Płonące kościoły i meczety Komisja Europejska gasi za pomocą podręcznika integracji imigrantów Jebać pierdolonych muzułmanów", "Lewaccy mistrzowie polityki, macie, czego chcieliście" - obok zniczy i kwiatów kartki z takimi napisami wiszą w miejscu, gdzie zabito Theo van Gogha, autora filmu telewizyjnego "Submission" o życiu muzułmanów w Holandii. Van Gogh, potomek brata słynnego malarza, zginął w Amsterdamie. Morderca, 26-letni muzułmański radykał, syn marokańskich imigrantów Mohammed B., dopadł reżysera w czasie przejażdżki na rowerze. Oddał do niego kilka strzałów, a następnie dokonał rytualnego poderżnięcia gardła i wbił w martwe ciało dwa noże. Jednym z nich przyszpilił do klatki piersiowej reżysera list, w którym nie tylko uzasadnił mord potrzebą krwawej zemsty w imię "czystości wiary", ale też zagroził śmiercią Ajaan Hirsi Ali - pochodzącej z Somalii holenderskiej deputowanej i scenarzystce "Submission".
Islamski samosąd
Drugie pokolenie przybyszów z krajów islamskich jest o wiele bardziej radykalne niż ich rodzice, którzy przybyli do Europy w poszukiwaniu lepszego życia. Młodzi zarzucają rodzicom, że sprzeniewierzyli się zasadom islamu, próbując naśladować styl życia miejscowych. Mohammed B. nie czekał, aż jakiś ortodoksyjny duchowny wyda fatwę, czyli wyrok śmierci, na reżysera. Gdyby tak było, może van Goghowi udałoby się ocalić życie jak kiedyś Salmanowi Rushdiemu przed wyrokiem wydanym przez ajatollaha Chomeiniego. Młodzi fanatycy islamscy wychowani w warunkach swobód obywatelskich, jakie panują w Europie, nie oglądają się na przywódców, lecz sami wymierzają "sprawiedliwość" bluźniercom, prowokując odwet.
Spadajcie, muzułmanie!
Słynący z ostrych prowokacji van Gogh nie budził w Holandii powszechnej sympatii, ale zabicie człowieka - niezależnie od tego, jakich bluźnierstw się dopuścił - było szokiem nie tylko dla Holendrów, ale i dla większości Europejczyków. Natychmiast odezwały się głosy wzywające do rozprawienia się z agresywnym islamem. "Zawsze ostrzegałem przed ekscesami radykalnego islamu. Musimy to zło zwalczać bezwzględnie. Radykałów trzeba wyrzucić z kraju" - grzmiał Geert Wilders, prawicowy parlamentarzysta. "W naszym kraju trwa dżihad" - wtórował Bas Eenhoorn, przywódca współrządzącej w Holandii Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji (VVD). W wielu rejonach kraju mieszkańcy przeszli od słów do czynów. W Rotterdamie, Utrechcie i Amersfoorcie podpalono chrześcijańskie kościoły. W odwecie podłożono ogień pod meczety w Utrechcie i Huizen oraz bombę pod islamską szkołę w Eindhoven. Podobną placówkę podpalono w Uden. Na ścianach tamtejszej szkoły sprayem namazano krzyże celtyckie, pojawiły się napisy: "Theo, pomścimy cię" oraz "Pierdoleni muzułmanie, spadajcie". Łącznie podpalono ponad 20 muzułmańskich budynków. W Hadze podczas aresztowania działacza radykalnej organizacji muzułmańskiej doszło do starć z policją. Do akcji wysłano siły specjalne, użyto granatów. Na ulicy młodzi muzułmanie bili się z kibicami klubu ADO Den Haag.
Antyzachodnia wielokulturowość
To wszystko dzieje się w Holandii - kraju uchodzącym za wzór tolerancji, która okazała się jedynie domkiem z kart zbudowanym na kruchych fundamentach politycznej poprawności. "Europejczycy muszą odrzucić manierę politycznej poprawności i stawić czoło napływowi islamu" - przekonuje Francis Fukuyama, autor "Końca historii". Tak bardzo reklamowana idea społeczeństwa wielokulturowego okazała się niebezpiecznym mitem, na którym żerują islamscy radykałowie. "Wielokulturowość stoi w sprzeczności z ideologią Zachodu. Przede wszystkim dlatego, że muzułmanie są oporni na integrację. Konfrontacja Europy z islamem doprowadzi do redefiniowania religijnej tożsamości kontynentu, który za 25 lat będzie głęboko podzielony" - twierdzi Samuel Huntington, autor "Zderzenia cywilizacji".
W Holandii, ale także w innych krajach Europy, narasta przekonanie, że społeczeństwo musi się bronić w zdecydowany sposób. Zdaniem Daniela Pipesa, Europejczycy "zamiast działać, wolą narzekać i poddawać się cywilizacyjnemu uwiądowi". Jeśli będzie tak dalej, to - twierdzi Pipes - nastąpi "islamizacja Europy", gdyż islam jest bardzo ekspansywny. "Rządy prawa muszą pokazać swą ostrość" - twierdzi Otto Schilly, minister spraw wewnętrznych Niemiec.
Na ostre rządy prawa może być jednak za późno, bo górę zaczynają brać emocje. Mnożą się samosądy, przy których łagodnie brzmią nawet takie głosy jak Oriany Fallaci. Arabską imigrację nazywa ona "kolonizacją" oraz "skrytą inwazją" i nawołuje nie tylko do położenia jej kresu, lecz także do deportowania do krajów pochodzenia wszystkich, którzy nie chcą się przystosować do zasad panujących w świecie zachodnim.
Na garnuszku frustracji
Na podziały religijno-kulturowe nakłada się problem socjalny. Póki w Holandii i innych państwach europejskich wystarczało pieniędzy na podtrzymywanie przy życiu państwa dobrobytu, nikt nie kwestionował zasad polityki imigracyjnej. Teraz dopiero mówi się, że była to polityka błędna. - Incydenty, do których doszło po morderstwie van Gogha, nie są niespodzianką. Napięcie między Holendrami a mieszkającymi u nas muzułmanami narastało w latach 90. Nastroje zradykalizowały ataki z 11 września - mówi "Wprost" Stef Blok, deputowany VVD. W ubiegłym roku raport kierowanej przez niego komisji jednoznacznie stwierdził, że polityka integracji imigrantów poniosła klęskę, a wiele muzułmańskich rodzin - mimo że mieszka w Holandii nawet kilkadziesiąt lat - nie zaadaptowało się do życia w nowej ojczyźnie. Podobnie sytuacja wygląda w innych krajach UE.
- W latach 60. w Europie zaczął się boom gospodarczy. Wtedy potrzebne były ręce do pracy, więc ściągano ludzi z całego świata. Dopiero od niedawna zastanawiamy się, jak z nich zrobić pełnoprawnych obywateli - mówi "Wprost" Rinus Penninx, dyrektor Studiów nad Migracją na Uniwersytecie Amsterdamskim, który w raporcie "Integracja migrantów" napisał: "Długie okresy niepewności co do własnej przyszłości, zależność od systemu pomocy społecznej, brak wpływu na decyzje lokalnych władz to główne powody problemów z integracją obcokrajowców w Europie". Na razie imigranci - zamiast się integrować ze społeczeństwem - żyją na jego marginesie, w gettach frustracji na obrzeżach wielkich miast.
Jak pokazują sondaże, ponad 60 proc. mieszkańców Europy uważa wszystkich imigrantów za obciążenie, a jedynie niewielki odsetek respondentów twierdzi, że są przydatni. Państwa, które powstały dzięki pracy imigrantów: USA, Australia, Nowa Zelandia, dokładnie określają liczbę obcokrajowców, jaką chcą przyjąć, oraz precyzyjnie opisują kryteria, które muszą spełnić osoby ubiegające się o prawo stałego pobytu, by mogły się stać pełnoprawnymi, odpowiedzialnymi za swój los obywatelami, a nie niezadowolonymi biorcami pomocy. Tymczasem Europa zamiast zielonej karty przyznaje azyl skazujący przybyszów na tymczasowość. UE jak zwykle wierzy, że problem można rozwiązać za pomocą wodolejstwa zamiast zdroworozsądkowych działań. Komisja Europejska w ubiegłym tygodniu przedstawiła podręcznik poświęcony integracji imigrantów, w którym opisano, jak należy organizować kursy dla obcokrajowców z zakresu integracji obywatelskiej...
Drugie pokolenie przybyszów z krajów islamskich jest o wiele bardziej radykalne niż ich rodzice, którzy przybyli do Europy w poszukiwaniu lepszego życia. Młodzi zarzucają rodzicom, że sprzeniewierzyli się zasadom islamu, próbując naśladować styl życia miejscowych. Mohammed B. nie czekał, aż jakiś ortodoksyjny duchowny wyda fatwę, czyli wyrok śmierci, na reżysera. Gdyby tak było, może van Goghowi udałoby się ocalić życie jak kiedyś Salmanowi Rushdiemu przed wyrokiem wydanym przez ajatollaha Chomeiniego. Młodzi fanatycy islamscy wychowani w warunkach swobód obywatelskich, jakie panują w Europie, nie oglądają się na przywódców, lecz sami wymierzają "sprawiedliwość" bluźniercom, prowokując odwet.
Spadajcie, muzułmanie!
Słynący z ostrych prowokacji van Gogh nie budził w Holandii powszechnej sympatii, ale zabicie człowieka - niezależnie od tego, jakich bluźnierstw się dopuścił - było szokiem nie tylko dla Holendrów, ale i dla większości Europejczyków. Natychmiast odezwały się głosy wzywające do rozprawienia się z agresywnym islamem. "Zawsze ostrzegałem przed ekscesami radykalnego islamu. Musimy to zło zwalczać bezwzględnie. Radykałów trzeba wyrzucić z kraju" - grzmiał Geert Wilders, prawicowy parlamentarzysta. "W naszym kraju trwa dżihad" - wtórował Bas Eenhoorn, przywódca współrządzącej w Holandii Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji (VVD). W wielu rejonach kraju mieszkańcy przeszli od słów do czynów. W Rotterdamie, Utrechcie i Amersfoorcie podpalono chrześcijańskie kościoły. W odwecie podłożono ogień pod meczety w Utrechcie i Huizen oraz bombę pod islamską szkołę w Eindhoven. Podobną placówkę podpalono w Uden. Na ścianach tamtejszej szkoły sprayem namazano krzyże celtyckie, pojawiły się napisy: "Theo, pomścimy cię" oraz "Pierdoleni muzułmanie, spadajcie". Łącznie podpalono ponad 20 muzułmańskich budynków. W Hadze podczas aresztowania działacza radykalnej organizacji muzułmańskiej doszło do starć z policją. Do akcji wysłano siły specjalne, użyto granatów. Na ulicy młodzi muzułmanie bili się z kibicami klubu ADO Den Haag.
Antyzachodnia wielokulturowość
To wszystko dzieje się w Holandii - kraju uchodzącym za wzór tolerancji, która okazała się jedynie domkiem z kart zbudowanym na kruchych fundamentach politycznej poprawności. "Europejczycy muszą odrzucić manierę politycznej poprawności i stawić czoło napływowi islamu" - przekonuje Francis Fukuyama, autor "Końca historii". Tak bardzo reklamowana idea społeczeństwa wielokulturowego okazała się niebezpiecznym mitem, na którym żerują islamscy radykałowie. "Wielokulturowość stoi w sprzeczności z ideologią Zachodu. Przede wszystkim dlatego, że muzułmanie są oporni na integrację. Konfrontacja Europy z islamem doprowadzi do redefiniowania religijnej tożsamości kontynentu, który za 25 lat będzie głęboko podzielony" - twierdzi Samuel Huntington, autor "Zderzenia cywilizacji".
W Holandii, ale także w innych krajach Europy, narasta przekonanie, że społeczeństwo musi się bronić w zdecydowany sposób. Zdaniem Daniela Pipesa, Europejczycy "zamiast działać, wolą narzekać i poddawać się cywilizacyjnemu uwiądowi". Jeśli będzie tak dalej, to - twierdzi Pipes - nastąpi "islamizacja Europy", gdyż islam jest bardzo ekspansywny. "Rządy prawa muszą pokazać swą ostrość" - twierdzi Otto Schilly, minister spraw wewnętrznych Niemiec.
Na ostre rządy prawa może być jednak za późno, bo górę zaczynają brać emocje. Mnożą się samosądy, przy których łagodnie brzmią nawet takie głosy jak Oriany Fallaci. Arabską imigrację nazywa ona "kolonizacją" oraz "skrytą inwazją" i nawołuje nie tylko do położenia jej kresu, lecz także do deportowania do krajów pochodzenia wszystkich, którzy nie chcą się przystosować do zasad panujących w świecie zachodnim.
Na garnuszku frustracji
Na podziały religijno-kulturowe nakłada się problem socjalny. Póki w Holandii i innych państwach europejskich wystarczało pieniędzy na podtrzymywanie przy życiu państwa dobrobytu, nikt nie kwestionował zasad polityki imigracyjnej. Teraz dopiero mówi się, że była to polityka błędna. - Incydenty, do których doszło po morderstwie van Gogha, nie są niespodzianką. Napięcie między Holendrami a mieszkającymi u nas muzułmanami narastało w latach 90. Nastroje zradykalizowały ataki z 11 września - mówi "Wprost" Stef Blok, deputowany VVD. W ubiegłym roku raport kierowanej przez niego komisji jednoznacznie stwierdził, że polityka integracji imigrantów poniosła klęskę, a wiele muzułmańskich rodzin - mimo że mieszka w Holandii nawet kilkadziesiąt lat - nie zaadaptowało się do życia w nowej ojczyźnie. Podobnie sytuacja wygląda w innych krajach UE.
- W latach 60. w Europie zaczął się boom gospodarczy. Wtedy potrzebne były ręce do pracy, więc ściągano ludzi z całego świata. Dopiero od niedawna zastanawiamy się, jak z nich zrobić pełnoprawnych obywateli - mówi "Wprost" Rinus Penninx, dyrektor Studiów nad Migracją na Uniwersytecie Amsterdamskim, który w raporcie "Integracja migrantów" napisał: "Długie okresy niepewności co do własnej przyszłości, zależność od systemu pomocy społecznej, brak wpływu na decyzje lokalnych władz to główne powody problemów z integracją obcokrajowców w Europie". Na razie imigranci - zamiast się integrować ze społeczeństwem - żyją na jego marginesie, w gettach frustracji na obrzeżach wielkich miast.
Jak pokazują sondaże, ponad 60 proc. mieszkańców Europy uważa wszystkich imigrantów za obciążenie, a jedynie niewielki odsetek respondentów twierdzi, że są przydatni. Państwa, które powstały dzięki pracy imigrantów: USA, Australia, Nowa Zelandia, dokładnie określają liczbę obcokrajowców, jaką chcą przyjąć, oraz precyzyjnie opisują kryteria, które muszą spełnić osoby ubiegające się o prawo stałego pobytu, by mogły się stać pełnoprawnymi, odpowiedzialnymi za swój los obywatelami, a nie niezadowolonymi biorcami pomocy. Tymczasem Europa zamiast zielonej karty przyznaje azyl skazujący przybyszów na tymczasowość. UE jak zwykle wierzy, że problem można rozwiązać za pomocą wodolejstwa zamiast zdroworozsądkowych działań. Komisja Europejska w ubiegłym tygodniu przedstawiła podręcznik poświęcony integracji imigrantów, w którym opisano, jak należy organizować kursy dla obcokrajowców z zakresu integracji obywatelskiej...
Więcej możesz przeczytać w 47/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.