"Narodowcy" bronią złotego po to, aby mogli go psuć, podważając jego stabilność Na wniosek LPR odbyła się ostatnio w Sejmie debata na temat przystąpienia Polski do strefy euro. Jak można się było spodziewać, w dyskusji padały wypowiedzi różniące się pod względem formy, treści i stopnia związku z tematem. W sporej części wystąpień powtarzano kilka argumentów przeciw wprowadzeniu euro. Warto je przytoczyć, gdyż - jestem przekonany - często będziemy się z nimi stykać.
Bez instrumentu
Wprowadzenie w Polsce euro oznacza, że państwo wyzbędzie się instrumentu krajowej polityki pieniężnej, a to jest niedobre, bo państwo powinno mieć wiele instrumentów tej polityki. Przy takim postawieniu problemu nie chodzi o to, jak wpłynie na polską gospodarkę zastąpienie krajowej polityki pieniężnej polityką Europejskiego Banku Centralnego. Nie, za podstawę oceny wprowadzenia w Polsce euro przyjmuje się wpływ tej operacji na zakres władzy państwa, czyli na liczbę instrumentów, jakimi ono rozporządza, zakładając, że mniej instrumentów to gorzej niż więcej. Jakie są logiczne konsekwencje takiego stanowiska? Otóż implikuje ono, że państwo jest tym lepsze, im więcej instrumentów ma do dyspozycji. Według tego kryterium, ideałem jest więc państwo, które ma maksimum narzędzi - takim było państwo komunistyczne, nie skrępowane ograniczeniami typu prywatne prawo własności czy inne indywidualne wolności. Wielki dorobek Zachodu - państwo liberalne, w dużym stopniu ograniczone konstytucyjnie, musi, według omawianego kryterium, być wysoce podejrzane. Sprowadzenie oceny skutków wprowadzenia euro do jego wpływu na liczbę instrumentów w dyspozycji państwa jest wyrazem czystego etatyzmu albo - jak kto woli - socjalizmu. Według tej doktryny, maksymalizacja władzy państwa jest dobrem samym w sobie (zwłaszcza gdy wreszcie my będziemy rządzić!) albo jest niezbędnym środkiem do jakiegoś dobra, na przykład dobrobytu społeczeństwa. Jedno i drugie kojarzy się niedobrze.
Bez suwerenności
Wprowadzenie w Polsce euro pozbawiłoby ją suwerenności i dlatego jest niedopuszczalne. Ta teza jest spokrewniona z poprzednią, bo też w niej chodzi o wpływy państwa, tyle że - w tym wypadku - w stosunku do innych państw. Na dodatek mamy tu do czynienia z próbą grania emocjonalnie naładowanym słowem "suwerenność". O utracie suwerenności można mówić wówczas, gdy ustrój i władze państwowe są narzucone z zewnątrz. Jak to się ma do możliwości dobrowolnego (tylko takie wchodzi w rachubę) i uzgodnionego z instytucjami Unii Europejskiej wprowadzenia w Polsce euro? Oczywiście, nijak. Poza tym można zapytać: jak to się stało, że tak wielkie kraje, jak Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania, zdecydowały się na przyjęcie wspólnego pieniądza? Czyżby ogarnął je zbiorowy amok i pod jego wpływem zapomniały o swojej suwerenności? Owszem, można zauważyć, że niektóre kręgi w Wielkiej Brytanii wiążą euro z kwestią suwerenności. No cóż, na Zachodzie również mamy do czynienia z demagogią, a powoływanie się na takie głosy w Polsce jest po prostu demagogią z importu.
Charakterystyczne dla obu omówionych stanowisk jest to, że ich zwolennicy troszczą się wyłącznie o zakres władzy państwa, a zupełnie pomijają pytanie, jak wprowadzenie euro w Polsce wpłynęłoby na sytuację ludzi.
Zdrada narodowa
Nie możemy się wyzbyć złotego ze względów narodowych. Tu też nie mamy odwołania do żadnego rachunku ekonomicznego, ale do emocji. Według agresywnej wersji tego stanowiska, zwolennicy euro dopuszczają się zdrady narodowej. Uderza to, że "narodowi" obrońcy złotego są jednocześnie w pierwszym szeregu ataków na niezależność Narodowego Banku Polskiego i mają bardzo szczególny pogląd na politykę pieniężną: pieniędzy było dotychczas zawsze za mało; dobra polityka pieniężna to taka, przy której pieniędzy jest dużo. Trudno więc nie zauważyć, że "narodowcy" bronią złotego po to, aby mogli go psuć, podważając jego stabilność. Boże, broń złotego od takich przyjaciół.
Eurohamulec
Nie opłaca się wstępować do strefy euro, bo kraje, które je wprowadziły, mają gorsze wyniki gospodarcze od tych, które tego nie zrobiły. Głosiciele takiej tezy zwracają zwykle uwagę na sytuację Niemiec i Francji, znajdujących się w strefie euro, kontrastującą z sytuacją Wielkiej Brytanii i Szwecji, które nie należą do unii walutowej. Jest faktem, że te pierwsze osiągają w ostatnich latach gorsze rezultaty gospodarcze niż te drugie. Z tego jednak wcale nie wynika, że przyczyną problemów Niemiec i Francji jest wprowadzenie euro, a źródłem sukcesów Wielkiej Brytanii i Szwecji jest powstrzymanie się od tego kroku. Nie brakuje badań pokazujących, że Niemcy i Francja płacą społeczną cenę za zaniechanie w przeszłości reform, które by rozszerzyły zakres wolnego rynku i uzdrowiły ich finanse publiczne. Teraz w trudniejszych warunkach usiłują to nadrobić. Badania pokazują także, że Wielka Brytania korzysta z trudnych, wolnorynkowych reform pani Thatcher, podtrzymanych generalnie przez Partię Pracy Tony'ego Blaira. Również Szwecja - po kryzysie z początku lat 90. - jest krajem o elastycznym rynku, ma też bardziej niż Niemcy i Francja ustabilizowane finanse publiczne.
Można oczywiście powiedzieć, że samo euro nie zapewni gospodarczego sukcesu. Ale czy ktokolwiek rozsądny spodziewał się, że może być inaczej? Sukces gospodarczy kraju zależy od kondycji kilku podstawowych czynników; dobry pieniądz jest jednym z nich, ale nie jedynym.
Bez pośpiechu
Sami przedstawiciele Unii Europejskiej mówią, że nie należy się spieszyć do strefy euro. Po takiej tezie następują wybrane i mniej lub bardziej wiernie odtworzone cytaty. Nikt poważny nie oprze jednak oceny w strategicznej kwestii na takiej podstawie. Zdumiewa zresztą to, że na wypowiedzi (faktyczne lub rzekome) przedstawicieli unijnych gremiów powołują się ci, którzy owe gremia odsądzają od czci i wiary. Trzeba od razu dodać, że instytucje UE zachowują neutralność w kwestii terminu przystąpienia nowych członków unii do strefy euro. Oczywiście, zawsze można znaleźć zniechęcające wypowiedzi pojedynczych osób z unii. No cóż, nie każdemu podoba się perspektywa poszerzającego się klubu, wiele jest też nieporozumień w interpretacji takich wypowiedzi.
Powyższych pięć chwytów to pięć przykładów, jak nie należy podchodzić do kwestii przystąpienia Polski do strefy euro. A jakie podejście jest właściwe? Trzeba rzetelnie oszacować, jak wprowadzenie w naszym kraju europejskiego pieniądza wpłynie na szybkość naszego gospodarczego rozwoju, czyli na tempo poprawy warunków życia ludzi. Analizy przeprowadzone dotychczas pokazują, że wpływ ten będzie pozytywny. Będziemy do nich wracać.
Wprowadzenie w Polsce euro oznacza, że państwo wyzbędzie się instrumentu krajowej polityki pieniężnej, a to jest niedobre, bo państwo powinno mieć wiele instrumentów tej polityki. Przy takim postawieniu problemu nie chodzi o to, jak wpłynie na polską gospodarkę zastąpienie krajowej polityki pieniężnej polityką Europejskiego Banku Centralnego. Nie, za podstawę oceny wprowadzenia w Polsce euro przyjmuje się wpływ tej operacji na zakres władzy państwa, czyli na liczbę instrumentów, jakimi ono rozporządza, zakładając, że mniej instrumentów to gorzej niż więcej. Jakie są logiczne konsekwencje takiego stanowiska? Otóż implikuje ono, że państwo jest tym lepsze, im więcej instrumentów ma do dyspozycji. Według tego kryterium, ideałem jest więc państwo, które ma maksimum narzędzi - takim było państwo komunistyczne, nie skrępowane ograniczeniami typu prywatne prawo własności czy inne indywidualne wolności. Wielki dorobek Zachodu - państwo liberalne, w dużym stopniu ograniczone konstytucyjnie, musi, według omawianego kryterium, być wysoce podejrzane. Sprowadzenie oceny skutków wprowadzenia euro do jego wpływu na liczbę instrumentów w dyspozycji państwa jest wyrazem czystego etatyzmu albo - jak kto woli - socjalizmu. Według tej doktryny, maksymalizacja władzy państwa jest dobrem samym w sobie (zwłaszcza gdy wreszcie my będziemy rządzić!) albo jest niezbędnym środkiem do jakiegoś dobra, na przykład dobrobytu społeczeństwa. Jedno i drugie kojarzy się niedobrze.
Bez suwerenności
Wprowadzenie w Polsce euro pozbawiłoby ją suwerenności i dlatego jest niedopuszczalne. Ta teza jest spokrewniona z poprzednią, bo też w niej chodzi o wpływy państwa, tyle że - w tym wypadku - w stosunku do innych państw. Na dodatek mamy tu do czynienia z próbą grania emocjonalnie naładowanym słowem "suwerenność". O utracie suwerenności można mówić wówczas, gdy ustrój i władze państwowe są narzucone z zewnątrz. Jak to się ma do możliwości dobrowolnego (tylko takie wchodzi w rachubę) i uzgodnionego z instytucjami Unii Europejskiej wprowadzenia w Polsce euro? Oczywiście, nijak. Poza tym można zapytać: jak to się stało, że tak wielkie kraje, jak Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania, zdecydowały się na przyjęcie wspólnego pieniądza? Czyżby ogarnął je zbiorowy amok i pod jego wpływem zapomniały o swojej suwerenności? Owszem, można zauważyć, że niektóre kręgi w Wielkiej Brytanii wiążą euro z kwestią suwerenności. No cóż, na Zachodzie również mamy do czynienia z demagogią, a powoływanie się na takie głosy w Polsce jest po prostu demagogią z importu.
Charakterystyczne dla obu omówionych stanowisk jest to, że ich zwolennicy troszczą się wyłącznie o zakres władzy państwa, a zupełnie pomijają pytanie, jak wprowadzenie euro w Polsce wpłynęłoby na sytuację ludzi.
Zdrada narodowa
Nie możemy się wyzbyć złotego ze względów narodowych. Tu też nie mamy odwołania do żadnego rachunku ekonomicznego, ale do emocji. Według agresywnej wersji tego stanowiska, zwolennicy euro dopuszczają się zdrady narodowej. Uderza to, że "narodowi" obrońcy złotego są jednocześnie w pierwszym szeregu ataków na niezależność Narodowego Banku Polskiego i mają bardzo szczególny pogląd na politykę pieniężną: pieniędzy było dotychczas zawsze za mało; dobra polityka pieniężna to taka, przy której pieniędzy jest dużo. Trudno więc nie zauważyć, że "narodowcy" bronią złotego po to, aby mogli go psuć, podważając jego stabilność. Boże, broń złotego od takich przyjaciół.
Eurohamulec
Nie opłaca się wstępować do strefy euro, bo kraje, które je wprowadziły, mają gorsze wyniki gospodarcze od tych, które tego nie zrobiły. Głosiciele takiej tezy zwracają zwykle uwagę na sytuację Niemiec i Francji, znajdujących się w strefie euro, kontrastującą z sytuacją Wielkiej Brytanii i Szwecji, które nie należą do unii walutowej. Jest faktem, że te pierwsze osiągają w ostatnich latach gorsze rezultaty gospodarcze niż te drugie. Z tego jednak wcale nie wynika, że przyczyną problemów Niemiec i Francji jest wprowadzenie euro, a źródłem sukcesów Wielkiej Brytanii i Szwecji jest powstrzymanie się od tego kroku. Nie brakuje badań pokazujących, że Niemcy i Francja płacą społeczną cenę za zaniechanie w przeszłości reform, które by rozszerzyły zakres wolnego rynku i uzdrowiły ich finanse publiczne. Teraz w trudniejszych warunkach usiłują to nadrobić. Badania pokazują także, że Wielka Brytania korzysta z trudnych, wolnorynkowych reform pani Thatcher, podtrzymanych generalnie przez Partię Pracy Tony'ego Blaira. Również Szwecja - po kryzysie z początku lat 90. - jest krajem o elastycznym rynku, ma też bardziej niż Niemcy i Francja ustabilizowane finanse publiczne.
Można oczywiście powiedzieć, że samo euro nie zapewni gospodarczego sukcesu. Ale czy ktokolwiek rozsądny spodziewał się, że może być inaczej? Sukces gospodarczy kraju zależy od kondycji kilku podstawowych czynników; dobry pieniądz jest jednym z nich, ale nie jedynym.
Bez pośpiechu
Sami przedstawiciele Unii Europejskiej mówią, że nie należy się spieszyć do strefy euro. Po takiej tezie następują wybrane i mniej lub bardziej wiernie odtworzone cytaty. Nikt poważny nie oprze jednak oceny w strategicznej kwestii na takiej podstawie. Zdumiewa zresztą to, że na wypowiedzi (faktyczne lub rzekome) przedstawicieli unijnych gremiów powołują się ci, którzy owe gremia odsądzają od czci i wiary. Trzeba od razu dodać, że instytucje UE zachowują neutralność w kwestii terminu przystąpienia nowych członków unii do strefy euro. Oczywiście, zawsze można znaleźć zniechęcające wypowiedzi pojedynczych osób z unii. No cóż, nie każdemu podoba się perspektywa poszerzającego się klubu, wiele jest też nieporozumień w interpretacji takich wypowiedzi.
Powyższych pięć chwytów to pięć przykładów, jak nie należy podchodzić do kwestii przystąpienia Polski do strefy euro. A jakie podejście jest właściwe? Trzeba rzetelnie oszacować, jak wprowadzenie w naszym kraju europejskiego pieniądza wpłynie na szybkość naszego gospodarczego rozwoju, czyli na tempo poprawy warunków życia ludzi. Analizy przeprowadzone dotychczas pokazują, że wpływ ten będzie pozytywny. Będziemy do nich wracać.
Więcej możesz przeczytać w 47/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.