Krowa w Unii Europejskiej ma większy "dochód niż połowa ludzi żyjących na ziemi Rolnicy dołożą się do akcyzy - żartował kilka tygodni temu minister finansów Mirosław Gronicki podczas spotkania w Bristolu z przedsiębiorcami i ekonomistami, gdy poproszono go o ocenę skutków wprowadzenia dopłat dla rolników. Szef resortu finansów miał pewnie na myśli nie tylko napoje wysokoprocentowe, ale również dochody z akcyzy, którą w Polsce objęte są używane samochody. "Weźmy dopłaty za przykład, że jak chcemy, to możemy. Dziękuję tym, którzy pomagali w osiągnięciu sukcesu, ale chciałbym wspomnieć także o tych, którzy przeszkadzali" - wykrzykiwał 17 października w Łomży do zebranych rolników Aleksander Kwaśniewski. Za ten "sukces" przyjdzie nam bardzo drogo zapłacić. W 2004 r. 1,4 mln właścicieli gospodarstw rolnych otrzyma w sumie 8,1 mld zł. Za rok będzie to już o 10 proc. więcej. Oficjalnym sponsorem tej charytatywnej ponoć imprezy jest Unia Europejska. Faktycznie prawie 40 proc. dopłat sfinansuje bezpośrednio polski podatnik. Tylko w tym roku budżet przekaże na ten cel ponad 3 mld zł! Oznacza to, że każdy pracujący Polak tylko w tym roku dopłaci rolnikom 250 zł. Dopłaci także, płacąc więcej za żywność. Wysokie ceny artykułów rolnych są bezpośrednim skutkiem systemu wspierania i ochrony rolnictwa w UE. Gdyby nie cła i dotacje, kilogram cukru kosztowałby w sklepie 1 zł, a nie 4 zł.
Idea specjalnego traktowania rolników z ekonomicznego punktu widzenia nie ma sensu. UE dopłaca na przykład co roku 11 mld euro do mlecznych krów. Dopłaty przypadające na jedną krowę żyjącą w UE są więc większe niż dochód ponad połowy ludzi żyjących na ziemi. Aby pozbyć się nadwyżek żywności wyprodukowanych przez sztucznie podtrzymywane przy życiu gospodarstwa rolne, UE dopłaca rocznie kolejne 2 mld euro. Patologiczny system trudno zmienić, bo jego beneficjentami - nie tylko w Polsce - są wpływowe lobby. Szef Samoobrony Andrzej Lepper dostanie 100 tys. zł, przywódca Polskiego Bloku Ludowego Wojciech Mojzesowicz - 110 tys. zł, poseł SKL Artur Balazs - 110 tys. zł, a senator Henryk Stokłosa - ponad 7 mln zł.
Zielona szkoła
W Nowej Zelandii rolnicy od 20 lat nie otrzymują żadnych dotacji. W tym czasie sektor ten zmienił się z kuli u nogi gospodarki w jej siłę napędową. Jeszcze w 1984 r. 40 proc. dochodów nowozelandzkich farmerów pochodziło z budżetu państwa. Dziś jest to mniej niż 1 proc. Zlikwidowano 30 dotacji, dopłat i subsydiów eksportowych i o dwie trzecie obniżono cła. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Do 1986 r. produktywność na wsi rosła średnio o 1 proc. rocznie, po zniesieniu dotacji - o 5,9 proc. Farmerzy zrozumieli, że ich dochód zależy tylko od nich i zaczęli wprowadzać nowoczesne metody hodowli. Przeciętna waga jagnięcia wzrosła o 13 proc. (o 3 kg), a przeciętna krowa daje teraz o 20 proc. więcej mleka niż w 1986 r. Rolnicy dostosowali wielkość swoich stad do popytu na rynku. Liczba owiec spadła od tego czasu o 29 proc., ale z kolei o 35 proc. zwiększyła się liczba mlecznych krów, ponieważ klienci chcieli kupować przetwory z mleka. To także wtedy powstały znane dziś na całym świecie nowozelandzkie winnice. Od 1986 r. wartość produkcji nowozelandzkiego rolnika wzrosła średnio o 40 proc. Co więcej, wartość produkcji rolniczej zaczęła rosnąć w szybszym tempie niż cała gospodarka. W 1986 r. sektor rolniczy wytwarzał 14,2 proc. PKB, a w 2000 r. - już 16,6 proc. PKB. Nic dziwnego, że w audycji, którą BBC wyemitowała 16 października tego roku, reporterzy nie znaleźli farmera, który chciałby powrotu rządowych dotacji.
Rachunek z Brukseli
Podatnicy w UE dopłacają do rolników na dwa sposoby.
To z ich podatków są finansowane subsydia, a w zamian za to muszą kupować żywność po zawyżonych cenach. Tańsze zagraniczne produkty nie są w UE dostępne. Cło na towary rolne wynosi bowiem średnio 30 proc. - prawie trzy razy więcej niż w USA (12 proc.). UE ma także 142 tzw. cła zaporowe (większe niż 100 proc.) na towary rolne. Brytyjskie Stowarzyszenie Konsumentów obliczyło, że za koszyk 15 podstawowych produktów spożywczych (jest w nim m.in. ryż, masło, wołowina) Brytyjczyk płaci 84 funtów, czyli dwa razy więcej niż Nowozelandczyk (równowartość 39 funtów). UE gwarantuje rolnikom prawie 40 proc. ich dochodów. Anegdota o tym, że niemieccy rolnicy przyjeżdżają na demonstracje w obronie rządowych dotacji mercedesami, jest niestety prawdziwa. 70 proc. wszystkich dotacji w Unii Europejskiej trafia do 20 proc. najbogatszych rolników. Dopłaty w ramach europejskiej wspólnej polityki rolnej otrzymuje na przykład Gerald Cavendish Grosvenor, książę Westminsteru, najzamożniejszy Brytyjczyk, 34. na liście najbogatszych magazynu "Forbes".
Wspólna polityka wyrzucania pieniędzy
- Dzięki dopłatom wieś się zmodernizuje, rolnicy kupią kilkadziesiąt tysięcy maszyn, które zwiększą ich konkurencyjność. To będzie impuls ożywiający gospodarkę - przekonuje Wojciech Olejniczak, minister rolnictwa. W Polsce 60 proc. dopłat trafi do 6 proc. największych, czyli najbogatszych gospodarstw. Zapewne tylko one otrzymane pieniądze zainwestują, ale trudno tu mówić o sukcesie (gdybyśmy przyznali dotacje maklerom zamiast rolnikom, to ci pierwsi również zainwestowaliby w gospodarkę). Spośród 1,4 mln polskich gospodarstw, które otrzymają dotacje, tylko połowa sprzedaje produkty na rynku, pozostałe wytwarzają żywność jedynie na własne potrzeby. Pieniądze przekazane im w ramach dopłat są więc zwyczajnym transferem socjalnym, czyli łapówką przyznawaną przez polityków określonej grupie społecznej. Dzięki dotacjom dochody niektórych rolników zwiększą się nawet o 60 proc.! O tym, że celem polityków było kupienie wyborców, świadczy fakt, że w pośpiechu przygotowywana jest przez Ministerstwo Rolnictwa nowelizacja prawa, która... ma uniemożliwić komornikom zajmowanie dopłat na poczet długów!
Dopłaty do nieprodukowania
- Powinniśmy się domagać likwidacji subsydiów. W 2003 r. eksport polskiego rolnictwa wzrósł o 40 proc. bez żadnych dotacji, co jest dowodem na to, że i bez dopłat mogło ono być konkurencyjne -uważa Rafał Antczak, ekspert CASE. Protekcjonistyczna wspólna polityka rolna (WPR) Unii Europejskiej jest szkodliwa. Oczywiście, jeśli takie zasady obowiązują w UE, to trudno pieniędzy nie brać. System dopłat może jednak zdemoralizować zupełnie nieźle radzącego sobie rolnika. - Nie boję się uczciwej konkurencji. Jeżeli reforma polegałaby na tym, że zlikwiduje się dopłaty we wszystkich państwach UE, to jestem za - twierdzi Artur Balazs. Były minister rolnictwa może bez obaw składać podobne deklaracje. WPR w obecnym kształcie ma obowiązywać do 2013 r. Aby ją zmienić, potrzeba zgody wszystkich 25 państw UE, a to mało prawdopodobne. Jesteśmy więc skazani na drogą żywność i na rolników milionerów, którzy będą dorabiali się niczym ojciec majora Majora, jednego z bohaterów "Paragrafu 22" Josepha Hellera: "Jego specjalnością była lucerna - żył z tego, że jej nie uprawiał. Rząd płacił mu dobrze za każdy korzec lucerny, którego nie zebrał. Im więcej lucerny nie zebrał, tym więcej pieniędzy dostawał od rządu i za każdy nie zarobiony grosz kupował ziemię, aby zwiększyć ilość nie uprawianej lucerny. Mądrze inwestując, stał się wkrótce najpotężniejszym nieproducentem lucerny w okolicy". Major senior w Polsce i w każdym innym państwie UE miałby szansę trafić na listę "Forbesa".
Zielona szkoła
W Nowej Zelandii rolnicy od 20 lat nie otrzymują żadnych dotacji. W tym czasie sektor ten zmienił się z kuli u nogi gospodarki w jej siłę napędową. Jeszcze w 1984 r. 40 proc. dochodów nowozelandzkich farmerów pochodziło z budżetu państwa. Dziś jest to mniej niż 1 proc. Zlikwidowano 30 dotacji, dopłat i subsydiów eksportowych i o dwie trzecie obniżono cła. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Do 1986 r. produktywność na wsi rosła średnio o 1 proc. rocznie, po zniesieniu dotacji - o 5,9 proc. Farmerzy zrozumieli, że ich dochód zależy tylko od nich i zaczęli wprowadzać nowoczesne metody hodowli. Przeciętna waga jagnięcia wzrosła o 13 proc. (o 3 kg), a przeciętna krowa daje teraz o 20 proc. więcej mleka niż w 1986 r. Rolnicy dostosowali wielkość swoich stad do popytu na rynku. Liczba owiec spadła od tego czasu o 29 proc., ale z kolei o 35 proc. zwiększyła się liczba mlecznych krów, ponieważ klienci chcieli kupować przetwory z mleka. To także wtedy powstały znane dziś na całym świecie nowozelandzkie winnice. Od 1986 r. wartość produkcji nowozelandzkiego rolnika wzrosła średnio o 40 proc. Co więcej, wartość produkcji rolniczej zaczęła rosnąć w szybszym tempie niż cała gospodarka. W 1986 r. sektor rolniczy wytwarzał 14,2 proc. PKB, a w 2000 r. - już 16,6 proc. PKB. Nic dziwnego, że w audycji, którą BBC wyemitowała 16 października tego roku, reporterzy nie znaleźli farmera, który chciałby powrotu rządowych dotacji.
Rachunek z Brukseli
Podatnicy w UE dopłacają do rolników na dwa sposoby.
To z ich podatków są finansowane subsydia, a w zamian za to muszą kupować żywność po zawyżonych cenach. Tańsze zagraniczne produkty nie są w UE dostępne. Cło na towary rolne wynosi bowiem średnio 30 proc. - prawie trzy razy więcej niż w USA (12 proc.). UE ma także 142 tzw. cła zaporowe (większe niż 100 proc.) na towary rolne. Brytyjskie Stowarzyszenie Konsumentów obliczyło, że za koszyk 15 podstawowych produktów spożywczych (jest w nim m.in. ryż, masło, wołowina) Brytyjczyk płaci 84 funtów, czyli dwa razy więcej niż Nowozelandczyk (równowartość 39 funtów). UE gwarantuje rolnikom prawie 40 proc. ich dochodów. Anegdota o tym, że niemieccy rolnicy przyjeżdżają na demonstracje w obronie rządowych dotacji mercedesami, jest niestety prawdziwa. 70 proc. wszystkich dotacji w Unii Europejskiej trafia do 20 proc. najbogatszych rolników. Dopłaty w ramach europejskiej wspólnej polityki rolnej otrzymuje na przykład Gerald Cavendish Grosvenor, książę Westminsteru, najzamożniejszy Brytyjczyk, 34. na liście najbogatszych magazynu "Forbes".
Wspólna polityka wyrzucania pieniędzy
- Dzięki dopłatom wieś się zmodernizuje, rolnicy kupią kilkadziesiąt tysięcy maszyn, które zwiększą ich konkurencyjność. To będzie impuls ożywiający gospodarkę - przekonuje Wojciech Olejniczak, minister rolnictwa. W Polsce 60 proc. dopłat trafi do 6 proc. największych, czyli najbogatszych gospodarstw. Zapewne tylko one otrzymane pieniądze zainwestują, ale trudno tu mówić o sukcesie (gdybyśmy przyznali dotacje maklerom zamiast rolnikom, to ci pierwsi również zainwestowaliby w gospodarkę). Spośród 1,4 mln polskich gospodarstw, które otrzymają dotacje, tylko połowa sprzedaje produkty na rynku, pozostałe wytwarzają żywność jedynie na własne potrzeby. Pieniądze przekazane im w ramach dopłat są więc zwyczajnym transferem socjalnym, czyli łapówką przyznawaną przez polityków określonej grupie społecznej. Dzięki dotacjom dochody niektórych rolników zwiększą się nawet o 60 proc.! O tym, że celem polityków było kupienie wyborców, świadczy fakt, że w pośpiechu przygotowywana jest przez Ministerstwo Rolnictwa nowelizacja prawa, która... ma uniemożliwić komornikom zajmowanie dopłat na poczet długów!
Dopłaty do nieprodukowania
- Powinniśmy się domagać likwidacji subsydiów. W 2003 r. eksport polskiego rolnictwa wzrósł o 40 proc. bez żadnych dotacji, co jest dowodem na to, że i bez dopłat mogło ono być konkurencyjne -uważa Rafał Antczak, ekspert CASE. Protekcjonistyczna wspólna polityka rolna (WPR) Unii Europejskiej jest szkodliwa. Oczywiście, jeśli takie zasady obowiązują w UE, to trudno pieniędzy nie brać. System dopłat może jednak zdemoralizować zupełnie nieźle radzącego sobie rolnika. - Nie boję się uczciwej konkurencji. Jeżeli reforma polegałaby na tym, że zlikwiduje się dopłaty we wszystkich państwach UE, to jestem za - twierdzi Artur Balazs. Były minister rolnictwa może bez obaw składać podobne deklaracje. WPR w obecnym kształcie ma obowiązywać do 2013 r. Aby ją zmienić, potrzeba zgody wszystkich 25 państw UE, a to mało prawdopodobne. Jesteśmy więc skazani na drogą żywność i na rolników milionerów, którzy będą dorabiali się niczym ojciec majora Majora, jednego z bohaterów "Paragrafu 22" Josepha Hellera: "Jego specjalnością była lucerna - żył z tego, że jej nie uprawiał. Rząd płacił mu dobrze za każdy korzec lucerny, którego nie zebrał. Im więcej lucerny nie zebrał, tym więcej pieniędzy dostawał od rządu i za każdy nie zarobiony grosz kupował ziemię, aby zwiększyć ilość nie uprawianej lucerny. Mądrze inwestując, stał się wkrótce najpotężniejszym nieproducentem lucerny w okolicy". Major senior w Polsce i w każdym innym państwie UE miałby szansę trafić na listę "Forbesa".
Więcej możesz przeczytać w 44/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.