ludzie będą płacić drożej i kupować mniej benzyny, czyli budżet najprawdopodobniej na podwyżce akcyzy straci, a rozpędzającej się gospodarce nałożony zostanie dodatkowy hamulec.
Nie płacz, Ameryko!
Alan Greenspan, szef amerykańskiego Zarządu Rezerwy Federalnej, stwierdził ostatnio, że gwałtowny wzrost cen ropy spowodował zmniejszenie PKB Stanów Zjednoczonych o 0,75 proc. Bagatela, 0,75 proc. amerykańskiego PKB to około 90 mld USD, czyli ponad 35 proc. PKB Polski. Tyle tracą Stany Zjednoczone, których gospodarka jest trzykrotnie mniej energochłonna niż nasza, a galon benzyny (3,78 l) kosztuje po gwałtownym wzroście cen ropy niecałe 2 USD (czyli 2 zł za litr!). Ale w USA odpowiednik naszej akcyzy, czyli federalny gasoline tax, wynosi 18,4 centa za galon (20 gr za litr, w Polsce - aż osiem razy więcej: 1,565 zł za litr) i już uchwalono, że ma być w przyszłości obniżany. Skoro Stany Zjednoczone tracą 0,75 proc. PKB, to łatwo oszacować, że Polska traci co najmniej dwa razy więcej! Również Unia Europejska po latach szaleństw podatkowych pomału wraca do zdrowia psychicznego. Wprawdzie w ubiegłym roku podniosła minimalną stawkę akcyzy za benzynę do 359 euro (około 1540 zł), ale zezwoliła krajom nowo wstępującym na stosowanie do 1 stycznia 2009 r. starych stawek, czyli 287 euro (około 1234 zł). Polska z własnej woli nie chce korzystać z owej łaskawości! Podniesienia akcyzy na benzynę nie da się zatem zrzucić na unię. Gdyby obecnemu rządowi rzeczywiście zależało na stymulowaniu wzrostu gospodarczego, moglibyśmy mieć stawkę podatku monopolowego na benzynę niższą nawet o 30 gr na litrze.
Dolar ratunkowy
Co oznacza wypchnięcie ceny za litr paliwa o 30 gr? Paliwo to prawie połowa kosztów transportu, a zatem płacą i płaczą przewoźnicy. Płaczą rybacy, a rolnicy proponują, aby - cytujemy fragmenty pewnej telewizyjnej dysputy - "dopłaty unijne rząd sobie w d... włożył i przywrócił bony paliwowe", bo prezent, który otrzymali, nie rekompensuje im wzrostu kosztów. Protestuje Polska Izba Paliw Płynnych. Jej szefowa Aurelia Kuran-Puszkarska wysłała niedawno pismo do ministra finansów, apelując o rezygnację z podwyżki i natychmiastowe obniżenie akcyzy na benzynę o 18 zł za 1000 l oraz na olej napędowy o 44 zł za 1000 l i na olej opałowy o 56 zł na 1000 l. Przypomniała także, że podatek monopolowy już obecnie stanowi ponad połowę cen paliwa.
Paliw płynnych używa nie tylko transport czy rolnictwo, lecz cała gospodarka, a dodatkowo wzrost cen paliw płynnych powoduje wzrost cen substytutów (na przykład węgla), energii, produktów chemicznych itd. Podwyższenie cen benzyny o 1 proc. skutkuje w rachunku ciągnionym wzrostem inflacji o 0,15-0,2 proc. A zatem podwyżka cen benzyny od początku roku prawie o 20 proc. (1 stycznia litr PB-95 kosztował 3,35 zł, teraz -niemal 4 zł) odpowiada za połowę obecnej inflacji.
A i tak mamy szczęście. Ropa rozliczana jest w dolarach, zaś z wielu powodów dolar jest słaby, a złoty silny. Wypadkowa tych dwóch przyczyn sprawiła, że 18 października dolar kosztował 3,427 zł i był to poziom najniższy od sześciu lat. Ta znaczna aprecjacja złotego (tylko w tym roku wzmocnił się o ponad 8 proc.) złagodziła w Polsce skutki szalonego wzrostu cen ropy na rynkach światowych.
Putin w portfelu
Nie zawsze jednak grający w pokera dostaje cztery asy "z ręki". Cena ropy, która 18 października na giełdzie towarowej w Singapurze osiągnęła 55,02 USD, wcale nie musi spadać. Do gry bowiem wkracza gracz szalenie groźny - prezydent Putin, który bardzo chętnie korzysta z okazji, aby Zachodowi dołożyć. Przypadkiem (?)tego samego dnia, kiedy ceny ropy tak skoczyły, agencja Ria Novosti podała, że "rosyjscy eksperci uważają, iż do końca tego roku ceny ropy naftowej na światowych giełdach nie spadną, a baryłka może kosztować 60 USD".
Nie należy także stawiać zbyt dużych pieniędzy na to, że złoty będzie się dalej umacniał. Wprawdzie zachodni analitycy finansowi zapłonęli wielką miłością do Marka Belki, ale wstrząsające Polską afery i tradycyjne wychodzenie inwestorów finansowych ze wschodzących rynków w momencie sporządzania pod koniec roku bilansu może w każdej chwili aprecjację zamienić w deprecjację.
Na światowych rynkach działa także - oczywiście przy spełnieniu warunku ceteris paribus, czyli bez występowania czynników przeciwdziałających - prawo "kiedy drożeje ropa, kupuj dolary". Ropę, jak bowiem wiadomo, kupuje się za dolary i kiedy jest droga, świat potrzebuje dużo dolarów. Dlatego po amerykańskich wyborach dolar może mocno skoczyć w górę. Nietrudno sobie wyobrazić, co dla Polski oznaczałaby kombinacja: ropa po 60 USD, dolar po 3,75 zł i akcyza na benzynę na poziomie 1500-1600 zł.
Kowalski oskubany
Ceny niemal wszystkich towarów pójdą w górę! Rośnie nie tylko akcyza na benzynę, olej napędowy i gaz, rośnie także o 14,7 proc. akcyza na papierosy (ponieważ obecnie jej "zawartość" w cenie paczki Marlboro wynosi 3 zł, podany wskaźnik sugeruje, że akcyza podniesie cenę o 45-50 gr). Rośnie też o 3,4 proc. akcyza na alkohol. Uwzględniając inne dodatkowe koszty, jak choćby wyższe ceny energii, można być pewnym, że za butelkę mocniejszego alkoholu zapłacimy kilka złotych więcej.
Jeszcze boleśniejsze skutki mieć będzie wzrost VAT. Niby nie ma tu żadnej podwyżki, ale dochody budżetu z tego tytułu mają wzrosnąć o 15 proc. Skąd 15 proc., skoro wolumen spożycia rośnie o 3,2 proc., a inflacja ma wynieść 3 proc.? Jest tak, ponieważ VAT powiększył się znacznie w tym roku. Tyle że zmiany stawek podatku VAT weszły w życie 1 maja tego roku, a więc obowiązywały przez 8 miesięcy, natomiast w 2005 r. będą obowiązywać przez cały rok.
Jeśli dołożymy do tego zamiar podniesienia kosztów produkcji przez wzrost składek na ZUS oraz prawdopodobne dalsze zbliżanie się cen, zwłaszcza żywności, do poziomu unijnego, a także konieczność pokrywania w coraz większym stopniu wydatków zdrowotnych z własnej kieszeni, należy radzić przeciętnemu Kowalskiemu, aby zaczął skrupulatnie notować swoje wydatki i oszczędzał, na czym tylko się da.
Fot. M. Stelmach
Specjaliści z Ministerstwa Finansów biją rekord świata. Tak przynajmniej uznali eksperci BCC, dowiadując się, że w 2005 r. dochody z akcyzy mają wzrosnąć o 13,6 proc. Ten wzrost oznacza, że poprzez podatek monopolowy fiskus chce zabrać nam ponad 5 mld zł więcej niż w tym roku (na dorosłą osobę daje to prawie 200 zł!). Przede wszystkim rośnie akcyza na paliwa. Zgodnie z tym, co napisano w uzasadnieniu ustawy budżetowej, akcyza na benzynę i olej napędowy ma być większa o 3,4 proc., a na gaz do tankowania samochodów - o 10 proc.
Sporo, a na dodatek to też kłamstwo. Podatek od litra benzyny zwiększa się z 1,464 zł do 1,565 zł, czyli aż o 6,8 proc. I jest to podwyżka szokująca. Po pierwsze - benzyna jest już straszliwie droga, a będzie zapewne nadal drożeć. Po drugie -w tym roku podatek monopolowy od benzyny został obniżony i dało to znakomite rezultaty. W maju tego roku pod presją opinii publicznej Ministerstwo Finansów obniżyło akcyzę na paliwa silnikowe (na benzynę - z 1514 zł za 1000 l do 1464 zł za 1000 l), wskutek czego ludzie płacili trochę mniej. Ale dochody budżetu wzrosły! Obecnie przewiduje się, że dochody budżetu państwa z akcyzy wyniosą 37,2 mld zł, czyli o 2,5 mld zł więcej, niż zaplanowano w ustawie budżetowej. Dodajmy, że jest to pierwszy taki wypadek, gdyż zawsze były niższe od planowanych. Arthur Laffer przewidział to już 30 lat temu. Przez chwilę wydawało się, że nasi ministrowie finansów jednak uwierzyli w teorię doradcy Ronalda Reagana. Jeśli nawet tak, to nie na długo! W Polsce Janosik zawsze bowiem wygrywa z Lafferem. W efekcie ludzie będą płacić drożej i kupować mniej benzyny, czyli budżet najprawdopodobniej na podwyżce akcyzy straci, a rozpędzającej się gospodarce nałożony zostanie dodatkowy hamulec.
Nie płacz, Ameryko!
Alan Greenspan, szef amerykańskiego Zarządu Rezerwy Federalnej, stwierdził ostatnio, że gwałtowny wzrost cen ropy spowodował zmniejszenie PKB Stanów Zjednoczonych o 0,75 proc. Bagatela, 0,75 proc. amerykańskiego PKB to około 90 mld USD, czyli ponad 35 proc. PKB Polski. Tyle tracą Stany Zjednoczone, których gospodarka jest trzykrotnie mniej energochłonna niż nasza, a galon benzyny (3,78 l) kosztuje po gwałtownym wzroście cen ropy niecałe 2 USD (czyli 2 zł za litr!). Ale w USA odpowiednik naszej akcyzy, czyli federalny gasoline tax, wynosi 18,4 centa za galon (20 gr za litr, w Polsce - aż osiem razy więcej: 1,565 zł za litr) i już uchwalono, że ma być w przyszłości obniżany. Skoro Stany Zjednoczone tracą 0,75 proc. PKB, to łatwo oszacować, że Polska traci co najmniej dwa razy więcej! Również Unia Europejska po latach szaleństw podatkowych pomału wraca do zdrowia psychicznego. Wprawdzie w ubiegłym roku podniosła minimalną stawkę akcyzy za benzynę do 359 euro (około 1540 zł), ale zezwoliła krajom nowo wstępującym na stosowanie do 1 stycznia 2009 r. starych stawek, czyli 287 euro (około 1234 zł). Polska z własnej woli nie chce korzystać z owej łaskawości! Podniesienia akcyzy na benzynę nie da się zatem zrzucić na unię. Gdyby obecnemu rządowi rzeczywiście zależało na stymulowaniu wzrostu gospodarczego, moglibyśmy mieć stawkę podatku monopolowego na benzynę niższą nawet o 30 gr na litrze.
Dolar ratunkowy
Co oznacza wypchnięcie ceny za litr paliwa o 30 gr? Paliwo to prawie połowa kosztów transportu, a zatem płacą i płaczą przewoźnicy. Płaczą rybacy, a rolnicy proponują, aby - cytujemy fragmenty pewnej telewizyjnej dysputy - "dopłaty unijne rząd sobie w d... włożył i przywrócił bony paliwowe", bo prezent, który otrzymali, nie rekompensuje im wzrostu kosztów. Protestuje Polska Izba Paliw Płynnych. Jej szefowa Aurelia Kuran-Puszkarska wysłała niedawno pismo do ministra finansów, apelując o rezygnację z podwyżki i natychmiastowe obniżenie akcyzy na benzynę o 18 zł za 1000 l oraz na olej napędowy o 44 zł za 1000 l i na olej opałowy o 56 zł na 1000 l. Przypomniała także, że podatek monopolowy już obecnie stanowi ponad połowę cen paliwa.
Paliw płynnych używa nie tylko transport czy rolnictwo, lecz cała gospodarka, a dodatkowo wzrost cen paliw płynnych powoduje wzrost cen substytutów (na przykład węgla), energii, produktów chemicznych itd. Podwyższenie cen benzyny o 1 proc. skutkuje w rachunku ciągnionym wzrostem inflacji o 0,15-0,2 proc. A zatem podwyżka cen benzyny od początku roku prawie o 20 proc. (1 stycznia litr PB-95 kosztował 3,35 zł, teraz -niemal 4 zł) odpowiada za połowę obecnej inflacji.
A i tak mamy szczęście. Ropa rozliczana jest w dolarach, zaś z wielu powodów dolar jest słaby, a złoty silny. Wypadkowa tych dwóch przyczyn sprawiła, że 18 października dolar kosztował 3,427 zł i był to poziom najniższy od sześciu lat. Ta znaczna aprecjacja złotego (tylko w tym roku wzmocnił się o ponad 8 proc.) złagodziła w Polsce skutki szalonego wzrostu cen ropy na rynkach światowych.
Putin w portfelu
Nie zawsze jednak grający w pokera dostaje cztery asy "z ręki". Cena ropy, która 18 października na giełdzie towarowej w Singapurze osiągnęła 55,02 USD, wcale nie musi spadać. Do gry bowiem wkracza gracz szalenie groźny - prezydent Putin, który bardzo chętnie korzysta z okazji, aby Zachodowi dołożyć. Przypadkiem (?)tego samego dnia, kiedy ceny ropy tak skoczyły, agencja Ria Novosti podała, że "rosyjscy eksperci uważają, iż do końca tego roku ceny ropy naftowej na światowych giełdach nie spadną, a baryłka może kosztować 60 USD".
Nie należy także stawiać zbyt dużych pieniędzy na to, że złoty będzie się dalej umacniał. Wprawdzie zachodni analitycy finansowi zapłonęli wielką miłością do Marka Belki, ale wstrząsające Polską afery i tradycyjne wychodzenie inwestorów finansowych ze wschodzących rynków w momencie sporządzania pod koniec roku bilansu może w każdej chwili aprecjację zamienić w deprecjację.
Na światowych rynkach działa także - oczywiście przy spełnieniu warunku ceteris paribus, czyli bez występowania czynników przeciwdziałających - prawo "kiedy drożeje ropa, kupuj dolary". Ropę, jak bowiem wiadomo, kupuje się za dolary i kiedy jest droga, świat potrzebuje dużo dolarów. Dlatego po amerykańskich wyborach dolar może mocno skoczyć w górę. Nietrudno sobie wyobrazić, co dla Polski oznaczałaby kombinacja: ropa po 60 USD, dolar po 3,75 zł i akcyza na benzynę na poziomie 1500-1600 zł.
Kowalski oskubany
Ceny niemal wszystkich towarów pójdą w górę! Rośnie nie tylko akcyza na benzynę, olej napędowy i gaz, rośnie także o 14,7 proc. akcyza na papierosy (ponieważ obecnie jej "zawartość" w cenie paczki Marlboro wynosi 3 zł, podany wskaźnik sugeruje, że akcyza podniesie cenę o 45-50 gr). Rośnie też o 3,4 proc. akcyza na alkohol. Uwzględniając inne dodatkowe koszty, jak choćby wyższe ceny energii, można być pewnym, że za butelkę mocniejszego alkoholu zapłacimy kilka złotych więcej.
Jeszcze boleśniejsze skutki mieć będzie wzrost VAT. Niby nie ma tu żadnej podwyżki, ale dochody budżetu z tego tytułu mają wzrosnąć o 15 proc. Skąd 15 proc., skoro wolumen spożycia rośnie o 3,2 proc., a inflacja ma wynieść 3 proc.? Jest tak, ponieważ VAT powiększył się znacznie w tym roku. Tyle że zmiany stawek podatku VAT weszły w życie 1 maja tego roku, a więc obowiązywały przez 8 miesięcy, natomiast w 2005 r. będą obowiązywać przez cały rok.
Jeśli dołożymy do tego zamiar podniesienia kosztów produkcji przez wzrost składek na ZUS oraz prawdopodobne dalsze zbliżanie się cen, zwłaszcza żywności, do poziomu unijnego, a także konieczność pokrywania w coraz większym stopniu wydatków zdrowotnych z własnej kieszeni, należy radzić przeciętnemu Kowalskiemu, aby zaczął skrupulatnie notować swoje wydatki i oszczędzał, na czym tylko się da.
Fot. M. Stelmach
Więcej możesz przeczytać w 44/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.