Na 50-procentową stawkę podatkową dla najbogatszych złożą się najbiedniejsi Posłowie z sejmowej komisji śledczej skarżyli się, że nie mogą doręczyć wezwania Janowi Kulczykowi, bo ten podał w prokuraturze adres londyński. Ciekawe dlaczego? Czy chce w ten sposób uciec przed przesławną komisją do spraw już teraz wszelakich, czy może jest to wynik uciekania przed fiskusem? Założę się, że ta druga możliwość jest równie ważna jak pierwsza, a kto wie, czy nie ważniejsza. Jak się bowiem jest rezydentem podatkowym za granicą, to się płaci podatki za granicą - a w Polsce jedynie 20 proc. od dochodu uzyskanego w Polsce, którego wcale nie trzeba osiągać. Dlaczego więc brać poselska i senatorska uchwaliła nową stawkę podatku dochodowego od osób fizycznych dla "najbogatszych"? Stawkę, którą prezydent zapewne wkrótce podpisze dla odwrócenia uwagi gawiedzi od kolejnych afer. Ramię w ramię w walce o równość i sprawiedliwość dla uciśnionego ludu pracującego i niepracującego miast i wsi stanęli postkomuniści z SLD, SDPL i UP oraz kryptokomuniści z PiS, Samoobrony i LPR, którzy na sprawowanie władzy w komunizmie się nie załapali i bardzo tego żałują, więc wszystkimi sposobami starają się nadrobić zaległości i dorwać do władzy, robiąc teraz wyborcom wodę z mózgu.
Wujaszek Stalin
Oczywiście, najbogatsi Polacy, których nazwiska padały z trybuny sejmowej, podatku tego nie zapłacą. Są oni bogatsi od innych z jakichś powodów. Są lepiej przystosowani do życia, lepiej wykształceni, mądrzejsi, sprytniejsi. I dzięki temu mają więcej możliwości ucieczki przed rozbójnikami z bandy Janosika, która nazywa się parlament RP. I mają już na to odpowiednie środki finansowe. Po pierwsze, wielu z najbogatszych Polaków już teraz jest rezydentami podatkowymi za granicą. Tak jak wspomniany Jan Kulczyk i co najmniej kilkunastu innych z listy 100 najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost" oraz trudna do określania liczba tych, którzy się jeszcze na liście nie mieszczą. Dochód osiągają ich spółki zarejestrowane w rajach podatkowych.
Po drugie, inni "bogacze" prowadzą działalność gospodarczą jako osoby fizyczne i od początku 2004 r. dzięki łaskawości rządu Leszka Millera, za którym jeszcze pewnie przyjdzie nam zatęsknić, płacą podatek w wysokości 19 proc., a nie 50 proc.
Po trzecie, ci przedsiębiorcy, którzy prowadzą spółki kapitałowe, będąc ich udziałowcami lub akcjonariuszami i pobierając dywidendę, też płacą 19 proc. od tej dywidendy. Co prawda, są oni podwójnie opodatkowani, bo wcześniej ich spółki same zapłaciły podatek dochodowy od osób prawnych także w wysokości 19 proc. Ale 19 plus 19 to 38, a nie 50.
Tak naprawdę nowy podatek uderzy tylko i wyłącznie w niektórych dobrze opłacanych pracowników najemnych, czyli, używając terminologii marksistowskiej, w inteligencję pracującą, która pozostaje w sojuszu z klasą robotniczą, gdyż jest tak samo wykorzystywana przez burżuazję będącą właścicielem środków produkcji. Właściciel przedsiębiorstwa, uzyskując dochód w wysokości 2 mln zł, zapłaci podatek w wysokości 380 tys. zł. Ale jeżeli postanowi się podzielić zyskiem i zatrudni do prowadzenia swego przedsiębiorstwa menedżera, płacąc mu milion złotych, a sam pojedzie ma Hawaje, aby drażnić poczucie sprawiedliwości społecznej wyborców rozszalałej lewicy (i tej bezbożnej, i tej pobożnej), to sam zapłaci od swojego miliona 190 tys. podatku, a "wyzyskiwany" przez niego menedżer zapłaci prawie 440 tys. (oczywiście mowa tylko o podatku dochodowym, bez uwzględniania składek ubezpieczeniowych). Ale sprawiedliwie!!! Jak za wujaszka Stalina.
Podatek emigracyjny
Najwyższej klasy menedżerowie zatrudnieni w wielkich korporacjach nowym podatkiem też się specjalnie nie przejmują. Oni mają w umowach określone wynagrodzenie netto. To znaczy, że kiedy w ciągu roku przekraczają kolejne progi podatkowe, pracodawca płaci im więcej brutto, żeby po potrąceniu zaliczki na podatek wyszła ustalona kwota netto. Podatki są przerzucane. Pisali o tym już klasycy: Smith, Say, Ricardo, a w Polsce międzywojennej - Krzyżanowski i Rybarski. Wynagrodzenie menedżera jest kosztem firmy. A firmy wrzucają je w ceny sprzedawanych przez siebie towarów i usług, nabywanych również przez tych najbiedniejszych, którym parlamentarzyści chcieli "zrobić dobrze", uchwalając nowy podatek. Można więc rzec, że poseł Janosik z Wiejskiej jest po sporej dawce mocnej śliwowicy. Na chęciach się skończyło - jak zwykle.
Menedżerowie mogą się zatem baćÉ konkurencji z zagranicy. Dla ich pracodawców bardziej opłacalne może się bowiem okazać zatrudnienie cudzoziemca, który płaci w Polsce tylko 20 proc. podatku - będzie dużo tańszy od polskich specjalistów. Za sprawą Sejmu Rzeczypospolitej we własnym kraju polscy menedżerowie znajdą się w gorszej sytuacji od cudzoziemców. Dane statystyczne są nieubłagalne: coraz więcej młodych, dobrze wykształconych ludzi chce wyjechać z kraju. Nowy podatek tylko utwierdzi ich w tym zamiarze. Walczący o sprawiedliwość społeczną parlamentarzyści zostaną nad Wisłą z rozgoryczonymi wyborcami, których teraz oszukują. Ile będzie wtedy musiała wynieść najwyższa stawka podatkowa i od ilu misek ryżu będzie się zaczynała?
Co ciekawe, zarówno wprowadzony dwa lata temu tzw. podatek Belki od odsetek od oszczędności (sprawił, że opodatkowano nowo zakładane lokaty, a nie opodatkowano założonych wcześniej), jak i obecnie wprowadzona
50-procentowa stawka podatkowa od najwyższych wynagrodzeń w porównaniu z opodatkowaniem zysków z wcześniej zgromadzonego kapitału (odsetki 0 proc. lub 20 proc., dywidenda - 19 proc.) pokazują, że lepiej są w Polsce traktowani ci, którzy wzbogacili się w pierwszych latach transformacji, niż ludzie młodzi, którzy pracować i bogacić się dopiero zaczynają. Przypadek czy może celowe działanie?
"Pierwszy" podpisze
Po głosowaniu w Sejmie pan premier burknął do dziennikarzy, że jakoś nie może znaleźć w sobie współczucia dla "najbogatszych". Ja za to im współczuję - najbardziej takiego premiera. Dwa lata temu można było liczyć na to, że idiotyczną ustawę zawetuje "pierwszy" - podobnie jak to zrobił z deklaracjami majątkowymi i abolicją podatkową. Ale od kiedy "pierwszy" ogłosił, że "pierwszym" nie jest, nie można mieć na to specjalnej nadziei. Czym bowiem są głosy 4 tys. podatników, którzy - według wyliczeń Ministerstwa Finansów - mieliby zapłacić nowy podatek, plus mój i może jeszcze kilka innych w porównaniu z głosami niewiele rozumiejących milionów wyborców, którzy w życiu nie słyszeli o zjawisku przerzucania podatków?
Oczywiście, najbogatsi Polacy, których nazwiska padały z trybuny sejmowej, podatku tego nie zapłacą. Są oni bogatsi od innych z jakichś powodów. Są lepiej przystosowani do życia, lepiej wykształceni, mądrzejsi, sprytniejsi. I dzięki temu mają więcej możliwości ucieczki przed rozbójnikami z bandy Janosika, która nazywa się parlament RP. I mają już na to odpowiednie środki finansowe. Po pierwsze, wielu z najbogatszych Polaków już teraz jest rezydentami podatkowymi za granicą. Tak jak wspomniany Jan Kulczyk i co najmniej kilkunastu innych z listy 100 najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost" oraz trudna do określania liczba tych, którzy się jeszcze na liście nie mieszczą. Dochód osiągają ich spółki zarejestrowane w rajach podatkowych.
Po drugie, inni "bogacze" prowadzą działalność gospodarczą jako osoby fizyczne i od początku 2004 r. dzięki łaskawości rządu Leszka Millera, za którym jeszcze pewnie przyjdzie nam zatęsknić, płacą podatek w wysokości 19 proc., a nie 50 proc.
Po trzecie, ci przedsiębiorcy, którzy prowadzą spółki kapitałowe, będąc ich udziałowcami lub akcjonariuszami i pobierając dywidendę, też płacą 19 proc. od tej dywidendy. Co prawda, są oni podwójnie opodatkowani, bo wcześniej ich spółki same zapłaciły podatek dochodowy od osób prawnych także w wysokości 19 proc. Ale 19 plus 19 to 38, a nie 50.
Tak naprawdę nowy podatek uderzy tylko i wyłącznie w niektórych dobrze opłacanych pracowników najemnych, czyli, używając terminologii marksistowskiej, w inteligencję pracującą, która pozostaje w sojuszu z klasą robotniczą, gdyż jest tak samo wykorzystywana przez burżuazję będącą właścicielem środków produkcji. Właściciel przedsiębiorstwa, uzyskując dochód w wysokości 2 mln zł, zapłaci podatek w wysokości 380 tys. zł. Ale jeżeli postanowi się podzielić zyskiem i zatrudni do prowadzenia swego przedsiębiorstwa menedżera, płacąc mu milion złotych, a sam pojedzie ma Hawaje, aby drażnić poczucie sprawiedliwości społecznej wyborców rozszalałej lewicy (i tej bezbożnej, i tej pobożnej), to sam zapłaci od swojego miliona 190 tys. podatku, a "wyzyskiwany" przez niego menedżer zapłaci prawie 440 tys. (oczywiście mowa tylko o podatku dochodowym, bez uwzględniania składek ubezpieczeniowych). Ale sprawiedliwie!!! Jak za wujaszka Stalina.
Podatek emigracyjny
Najwyższej klasy menedżerowie zatrudnieni w wielkich korporacjach nowym podatkiem też się specjalnie nie przejmują. Oni mają w umowach określone wynagrodzenie netto. To znaczy, że kiedy w ciągu roku przekraczają kolejne progi podatkowe, pracodawca płaci im więcej brutto, żeby po potrąceniu zaliczki na podatek wyszła ustalona kwota netto. Podatki są przerzucane. Pisali o tym już klasycy: Smith, Say, Ricardo, a w Polsce międzywojennej - Krzyżanowski i Rybarski. Wynagrodzenie menedżera jest kosztem firmy. A firmy wrzucają je w ceny sprzedawanych przez siebie towarów i usług, nabywanych również przez tych najbiedniejszych, którym parlamentarzyści chcieli "zrobić dobrze", uchwalając nowy podatek. Można więc rzec, że poseł Janosik z Wiejskiej jest po sporej dawce mocnej śliwowicy. Na chęciach się skończyło - jak zwykle.
Menedżerowie mogą się zatem baćÉ konkurencji z zagranicy. Dla ich pracodawców bardziej opłacalne może się bowiem okazać zatrudnienie cudzoziemca, który płaci w Polsce tylko 20 proc. podatku - będzie dużo tańszy od polskich specjalistów. Za sprawą Sejmu Rzeczypospolitej we własnym kraju polscy menedżerowie znajdą się w gorszej sytuacji od cudzoziemców. Dane statystyczne są nieubłagalne: coraz więcej młodych, dobrze wykształconych ludzi chce wyjechać z kraju. Nowy podatek tylko utwierdzi ich w tym zamiarze. Walczący o sprawiedliwość społeczną parlamentarzyści zostaną nad Wisłą z rozgoryczonymi wyborcami, których teraz oszukują. Ile będzie wtedy musiała wynieść najwyższa stawka podatkowa i od ilu misek ryżu będzie się zaczynała?
Co ciekawe, zarówno wprowadzony dwa lata temu tzw. podatek Belki od odsetek od oszczędności (sprawił, że opodatkowano nowo zakładane lokaty, a nie opodatkowano założonych wcześniej), jak i obecnie wprowadzona
50-procentowa stawka podatkowa od najwyższych wynagrodzeń w porównaniu z opodatkowaniem zysków z wcześniej zgromadzonego kapitału (odsetki 0 proc. lub 20 proc., dywidenda - 19 proc.) pokazują, że lepiej są w Polsce traktowani ci, którzy wzbogacili się w pierwszych latach transformacji, niż ludzie młodzi, którzy pracować i bogacić się dopiero zaczynają. Przypadek czy może celowe działanie?
"Pierwszy" podpisze
Po głosowaniu w Sejmie pan premier burknął do dziennikarzy, że jakoś nie może znaleźć w sobie współczucia dla "najbogatszych". Ja za to im współczuję - najbardziej takiego premiera. Dwa lata temu można było liczyć na to, że idiotyczną ustawę zawetuje "pierwszy" - podobnie jak to zrobił z deklaracjami majątkowymi i abolicją podatkową. Ale od kiedy "pierwszy" ogłosił, że "pierwszym" nie jest, nie można mieć na to specjalnej nadziei. Czym bowiem są głosy 4 tys. podatników, którzy - według wyliczeń Ministerstwa Finansów - mieliby zapłacić nowy podatek, plus mój i może jeszcze kilka innych w porównaniu z głosami niewiele rozumiejących milionów wyborców, którzy w życiu nie słyszeli o zjawisku przerzucania podatków?
Więcej możesz przeczytać w 47/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.