Polska miała czwartą aliancką armię II wojny Światowej "Sprawa honoru" to rzecz fascynująca. Pierwsza część opowiada o drodze polskich lotników do Anglii wokół Europy, o ich roli w bitwie o Anglię, kiedy wreszcie dopuszczono ich do walki. Druga część pt. "Zdrada" ukazuje czytelnikowi - tak zachodniemu, jak polskiemu - że nie ma podstaw do żadnego "kompleksu polskiego". Uraz polski nie brał się z zawiedzionej próżności niedocenionych pyszałków. Przemilczanie Polaków - oszustwo, kłamstwo i zdradę - podyktowały konieczności łatwo czytelnych interesów politycznych. Dopiero jednak dziś odsłanianych dzięki takim autorom, jak Norman Davies, tudzież Lynne Olson i Stanley Cloud.
Odkrywanie Polski na nowo
Nie będę streszczał książki ani ujawniał szczegółów; nie będę psuł przyjemności czytelnikom. Spróbuję się zastanowić tutaj nad polskim losem politycznym, nad tym, co dla nas wynika z tych dzieł.
Podtrzymuję swą opinię o wielkim, a ciągle nie docenionym dorobku Polski międzywojennej, choć nie mam zamiaru bronić starzejącego się w latach 30. "Dziadka", który wcześniej genialnie przewidział i wykorzystał obroty losu w I wojnie światowej; nie chcę bronić rządów jego pułkowników. Nie przyjęli do wiadomości "Przyszłej wojny" z roku 1934 antypatycznego, zawistnego, zarozumiałego Sikorskiego, niczego nie nauczyły ich wiadomości z tego czasu od polskiego wywiadu na temat niemieckich zbrojeń. Według Sikorskiego, wojna miała wybuchnąć około roku 1940 i być inną wojną, już nie konną, ale wojną formacji pancernych tudzież lotnictwa. Wielki menedżer Kwiatkowski powinien był sam wyciągnąć z tego wnioski. Przykład: mieliśmy niezwykłą, trzystrzałową rusznicę przeciwpancerną Maroszka, Niemcy i Sowieci mieli jednostrzałowe, o znacznie mniejszej sile rażenia, a nasza nie przewracała się po strzale jak tamte. Produkowano ją w tajemnicy, niby na eksport do Urugwaju, stąd nazywano ją "urugwajem"; gdyby takich rusznic było nie 3,5 tys., ale 80 tys., kampania 1939 r. przebiegałaby inaczej... Czołg Magnuskiego ze znacznie mocniejszymi wtedy przednimi blachami niż czołgi niemieckie nie ustępował im; sławni polscy konstruktorzy lotniczy potrafiliby dać naszej armii samoloty zdolne skutecznie walczyć z messerschmittami.
Zwycięzcy widzami parady zwycięstwa
"Dziadek" przegrał wojnę 1939 r. już w roku 1928, nie zrozumiawszy przyszłości wojsk pancernych i lotnictwa. Wnioski: nie starczy świetna armia; trzeba też przewidującego kierownictwa państwa i przemysłu; no i to, że tak mały, jak i średniej wielkości naród musi być uzbrojony po zęby...
Dalsze losy tej świetnej armii opisuje "Sprawa honoru". Żaden potem, tak, żaden z aliantów II wojny światowej nie chciał po jej zakończeniu przyznać, że czwartą armią po ich zwycięskiej stronie była armia polska, daleko liczebniejsza i nieporównywalnie bardziej profesjonalna niż armia Francji, której przyznano strefę okupacyjną w Niemczech. Polaków, w miarę możliwości, miało nie być. Ani tym bardziej żadnych ich dokonań wojennych. Ba, dziś jeszcze wolny od kompleksu polskiego polski telewizjonista "przeoczył" udział Polaków w finalnym zdobyciu Berlina!
Dwoje Amerykanów nie zostawiło suchej nitki na prezydencie Stanów Zjednoczonych, którego zauroczył Stalin. Ale Churchill, który nie miał żadnych co do Stalina wątpliwości, potraktował polskiego sojusznika tak samo - Polacy w londyńskiej paradzie zwycięstwa uczestniczyli jako widzowie. To nie były prywatne czy polityczne złośliwostki. Ani naiwności Roosevelta.
Kokietowanie Stalina
Alianci zachodni do końca obawiali się, że Stalin zawrze osobny pokój z hitlerowskimi Niemcami. Kokietowali go więc na wszelkie możliwe sposoby, a on doskonale wiedział, co ma w zanadrzu. Rosję sowiecką zaatakowała armia niemiecka, która w 1943 r. liczyła 11,5 mln ludzi; milion pod bronią pilnował Polski. Armia sowiecka, która pokonała Niemców, liczyła w chwili decydującej bitwy pod Kurskiem 12 mln. Alianci zachodni mieli zaś na głowie nie rozstrzygniętą jeszcze wojnę z Japonią, mimo olbrzymiej przewagi technicznej Ameryki daleko było do jej końca. Teza, że bomba atomowa, rzucona 6 sierpnia 1945 r., była niepotrzebną już demonstracją siły, świadczy o sile iluzji - Japończycy broniliby każdej wyspy za cenę największych nawet strat, też mieli "dużo ludzi" gotowych umierać.
Innymi słowy, alianci zachodni wiedzieli, dlaczego "sprzedali" Sowietom Polskę, Czechy i Węgry oraz Litwę, Łotwę i Estonię. Potem ci sami, którzy wzięli udział w tym "handlu", po obu stronach kryli prawdę, wymazując Polaków z historii wojny i z historii powojennej; wszyscy byli w tym zainteresowani, włącznie z "naszą siostrzycą" historyczną Francją. Polacy sami się dopiero potem do historii XX wieku wpisywali na nowo, od roku 1956 po rok 1989. Musiały upłynąć lata, musiały się pojawić następne pokolenia ludzi przyzwoitych w USA, Anglii i Rosji, by historia prawdziwa mogła wyjrzeć na światło dzienne.
Mimo to skłonność do zamazywania jej wcale nie zanikła. Jeszcze niedawno trudno było dotrzeć w Anglii do papierów sprawy Enigmy. Nie mówię o popisach różnych Kuniajewów w Rosji. W prasie niemieckiej zdarzają się zwroty ze słowami "polskie obozy koncentracyjne". Tragiczny los pasażerów "Gustloffa" angażuje pamięć, nurkowie schodzą do wraku, a do dziś nie wiemy, gdzie zatopiono barkę z 4 tys. więźniów obozu koncentracyjnego w Stutthofie - jeszcze w ostatnich miesiącach przed klęską Niemiec. I nikt nie wspomina, dlaczego Niemcy tak bali się bolszewików: a to Mannstein, wycofując się z Rosji, kazał swym armiom zostawiać za sobą "spaloną ziemię", mordować i niszczyć wszystko, by Armia Czerwona nie znalazła na zajmowanych terenach oparcia. Jak też nikt nie przypomina, że to na rozkaz gauleitera opróżniono Wrocław z mieszkańców, by stworzyć festung Breslau po wypędzeniu kilkuset tysięcy ludzi. Wiem od naocznego świadka, jak to wyglądało, bowiem pastor Hoffmann, antyhitlerowiec, uwolniony zabiegami mojego ojca, konsula RP, przed wojną z hitlerowskiego obozu koncentracyjnego, został i opowiadał to mojej matce w roku 1945, a my z bratem byliśmy przy tym...
Pas centralny
Wyciągajmy wnioski. Są chyba dosyć oczywiste. Trzeba być mocnym - i w gospodarce, i w kulturze, i wojskowo. Jest szczęściem Polski, że odkrywają historię prawdziwą ludzie klasy Daviesa, Olson i Clouda czy Jakowlewa; ale Zachód, tak Anglię, Francję i Niemcy, jak USA, interesują przede wszystkim stosunki z Rosją. Z nią się liczą, to je kręci, mówiąc językiem naszej młodzieży.
Dlatego tak ważna jest współpraca i możliwie najściślejszy nasz związek z Czechami, Węgrami i innymi nowymi członkami UE z byłego obozu sowieckiego; mam nadzieję, że budowa mocnej Polski, podmiotowej energetycznie, i to obejmuje - nie dlatego tylko, że Jozef Franti˙sek latał z naszymi lotnikami w Dywizjonie 303 i zaliczył najwięcej zestrzeleń. Czechów, Słowaków, Węgrów, Litwinów, Łotyszy i Estończyków także sprzedano. Razem jest nas ponad 70 mln. Taki mocny, rozwijający się wszechstronnie i uzbrojony po zęby "pas centralny" Europy, który nie musi się obawiać mocarstwowych ambicji Francji i Niemiec, może skorygować geografię zalotów Zachodu. Rosji także.
Ukraina może kiedyś dołączy.
Nie będę streszczał książki ani ujawniał szczegółów; nie będę psuł przyjemności czytelnikom. Spróbuję się zastanowić tutaj nad polskim losem politycznym, nad tym, co dla nas wynika z tych dzieł.
Podtrzymuję swą opinię o wielkim, a ciągle nie docenionym dorobku Polski międzywojennej, choć nie mam zamiaru bronić starzejącego się w latach 30. "Dziadka", który wcześniej genialnie przewidział i wykorzystał obroty losu w I wojnie światowej; nie chcę bronić rządów jego pułkowników. Nie przyjęli do wiadomości "Przyszłej wojny" z roku 1934 antypatycznego, zawistnego, zarozumiałego Sikorskiego, niczego nie nauczyły ich wiadomości z tego czasu od polskiego wywiadu na temat niemieckich zbrojeń. Według Sikorskiego, wojna miała wybuchnąć około roku 1940 i być inną wojną, już nie konną, ale wojną formacji pancernych tudzież lotnictwa. Wielki menedżer Kwiatkowski powinien był sam wyciągnąć z tego wnioski. Przykład: mieliśmy niezwykłą, trzystrzałową rusznicę przeciwpancerną Maroszka, Niemcy i Sowieci mieli jednostrzałowe, o znacznie mniejszej sile rażenia, a nasza nie przewracała się po strzale jak tamte. Produkowano ją w tajemnicy, niby na eksport do Urugwaju, stąd nazywano ją "urugwajem"; gdyby takich rusznic było nie 3,5 tys., ale 80 tys., kampania 1939 r. przebiegałaby inaczej... Czołg Magnuskiego ze znacznie mocniejszymi wtedy przednimi blachami niż czołgi niemieckie nie ustępował im; sławni polscy konstruktorzy lotniczy potrafiliby dać naszej armii samoloty zdolne skutecznie walczyć z messerschmittami.
Zwycięzcy widzami parady zwycięstwa
"Dziadek" przegrał wojnę 1939 r. już w roku 1928, nie zrozumiawszy przyszłości wojsk pancernych i lotnictwa. Wnioski: nie starczy świetna armia; trzeba też przewidującego kierownictwa państwa i przemysłu; no i to, że tak mały, jak i średniej wielkości naród musi być uzbrojony po zęby...
Dalsze losy tej świetnej armii opisuje "Sprawa honoru". Żaden potem, tak, żaden z aliantów II wojny światowej nie chciał po jej zakończeniu przyznać, że czwartą armią po ich zwycięskiej stronie była armia polska, daleko liczebniejsza i nieporównywalnie bardziej profesjonalna niż armia Francji, której przyznano strefę okupacyjną w Niemczech. Polaków, w miarę możliwości, miało nie być. Ani tym bardziej żadnych ich dokonań wojennych. Ba, dziś jeszcze wolny od kompleksu polskiego polski telewizjonista "przeoczył" udział Polaków w finalnym zdobyciu Berlina!
Dwoje Amerykanów nie zostawiło suchej nitki na prezydencie Stanów Zjednoczonych, którego zauroczył Stalin. Ale Churchill, który nie miał żadnych co do Stalina wątpliwości, potraktował polskiego sojusznika tak samo - Polacy w londyńskiej paradzie zwycięstwa uczestniczyli jako widzowie. To nie były prywatne czy polityczne złośliwostki. Ani naiwności Roosevelta.
Kokietowanie Stalina
Alianci zachodni do końca obawiali się, że Stalin zawrze osobny pokój z hitlerowskimi Niemcami. Kokietowali go więc na wszelkie możliwe sposoby, a on doskonale wiedział, co ma w zanadrzu. Rosję sowiecką zaatakowała armia niemiecka, która w 1943 r. liczyła 11,5 mln ludzi; milion pod bronią pilnował Polski. Armia sowiecka, która pokonała Niemców, liczyła w chwili decydującej bitwy pod Kurskiem 12 mln. Alianci zachodni mieli zaś na głowie nie rozstrzygniętą jeszcze wojnę z Japonią, mimo olbrzymiej przewagi technicznej Ameryki daleko było do jej końca. Teza, że bomba atomowa, rzucona 6 sierpnia 1945 r., była niepotrzebną już demonstracją siły, świadczy o sile iluzji - Japończycy broniliby każdej wyspy za cenę największych nawet strat, też mieli "dużo ludzi" gotowych umierać.
Innymi słowy, alianci zachodni wiedzieli, dlaczego "sprzedali" Sowietom Polskę, Czechy i Węgry oraz Litwę, Łotwę i Estonię. Potem ci sami, którzy wzięli udział w tym "handlu", po obu stronach kryli prawdę, wymazując Polaków z historii wojny i z historii powojennej; wszyscy byli w tym zainteresowani, włącznie z "naszą siostrzycą" historyczną Francją. Polacy sami się dopiero potem do historii XX wieku wpisywali na nowo, od roku 1956 po rok 1989. Musiały upłynąć lata, musiały się pojawić następne pokolenia ludzi przyzwoitych w USA, Anglii i Rosji, by historia prawdziwa mogła wyjrzeć na światło dzienne.
Mimo to skłonność do zamazywania jej wcale nie zanikła. Jeszcze niedawno trudno było dotrzeć w Anglii do papierów sprawy Enigmy. Nie mówię o popisach różnych Kuniajewów w Rosji. W prasie niemieckiej zdarzają się zwroty ze słowami "polskie obozy koncentracyjne". Tragiczny los pasażerów "Gustloffa" angażuje pamięć, nurkowie schodzą do wraku, a do dziś nie wiemy, gdzie zatopiono barkę z 4 tys. więźniów obozu koncentracyjnego w Stutthofie - jeszcze w ostatnich miesiącach przed klęską Niemiec. I nikt nie wspomina, dlaczego Niemcy tak bali się bolszewików: a to Mannstein, wycofując się z Rosji, kazał swym armiom zostawiać za sobą "spaloną ziemię", mordować i niszczyć wszystko, by Armia Czerwona nie znalazła na zajmowanych terenach oparcia. Jak też nikt nie przypomina, że to na rozkaz gauleitera opróżniono Wrocław z mieszkańców, by stworzyć festung Breslau po wypędzeniu kilkuset tysięcy ludzi. Wiem od naocznego świadka, jak to wyglądało, bowiem pastor Hoffmann, antyhitlerowiec, uwolniony zabiegami mojego ojca, konsula RP, przed wojną z hitlerowskiego obozu koncentracyjnego, został i opowiadał to mojej matce w roku 1945, a my z bratem byliśmy przy tym...
Pas centralny
Wyciągajmy wnioski. Są chyba dosyć oczywiste. Trzeba być mocnym - i w gospodarce, i w kulturze, i wojskowo. Jest szczęściem Polski, że odkrywają historię prawdziwą ludzie klasy Daviesa, Olson i Clouda czy Jakowlewa; ale Zachód, tak Anglię, Francję i Niemcy, jak USA, interesują przede wszystkim stosunki z Rosją. Z nią się liczą, to je kręci, mówiąc językiem naszej młodzieży.
Dlatego tak ważna jest współpraca i możliwie najściślejszy nasz związek z Czechami, Węgrami i innymi nowymi członkami UE z byłego obozu sowieckiego; mam nadzieję, że budowa mocnej Polski, podmiotowej energetycznie, i to obejmuje - nie dlatego tylko, że Jozef Franti˙sek latał z naszymi lotnikami w Dywizjonie 303 i zaliczył najwięcej zestrzeleń. Czechów, Słowaków, Węgrów, Litwinów, Łotyszy i Estończyków także sprzedano. Razem jest nas ponad 70 mln. Taki mocny, rozwijający się wszechstronnie i uzbrojony po zęby "pas centralny" Europy, który nie musi się obawiać mocarstwowych ambicji Francji i Niemiec, może skorygować geografię zalotów Zachodu. Rosji także.
Ukraina może kiedyś dołączy.
Więcej możesz przeczytać w 47/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.